Wróciłam do niedużego, ale wystarczającego dla
niewielkiej rodzinie domu, który był odkąd zamieszkałam z tatą mój. Słońce znajdowało się wysoko na niebie,
idealnie oświetlało każdy zakamarek, zwykle pochmurnego Forks. Była idealna
pogoda na spacer. Choć wybrałam się na niego bardziej z wewnętrznego przymusu,
a nie pięknej pogody.
Musiałam zapamiętać każdy
najmniejszy szczegół tego miasteczka. Uliczki, łąki, polany czy nawet niektóre
budynki, chciałam zatrzymać w swoich wspomnieniach na długo. Prawdopodobnie już
tu nie wrócę. Niedługo zacznę studia, a po nich wyjadę do jakiegoś cieplejszego
miasta. Z drugiej strony nie byłabym wstanie wrócić do niego po latach. To
miejsce zawsze będzie dla mnie cmentarzyskiem, gdzie pochowane jest moje serce.
Moje zmarłe serce.
Na pewno, to miejsce przywołuje za dużo
wspomnień. Minął już ponad rok, a mnie to ciągle boli. Moje serce, ciągle jest
w milionach kawałkach i za nic, nie chce się skleić. Żałuje, że eliksir
zapomnienie jest tylko w bajkach. Mogłabym go teraz wypić i zacząć żyć
szczęśliwie. Od nowa. Bez ogromnej dziury w moim sercu, w miejscu jego
miłości.
Nie lubię wspominać. Tak bardzo wtedy
cierpię. Do oczu napływają łzy. Serce pęka na jeszcze mniejsze kawałeczki i
zaczyna brakować mi powietrza. Czuję wtedy tak wielki ból, który jest niczym w
porównaniu do fizycznego. Ale kiedy tylko jestem w miejscu związanym z E...
stop żadnym E..., tego imienia nie ma w moim słowniku. To jest Nikt.
Więc kiedy jestem w miejscu, gdzie coś się z Nim wiąże, wszystko wraca jak
fala. Najwyższa i najpotężniejsza, która wszystko po drodze niszczy. Zmiata mój
malutki kroczek do przodu, który udało mi się zrobić, żeby zapomnieć.
Hymmm zdecydowanie Miłość jest Potężna.
Ponad rok temu miałam wszystko,
chłopaka którego kochałam i on mnie kochał, przynajmniej tak sądziłam. Do dziś
nie wiem kiedy się odkochał. Był zawsze przy mnie. Kochałam go na życie.
Miałam super przyjaciółkę Alice. Czasami mnie złościła ale co tam, kochałam ją.
Aż wtedy ten pechowy 13
wrzesień. Przyjęcie u Cullenów.I czar prysł. Zawsze byłam niezdarą. Wrodzona
nie koordynacja ruchów dała się we znaki. Ten cholerny papier od
prezentu. Wystarczyła jedna kropla krwi. Nigdy nie winiłam Jaspera za to co się
stało. Po prostu był wampirem, a ja tylko człowiekiem... Małym, kruchym,
bezbronnym i chodząca lodówka z pełną zawartością.
Ale dopiero najgorsza rzecz w
moim życiu, wydarzyła się na drugi dzień w lesie…
Po prostu Edward mnie rzucił…
- Bello – odezwał się, Nie chcę cie brać ze sobą.
- Nie … chcesz ... mnie?
- Nie – powiedział bezlitośnie.
Najgorsze słowa w moim życiu.
Na samą myśl po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Może ta będzie
ostatnia … Jednak wiedziałam, że nie. Choć wylałam już nie tyle morze, co ocean
łez to wiedziałam, że wyleję jeszcze jeden. Mogłam się jedynie łudzić, że w
miarę kolejnych litrów będą mniej słone i przepełnione goryczą.
- Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali….
Jednak to te słowa
prześladują mnie najbardziej. Spłynęła druga krystaliczna łza. Minęło tyle
czasu... A on nie napisał, nie przyjechał, a z resztą czego ja się
spodziewałam. Zostawił i tyle... Kim ja byłam? Człowiekiem! Zwykłym, kruchym,
bezbronnym i nie należałam do jego świata. Przecież jego pobratymców byłam
postrzegana jako pożywienie. Nic więcej.
Przy mnie nie był sobą. Oszukiwał
swoją naturę. Nie bez powodu mówi się: " Bądź sobą, bo udawanie kogoś
kim się nie jest zawsze się źle kończy"
Obiecał, że się nie zjawi i słowa
dotrzymał.
Po rozstaniu było fatalnie:
depresja i zero kontaktu ze mną. Byłam tylko obecna ciałem, a nie duchem. Duch
był gdzie indziej. Nie miałam na nic siły. Świat mi się zawalił. I co
gorsza z dnia na dzień wiedziałam, że go nie odzyskam. Wiedziałam, że
moje życie będzie tak wyglądało. Serce w postaci najmniejszych niewidocznych
dla oka kawałeczków, wiecznie zaczerwienione oczy od płaczu i brak zdolności do
jakichkolwiek uczuć.
Bogu dzięki, że umiejętnie w moje
towarzystwo wślizgnął się Jacob. Był, wspierał i pomógł jakoś przez to przejść.
Był oparciem, którego potrzebowałam. Dzięki niemu udało mi się wyciągną bandaże
i pozbierać kawałki serca i je zabandażować. Jednak proces gojenia będzie
długoletni...
Widzę po jego oczach, że chce czegoś
więcej , zresztą nie tylko on, Charlie też chciałby żebym z nim była.
A ja? Nie sądzę, żebym kiedykolwiek i
kogokolwiek pokochała. Przecież Jacob nawet nie może mnie za rękę potrzymać, bo
przez całe moje ciało przebiegają dreszcze.
Poznałam też sforę Quileute. Okazało się,
że są wilkołakami. Faktycznie mam pecha jak nie wampiry to wilkołaki. Myślę, że
nie ma dużo osób, którzy znaliby świat nocy w komplecie. Bo czarownice nie
istnieją, prawda ?
Całymi dniami siedziałam w La- Push.
Cała sfora mnie polubiła. Naprawdę, o dziwo cała. Nie było takich afer
jak z Rosalie, która uważała, że jestem intruzem. Nie bez powodu wampiry są
zimne, a wilkołaki ciepłe. Dotyczy to także ich uczuć.
W czerwcu tego roku skończyłam
szkołę i dostałam się na Dartmouth.
Dwa miesiące wakacji strasznie mi
się dłużyły. Kiedy chodzi się do szkoły można zając myśli nauką. Zawsze
się coś znajdzie do nauczenia.
Mój pokój był najgorszy,
jeśli chodzi o wspomnienia. Każdej nocy był tam Edward…
- Kocham cię- powiedziałam
- Jesteś całym moim życiem – powiedział
- Kocham
cię- powiedział- To marna wymówka ale i szczera prawda….
Te słowa stały się mi
obce. Kocham cię. Dwa słowa, które każda dziewczyna chce usłyszeć od
chłopka, którego kocha, jednak dla mnie zawsze już będą jak sztylet wbijany w
serce.
Kłamał wtedy? A może jeszcze nie ?
Nagle ktoś trzasną drzwiami
wejściowymi. Usłyszałam czyjeś kroki na schodach i do pokoju wszedł
Charlie. Oparł się o framugę drzwi i zapytał:
- Gotowa ?
- Tak
–odpowiedziałam siląc się na radosny ton. Nie chciałam, żeby widział, że jestem
smutna. Wystarczająco miał ze mną problemów. Teraz muszę się sama z tym uporać.
- Wezmę ci
torby. - zaoferował się, po czym chwycił torby i skierował się do drzwi - Na
pewno masz wszystko?
Jesteś! Zaczyna się. Pakuję się od
dwóch miesięcy, odkąd dostałam potwierdzenie, że się dostałam na Datmounth.
- Tak -
odparłam i zeszłam za nim po schodach.
Wyszłam na dwór i zobaczyłam Jacoba,
opierającego się o radiowóz policyjny. Charlie ani słowa mu nie powiedział. Bez
namysłu rzuciłam się mu na szyje.
Będzie mi trudno go zostawić. Bardzo
trudno. Będzie mi brakować naszych wypadów na motocykle, nad klif i jego
śmiesznych żartów. Westchnęłam głęboko i puściłam go. Ale bardziej chciałam,
wyjechać stąd. Musiałam. Z dala od tego miejsca poczuję się lepiej.
- Spoko Bells,
zobaczymy się na Boże Narodzenie- zaśmiał się mierzwiąc mi włosy.
- Tak masz
rację- odparłam sztucznie się uśmiechając. Boże Narodzenie jest w grudniu, a
teraz jest sierpień!
- Uważaj na
siebie - przypomniał po raz setny w tym tygodniu.
- Obiecuję.
- Dobra Bells
jedziemy- odezwał się Charlie. Nawet nie zauważyłam kiedy przyszedł.
- Pozdrów ode
mnie całą sforę – rzuciłam jeszcze do Jacoba.
- Nie zapomnę-
odparł i pomachał mi ręka – Pa.
Wsiadłam do samochodu. Na lotnisku
byliśmy około dwudziestej pierwszej. Wzięłam bagaże i pożegnałam się z
Charliem. Weszłam do samolotu z nastawieniem, że zostawiam wszystko za
sobą i zaczynam od nowa. Bez złamanego serca, bez romansu jak z książki i bez
wiedzy o świecie nocy.
Uda mi się zapomnieć o nim. Uda się.
Przede mną całe życie. Trzeba zrobić karierę, może za dwadzieścia lat, no dobra
mniej urodzę dziecko. I może uda mi się kogoś pokochać na tyle, żeby nie myśleć
przy nim o Edwardzie. Wszystko przede mną. Wybudowałam mur oddzielający ten
fragment życia za mną i ten przede mną. Nie ma przeszłości, jest tylko lepsze
życie.
Dam radę.