for all the pain in my heart
all the bruises and scars
i'll become the one I was
in the spirit of the dawn
all the bruises and scars
i'll become the one I was
in the spirit of the dawn
Nigdy
nie sądziłem, że znajomość z Phoebe okaże się najlepszą rzeczą jaką zrobiłem w
ostatnim stuleciu. Traktowałem tą znajomość czysto na polu koleżeńskim, no może
trochę ją wykorzystywałem, żeby być bliżej Belli. Sądziłem, że skoro jedyna
osoba z Dowsonów, a w zasadzie prawie Dowsonów, bo jest ich zauszniczką a nie
członkiem rodziny, odzywa się do mnie, to powinien to wykorzystać.
Phoebe była młodą, pełną życia osobą, bardzo
dobrze zorganizowaną, utrzymującą cale imperium Dowsonów w szyku. A ja lubiłem
z nią przebywać, było to całkowicie lepsze rozwiązanie, niż siedzenie we
własnym pokoju i gapienie się w ściany czy pałętanie się po wschodniej części
zamku, bez jakiejkolwiek wymówki, której i tak nie musiałem szukać, bo każdy
wiedział, co tam robiłem. Szukałem Belli. Byłam ciekawy co robi, jak wygląda,
jak się czuje, po porostu chciałem sobie na nią popatrzeć, bo tylko to mogłem,
tylko to mi zostało.
Zawsze zamiana skrzydła zamku z naszego
zachodniego na ich, wschodniego przysparzało mi wiele cierpień. Często
widziałem Isabell z Morganem. Niby nic nie robili, głównie zajmowali się pracą,
bo odkąd Bridget, która była prawą ręką Morgana odeszła, Morgan sobie nie
radził, mówił o tym otwarcie. Było tyle spraw, które Bridget załatwiała, a on
nawet nie wiedział o ich istnieniu, teraz musi się nauczyć jak sobie z nimi
radzić i do tego jest to świetna wymówka, żeby Bella spędzała z nim więcej
czasu. Niby nic nie robią, skupiają się na pracy, ale nie wiem czemu moja
wyobraźnia rysuje inne scenariusze. Nie zaprzeczę wystarczyło tylko rzucić
okiem na Morgana, w jaki sposób na nią patrzy. Jakby była najpiękniejszym
wytworem baśni dla dzieci, jakby nie mógł uwierzyć, że jest realna, jakby była
najpiękniejszą kobietą na świecie. Otoczona aureolą, w białej szacie, niesiona
na rękach przez niewolników pani, którą obdarza łaską tego, na którego spojrzy.
Kochał ją, tego nie dało się zaprzeczyć. A ja go nienawidziłem. Tylko nie wiem
za co i dlaczego. Za to że ją kochał, na pewno znalazłoby się wielu mężczyzn,
którzy są w jego pozycji, z tą różnicą że Bella nigdy by na nich nie spojrzała.
Za to go nienawidzę, za to, że Bella spędza z nim czas i ma uczucia względem
niego. Tego też się nie da zaprzeczyć.
Życie w zamku, w Montrealu, miało
różne barwy. Można było spędzać czas z ukochaną osobą, jak to większość robiła,
zajmować się swoim hobby, na przykład, jak w wypadku Doris ona poświęcała
większość czasu na troskę o swój wygląd zewnętrzny, jak i klanu. Jack korzystał
z życia, twierdząc, że wampiryzm dał mu wolność, uwolnił od zasad, reguł czy
klatki, Morgan zajmował sie klanem i wszystkim co z nim związane, Melanie z
Michaelem byli wzorowymi rodzicami, stojący na straży ładu i porządku oraz
myśleli o działalności dobroczynnej, jak i o tym, żeby ich majątek nie poszedł
z dymem przy kolejnym krachu na giełdzie. Delia próbowała zakończyć sprawy z
Jasperem, co bardzo drażniło Alice. Każdy miał jakieś zajęcie. A my Cullenowie
nie przywykliśmy do tego, żeby mieć tyle wolnego czasu. Początkowo starałem się być z Nessi, jej także
na tym zależało, ale odkąd Martin się pojawił, to nie wiedziałem, co ze sobą
zrobić i zacząłem pomagać Phoebe. Miałem jakieś zajęcie, a nie ciągle
zamartwiać się Isabellą.
Isabellą.
Prychnąłem. Przestałem ją nazywać Bellą, w chwili, kiedy ujrzałem ją, w tej
białej sukni. Nie stała przede mną ta dziewczyna, w której się zakochałem,
cicha, nieśmiała, zabłąkana i niewinna, tylko sztuczny wytwór Dowsonów. Kobieta
zmieniona, z bagażem doświadczeń, ukształtowana pod dyktando rodziny . Inna, po
prostu inna. To nie była Bella, tylko Isabella.
Czułem
podświadomie, że na swoją listę zasług mogę wpisać jej przemianę. Na pewno
byłem jednym z czynników, dzięki którym Bella stałą się Isabellą. Chciałem, tak
bardzo, żeby była starą Bellą, ale jeśli jest to niemożliwe to jednak wierzyłem,
że dałbym radę ją przywrócić. Zacząłem nawet planować co zrobić, jakie kroki
podjąć, żeby wróciła moja Bella. Zabawne, było to że pomijałem pierwszy
najważniejszy krok: odzyskanie Belli. Technicznie, nie należała do nikogo,
oczywiście oprócz oczywistości, że była moja. Może i w świetle prawa i
światopoglądu była żoną Christopher'a, ale ta dwójka, nigdy nie byłą prawdziwym
małżeństwem. Może i się kochają, ale Isabella go traktuje jako tego dzięki,
któremu tu jest gdzie jest, czuje do niego bardziej przywiązanie, niż miłość.
Chris jest skomplikowanym człowiek, ale nie sądzę, żeby żadne z nich wyszło po
za granice miłości rodzinnej i przywiązania.
Ale
kiedy Bella została porwana mój świat stracił bieg. Wiedziałem czułem, że do
ceremonii nie dojdzie Bella, z dnia na dzień miała więcej wątpliwości, a Morgan
je podsycał. I w końcu bańka mydlana pękła, postanowiła biec, jak opętana i
zakończyć tą farsę z Morganem. Kiedy ją zobaczyłem biegnącą po schodach,
myślałem, że mi serce pęknie, o ile wcześniej mi już nie pękło. Biegła do niego. Powiedziała mi prosto w oczy,
że to koniec. Nie wiem skąd znalazłem siłę, żeby to znieść ale dałem radę. A
teraz kiedy jej nie ma, nie wiadomo gdzie i co z nią sie dzieje... Dziwnie
pewien byłem, że żyje. Na szczęście moje przypuszczenia się potwierdziły.
Gdy
pewnego dnia segregowałem pocztę z Phoebe, w moje dłonie trafiła biała koperta
z imieniem i nazwiskiem Morgana. Nie byłoby nic w tym dziwnego, jakby nie fakt,
że poznałem to pismo momentalnie. Było proste, małe, bardziej szpiczaste niż
okrągłe. Należało do Belli. Wiedziałem, że muszę dostać tą kopertę na własność,
upewnić się, że nigdy nie znajdzie swojego adresata. Po prostu musiałem.
- Masz tam coś ciekawego? - zapytała
Phoebe odwracając się w moją stronę. Nie wiedziałem co robię i spanikowałem.
Myślałem, tylko o tym, żeby ukryć kopertę i odwrócić jej uwagę. Zrobiłem
pierwszą i pewnie najgorszą z możliwych rzecz, jakie przychodziły mi do głowy:
pocałowałem ją. Phoebe początkowo była zaszokowana i nie odpowiedziała, nagle
się przestraszyłem, że źle odczytałem wszystko co się tu dzieje. Że się jej nie
podobam, że nigdy nie chciała mnie pocałować, ale po chwili odwzajemniła
pocałunek. Musiałem go przedłużyć, aby ukryć kopertę. Nie czułem nic po za marzeniem
o całowaniu Isabelli. Będę musiał jej o tym powiedzieć, ale nic się nie stało,
ta dziewczyna obchodzi mnie tyle co nic. Udało się mi bezpiecznie ukryć kopertę
i oderwałem sie od Phoebe. Spojrzałem jej w oczy. Była uśmiechnięta i radosna.
Chyba sądziła, że to było prawdziwe, nie winię ją potrafię być przekonujący.
- Przepraszam - jęknąłem i wybiegłem.
Phoebe wołała jeszcze za mną, ale ja musiałem znaleźć się sam i przeczytać ten
durny list. Dlaczego napisała go do Morgana, powinna do wszystkich. I co w nim
było? Dotarłem do swojego pokoju w najszybszym tempie, jakim się dało, żeby nie
wzbudzić podejrzeń. Usiadłem na sofie i otworzyłem kopertę powoli niemal
celebrując to. Nie wahałem się. Musiałem to zrobić. Nie obchodziło mnie to, że
nie dla mnie był ten list. Prywatność dla mnie nie istniała. Z resztą nie
widziałem powodu, dla którego miałbym go nie czytać. Jedyny znak życia od niej.
Musiałem. To było silniejsze ode mnie.
Rozwinąłem
list i na pierwszy rzut oka widziałem, że jest prawdziwy, wcale nie podrobiony.
Jej pismo, jej list, jej wybór do kogo i o czym pisać. A dlaczego?
Morganie
Napisałam kilka wersji
tego listu, jednak ciągle wracam do tej pierwotnej. Zdaje sobie sprawę, że ten
list może nigdy nie znaleźć się w twoich dłoniach, że ktoś może go przechwycić
albo może to być moja jedyna i ostania szansa na komunikację z tobą.
Jestem uwięziona w ogromnym domu, ze strażnikami, poznałam dwójkę z
nich. Acheront, tak się jeden nazywa. Drugi, to dziewczyna Lukrecja, to ona
zabrała ode mnie list, dopilnuj, żeby była sowicie wynagrodzona za to. Nie wiem dokładnie gdzie jestem, ani jak dużo
czasu minęło. Jestem pewna, że za tym stoją Volturi. Acheront niechcący się
wygadał. Pytał się dlaczego martwię się o ciebie zamiast o Nessi. To oczywiste,
że wie, że jest moją córką, a o tym wiedzą tylko Volturi. Proszę cie zrób to
delikatnie, bo oni twierdzą, że odbili
mnie od oryginalnych porywaczy. Małe kroczki, nie wpadnij do Volterry i nie
zrób awantury. Powoli, wykomponujemy coś.
Proszę cię, nie martw się o mnie, poradzę sobie, jestem silna, przecież
to wiesz. Błagam cię, nie rób głupstw, nie sprzedawaj duszy, za jakikolwiek mój
ślad. Chciałabym umieć cię prosić, żebyś odpuścił, przestał mnie szukać, żebyś
wrócił do normy, ruszył na przód, bo możliwe, że nigdy nie zobaczysz mnie nawet
w deszczowy dzień, na ulicy ukrywającą się za parasolem, ale nie mogę... Moje
serce krwawi na samą myśl, że mógłbyś zaakceptować fakt, że nigdy nasze oczy
się już nie spotkają. Wiem, że byłoby to dla ciebie lepsze rozwiązanie, byłbyś
bezpieczniejszy, ale nie jestem w stanie wymusić na tobie obietnicy. Tylko
błagam cię, żebyś był ostrożny, nie mogę cie stracić. Odebrali mi już wszystko,
dom, rodzinę, Christophera, przekonania i
moje własne ja, ale nie mogę Ciebie stracić, tylko Ty trzymasz mnie przy
życiu, motywujesz do walki.
Prawdopodobnie już to wiesz, Edward ci powiedział, ale podjęłam
decyzję. Wtedy, w dzień ceremonii. Wybiegłam. Zaczęłam cię szukać, ale nie
mogłam cię znaleźć i wtedy to się stało. Zrozumiałam parę rzeczy i chciałam je
naprawić. Ceremonia była głupotą, moją kolejną drogą ucieczki przed Tobą.
Przepraszam Cię za to. I za wszystko, co spowodowało Ci ból z mojej strony.
Chciałabym rzec, że nie było to celowe, ale w większości przypadkach było i za to cię jeszcze mocniej
przepraszam. Chciałam Ci powiedzieć, że przestaje uciekać, że już jest czas,
żebym przestała ciebie zwodzić i siebie. Chciałam dać nam szanse. Liczyłam, że
nie zmieniłeś deklaracji swojej miłości do mnie.
Ale teraz, gdy jestem tutaj. W tym pomieszczeniu, z ogromnym oknem na
świat, mam czas na myślenie. Zostałam złapana w pułapkę z własnym umysłem.
Chyba mi tego trzeba było. Zrozumiałam wiele i odsłoniłam powłoki mego
skamieniałego serca. Wiesz, ktoś kiedyś powiedział, że jeśli kobietę przy życiu
utrzymuje miłości i nagle jest ona zabrana to ona, żeby przetrwać musi zamienić
się w głaz, wyzbyć się wszystkich uczuć z wyjątkiem nienawiści. Tak było w moim
przypadku, po tym jak Edward mnie zostawił wyzbyłam się uczuć z wyjątkiem tych
do Nessi. Tak bardzo żałuje, że ona nie jest twoja. Tak bardzo chciałam i chce
coś co będzie twoje i moje na tym świecie. Może była gdzieś zapisana nasz
ścieżka, którą nie poszłam. Może mieliśmy sie spotkać, gdy byłabym wciąż
człowiekiem i urodzić twoje dziecko. Byłbyś świetnym ojcem, może trochę
pobłażliwym, ale wspaniałym. Żałuję, że nie dałam ci tej szansy, tylko ktoś
inny ją dostał i nawet nie raczył zabrać trochę mojego cierpienia.
Przepraszam, że Cię odpychałam, traktowałam jak zabawkę i oszukiwałam.
Część mnie chciała, żebyś mnie znienawidził. Byłoby łatwiej dla nas obojga, ale
nie mogłeś. Przepraszam, że uciekałam jak sarna przed myśliwym, a tak naprawdę
byłeś moim zbawcą. Kocham Cię. Co mogę powiedzieć. Naprawdę Cię kocham.
Przepraszam, że tak długo zeszło mi uświadomienie sobie tego, a w zasadzie pogodzenie się z moim sercem.
Przepraszam, że Cię krzywdziłam, a ty zawsze byłeś obok. Chciałabym Ci to
powiedzieć osobiście, zobaczyć twój wyraz twarzy. Choć ty zawsze byłeś
najpewniejszą stałą w moim życiu, nie mam pewności, że nie przestałeś wierzyć w
nas. Nie winię cię, tylko mnie. Za bardzo cię krzywdziłam.
Jakbyśmy się nigdy nie zobaczyli wiedz, że Cię kocham i jesteś miłością
mego życia. Ty jesteś tym jedynym. Obiecuje walczyć, żeby choć móc przebywać z
tobą w jednym pomieszczeniu, nie wiem co ze mną się stanie podczas tego
procesu, ile lat minie i czy ty postanowisz się poddać. Ale ja obiecuje, że
będę się trzymać nas za dwoje, tak mocno jak Ty robiłeś to, przez tyle lat. Nie
dostaniesz mojego błogosławieństwa na nowe życie, serce by mi wtedy pękło. To
egoistyczne, ale mogę być dosłownie raz egoistką w życiu, tylko raz.
Kocham Cię i obiecuje walczyć.
Twoja zawsze i na zawsze
Isabell
Zgniotłem
list w ręce, zacisnąłem zęby i starałem się nie krzyczeć, ze złości i rozpaczy.
Byłem pewien, że połowy słów nie zrozumiałem, ominąłem lub nie chciałem ich
widzieć, ale na pewno tam było napisane kocham cię. Tak, Isabella zakochała się
w Morganie. Oddała mu serce, to co należy do mnie. Jak ona może dysponować
czymś, co nie należy do niej. Ono jest moje! Ona kocha mnie!
Starałem
się opanować gniew, żeby ktokolwiek nie zorientował sie, że coś jest nie w
porządku. Nie mogłem ryzykować ujawnienia. To musiało zostać w tym pokoju i
zniknąć na zawsze. Ten list musiał
zostać zniszczony, tylko, tak Morgan nigdy się o nim nie dowie. Bez wahania
wrzuciłem go do rozpalonego kominka. Patrzyłem jak powoli zajmują go płomienie,
jak kurczy się, czarnieje, a w końcu zmienia się w mała stertę popiołów.
Właśnie to po nim zostało, nic.
Jak
ona mogła powiedzieć, że wolała żeby Nessi była jego. Jak mogła. Nie tylko
żałowała mnie ale i Nessi, naszej córki. Nie chciała mieć ze mną nic wspólnego.
Nic. To chyba mnie najbardziej dobiło. Ona go kocha. Jeszcze niedawno, nie
wiedziała, co czuje do niego, coś było, chciała pozwolić temu się rozwijać, a
teraz. Uświadomiła sobie, że go kocha. Mogłem to przewidzieć. Zawsze tak jest,
że uświadamiany sobie coś dopiero wtedy jak jest nam to zabrane.
Czułem
sie najgorzej w swoim życiu. Jakbym zaczął tonąć w morzu ognia, który sam
wywołałem. Tak, to moja wina. Jestem za to w stu procentach odpowiedzialny. Za
wszystko. Z wyjątkiem porwania Isabelli, za to winni są Volturi. Z tą
informacją mam przewagę, nad Morganem i wszystkimi.
Skoro
nie mam już nic, ani Isabelli, ani jej miłości, ani nawet jej przyjaźni czy
akceptacji, to co mam do stracenia? A co do zyskania? Nessi jest duża, nie
potrzebuje mnie. Dorastała beze mnie,
więc tym bardziej teraz nie jestem jej potrzebny. Z drugiej strony ma Martina,
a on się nią zaopiekuje. Ginny też robiła to do tej pory, to może kontynuować.
Nessi będzie bezpieczna, nie ważne co.
A
ja? Skoro nie mam nic, to mogę tylko zyskać. Volturi mówisz kochanie, więc
trzeba złożyć judaszowski pocałunek na policzku Aro. Skoro nie mogę cię mieć
jako pani Dowson ani pani Cullen, to zostaje pani Volturi. Nie duża cena do
zapłaty za ciebie, prawda? Idę sprzedać duszę diabłowi za ciebie. To chyba
sprawiedliwe zagranie.
***
You won't cry for my absence, I know
You forgot me long ago
Am I that unimportant?
Am I so insignificant?
Isn't something missing?
Isn't someone missing me?
You forgot me long ago
Am I that unimportant?
Am I so insignificant?
Isn't something missing?
Isn't someone missing me?
Dość długie życie nauczyło mnie, że wszystko chodzi w
parach: szczęście nieszczęście, miłość nienawiść i bogactwo i bieda. Każdy i
wszystko nie zdarza się pojedynczo. Skoro świat dąży do podwójnej zależności,
to i każdy element niego ma swój dualny charakter. Dlatego, gdy zostałam
porwana wiedziałam, że z każdym następnym krokiem będzie co raz gorzej,
trudniej, a nawet niemożliwie trudno.
W
chwili obecnej nie czułam się Isabellą Shaft Dowson. Tą piękną, zimno, wyniosłą
i bezwzględną wampirzycą. Za jaką uważał mnie świat, a dla mnie był to pancerz, do którego mogłam się schować, przeczekać złe chwile i wszystko wracało na dobre tory. Nie.
i bezwzględną wampirzycą. Za jaką uważał mnie świat, a dla mnie był to pancerz, do którego mogłam się schować, przeczekać złe chwile i wszystko wracało na dobre tory. Nie.
Powoli, ale efektownie porywacze pozbywali się
moich skorup. Bariera samokontroli pękła, zmieniła się w pył, który nawet nie
unosi się w powietrzu, bo nie wystarczającego środka ciężkości. Moja powłoka
silnego i dominującego charakteru godnego pani Dowson, stopniała. Upór, chęć przeciwstawienia się im powoli
gaśnie. Teraz, dobierają mi się do mojej głowy. Idzie im świetnie. Nie
zdziwiłabym się jakby to oni stali za morderstwem Christophera. Bo skoro chcą
mnie wyczyścić
i zrobić ze mnie świeże płótno do malowania na nim, to zdecydowanie stan cywilny: zamężna, będzie przeszkodą.
i zrobić ze mnie świeże płótno do malowania na nim, to zdecydowanie stan cywilny: zamężna, będzie przeszkodą.
Cała
ta sytuacja mnie przytłaczała. Powoli zaczęłam akceptować fakt, że zostałam
uwięziona, bez możliwości ucieczki, że musi być tak jak oni chcą. Że wszystko
ma iść zgodnie z planem. Po pierwsze pozbawić Isabelli cywilizowanych odruchów,
jest wampirem, nie człowiekiem łaknącym krwi. Po drugie zabić wszystkie
uczucia. Komu potrzebna tęskniąca kobieta czy płacząca za ukochanym. Po
trzecie.... Nie miałam pojęcia co następne...
Ale bałam się o Morgana, jeśli potrafili zabić
Chrisa, to z Morganem tylko troszeczkę bardziej się napracują. Na pewno, nie
było im łatwo zabić osobę, która wie jak się skończy dana sytuacja, przewidzi
rozwój wydarzeń. Zahacza to niemal o granicę niemożliwości. Przeze mnie stracił
życie Chris, nie mogę dopuścić, żeby spotkało to i Morgana. Straciłam podporę,
najlepszego przyjaciela
i brata, nie mogę dopuścić, żeby z tych samych powodów zginęła osoba, na której najbardziej mi zależy.
i brata, nie mogę dopuścić, żeby z tych samych powodów zginęła osoba, na której najbardziej mi zależy.
Kiedy
usłyszałam, że Christopher nie żyje uznałam to za kłamstwo i nadal mam cień
nadziei, że to okaże się nieprawdą. Chris, choć ostatnio nie dogadywaliśmy się
najlepiej, był moją podporą, tak myślę,
że to odpowiednie słowo. Wiedziałam, że nie ważne co zrobię, co się stanie, on
będzie mnie wspierał i jak będzie potrzeba ochroni. Życie z nim nie należało do
najłatwiejszych. Miał swoje humory i
wszystko musiało być tak jak on chce. Jego czyny były tak samo owiane tajemnicą,
co jego słowa, gdy nie chciał nic powiedzieć. Zorientował sie, że jak powie
komuś co się wydarzy, wszystko się zmienia, bo ta osoba podejmuje inne decyzje,
dlatego milczał, zawsze milczał, no chyba, że mu się coś nie podobało. Lubiłam
to życie z nim. Było bezpieczne, bez ryzyka, radosne i kłótliwe. Kochałam go,
to było pewne, ale jak brata. Czułam do niego przywiązanie. Nie umiałam
wyobrazić sobie życia bez niego, dlatego nie ważne co musiałam zrobić, jak
skłamać, oszukać innych czy siebie, trzymałam się niego jak najdłużej mogłam.
Niestety kiedyś musiałam go uwolnić od siebie, a on dopilnował tego, żeby
wyszło, że to on robi mi przysługę. Ale prawda była inna. Dopiero teraz patrząc
przez ogromne okno, na krajobraz nocnego miasta rozpościerający się pod moimi
stopami, uświadomiłam sobie coś czego nie mogłam przyznać przez nikim, a nawet
sama sobą. Zawsze wybrałabym Christophera. Zawsze pojechałabym za nim do
Paryża, Waszyngtonu, Londynu czy Dubaju. Zawsze podążyłabym za nim. To dzięki
niemu jestem tu gdzie jestem, to dzięki jego decyzjom jestem panią Dowson, no
po części, ale jakby nie on umarłabym i to nie jako wampir, ale jako człowiek.
To on pokazał mi jak żyć
i czerpać z tego radość. Może jedynie nie był w stanie zmusić mnie do wyjawienia i skonfrontowania się z moimi uczuciami. Uznał je za skamieniałe, tak jak swoje. Tylko to mam mu za złe. Że nie zmusił mnie do konfrontacji z Morganem, wiele lat wcześniej. Nic z tych rzeczy by sie nie wydarzyło, ale nawet jeśli Cullenowie zawitali by do mojego życia, kiedy byłoby uporządkowane jako żony Morgana byłoby prościej? Byłoby! Christopher zrobił wszystko dobrze z wyjątkiem tego. Nie zmuszał mnie do niczego ale czy musiał? Czy do jego obowiązku należało z m u s i ć mnie do przeprowadzenia szczerej rozmowy z moim serce? A może to wszystko było częścią jego wizji? Może wszystko musiało się tak wydarzyć? Chyba nigdy się nie dowiem.
i czerpać z tego radość. Może jedynie nie był w stanie zmusić mnie do wyjawienia i skonfrontowania się z moimi uczuciami. Uznał je za skamieniałe, tak jak swoje. Tylko to mam mu za złe. Że nie zmusił mnie do konfrontacji z Morganem, wiele lat wcześniej. Nic z tych rzeczy by sie nie wydarzyło, ale nawet jeśli Cullenowie zawitali by do mojego życia, kiedy byłoby uporządkowane jako żony Morgana byłoby prościej? Byłoby! Christopher zrobił wszystko dobrze z wyjątkiem tego. Nie zmuszał mnie do niczego ale czy musiał? Czy do jego obowiązku należało z m u s i ć mnie do przeprowadzenia szczerej rozmowy z moim serce? A może to wszystko było częścią jego wizji? Może wszystko musiało się tak wydarzyć? Chyba nigdy się nie dowiem.
Ale
to nie zmienia faktu, że zawsze będę za nim tęsknić. Myśleć jakby to był. Tak
cholernie za nim tęsknię i zawsze będę. Nigdy się to nie zmieni, on jest moim
numerem jeden, pierwszym wyborem. Choć kocham Morgana, jednak wybrałabym
Christophera. No chyba, że nigdy nie musiałabym wybierać, jest też taka opcja.
Tak bardzo za nim tęsknie.
Notabene
w chwili, gdy drzwi do mojego pokoju, w nowym domu się otworzyły, nie byłam
zdziwiona widokiem na jaki przyszło mi patrzeć. Wiedziałam, że porywacze a
raczej Volturi chcą zawładnąć moim umysłem, a skoro sami nie darzą rady, to
potrzebują pomocy. Muszą go wyczyścić, wymazać pamięć, zresetować jak komputer.
Westchnęłam, może po części łudziłam się, że to jakiś trans, że podali mi znowu
jad wilkołaka, choć jak twierdzą, to nie ich zasługa. Może mam majaki? Ale
jeśli to byłaby surrealistyczna wizja, to byłaby ona zła czy dobra? Chciałam,
żeby była to prawda czy nie?
- Mam
nadzieje, że ci się polepszy - powiedział z nadzieją w głosie Acheront i
wyszedł, nie zamykając drzwi na klucz. Zdziwiłam się, ale najwyraźniej ten dom
był lepiej zabezpieczony niż poprzedni, a może uznał, że jestem w takim stanie,
że nic na mnie nie wypływa. Widział jak wieść o śmierci Chrisa mnie dobiła. Ale
nim się otrząsnęłam z transu, w którym robiłam co chcieli, znalazłam się w
nowym domu, na wzgórzu, gdzie u podnóża rozciągało się duże, nowoczesne miasto.
Zdziwiłam się, że wybrali dom pośród
ludzi, może się łudzili, że w takich miejscach nikt nie będzie mnie szukał.
Nim
zdołałam mrugnąć, znalazłam się w silnych i tak znanych mi objęciach. Poczułam
znajomy zapach i silne ramiona, które starały się mnie mocno zakleszczyć jakbym
chciała uciekać. Emanowała z niego troska i przejęcie. Chyba w tej chwili chciałam,
żeby to była prawda. I była, prawda?
- Jesteś cała? Wszystko w porządku? Coś ci zrobili? - zasypał mnie pytaniami, na
które nie próbowałam początkowo odpowiadać. Starałam się ustalić czy na pewno
nie jest to jedna z ich sztuczek, czy na prawdę on tu jest. Jednak gdy spojrzał mi w oczy musiałam mu
odpowiedzieć.
- Tak, w porządku. Tylko ramie, ale tyle
czasu minęło, więc nic mi nie będzie. - powiedziałam, chciałam się od niego
odsunąć, jego dotyk nie był czymś czego potrzebowałam teraz, raczej był jednym
z ostatnich na liście. Nie zdecydowałam jeszcze czy właśnie zesłano mi
przekleństwom czy błogosławieństwo. - Który
dzisiaj jest?
- Ramie? - zapytał nerwowo ignorując moje
pytanie. - Które?
- Prawe, Edwardzie.
Nim
się zorientowałam niemal porwał mi bluzkę i odsłonił ramię. Krzyknęłam na znak
protestu, ale zignorował mnie. W jego ruchach było tyle złości, gwałtowności i
zdeterminowania. Spojrzał uważnie na ranę, która była czerwona, wielkości
jabłka, pod skórą gromadziła się warstwa ropy, ale już od wielu tygodni nie
sączyła się. Najwyraźniej organizm stara się ją wchłonąć.
- To cię boli? - zapytał uważnie ją
studiując. Przejechał palcem po niej, ale jak usłyszał mój cichy jęk
natychmiast cofną ręce. Nie bolało aż tak bardzo, raczej krzyczałam z
przyzwyczajenia. Nie chciałam, żeby mnie oglądał, nie byłam przedmiotem nauk.
Może i jestem pierwszym wampirem, który ma wstrzykniętą trucizną i organizm
stara się jej pozbyć, ale to nie oznacza, że on coś z nią zrobi. Superbohaterem
nie jest. Potrzeba mi Deli i jej daru uzdrawiania i tyle, nie żadnych
ciekawskich spojrzeń, ziół od Lukrecji i kiwania głowami. Tylko Delia jest mi w
stanie pomóc. - Nie wygląda ładnie -
warknął przez zaciśnięte zęby.
A
jak ma wyglądać? Chciałam się zaśmiać. Wstrzyknęli mi jedyną działającą na
wampiry truciznę, jak ma to wyglądać. Ładnie? Od kiedy jakakolwiek rana wygląda
ładnie. Powinien się cieszyć, że to coś nie wyżarło mi ręki do kości! No ja
też.
- To cię boli? - powtórzył pytanie.
- Nie, prawie tego nie czuje. - odparłam
zgodnie z prawdą. Przestałam się nawet nią przejmować. Jak umrę po części naturalnie, to przynajmniej ich
niecne plany się pokrzyżują. I to oni będą odpowiadać za uśmiercenie mnie, prawdopodobnie
Volturi ich zabiją, ale co mnie to obchodzi. Byłoby mi szkoda Lukrecji, była i
jest dla mnie dobra. Zachowuje się, tak jakby nie musiała tu być, tylko chciała.
Chciała pomóc. Nie miałam pojęcia co sie stało z listem, który napisałam do
Morgana, czy go doręczyła czy Acheront go znalazł i zniszczył, nigdy nic nie
powiedział. Miałam nadzieje, że ten list trafi do Morgana i że Lukrecji nic się
nie stanie. - Lukrecja robi mi okłady z
czegoś, ropa wtedy schodzi...
- Zabiję ich - warknął zakładając rękaw
bluzki na moje ramię.
- Przestań, prawdopodobnie to nie ich
zasługa - zaczęłam niechcąco ich bronić. Poprawiłam rękaw bluzki i spojrzałam
za okno. Była noc. Na pewno jego pojawienie tutaj było zaplanowane, ale czy
jest tutaj tylko na chwilę czy jak? Skąd? Dlaczego? Edward musi zacząć
odpowiadać na moje pytania!
- Prawdopodobnie? - uniósł brwi z
zdziwieniem.
- No tak, bo jeśli by mi to sami zrobili,
to by teraz starali się mnie uzdrowić? - zapytałam retorycznie wiedząc że mam
rację. Lukrecja wydawała się bardzo przejęta tą raną. Często siadała przy mnie
ze stertą książek i wertowała je, w nadziei na znalezienie odtrutki, niesyty
nigdy jej się to nie udało. Najwyraźniej jest powód dlaczego Delia ma jeden z
najmniej użytecznych, według wampirów darów. Skoro możemy się sami uzdrawiać,
to, po co jej taki talent. Najwyraźniej jest przyczyna. Tylko ona jest w stanie
uratować mojej ramię. Potrzasnęłam głową, żeby nie myśleć za dużo. Skoro on tu
jest musiałam go wykorzystać i dostać kilka odpowiedzi.
- Ile czasu minęło?
- Kiedy ostatni raz patrzałem na
kalendarz, a było to całkiem nie dawno, to był wrzesień - mówił delikatnie
uważnie dobierając słowa i nie spuszczał mnie z oczu.
- Ponad rok - szepnęłam do siebie i
odeszłam w drugi koniec pokoju. Oparłam sie bezwiednie o sofę i starałam sie
pohamować łzy. Ponad rok. Kiedyś wydawało mi się, że to tak niewiele w odniesieniu
do wampirzej wieczności. Ale już ponad rok byłam uwięziona. Odseparowana od
rodziny i przyjaciół. Ponad rok byłam więźniem. Nikt i nic nie pomagało, aż tu
nagle zjawia się on.
- Jesteś cała i zdrowa, a to
najważniejsze - stwierdził z uśmiechem i podszedł do mnie, spróbował mnie
przytulić ale się mu wyrwałam. Miałam mętlik w głowie i nie przyjmowałam wiele
do wiadomości.
- Czy to prawda, że Christopher ... - za
jąkałam się. Nie mogłam wymówić tego słowa. Łudziłam się, że mnie okłamali, że
z Chrisem wszystko jest dobrze. Że pije drinki na słonecznej plaży, że kiedyś
jeszcze mnie przytuli, rozśmieszy, że kiedy to wszystko się skończy pójdziemy
razem na spacer, długi i milczący, taki jak nasze pierwsze spotkanie.
- Przykro mi, ale tak. - westchnął i znowu
spróbował mnie przytulić. Tym razem mu się udało.- Wiesz nawet go lubiłem, trzymał cię krótko i
doprowadził cię, aż do tego miejsca.
- A co z resztą? - zapytałam nerwowo. Co
jeśli ktoś jeszcze przeze mnie stracił życie?
- Tęsknią za tobą... - uśmiechnął się
lekko - Ale wiesz nie chcę cię ranić...
ale, tak jakby się pogodzili z faktem, że nie wrócisz.
- Słucham? - pisnęłam. To nie może być
prawda. - Nie wierze. Mama, tata, Morgan....
Przytulił
mnie i to mocno. Tym razem mu pozwoliłam. Cała rodzina, od tak nie mogła się
pogodzić z faktem, że nie wrócę, że zawsze będziemy odzienie. Oni mnie kochali
i myślałam, jestem pewna.... była pewna, że będą walczyć. Nie hamowałam łez.
Jeśli rodzina już przyjęła do wiadomości, że ich córka, matka i siostra nigdy
nie wróci, to co mi zostało?
- A ty tutaj co robisz? - warknęłam
podejrzliwie. Jakim cudem on tu się znalazł, a nie ktoś inny. Skąd wiedział i
przede wszystkim, jakim trafem znalazł się po drugiej stronie drzwi, jako mój
porywacz. Skąd wiedział gdzie szukać? Nie sądziłam, żeby mógł mieć coś
wspólnego z porwaniem, ale do licha dlaczego tu jest on, a nie ktoś inny?
- Zawarłem pakt z diabłem, żeby być
blisko ciebie. - uśmiechnął się starając mnie złapać za podbródek, nie udało mu
się. Dalej byłam podejrzliwa. - Rodzina
tak robi, a my nią jesteśmy, Bello.
- Nessi - szepnęłam zakrywając usta.
Zostawił ją bez opieki. Nie martwiłam się o nią, tylko dlatego, bo wiedziałam
że jest z nim bezpieczna. Że nic się jej nie stanie. A teraz?
- Jest dorosła, ma Martina i zostawiłem ją
z Ginny, nie martw się, jej ani włos nie spanie z głowy.
Co
z tego, że jest dorosła? Jak mogłam być tak głupia sądząc, że Edward wykaże
choć gram rodzicielskiej odpowiedzialności. Została zrzucona na niego bomba z
wiadomością o ojcostwie. A ja głupia myślałam, że podoła obowiązku. Nie ma
pojęcia, ba, nie czuje nawet tego. Sam fakt, że stawia swoje ja, nad Nessi, nie
tyle dowodzi jego największemu egoizmowi, jaki ktokolwiek posiadał na tej
ziemi, ale braku poczucia odpowiedzialności za drugiego. Powinien się nią
opiekować, tylko tyle od niego wymagałam. Nie ważne, że zostawił ją z Ginny.
Ginny, nigdy nie była typem matki, która by się przejmowała, zakazywała czy
pokazywała ścieżkę. Dla niej obowiązek macierzyński kończył się wraz z wiek
pełnoletniości. Sam fakt, że jej córka Rosalie Kathleen mieszka na innej
półkuli wyjaśnia wszystko. No i co z tego, że ma Martina, to jeszcze wiesze
dziecko. Tak niewiele od niego oczekiwałam, tylko żeby zaopiekował się Nessi.
Tylko tyle. Najwyraźniej nawet tego nie potrafi zrobić.
Spojrzałam
na niego ze złością w oczach, ale wiedziałam, że jeśli go rozłoszczę, nie
uzyskam, żadnych odpowiedzi. Chwilowo przestało mnie obchodzić, co musiał
zrobić, żeby być tu. Na pewno wie wiele rzeczy. Musiałam pohamować mój gniew i
uzyskać odpowiedzi. Spojrzałam na niego z prośbą w oczach. Chyba wiedział o co
chce zapytać, bo zaraz mu mina zrzedła.
- Proszę powiedź mi co z Morganem. -
poprosiłam, delikatnie dotykając jego policzka.
Odwrócił
wzrok i spojrzał za okno. Ignorował mnie. Wiedziałam, że ta informacja będzie
trudna do wyduszenia. Nie będzie mi chciał powiedzieć. Może nie powinnam go
pytać tak od razu, zacząć od tego, co mnie najbardziej interesowało. Ale to
było silniejsze ode mnie. On nie mógł poddać się jak reszta.
- Proszę - szepnęłam zmuszając go do
patrzenia mi w oczy.
Westchnął
ale niechętnie zaczął:
- Przykro mi, że zakochałaś się w nim,
ale nie winię cię. Myślałaś, że cię nie chce, to starałaś się ruszyć na przód.
To była moja wina.
- Proszę - jęknęłam błagalnie.
Nie
chciałam rozgrzebywać starych spraw, wracać po raz setny do naszego tematu. Nie
ma nas i nie ma potrzeby do tego wracać. Ale nie, on zawsze musiał wracać do
tego. Starać się rozgrzebywać, analizować i zapalać płomień, który już dawno
zgasł.
- Edward, proszę.
Wziął
głęboki oddech i delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Nie czułam nic, po za
chęcią uderzenia go w tą rękę i strzepnięcia jej.
- On ma się najlepiej, z nas wszystkich.
- zaśmiał się - Nie dziw się, że zrezygnował
z ciebie.
- Zrezygnował? - powtórzyłam głucho. Sens
słów nie docierał do mnie. Byłam w szoku.
Edward
uważnie przyglądał się mojej twarzy szukając jakiejkolwiek reakcji.
- Taaak - zaczął ostrożnie - Ożenił się w
końcu.
- Z kim? - odpowiadałam automatycznie.
Nie mogłam pozwolić sobie na chwilę słabości, on na to właśnie czekał. Żeby
mógł mnie pocieszać, przytulać i być tym dobrym. Uleczyć złamane serce
dziewczyny i żeby ona rzuciła się mu w ramiona.
- Rosalie Kathleen.
- Córką Ginny? - krzyknęłam
niedowierzając. Rosalie Kathleen? To niemożliwe. Ona ma chłopaka, znaczy się
miała, bo nie widziałam sie z nią od kilku lat. Jakby Chris nie odszedł, to
pewnie, jak co roku pojechalibyśmy do Paryża i się z nią spotkali. Ale Morgan nie mógłby mi tego
zrobić.
- Tak. Większość stawiała na Doris, ale
ona powiedziała, że tego ci nie zrobi. Skomplikowana z niej dziewczyna -
podrapał się po brodzie z zakłopotaniem.
Opadłam
bezwiednie na kanapę. Nie mogłam mu dać pretekstu do nawiązania jakiejkolwiek więzi. Nie chciałam go tu. Wcale. Powinien
wracać skąd przyszedł. Nie obchodzi mnie, jak tu się znalazł, co musiał zrobić
i co poświęcić. Było mi dobrze samej. Ale najwyraźniej muszę być jak
nowonarodzona, świeże płótno do malowania. A serce, które należy do kogoś
będzie przeszkodą. Teraz co chcą mnie zmusić, żebym była z Edwardem? Uformować
na wzór jaki dostali od Volturri i wtedy co?
Poczułam
jak Edward mnie obejmuje i starałam się nie odsunąć, ale nie mogłam znieść jego dotyku. Był jednym z nich.
Pomagał im uformować mnie na ich wzór. Chciał mnie zmienić. Zagryzłam zęby i
spokojnie starłam się powiedzieć:
- Edward wiem, że to raczej niemożliwe,
ale możesz zostawić mnie samą.
Przyglądnął
się mi uważnie ale wstał.
- Jasne, zawołaj jak coś. Będę z
Lukrecją. Coś się dowiem o twoim ramieniu.
Wyszedł
jak gdyby nigdy nic. Jakbym nie była więźniem, jakby przeszedł tu tylko
porozmawiać. Volturi chcą mnie, ale nie Isabellę Dowson tylko kogoś nowego,
czystego, glinę do urabiania. Dlatego muszą mnie ogołocić z mojego charakteru,
samokontroli, uczuć, zahamowań i wszystkiego co miało dla mnie znaczenie. Mam
być czystą, białą kartką papieru, gotową do zapełnienia według ich wzoru. A
Edward ma im pomóc.
Skoro
najwyraźniej mają jeden cel, to będzie prościej jeśli im to ułatwię i wtedy
kiedy zdobędę ich zaufanie, będę w stanie wrócić do rodziny i naprawić to
wszystko. Zmiana planu. Muszę przestać stawiać opór i sprawić, żeby uwierzyli,
że mnie mają, złamaną, gotową do życia według ich zasad. Im szybciej spełnię
ich oczekiwania, tym szybciej wrócę do rodziny i do Morgana. Tylko czy ja będę miała
jeszcze do czego wracać? Zapłakałam gorzko.
Coooo?? Jak Edward mógł to zrobić!! Rozdział niesamowity.. mam nadzieje ze nie będzie trzeba tak długo czekać na kolejny bo zwariuje!!
OdpowiedzUsuńNo to chyba zwariujemy razem :) Ja przez moją wiedzę biologiczną do matury <333
Usuńah.. faktycznie. Powodzenia !!
UsuńRozdział jak zwykle wspaniały. Jak zawsze mnie zaskoczyłaś, już nie mogę doczekać się następnego .
OdpowiedzUsuńHEJKA JESTEM W SZOKU:) AŻ MI SZCZĘKA OPADŁA PO LIŚCIE OD BELLI.!
OdpowiedzUsuńJESTEM CIEKAWA CO BĘDZIE DALEJ????????????
POZDRAWIAM I ŻYCZĘ WENY DO PISANIA:)
Kiedy przypuszczalnie pojawi się nowy rozdział???
OdpowiedzUsuńW najbliższych dniach. Może jutro albo pojutrze ale już nie długo :)
Usuń