sobota, 13 października 2012

II. Bratnie dusze



             

        Minęło dziesięć miesięcy odkąd przyjechałam do Dartmouth. Długich, słonecznych, lekko mroźnych, lecz nie w moim sercu. Teraz jest upragniony przez większość koniec roku szkolnego. W zasadzie nie zauważyłam, kiedy to zleciało. Może znowu nie byłam, najszczęśliwsza na świecie  przez ten czas, ale byłam w miarę zadowolona z życia. Powróciła chęć do niego.
            Wydaje mi się, że te rany ukryte pod bandażami na sercu po Nim zagoiły się, ale nie zabliźniły... Na to potrzeba wiele lat. Są strupy, co jest najgorsze, bo jeden fałszywy ruch, zdrapiemy strupa i rany znowu krwawią. 
            Czuję, że stąpam po bardzo kruchym lodzie. Jeśli cokolwiek zobaczę usłyszę czy pomyśle o Nim lód pęknie i utopie się w zimnej wodzie. Wcześniej nie bałam się, bo cały czas byłam pod lodem. Teraz, kiedy jestem nad nim, tak bardzo nie chcę znowu upaść. Wrócić do początku. Teraz, kiedy zrobiłam krok do przodu, nie chcę wracać do początku. Żyję w strachu.
            Można powiedzieć, że zrealizowałam plan.  Było to lepsze życie.
            Stało to się za sprawą kogoś poznanego w collegu.
            Wysoki o atletycznej budowie ciała, o regularnych, męskich rysach twarzy Christopher Suilvian. Pomimo tego, że jesteśmy na tym samym roku, on odstaje od innych, wygląda na starszego, poważniejszego i doświadczonego. Włosy ma ciemne, prawie czarne, kędzierzawe i nie walczy z nimi, jak każdy ich właściciel.  Oczy ma niebieskie, później okazało się, że nosi soczewki. Umiejętnie wślizgnął się w moje otoczenie. Nie miałam problemów z rozpoznaniem, kim tak naprawdę był - wampirem. Zaprzyjaźniliśmy się, choć miałam pewnie obawy.
            Nasza pierwsza rozmowa była właściwie milczeniem. Był to długi spacer o zmroku po parku.
            Nikt nie lubi ciszy, każdy zastanawia się jak ją przełamać, a my w ogóle nie byliśmy nią skrępowani. Odezwaliśmy się tylko na powitanie.
            Bardzo lubiliśmy swoje towarzystwo.  Oboje się cieszyliśmy, że w końcu trafiliśmy na kogoś, kto przynajmniej w pewnym stopniu, zaspakajał nasze potrzeby, odpowiadał nam. Oczywiście przeszkadzała mu, moja wciąż płynąca w żyłach krew, ale nie na tyle by zahamować cokolwiek.
            Spędzaliśmy ze sobą całe dnie. Spacerowaliśmy, chodziliśmy do kina, restauracji (on oczywiście nie jadł, ale pił brandy), nawet pozwalałam mu się wyciągać na zakupy.  Ja się uczułam, on nie musiał, przeglądał wtedy katalogi z samochodami, a później zaczął planować przyszłość.
            W jego towarzystwie czułam się komfortowo, jakbyśmy się znali całe wieki. Była pomiędzy nami srebrna nic porozumienia, zawiązana bardzo mocno. Mogliśmy o wszystkim pozmawiać czy po prostu posiedzieć obok milcząc. 
            Niedawno pojechałam z nim do Forks i przedstawiłam Chrisa Jacobowi i Charliemu. Pierwszy  najpierw zmroził go morderczym spojrzeniem, po czym zmieniając się w wilka zaatakował go. Kiedy przegrał z nim walkę  i porozmawiali szczerze, może nie polubili się, ale zaakceptowali się.  Jacob zobaczył, że Christopher nie ma ani jednej cechy Edwarda, jest jego totalnym przeciwieństwem. Może właśnie dla tego tak Chrisa lubię. 
            Natomiast Charlie z miejsca go zaakceptował. A jakże by mogło być inaczej. Ten jego urok osobisty i cudowny dar widzenie końca danej sytuacji. I oczywiście podobnie jak dar Jane czy Edwarda nie działa na mnie. No czasami ma przebłyski, ale nie do zinterpretowania.
            Śmieszy mnie, gdy wspomnę, że kiedy byłam w samolocie jeszcze w sierpniu, gdy tu jechałam zastanawiałam się, czy w Dartmouth spotkam wampira. Doszłam wtedy do wniosku, że trafienie na jakiegoś wampira to tylko kwestia czasu, przy moim pechu. 
            I tak się stało.
            Chris wie o mnie wszystko. Zna całą historię romansu z nocnymi stworzeniami. O dziwo, co mnie najbardziej dziwiło zaakceptował moją przyjaźń z Jacobem. Najwyraźniej nie miał do wilków urazu. I tak twierdził, że to on się mną teraz opiekuję. Znienawidził Edwarda i ma ochotę go zabić, ale tylko, jeśli mu pozwolę. Ja po mimo wielu starań nie mogłam i nie mogę znienawidzić Edwarda, nadal go kocham. Nie sądziłam, że miłość może być tak bolesna i prowadzić do destrukcji. Na szczęście proces ten został zahamowany przez Christophera. Jakby nie on, nie wiem gdzie bym teraz była.
            Czasami zastanawiam się czy Chris też kiedyś odejdzie, ale ile razy o tym myślę, jestem pewna, że nie. Nawet nie wiem, czemu. Po prostu jestem pewna, że nigdy nie odejdzie z uwagi na to, że jestem tylko człowiekiem. Jestem go bardziej pewna niż wszystkiego, co stałe na ziemi. Myślę, że Chris zdaje sobie sprawę, że jeśli to zrobi nie będzie, co już po mnie zbierać. Odejście Christophera byłoby gwoździem do trumny.  Nie pozbierałabym się po tym.
            Jednak Christopher Safft, bo takie jest jego prawdziwe, ludzkie nazwisko nie odejdzie.  A nawet, jeśli to będę w stanie go dogonić…
            Za tydzień całe moje życie się zmieni i będzie takie, jakie miało być. Takie, jakie zaplanowałam dwa lata temu. Z małą różnicą, po mojej prawej stronie miał iść Edwarda, ale będzie szedł Christopher.  Potrzebuję tego tygodnia, żeby pożegnać się z tatą i Jacobem. Mamę widziałam miesiąc temu, pożegnałam się już z nią na wieki.
            Za tydzień będę nieśmiertelną, piękną, kierującą się żądzą krwi wampirzycą.
            Będę miała całą wieczność na uporanie się ze złamanym sercem. Bo wiedziałam, że krótkie ludzkie życie nie wystarczy. Bo rany  zadane przez wiecznego mogą się zagoić tylko przez wieczność. 
            Nie zastanawiałam się ani przez chwilę nad przemianą. Decyzję podjęłam bardzo dawno temu. Nie podjęłam jej przez wzgląd na Edwarda, na bycie z nim do skończenia świata, jakby tak było to teraz nie chciałabym zostać krwiożerczym potworem, tylko, bo należałam do tego światu. Czułam to, że tam jest moje miejsce. Czułam, że nie znajdę spokoju przez kilkadziesiąt ludzkich lat, tylko dopiero przez kilkaset wampirzych lat. Nieśmiertelność była mi pisana, od pierwszej sekundy mojego życia.
            Owszem bałam się, że kiedy będę należeć do wampirzego świata będę bliżej Edwarda i zastanawiałam się czy nie dla tego to robię, ale nie. On jakby chciał, żebym należała do jego świata, zmieniłby mnie. Dawno go o to prosiłam. Ale nie, po prostu mnie nie chciał.
            Jedyną rzeczą niedopowiedzianą między mną a Chrisem to dokładna historia jego przemiany.  Obiecał, że później. A on zawsze dotrzymuje słowa, więc nie naciskałam. W końcu przez tysiąclecia zdąży mi powiedzieć.
- Hej Belle - zawołał ciepły głos wkraczając do mojego, małego pokoju wynajmowanego u pani Lozano. Wiedziałam, do kogo on należy:
            Christophera.
- Cześć- odpowiedziałam wrzucając kolejną bluzkę do torby. Pakowałam się do Forks. Za parę godzin miałam samolot, żeby pożegnać się z Jackem i Charliem.
            Zawsze jak on jest w pobliżu czuje się lepiej. Bezpieczniej i jakbym była bez problemów. On wydaje się mieć wszystko w nosie. Bawi się życiem. Twierdzi: „miałem swój czas na przejmowanie i będę go miała, aż za dużo".
- Dużo ci jeszcze zostało pakowania?- Zapytał siadając na łóżku i gniotąc świeżo wyprasowane swetry. W Forsk jest zimniej niż tutaj.
            Ale już niedługo nie będzie mnie to obchodziło. Nie będę w ogóle marznąć.
- Nie już kończę. A co? - Zapytałam ciągnąc za rękaw swetra, na którym siedział. Podniósł się i mogłam go zabrać. 
            Uśmiechnął się łobuzersko.
- Obiecałem ci, że opowiem ci moją historię, ale mogę to zrobić później – zaczął spokojnie i próbował się wykręcić, widząc mój podekscytowany wzrok.
- Nie wymiguj się tylko mów- ponaglałam. Byłam ciekawa. Christopher różnił się od Cullenów, on nie traktował wampiryzmu jak mordęgę, tylko jak udogodnienie. Widział pozytywne skutki: lepszy wzroki, słuch, siła, jego dar, wieczność. Choć to ostatnie jest potencjalnie problematyczne. Jeśli nie masz, z kim dzielić wieczności, to, po co ci ona?
            Odłożyłam ciuchy, które miałam w ręku do torby i usiadłam wygodnie obok niego.
- Ok. – westchnął, łudził się, że mu odpuszczę. -  Urodziłem się dwudziestego siódmego sierpnia w tysiąc dziewięćset dziesiątym roku w Toronto. Byłem przeciętnym dzieckiem, nie za biednym i nie za bogatym, nawet lubiłem samotność. Miałem obojga rodziców i dwie siostry: Cindy i Lindy. Cała moja rodzina traktowała pieniądze, jako dodatek do szczęśliwszego życia, więc nie było z tym problemów. Moje siostry były  ode mnie starsze i szybko wyszły za mąż. Sam się zakochałem dość późno w pięknej Didyme. - Jego głos zmienił się w smutny, przepełniony goryczą i zawiedziony. Kiedyś wspominał o jakiejś dziewczynie (nie podał mi wtedy jej imienia) i już wtedy czułam, że ją kochał. Ciekawe, co się stało. Kiedyś go zapytałam, co się z nią stało. Zbył mnie milczeniem. Może teraz mi powie. - Miałem się z nią ożenić. W tysiąc dziewięćset trzydziestym roku natknąłem się na dziewczynę. Dość ładną i była wampirzyca. Miała na imię Anabell. Zmieniła mnie – teraz brzmiał złowrogo. Nie cierpiał jej. 
- Co z Didyme? Dlaczego cię zmieniła?- wyrwało mi się. Cierpliwość nigdy nie była moją dobrą stroną. A skoro wierzyć, że cechy ludzkie po przemianie w wampira się zwielokrotniają to będę bardzo, bardzo niecierpliwa.
- Cóż przypominałem, Anabell jej brata. Nie miałem innego wyjścia. Zostałem z nią. Trzy miesiące po mojej rzekomej śmierci moja ukochana Didyme wyszła za mąż za mojego najlepszego przyjaciela. Do tej pory się nie pozbierałem. W zasadzie nigdy po przemianie nie oczekiwałem od niej, że będziemy razem. Anabell mnie omotała, taki miała dar, udowadniała osobie, obok, że jest jedyna na świecie. A skoro jest jedyna to musisz z nią zostać. Piętnaście lat po mojej przemianie Anabell zginęła w jakiejś bitwie. Otworzyłem wtedy oczy, zostałem uwolniony spod jej daru i zorientowałem się, co się stało. Didyme urodziła dwóch synów i dwie córki w trakcie ostatniego porodu umarła. Ludzie mówili, że była szczęśliwa w małżeństwie z Derekiem. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Wtedy do mnie doszło, że straciłem sens życia i miłość. Kochałem ją i chyba nadal tak jest – westchnął ze smutkiem. Nie sądziłam, że Christopher ma złamane serce! On taki wesoły, lekkoduch i nieprzejmujący się. On, który mnie podźwignął z upadku spowodowanego złamanym sercem. - Przez wiele lat,,żyłem’’ sam. W końcu przystąpiłem do klanu Suilvianów … Cóż moja historia z tym klanem delikatnie mówiąc była…. nie… za… ładna. Przyznaję się byłem zdrajcą, mordercą i spiskowcem... – urwał. Nie chciał pokazywać mi swoje złej strony. Wydawało mi się, że troszkę się jej wstydzi. -  Teraz rozumiesz, dlaczego cię przestrzegałem przed sobą. Po prostu kłamstwo i zdrada to moja druga natura. Wypędzili mnie z klanu i tak egzystowałem. Do czasu, aż poznałem ciebie. Teraz z tobą będę szedł przez życie.
- Tak masz rację, tylko pamiętaj najpóźniejszy termin to sierpień- przypomniałam unosząc palec do góry.
            Najpóźniej będę wampirzycą za miesiąc. Nie ustalaliśmy jeszcze gdzie to się stanie.
            Nawet nie bałam się bólu, bo najgorszy już za mną. Fizyczny nie jest tak uciążliwy jak psychiczny. Wytrzymam.
- Tak wiem nie chcesz skończyć 20lat. Tak? – zapytał mrużąc oczy.
- Tak – potwierdziłam. Miałam na zawsze mieć dziewiętnaście lat. Moje plany obejmowały osiemnaście, więc jeszcze dziewiętnaście przełknę.
            Zasunęłam gotową torbę i wzięłam do ręki, jednak Christopher wydarł mi ją z niej i zaniósł do  swojego samochodu. 
            Zaśmiałam się i uprzednio upewniając się, że zamknęłam drzwi na klucz wyszłam z domu.
            Christopher tym razem nie pojedzie ze mną do Forks, chcę się sama z tym uporać. Z pożegnaniem. Miał mnie tylko zawieść na lotnisko i odebrać.
            Nie poznałam tu nikogo fajnego. Mój związek z Chrisem od początku był źle interpretowany przez otoczenie. Brano nas za parę. Tak nie było i nie jest. Kocham go jak brata, jak przyjaciela i towarzysza. On również. Kochamy kogoś innego i obydwoje cierpimy.
            Bratnie dusze się odnalazły. Zaśmiałam się.
- Belle, nie wytrzymam tego tygodnia – odezwał się w końcu podając mi bilet na samolot, tuż przy stanowisku odprawy. Christopher okazał się bardzo twórczy literacko i wymyślił wiele kombinacji z moim imieniem: Belladonna, Bell, Belle Belisima, Isabell, Bells i Bellita. 
- Nie przesadzaj to tylko tydzień. Odwiedzę Charliego i Jacoba. Pożegnam się z nimi i zmienisz mnie w wampira. To tylko tydzień… - przypomniałam cicho żeby nikt nie usłyszał.
            Faktem jest, że jeśli nie ma któregoś obok siebie a jest to tylko najwyżej godzina, wariujemy. Po prostu nie wytrzymujemy bez siebie.
- To aż tydzień. Ja nie wytrzymuję bez ciebie dłużej niż 15 minut – jęknął. Ludzie z tyłu popatrzyli się z współczuciem, a jedni jęknęli „ach ci zakochani”.
            Zaśmiałam się cicho. Nawet mi nie przeszkadzało mylne interpretowanie faktów przez innych. Jeśli chcą mogą nas brać za parę, mi to nie przeszkadza, Chrisowi również.
            Christopher pocałował mnie w policzek i uśmiechnął się smutno, a ja przeszłam przez stanowisko odprawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz