środa, 17 października 2012

XXXVI. Wieczność jest długa

[Muzyka]

Kiedy do moich nadmiar wyczulonych na każdy dźwięk uszu, oprócz zwykłych odgłosów rozmów, telewizora czy muzyki, z głównego salonu, zaczęły dochodzić podwyższone, rozbawione i zdecydowanie za podniecone tony głosów, zza drzwi wejściowych, jedyne, o czym marzyłam, to stamtąd uciec, gdzie pieprz rośnie. Ale sama się w to wpakowałam! Chciałam przestać myśleć, bo mój umysł był jak wielki, głęboki kosz wypełniony po brzegi zapisanymi, zgniecionymi kartkami papieru, które walczą o dojście na sam szczyt, dojście do głosu. Efektem mojego zaśmieconego umysłu, było odświeżanie się starych, zapisanych kartek, jak i inne przybierały na wartości. W jednej minucie mogłam szukać przyczyny, dlaczego moje życie się zawaliło, jak i mogłam myśleć, kto i dlaczego zdradził naszą rodzinę. Musiałam się odciąć, poczekać,aż namiar myśli opuści moją głowę.  Nie wiedziałam,co robię, ani co zrobię. Żyłam z sekundy na sekundę, z minuty na minutę, bez konkretnego planu.  Czułam się jak dziecko, które nie martwi się o swoją przyszłość. Tylko, o to, czy na zewnątrz jest wystarczająco dużo śniegu, żeby ulepić bałwana. To było okropne uczucie.
Żyłam chwilą.
W głębi duszy łudziłam się, że los,który zaplątał moje życie, w tak mocny supeł, którego nie potrafię rozplątać sama, to zrobi to, za mnie. Sam pokaże, co powinnam zrobić i wyjaśni mi moje uczucia.
Tak bardzo chciałam uciec od swoich myśli, że wpadłam w coś, czego nienawidzę jeszcze bardziej niż Volturi z Victorią razem wzięci. Przyjęcia, a raczej spotkania towarzyskie,wyselekcjonowanej elity wampirów. A dokładnie mówiąc, męskiej jej części.
Szpilki były za wysokie! Nie,żeby mnie jakoś stopy od nich bolałby, bo to nie możliwe, ale wszystko i wszyscy wydawało mi się małe. Cholerny Morgan! Że też musi być taki wysoki! O dziwo sukienka mi nawet nie przeszkadzała. Owszem była za krótka, przed kolano,ale była zwiewna, prosta na jedno ramię, w kolorze koralu, przepasana czarnym paskiem w tali. Z drugiej strony nawet ładna.
-Mówiłem ci, że ślicznie wyglądasz? – zapytał Morgan z uśmiechem na twarzy, gdy staliśmy w holu rezydencji, w centrum Montrealu, żeby przywitać gości, którzy zaczęli przyjeżdżać na ten durny mecz piłkarski.
-Mówiłeś, z trzy razy – przypomniałam mu z lekkim uśmiechem. Jakoś dziwnie spokojnie znosiłam bycie w centrum uwagi, jeśli po mojej prawej stronie stał Morgan. Wiedziałam, że nigdy nie dopuściłby, żeby rozmowa zeszła na niemiły dla mnie temat, lub taki, o którym nie miałabym zielonego pojęcia. Byłam świadoma tego,że nie dopuściłby, żebym czuła się niezręcznie lub zrobiła z siebie pośmiewisko. W pewien sposób dobrze, pewnie się czuję będąc z Morganem, wśród tłumu czy małej grupki osób. Jakoś, kiedy patrząc na nas z boku, jako brat i siostra, czuję się bezpiecznie, gorzej jest jak jesteśmy sami. Wtedy tracę kontrolę, a Morgan się ośmiela. Ale my nigdy nie byliśmy jak brat i siostra.Nigdy i nigdy nie będziemy.
Kiedy po paru godzinach,najzwyczajniej zdecydowałam się wyjść, a próbowałam to zrobić jak najdyskretniej umiałam, złote tęczówki Morgana, momentalnie mnie zatrzymały. Tak jakby w ogóle nie obchodziło go, że właśnie atakujący wbiegł na pole karne i jest tuż przy bramce, i od gola dzieliły go dwa metry. Jakbym była sama w pokoju. Stanęłam natychmiast,jak zamieniona w kamień. Z perspektywy bocznej musiało to śmiesznie wyglądać.Kilkadziesiąt par oczu śledzących, nawet najmniejszy ruch nogi piłkarza, a oczy Morgana wpatrzone tylko we mnie.
Nie za bardzo wiedziałam, o co mu chodzi. O to, że nie mogę zostać sama dłużej niż kilka sekund, bo użyję daru i może znowu zapadnę w śpiączkę? W każdym razie, byłam ciekawa, kiedy mi pozwoli wrócić do mojej tarczy. Nie mogę w nieskończoność nie używać daru. Skoro go mam to muszę go używać.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i patrząc na jego reakcje wyszłam z sali balowej. Odprowadził mnie wzrokiem, z zamyśloną twarzą, ale nie powiedział nic.
Chciałam wiedzieć, co mu chodzi po głowie, ale skoro nie wyszedł za mną, to nie miało ze mną nic wspólnego.
Zamek wydawał się cichszy niż zazwyczaj. Morgan z Jackiem byli w letniej rezydencji na tym meczu. Ginny z Luisem wiadomo ulotnili się, żeby pobyć sami, a Cullenowie z Nessi są niesłyszalni. Dobiegały do mnie tylko odgłosy przerzucania kolejnych strony gazet, przez Doris, w salonie i jej prychania nad brakiem gustu projektantów.
Weszłam do salonu i usiadłam cicho obok Doris, na sofie. Brunetka lekko odwróciła głowę w moją stronę, z podniesionymi brwiami i przyjrzała się mi od dołu do góry. Następnie uśmiechnęła się zjadliwie i wróciła do przeglądania gazet.
-Nie przeraża cię jak duży wpływ ma na ciebie Morgan? – zapytała lekko wpatrując się z zdystansowanym spojrzeniem na zmianę w gazetę i moje szpilki. Zwróciłam oczy w tamtym kierunku. Były wysokie z grubą platformą, czarne w czerwone kwiatki, na zmianę z zielonymi.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Co ma na myśli? Jaki wpływ? Co do moich szpilek ma Morgan, no dobra trochę ma. To przez niego je założyłam, ale…
-Doris… - zaczęłam.
-Oh ta miłość – westchnęła z przesadą w głosie i teatralnie odgarnęła swoje czekoladowe włosy do tyłu.
-Doris! – krzyknęłam. Co ona sobie wyobraża? Miałam ją ochotę uderzyć, ale wiedziałam, że spowodowałoby to aferę na cały dom. Panna najwrażliwsza się znalazła.
Brunetka machnęła ręką i przewróciła oczami. Kontynuowała swoją mowę lekko i z ignorancją w głosie. 
-Bawicie się w kotka i myszkę. Zastanów się Isabell, ile to jeszcze ma potrwać? Morgan,czeka, aż łaskawie sobie uświadomisz, że go kochasz, a trwa to już minimum sto czterdzieści lat…a łamałaś mu serce nie jeden raz.
Zaśmiała się perliście i spojrzała na mnie z ukosa, szepcząc, że w czerwieni byłoby mi do twarzy.
Prychnęłam. Kotka i myszkę? Ona to potrafi wymyślać, niech lepiej wraca do tych swoich gazet i szuka mi kolejnej „cudownej” kreacji.
-Spójrz prawdzie w oczy, siostrzyczko. Christopher cię zostawił – mruknęła ze złośliwym uśmieszkiem.
-On mnie nie zostawił! – zaprotestowałam może trochę za ochoczo.
-Wiesz jak o tobie będą mówić za parę lat? Tak, tak, ta Isabell oszukująca siebie – wywróciła oczami żywo, gestykulując trzymaną w ręce gazetą.
Oszukująca siebie? A niby, czemu?
-Idę stąd, bo wtrącanie się w nie swój interes ci się włącza – poinformowałam ją z grymasem na twarzy i wyszłam z salonu.
-Prawda w oczy kole – powiedziała udając śpiewaczkę operową.
***
Pierwsze, co zrobiła wchodząc do swojej sypialni, to zrzuciłam te okropne szpilki. Nawet nie można ubrać wyższych, niż zazwyczaj butów, bo to już tragedia narodowa! Paranoja!
Oparłam się o szybę zamkniętych drzwiami balkonowych. Pogoda była piękna, choć powoli zaczynała się jesień.Wiele osób uważa, że to wiosna jest najładniejszą porą roku, ja mam inne zdanie, wolę jesień. Nie, dlatego, że mam wtedy urodziny, z których przestałam się cieszyć po przyjęciu u Cullenów, nie dlatego, że wtedy urodziłam największy mój skarb, czyli Nessi i w końcu nie dlatego, że właśnie we wrześniu otworzyły się dla mnie drzwi do krainy mego przeznaczenia, czyli wampiryzmu. Po prostu jesień jest piękną, złocista, taki czas na przygotowanie się do trudnej,zimnej, zimy. Zwierzęta gromadzą pokarm, rośliny substancje zapasowe w korzeniach, a drzewa zrzucają liście. Zielone od wiosny do końca lata,przybierają barwę złotą, pomarańczy i czerwieni, aż w końcu spadają na ziemię,żeby zakończyć swój żywot. A wiatr tak cudownie wprawia je w ruch. Przepiękna,kolorowa pora roku, która swoje piękno pokazuje tylko w ogromnych ogrodach,takich jak ten przy zamku.
Naprawdę Christopher mnie zostawił?
Naprawdę?
Może wszyscy mają rację. Może naprawdę mnie zostawił, a zrobił to w delikatny sposób pod pretekstem, żebym uporządkowała sobie życie wiedząc, że tylko wtedy go puszcze. Idealnie wybrał moment wiedząc, że pobiegnę i uratuję Edwarda ze szponów wilkołaka.
Westchnęłam.
Obiecał mi, że nigdy mnie nie zrani,owszem nie obiecał, że mnie nigdy nie zostawi. Nie śmiałabym o to nikogo prosić, wieczność jest za długa, żeby uwierzyć w jedno głupie „obiecuje”, może ludzie by dotrzymali słowa, a wampiry? Wątpliwe. Zostajemy na tym świecie na zawsze. Nie zabije nas ani burza, ani sztorm, ani ogień, czy nawet uderzenie meteorytu. Jesteśmy stałą tego świata, tak jak jest stałą liczba pi w matematyce. Wiecznie piękni, zimni, silni, szybcy i żądni krwi. Nie da się nas porównać nawet do skały, bo ona ulega procesom wietrzenia, ale nie my, jesteśmy niezniszczalni, bez zjawiska czasu.
Co jest ze mną nie tak, że wszyscy mnie zostawiają?
Może twierdząc, że to oni są egoistami, powinnam popatrzeć na siebie?
Ale co ja takiego robię?
Dobra chwilowo nie wiem, co robię,ale… czy to złe chcieć, żeby było, tak jak wcześniej. Bez Edwarda?
Cholera, Christopher miał racje,Cullenowie nie zrobili nic w moim życiu, po za bałaganem, i wywróceniem go o trzysta sześćdziesiąt stopni.
Było mi dobrze i byłam szczęśliwa! Rzuciłam ze złością o ścianę wazon z białymi różami, roztrzaskały się na malutkie kawałeczki.
Po co próbować naprawiać to, co jest naprawione? Po to żeby lepiej działo? Tylko jest mały problem, jeden fałszywy ruch i wszystko zniszczy się jeszcze bardziej, niż było na samym początku.
Naprawdę mogę nienawidzić i kochać jednocześnie tą rodzinę, każdego po kolei. Rzeczywiście to jest cyniczne. Kiedy ich nie było marzyłam tylko, żeby wrócili, a teraz najchętniej bym ich wysłała w kosmos.
Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi. Zapewne Doris przyszła kontynuować swój cudowny wywód na temat mój i Morgana. Jaka ona jest nieznośna! Przysięgam, nie ma na tym świecie bardziej wścibskiej i lubiącej mieszać się w nieswoje sprawy, nie tylko wampirzyce, alei człowieka. Ma zdecydowane pierwsze miejsce w tej kategorii.
Odwróciłam się od okna i idąc w stronę kremowej sofy. Powiedziałam z niechęcią:
-Proszę.
Oparłam się o tył sofy,przygotowując się na odparcie ataku, na moją osobę. Spodziewałam się dumnej Doris,ale się pomyliłam, aż tak bardzo, że nawet o nim nie pomyślałam.
Morgan, zamknął cicho drzwi. Z dziwnym wyrazem twarzy, podszedł do mnie powoli, jakby ociągając się, jakby nie wiedział czy robi słusznie. Znałam ten jego wzrok i kamienną twarz. Od razu przypomniało mi się, jak przyszedł do mnie, parę miesięcy przed moim ślubem z Christopherem,z ogromnym bukietem róż, zza którego ledwie wystawała mu głowa i powiedział, że próbował sobie z tym poradzić, ale nie umie. Wyznał mi wtedy dozgonną miłość.Jego oczy były teraz identyczne jak wtedy.
Na samą myśl o tym przestraszyłam się. Co teraz powie? Znowu będziemy się kłócić? Nie miałam pojęcia, ale miałam złe przeczucia.
-Czemu nie oglądasz meczu? – zapytałam podejrzliwie. Zauważyłam już wcześniej,że nie był nim szczególnie zainteresowany, ale nie sądziłam, że aż tak, żeby przyjść do zamku. Nawet, jeśli nie obchodził go końcowy wynik, powinien zostać chociażby skoro jest gospodarzem i zabawiać gości, których sam zaprosił.Oczywiście, nie ma mamy to i dzieci rozrabiają. 
-Jest zdecydowanie mniej ciekawszy niż ty – wyznał ze spokojem w głosie. Spojrzałam na niego przenikliwie. Chyba komuś zbiera się na szczerą rozmowę, tylko mi problemów z nim brakuje do szczęścia!
To nie wróży nic ciekawego!Zdecydowanie nie.
Westchnęłam, próbując się opanować. Może wcale to nie chodzi o nasze miłosne sprawy. Może, nie wiem,chodzi mu o klan? O tego zdrajcę? Wiedziałam, że to tylko pobożne życzenia,które się nie spełnią.
Widziałam, że od rana chodzi mu coś po głowie. Zamyślony, nieobecny. Myślałam, że chodzi mu o to, że może jakiemuś naszemu znajomemu zachce się nagle pójść od naszego zamku i zobaczą Cullenów, a Morgan tego nie chciał. Nie żeby nie ufał im, że nie pobiegną do Marcusa, choć pewnie on już o tym wie, wyraźnie mi to dał do zrozumienia, ale mam nadzieje, że blefował, żeby mnie sprawdzić. Po prostu, jak się jest, aż tak ważną osobą, jak Dowson trzeba być ostrożnym, przesadnie ostrożnym. 
Morgan podszedł do mnie i chwycił moją dłoń. Zaczął się bawić moim palcami, intensywnie nad czymś myśląc. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Ale czułam, że nie wyniknie nic dobrego z tego.
-Myślę, że już najwyższy czas na wyjaśnienie sobie nawzajem paru rzeczy,najdroższa – szepnął podnosząc moją dłoń do swoich ust i całując ją delikatnie.
Westchnęłam, patrząc w jego zdeterminowane, miodowe oczy. Teraz już wiedziałam, że to nic dobrego nie wróży. Gwarantowana kłótnia. Ale i tak długo wytrzymał, odkąd wróciłam do zamku nie mówił nic o uczuciach.
-Teraz chcesz o tym porozmawiać? – Spytałam z niedowierzaniem.  Porę sobie wybrał cudowną. Jest tyle rzeczy do zrobienia, załatwienia, a on teraz chce załatwić nasze uczuciowe sprawy, raz na zawsze? Teraz, kiedy mam bałagan w życiu i myślałam, że Morgan będzie jedyną osobą, która nie będzie ode mnie niczego wymagać.
Wyrwałam mu swoją dłoń z jego,zdecydowanie za ostro i za gwałtownie, i uciekłam wzrokiem od niego. Podniósł brew do góry i nie szukając sposobu, żeby mnie dotknąć powiedział stanowczo,tak jakby moja reakcja go w tym utwierdziła:
-Tak. Tu i teraz i nie wyjdę stąd dopóki nie ustalimy czegoś.
-Ale mamy ważniejsze sprawy… – zaczęłam błagalnym tonem. Nie mamy czasu na rozstrzyganie czegoś, co nie udało nam się zrobić na przestrzeni lat. Teraz powinniśmy się zająć rodziną, Volturi i Cullenami, nie do licha nami. - Na przykład ten zdrajca w klanie…
-Dzwoniłaś do wszystkich i przyjadą najpóźniej na święta – przerwał mi, naglenie widząc problemu. Pewnie dla niego nic się nie liczy po za mną! Ciekawe, co powie,kiedy cudowny klan Dowson się rozsypie? Kiedy połowa będzie obrażona na wszystkich, a druga połowa najwyraźniej stwierdzi:, „Że nie może żyć w rodzinie, która sobie nie ufa? Ciekawe, czy wtedy znowu ja i jego uczucia względem mnie, będą najważniejsze?!
Widziałam w jego oczach, że nie ustąpi. No w końcu on zawsze dostaje, czego chce! W istocie po za mną. Nawet racjonalne argumenty do niego nie trafiały.
-Naprawdę teraz chcesz rozmawiać o naszych sprawach? – Prychnęłam z niedowierzaniem.
-Tak – odparł.
Do cholery, nie możemy zajmować się sprawami miedzy nami, kiedy wszystko jest w rozsypce, kiedy nasza rodzina jest zagrożona. Musimy zająć się sprawami klanu. Delikatnie porozmawiać z rodziną i dowiedzieć się, kto jest zdrajcą, powiadomić naszych przyjaciół, o tym podziale i niektórych przenieść. A ponad to jest wiele innych ważnych spraw… na przykład jak nie dopuścić, żeby Heidi zamieszkała w Montrealu. A Cullenowie?
Nie, to fatalny moment na takie rozmowy.
Jednak przede wszystkim nie jestem gotowa na rozmowę, o moich uczuciach względem Morgana. I wątpię, że kiedykolwiek będę. Są zagadką i niech nią zostaną.
Nawet przez chwilę przyszło mi namyślę, żeby odwrócić jego uwagę kobiecym wdziękiem, ale szybko zrezygnowałam.Zdecydowanie trudniej będzie mi uciec od tego tematu, jak i Morgana, kiedy będę w jego ramionach. A on wtedy na pewno nie odpuści.
-Wiesz, że cię kocham… Wiesz, że jesteś jedną kobietą, która się dla mnie liczy i wiesz, że albo ty, albo żadna? Wiesz? - Zapytał miękko, próbując skupić moje spojrzenie na nim.
Przytaknęłam głową. Co miałam innego zrobić? Wiedziałam to i to od dawna. Powtarza mi to w kółko, choć chyba w miarę upływu lat coraz rzadziej, wiedząc, że ode mnie nie usłyszy tego samego.
-Zakochałem się w tobie już pierwszego dnia, gdy cię zobaczyłem. W tej zwiewnej sięgającej do ziemi, zielonej sukni, przepasanej fałdami materiału w pasie, z kilkoma różami i w tym czarnym żakiecie, który nie był ci potrzebny. Ze spiętymi włosami w luźny kok, z pięknymi miodowymi oczami, opływających w zieleń na powiece. I z tym grymasem niezadowolenia i złości. Stałaś obok Christophera i z jego znajomym, i pomimo tego, że było wokół mnie tłum ludzi,ja widziałem tylko ciebie. Byłaś jak oaza na pustyni. Jak najsłodsze wyobrażenie o czymś idealnym. Ale nie, to nie był wyobrażenie, ty byłaś prawdziwa. Nie spojrzałaś na mnie, nawet przelotnie. Na nikogo nie patrzyłaś. W tej jedynej chwili, zadziałaś na mnie jak silny magnes. Wiedziałem, że właśnie spotkałem tą jedyną kobietę, której szukałem mniej lub bardziej efektywnie,przez całe życie…- złapał mój podbródek, zmuszając mnie do patrzenia w jego oczy. Nie lubił, gdy moje oczy były zwrócone w inną stronę niż jego, gdy rozmawialiśmy, ale ja nie mogłam na niego spojrzeć, nie mogłam. Jakie to dziwne, że ja w ogóle nie pamiętam tej sukni, jedynie wiem, że była zielona,nawet nie mam pojęcia czy została wyrzucona czy upchnięta w najciemniejszy kąt szafy. - Od tamtego dnia minęło wiele lat, zdecydowanie za wiele. Nigdy nie naciskałem, nigdy nic nie mówiłem. Brałem to tak, jak jest. Nie krzyczałem, nie stawiałem ultimatum. Czekałem cierpliwie, ale….
-Morgan… – przerwałam mu. Ta rozmowa zbaczała na zły tor. Zaczęłam powoli wpadać w panikę. To prawda nigdy nie robił jakiś wygłupów w stylu amantów z filmów.Był spokojny i cierpliwy, ale co jeśli ta cierpliwość mu się skończyła i postawi mi ultimatum? Bo na pewno, jeśli ja mu odmówię, to zostanie przyjaciółmi nie wchodzi w grę. On się śmiertelnie obrazi i Bóg jeden wie, co wymyśli. Zmusi mnie, żebym była z nim? Nie to nie w jego stylu? Tylko, Isabell on zachowuje się inaczej w stosunku do ciebie, a inaczej w stosunku do innych.
Nie patrząc na moje próby zażegnania tematu, kontynuował z jeszcze większym zdeterminowaniem:
-Przyjąłem do wiadomości twój ślub z Christopherem wiedząc, że to nie zmieni niczego. Bo co to za różnica czy jesteś formalnie z nim czy nie? Żadna, ale Isabell… ceremonia?
Ostatnie słowo niemal wypluł jak zgniły kęs jabłka.
-Morgan prosiłam cie! – Krzyknęłam z wyrzutem. To, więc o to chodzi! O durną ceremonię! Prosiłam go, żeby ani słowa nie mówił o ceremonii, prosiłam, żebyśmy się o nią nie kłócili. Ale nie, on musi. Musi mnie zdenerwować. Musi pokazać swoje ja. To jest wyłącznie moja sprawa, co ja robię. Myślałam, że odpuścił, ale najwyraźniej nie. Cały czas Myśl o tylko o niej? Chyba go słońce przygrzało.Moja sprawa, co ja biorę! Z resztą sam chciał, żebym ucięła plotki o moim romansie z Edwardem, co mogłoby być skutkiem wyjścia na jaw prawdy o Nessi.Akurat ceremonia jest jedynym i przede wszystkim dobrym wyjściem.
Notabene, kto powiedział, że coś się po niej zmieni?
-Nie, Isabell. Wysłuchasz mnie i załatwimy to raz na zawsze – rzekł stanowczo.Teraz bardziej przypominał surowego przywódcę klanu Dowson, niż zwykłego zakochanego we mnie mężczyznę, proszącego, żebym nie wychodziła za innego. - Nie rozumiem,czemu chcesz się na zawsze z nim związać. Po co? Nie kochasz go i wiesz o tym bardzo, że on ciebie też nie. Po części go do tego zmusiłaś! – Prawie krzyknął.
No nie wierze! Adwokat Christophera mi się znalazł! Dobra wiem, że gdyby Morgan nie zostałby wampirem,to byłby adwokatem, ale … on broni Chrisa? Przecież oni się nienawidzą,najchętniej by się udusili i to nie tylko raz, jakby mogli to i tysiąc razy.
Przecież ja nie zmusiłam do niczego Christophera. Po pierwsze, to nie możliwe, bo on i tak robi wszystko,tak jak jemu to się podoba, a po drugie, mógłby mi odmówić, przecież nie jestem jakiś dyktatorem, który za odmowę skazuje na śmierć. Z resztą Chris powiedział,że mu to obojętne. Może tą ceremonię mieć lub nie, ma to w nosie. Ona na pewno nie zmieni niczego, tym bardziej Chrisa, bo to niemożliwe. Nie da się zmienić kształtu sinusoidy, Chrisa zmienić też się nie da. Z nim się żyje według jego zasad, ignorując jakby w ogóle nie istniały wady, bo on nikogo nie potrzebuję,tylko lubi z kimś przebywać, tak jak ze mną i najgorsze jest to, że to ty go potrzebujesz nie on ciebie, ale w pełni to akceptujesz.
-Morgan, powiedziałam ci, że tak będzie lepiej – jęknęłam rozdrażniona.
-Dla kogo? Bo nie dla ciebie! – prychnął i złapał mnie w pasie, przyciągając do siebie zaborczo. Byłam tak blisko niego, że prawie stykaliśmy się nosami. On dobrze wiedział, jak jego dotyk działa na mnie, hipnotyzująco i kompletnie tracę panowanie nad sobą. Gdybym była człowiekiem przyśpieszony oddech i bicie serca, by mnie zdradziły, nie wspominając o czerwonej jak świeży burak twarzy i miękkich jak z waty kolanach. Ale jedyne, co wampiryzm nie zabrał bezpowrotnie były motylki w brzuchu i to dziwne uczucie ciepła. Patrzyłam się w jego zdeterminowane, złociste oczy zastanawiając się, o co ja się wściekałam na niego parę sekund temu. On jedynie delikatnie gładził mój policzek nie spuszczając swoich oczu z moich.
Jakie by to było proste jakbym go kochała? Może nie, lepiej nie. Jakbym go kochała, to na pewno kiedyśmy mnie skrzywdził, a wtedy nawet siła woli do opiekowaniem się córką, nie pomoże z chęcią nietrwania na tym świecie, tylko zapadnięcia w wszechogarniającą błogość śmierci. Lepiej jest jak nic do niego nie czuję, lub po prostu nie wiem, co czuję. Tak jest zdecydowanie prościej.
-Wiem – uśmiechnął się delikatnie, kiedy palcami dotykał moich ust. - Ty się boisz miłości. Ty się boisz z kimś związać. Uważasz, że bezpieczniej będzie z kimś,od którego nic ci nie grozi. Boisz się, że jeśli będziesz z kimś to on cię skrzywdzi.
Spojrzał na mnie zadowolony, że w końcu znalazł powód, dlaczego go odtrącam. Zaczęłam się zastanawiać czy aby poza manią ochrony mnie na milion sposobów i chęci kontrolowania nawet moich oddechów, nie ma podobnego do Edwarda daru. Czy aby nie umie czytać w myślach?
Tak, miał rację, boje się skrzywdzenia,dlatego lepiej, żeby nic mnie nie obchodziło, tak jest prościej. Czekał na odpowiedź, na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, ale nigdy jej nie dostanie. Nigdy mu nie przyznam racji, nigdy. Odwróciłam wzrok od niego, żeby przestał mnie hipnotyzować swoimi oczami.
-Isabell, ja nigdy bym cię nie skrzywdził, nie zasmucił cię, nie zostawił, nie zdradził, nie okłamał. Wolałbym umrzeć niż widzieć cię smutną z mojego powodu –prawie krzyknął, ale widząc, że moje oczy zaszkliły się, kontynuował szeptem. -Zawsze bym cię kochał. Wiesz, że bym cię uszczęśliwił. Zrobiłbym wszystko, o cobyś mnie nie poprosiła, tylko błagam nie skazuj się na sztuczny wytwór pseudo miłości. Ja wiem, że myślisz, że jak komuś zaufasz, znowu pozwolisz pokochać kogoś to będziesz cierpieć, nie. Ja nie jestem Edwardem, nie jestem egoistą.
Piękne słowa, które za pewne każda dziewczyna chciałby usłyszeć od chłopaka, który przynajmniej w aspekcie fizycznym ją pociąga. Ale są one puste. Wieczność jest długa i zwykłe słowa nie wystarczą, nawet największe zaufani zostanie wystawione na próbę i wątpię, żeby kiedyś przetrwało. A jeszcze ja? Tak, która nigdy już nikomu nie zaufa, nie ma szans. To się nie uda.
Christopher przynajmniej mnie nie skrzywdzi, ale jeśli nie wróci to, to zrobi. A wierząc Ginny i innym w rodzinie, on nie wrócić. Jednak gdyby wiedział, że nie wróci powiedziałby, że ceremonia będzie wtedy i wtedy. Niby dwa trzy lata to dużo, ale zlecą w mgnieniu oka.
-Błagam cię, nie bierz ceremonii z Christopherem – jęknął błagalnie i upadł na kolana przede mną, przytulając swoją głowę do mojego brzucha, a ręce oplótł wokół mojej tali. Przykucnęłam przy nim, zmuszając go do oderwania się ode mnie.
-Morgan, może masz rację… - zaczęłam spokojnie. - Ale tak będzie najlepiej.Ceremonia jest najlepszym wyjściem. A chcę ją, ponieważ Chris nie zrani mnie,tak jakbyś ty to zrobił
-Ja bym nigdy… - zasłoniłam mu buzię ręką, nie pozwalając mu dokończyć. Czasami sama miłość nie wystarczy, w szczególności w wampirzym przypadku.
-Wieczność jest długa, a ja nigdy nie będę potrafiła już komuś zaufać i żyć znim w pewności, że mnie nie rozbije na jeszcze mniejsze kawałeczki.
-Mam cię zostawić w spokoju? – zapytał z niechęcią w głosie.
Spokoju? On tylko takie widzi wyjście? Nie chce, żebyśmy mijali się na korytarzach jak zupełnie obce osoby.Jakbyśmy byli skłóconym małżeństwem, po rozwodzie. Nie chce go stracić w pewnym sensie tego słowa znaczeniu. Jak można nie chcieć stracić coś, czego się nie miało, nie zaznawszy prawdziwego smaku? Najwyraźniej można.  Lubiłam jego towarzystwo, lubiłam, kiedy razem zajmowaliśmy się sprawami klanu, lubiłam go, może trochę za bardzo, gdy byliśmy sami, ale…
-Jeśli ty tego chcesz… – odpowiedziałam jak najdyplomatyczniej, żeby nie robić mu złudnej nadziei.
-Nie chce. Ja chcę ciebie – jęknął jak małe dziecko wskazując na zabawkę na najwyższej półce.
-Morgan przepraszam, ale nie mogę, nie byłabym w stanie z tobą być. Nie potrafię, nie umiem.
Pogładziłam go delikatnie po policzku. Myślałam, że zrozumiał to dawno, że jak do związków się nie nadaje.Nie dam rady się zaangażować.
-Isabell – powiedział delikatnie i czuło. - Błagam cię nie bierz ceremonii z Chrisem.
Westchnęłam. On nie odpuści, to pewne.
-Wieczność jest długa, a nie trzeba jej spędzać w nieszczęściu. Błagam cię! – Krzyknął,wstał gwałtownie i wyszedł trzaskając drzwiami. Ja nadal klęczałam na podłodze.Nie wiedząc, czy ta rozmowa dala coś czy raczej zburzyła. Skoda, że dziś doszliśmy do jedynego konsensusu, jakim było stwierdzenie, że wieczność jest długa.


Dnie i noce płynęły szybkim nurtem, jak potok górski, bez jakiegoś szczególnego zainteresowania z mojej strony. Nawet tego nie czułem. Czasami zastanawiałem się, czy aby nie wracam do tego stanu,kiedy uważałem, że Bella nie żyje. Kiedy potrafiłem wpatrywać się w okno całymi latami i moja wyobraźnia płatała mi figle, widząc ją usilnie próbującą nie dopuścić,żeby jakaś kropla deszczu na nią spadła. Teraz mam wątpliwości czy aby, to na pewno, była moja wyobraźnia, a może Bella faktycznie szła tymi ulicami i znikała za rogiem? Ale jednak nie, jest to podobny stan. Jedyne, o czym mogę myśleć, mówić czy interesować się, to Bella i Nessi. Kieruję się wyłącznie chęcią odzyskania rodziny. Mojej Belli i mojej Nessi. Choć z tą ostatnią nie będzie problemu, a w zasadzie nie ma go w cale. Sądziłem, że Nessi nigdy mi nie wybaczy, że nie uczestniczyłem w jej życiu, że nie będzie chciała mnie znać,ale jest na odwrót. Można powiedzieć, że przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Zyskałem córkę. Cudowną córkę.
Ale, z Bellą będzie trudniej. Czasami się zastanawiam czy to, aby w ogóle możliwe, żeby ją odzyskać. Czy ona tego chce?Ale muszę być silny i uparty, to jedyna droga. Kocham ją, najbardziej na świecie. Skoro jakimś cudem nie oszalałem z poczucia winy, myśląc, że nie żyje i skoro mojej rodzinie udawało się zapobiec mojemu samobójstwu, to tak jakby mam drugą szansę. Jakbym musiał coś tutaj jeszcze zrobić. Tak, odzyskać Bellę.  
            Montreal to faktycznie najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Idealne, spokój cisza i bezpieczeństwo. Początkowo prawie nie wychodziliśmy z zachodniego skrzydła, ale w miarę mijających dni, zmieniło się to. Nie wiadomo, kiedy i jak, ale zaczęliśmy się czuć jak w domu. A zamek Nowy Łabędź miał atmosferę miłości i ciepła rodzinnego, choć brakowało to rodziców Dowsonów, którzy za pewne podsycali płomień ogniska domowego.
Morgan nas ignorował i udawał jakbyśmy nie istnieli, jakbyśmy byli powietrzem, które jest, a nie można go zobaczyć. Z perspektywy bocznej musiało to być śmieszne, ale nam to było na rękę. Wychodził,jak ktoś wchodził do jakiegoś pomieszczenia, zmieniał kierunek jak widział, że ktoś idzie w tą samą stronę. Notabene, każdy starał się trzymać od niego jak najdalej, a ja szczególnie. Jest bardzo wybuchowy i nieprzewidywalny.
Jack, jedyny blondyn w tej wampirzej rodzinie, zaczął traktować nas jak, no może nie członków rodziny, ale dobrych przyjaciół. Często włóczył się z Emmettem, chyba pokrewieństwo dusz. Obydwoje są skorzy do zabaw, żartów i walk. Lubią się cieszyć życiem, a Jack szczególnie skoro nie jest na stałe z jakąś dziewczyną, a według Nessi jest jedna, którą darzy szczególnymi względami.
Doris – tak jak mówiła Nessi, to„lodowa piękność”. Była bardzo, bardzo ładna, chyba nawet ładniejsza od Rosalie to jej trzeba było przyznać. Twarz miała owalną i poważną, bijącą zimnem na kilometr, ale niemal tak piękną, jak ze snu. Te je do ramion, proste, gęste i brązowe włosy, w odcieniu znacznie jaśniejszym od Belli, ale jakby bardziej lśniącymi przykuwającym wzrok. Jej duże, ani miodowe, ani czerwone, co zdradzało jej mieszaną dietę, wyraziste oczy, były otoczone gęstą, czarną kaskadą rzęs, które przypominały bardziej wachlarz, bo ciągle nimi trzepotała. Jej mały zadarty nosek, ciągle się marszczył. A pełne usta zaciśnięte w jedną linię. Kiedy się uśmiechała, a zdarzało to się bardzo rzadko, i z reguły był to chytry uśmiech,w jej policzkach robiły się dołeczki. Piękna wampirzyca, ale z paskudnym charakterem. Zadufana w sobie, ale jak się jest tak pięknym to zrozumiałe. Była też powściągliwa w uczuciach, można było powiedzieć, że podobnie jak Morgan,nas ignorowała. Jej zachowanie przypominało mi Rosalie jak odnosiła się doBelli.
Poza Nessi, Ginny i Luisem i oczywiście Bellą, nie było nikogo z pozostałych. Wszyscy byli na jakimś balu, w Bazyli.
Bella… - westchnąłem, przeglądając książki w jednym z salonów.
Starałem się wpadać na nią jak często się tylko dało. Choć większość czasu spędzałem z Nessi, która próbowała nadrobić stracony czas ze mną. Co było niemożliwe, straconego czasu nie da się odzyskać.
Nigdy nie zobaczę jak stawiała pierwsze kroki, jak zaczęła mówić, jak zaczęła uczyć się pisać i czytać. Nigdy nie zobaczę jej w szkolnym przedstawianiu, nigdy nie dodam jej otuchy przed sprawdzianem, czy w ważnym momencie jej młodego życia. Nie było mnie przez całe jej dzieciństwo i okres dojrzewania.
No i co z tego, że teraz jestem? Ona jest dorosła!
Moja rola ograniczy się do poinformowania o ślubie i do spotkania raz do roku.
Chyba nigdy, tak bardzo nie żałowałem,że pokierowałem się swoimi przekonaniami, że Belli będzie lepiej beze mnie, niż teraz. Patrząc na fotografie przestawiające całe życie, Belli i Nessi beze mnie. Patrząc w brązowe oczy Nessi, oczy, Belli. I wyobrażając sobie, jakby to było, gdyby nie mój egoizm.
Całymi dniami chodziłem tą i powrotem po zamku i ogrodzie w jednym celu, żeby „przypadkiem” trafić na Bellę. Przez co udało mi się trochę zaznajomić z ich domem i nie gubiłem się już. Mieli piękny zamek.Przestronny, ciepły, luksusowy i duży. Chciało się w nim przebywać.Wielokrotnie mnie kusiło, żeby zobaczyć pokój Belli, ale nie mogłem. Nie chciałem być wścibski. Z resztą, znajdował się na wprost pokoju Morgana. Było to zbyt ryzykowne, nawet kręcić się na tym piętrze, a co dopiero myszkować po jej pokoju.
Każdego dnia Bella wyglądała pięknie i niepowtarzalnie. Jednego dnia miała na sobie sukienkę, innego spodnie. Raz spięte włosy, raz rozpuszczone. Ale zawsze śliczna, idealna, jak z pierwszych stron gazet. Wysokie szpilki, nie trampki. Dawna Bella, gdyby zobaczyła na oczy chociażby takie, jakie miał na sobie wczoraj, czerwone z paro centymetrową platformą i kokardką z tyłu, na pewno by dostała szału i za nic nie włożyła.Ale nie. Ta Bella chodziła pewnie, jakby był dla niej to normalne buty. Dawna Bella by nawet nie włożyła długiej sukienki, a co dopiero krótkiej. Wzdrygała się na sam widok, a o przymierzeniu nie było mowy. A teraz? Chodziła w zwiewnych, krótkich, ale maksymalnie do kolan, krótszych nie, sukienkach.Wzorzystych, gładkich, na jedno ramie. Zauważyłem, że granica polega na odsłanianiu ramion, a co za tym idzie dekoltu. Jeśli nawet sukienka czy bluzka była na ramiączkach, to miała na sobie długi sweter czy narzutkę, a dekoltu nie uznawała. I zawsze miała uśmiechem na twarzy i wesołe oczy. Czasami tylko miała nieobecne spojrzenie, ale gdy tylko się nad tym łapała potrząsała głową i lekko klepała po czole. Następnie momentalnie włączała się do dyskusji lub zaczynał coś czytać czy oglądać.
Parę razy, widziałem jak będąc sama prawie płakała i będą za ścianą słyszałem jej cichutki, delikatny, przepełniony goryczą szept, w zasadzie to było tylko poruszanie wargami z efektem ubocznym wydostania się dźwięku:
- Christopher…
Trzymała swój telefon bardzo mocno w rękach i dzwoniła do niego, raz słyszałem jak nagrywała się mu na pocztę przepraszając go za wszystko, a później krzycząc na niego, że skoro ma taki dar, mógł to przewidzieć. Jednak Christopher, ani razu nie odebrał, nie oddzwonił. A Bella nieustannie dzwoniła, wysyłała e-maile i smsy. Jednak z jego strony zero odpowiedzi. Nic.
Nauczyłem się jednego. Tam gdzie Bella to i Morgan. Nieprzerwanie był przy niej lub w zasięgu jej wzroku. Starał się,nie odstępować jej na krok, a Belli najwyraźniej, to nie przeszkadzało.Oglądała telewizję, czytała książkę, czy po prostu nie robiła nic szczególnego,on gdzieś niedaleko, zawsze był. Uśmiechnięty, nienagannie ubrany i uczesany.Skory do żartów i rozmowy. Chętnie by ją wyręczał we wszystkim. Nie pozwala jej być smutną, ani zamyśloną.
Wielokrotnie słyszałem ich rozmowy,dochodzące z gabinetu Morgana, na parterze. Dyskutowali o tym podziale świata.Szukali razem nowych mieszkań dla ich przyjaciół, bo uznali, że są na obszarach potencjalnego zagrożenia, o sprawach swoich firm i o tym zdrajcy w rodzinie.  Po prostu Morgan wciągnął ją w swoje sprawy,czyli koordynację wszystkiego, a co było najdziwniejsze Bella była chętna mu pomóc.
Czasami łapałem się nad tym, że opieram się o framugę drzwi do głównego salonu i po prostu się na nich patrzę. Patrzę jak śmiejąc się przeglądają jakieś dokumenty lub po prostu żartują z przyjaciół i rodziny. Morgan jest tak zajęty Bellą, że nie widzi mnie, ona również, choć czasami mi się wydaje, że ona nie chce patrzeć.
Jakbym nie był takim idiotą i kretynem,to byłbym na miejscu Morgana i Christophera. Miałbym ją. Byłaby moja. Do mnie by się uśmiechała, ze mną by się śmiała, mnie by całowała i ze mną spędzałaby czas. A nie z nimi!
Ale nie, ja zawsze do cholery muszę wiedzieć lepiej!
Najchętniej bym znalazł najcięższy kamień i uderzył się nim w głowę, choć pewnie tak byto mi nie pomogło. Głupoty nie da się wybić.
Cholera, jak ja mam naprawić coś nie do naprawienia!

***
Pewnego ciepłego jesiennego dnia, cała moja rodzina z wyjątkiem Alice, która postanowiła usiąść na świeżym powietrzu, znajdowała się w zachodnim salonie. Na odmianę pokój był w zieleni i beżu, nie czerwony jak główny salon. Nessi siedziała obok mnie, na wygodnej, kremowej sofie,próbując mi pokazać jak najwięcej z jej dotychczasowego życia, dzięki jej darowi.
Bella lekko zapukała w ścianę salonu,zwracając uwagę wszystkich na siebie. Uśmiechnęła się szeroko. Ja zobaczyłem ją od razu, nie musiała nawet dawać jakiegoś znaku obecności i tak wiedziałem, że tu jest. Jej kroki słyszałam już od końca korytarza.
            Z każdym mijającym dniem, uświadamiałem sobie, jak bardzo się zmieniła. Zawsze pierwsze,co robiłem jak ją widziałem w danym dniu, to uważnie się jej przyglądałem. Od góry do dołu, powoli, dokładnie. Czasami się zastanawiałem, czy nie zachowuję się jak psychopata. Nic nie mówię, tylko się na nią patrzę, przenikliwie,jakbym nie dopuścił, żeby jakikolwiek szczegół w jej ubiorze czy zachowaniu mi umknął. Dziś była śliczna, jak zawsze. W wysokich, czarnych, lakierowanych szpilkach, szarych rurkach, turkusowej gładkiej bluzce i białym żakiecie. Włosy miała wyprostowane i związane w lekki kucyk.
Spojrzała po wszystkich i chyba się zorientowała, że nie ma Alice. Zawołała przyjaźnie:
-Alice, choć tutaj.
Alice pojawiła się momentalnie i usiadła na wprost niej, w fotelu uprzednio mrucząc pod nosem, że Ginny zdziałała cuda z Bellą.
-Chciałam wam tylko powiedzieć, że niedługo poznacie całą moją rodzinę –powiedziała z uśmiechem, akcentując słowo całą. Wydawała się być ucieszona z tej wiadomości. Nie wątpiłem, że kocha swoją rodzinę, ale jeśli przynajmniej jedno będzie takie jak Morgan, to ja podziękuję, za ten zaszczyt poznania wszystkich Dowosnów. Jeśli znowu mam dostać po twarzy, od któregoś jej brata,to dziękuję, choć mi się należy. A jej ojciec? O nie! On to na pewno mnie udusi.
-Przyjeżdżają wszyscy? – Zapytała Nessi, podnosząc na matkę swoje zdystansowane spojrzenie. Wydawała się być trochę ucieszona, ale jednocześnie zmartwiona. Tak jakby, nie chciała widzieć, w tych murach jednego członka rodziny. Mogłem się domyślać, że chodzi o Christophera, ale według Ginny, mąż Belli, nie pojawi się tutaj w najbliższym czasie. Więc może Nessi nie chodziło o niego, tylko o kogoś innego? Ale kto w oczach mojej córki, może być gorszy od jej ojczyma? Nie miałem pojęcia.
-Tak – odpowiedziała pogodnie Bella.
-Nawet Dorian? – zapytała Nessi z niedowierzaniem w głosie i podniosła brwi do góry.
-Tak kochanie – potwierdziła Bella, z lekkim uśmiechem.
Na twarzy Nessi zakwitł grymas niezadowolenia i warknęła cicho, tak, żeby Bella jej nie usłyszała, choć wątpię, żeby jej matce coś uszyło niezauważone. Dorian? Rzadko, ktoś o nim mówił. W zasadzie nawet Nessi, która była skora do opowiadania mi o swojej rodzinie, często go pomijała, twierdząc, że zachowuje się jak pacan. Jedyne, co wiedziałem o nim to, to, że nie mieszka tutaj, tylko w Europie i nikt nie może z nim wytrzymać. Byłem ciekaw, czym ten Dorian uraził Nessi, która wydawała się być osobą do wszystkich pozytywnie nastawioną, ale uzyskałem wymijającą odpowiedź: „przekonasz się jak go zobaczysz”. 
-Kiedy przyjeżdżają? – zapytała Nessi ze sztucznym uśmiechem.
-Cóż… – Bella westchnęła. – Powiedzieli, że przyjadą szybko, ale znając tępo chociażby Doriana… - wywróciła oczami i potrząsnęła głową.
Czyli nie szybko. Czego można było się spodziewać, wampirze szybko jest inne niż ludzkie. Pewnie parę miesięcy.
-A mówiąc wszyscy, miałaś na myśli wszyscy, z twoim mężem włącznie? – Zapytał podejrzliwie Alice. To było dobre pytanie. I to pytanie, którego ja bym się nie odważył zadać.  Wiadomo Ginny z Alice mogą się mylić. Przyszłość nie jest pewna, a już tym bardziej nie jest pewne, którą drogę wybierzemy.
Bella spojrzała na nią zdziwiona, a uśmiech szedł je z twarzy. Znowu była tą zimną, nieczułą Bella, którarozmawiała z Marcusem, w Volterrze lub tą, która mówiła, żebym dał jej spokójna wieki.
-Alice – powiedziała ostrym głosem i przestąpiła z nogi na nogę. Jej głos byłostry jak siekiera drwala. – Nie jestem Christopherem, więc ci nie odpowiem nato pytanie.
-No przecież, dzwoniłaś do niego! – przypomniała jej Alice z pretensjami wglosie.
Bella spojrzała na Nessi, która była równie zainteresowana odpowiedzią na to pytanie, jak Alice. Spojrzała na nią karcąco i zwróciła się do Alice, z dziwnym spokojem, i odpowiedziała jej:
-Nagrałam mu się na pocztę, więc będzie wiedział. Ale o ile go znam… - przerwałai ze stanowczością w głosie kontynuowała - to nie, Alice. On nie przyjedzie.
Na twarzy Alice zakwitł ogromny uśmiech, którego nie próbowała ukryć. Cieszyła się tak, jakby dostała najnowszą płytę swojego ulubionego zespołu.
Słyszałem jak Nessi odetchnęła z ulgą i natychmiast się uśmiechnęła. Chyba przeżyje Doriana, skoro Christopher nie przyjedzie. Bella spojrzała na nią wściekle. Nessi, za to spojrzała na mnie,jakby chciała przekazać Belli „ tata mnie popiera”. Jej matka miała zamiar coś powiedzieć, ale Carlisle jej przerwał. Spojrzał na nią łagodnie i zapytał:
-Bello?
-Tak? – Odpowiedziała spokojnie i zignorowała ogniki radości w oczach Nessi. W tej chwili zdałem sobie sprawę, że Belli już nie będzie tak łatwo z córką. Nie będzie miała sojusznika w dokonywanych wyborach, w jej osobie, ale raczej wroga. Więc jeśli zostanie z Christopherem, to Nessi będzie na nią śmiertelnie obrażona i może nawet ją stracić.
Musisz być ze mną. Zaśmiałem się w duchu. Przecież, to najlepsza i jedyna opcja. Będziemy prawdziwą rodzina.Matka, ojciec i dziecko. Tak ja powinno być, a nie matka, ojczym i dziecko. Toja jestem ojcem Nessi i tylko ze mną Bella może stworzyć rodzinę. Mamy razem dziecko. Coś, czego ani Chris, ani Morgan, ani nikt na tym świcie nie może jej dać. Musimy być razem.
-Czy to przez nas masz problemy z mężem? – Carlisle zapytał z troską w glosie.Według niego i Esme przysparzamy tylko kłopotów Belli i musi kłócić się z rodziną.
-Nie! – Pisnęła natychmiast Nessi.
Bella spojrzała w bok. Milczała, jakby nad czymś się zastanawiała. Nie wiedziała, czy powiedzieć prawdę, czy skłamać. Nie chciała ich urazić. Po chwili spojrzała na Esme i Carlisle łagodnie. Chyba byli wyjątkami z naszej rodziny, którzy jej nie denerwowali i nie naciskali na nic.
To była prawda. Esme raz zrobiła mi i Alice awanturę, że wpychamy się w jej życie na siłę, z ogromnymi butami, przy okazji niszcząc wszystko po drodze. Może i miała rację, ale ja po prostu respektuje swoje prawa do niej. Ona powinna być moja. Po porostu musi wrócić na swoje miejsce, czyli obok mnie.
Bella uśmiechnęła się sztucznie i powiedziała zmieszana:
-Christopher należy do tego grona osób, którzy nie robią czegoś z jednego powodu, tylko kilku. Na pewno jakiś wasz udział w tym jest, ale nie duży.Przynajmniej dziewięćdziesiąt procent to moja wina.
Gdybym powiedział, że znałem Christophera,dość dobrze, to pewnie byłoby to kłamstwo. Na pewno, przebywałem jego towarzystwie najdłużej, ze wszystkich Dowsonów i nie sądziłem, że kiedykolwiek zostawi Bellę. Choć oficjalnie jej nie zostawił, ale prawda jest inna. Ciekawe czy Bella naprawdę myśli, że wróci, czy tylko tak udaje?
            Nastała krepująca cisza. Bella chciała już iść, ale Jasper zatrzymał ją niepewnym głosem:
-Bello możemy porozmawiać w cztery oczy?
Bella spojrzała na niego zdziwiona, ale pokiwała głową, na znak zgody. Wskazała otwarte na oścież drzwi balkonowe,prowadzące do ogrodu. Jasper skierował się w ich stronę, a Bella idąc za nim szepnęła do Nessi rozgoryczona:
-Nie mam pojęcia, dlaczego nagle przestałaś lubić Christophera.
Nessi nie odpowiedziała nic, z resztą Bella na to nie liczyła. Odwróciła się do drzwi, w których zniknął Jasper i wyszła.
Wiedziałem, o co mu chodzi. Nie o próbę naszego ponownego zejścia się razem, jak wszyscy myśleli, o nie.
 Jasper od paru tygodni chodzi jak struty,zamyślony i nieobecny. Czasami wychwytuję jego myśli, więc wiem, po co chce rozmawiać z Bella. Chodzi mu o jej siostrę. Tą widniejącą po prawej stronie Belli, na portrecie w holu. Wysoką i szczupłą wampirzycę, o długich,kręconych i rudych włosach, o szczupłej, owalne twarzy i z ciepłymi, miodowymi oczami.
Jasper zanim wyruszył na wojnę, z której już nie wrócił przez Marię, w swoim rodzinnym mieście, zostawił młodą,siedemnastoletnią żonę. Wzięli ślub, tuż przed tym jak wyjechał na wyprawę wojenną. Jego żona była córką pastora, więc było to wielkie wyróżnienie, że została żoną prostego mieszczanina nieodznaczającego się, ani bogactwem, ani niczym szczególnym. Jasper zawsze opisywał ją w myślach, jako ładną, dobrą i wesoła dziewczynę,ale nigdy nie pociągała go w taki sposób, żeby chciał się z nią ożenić.Oświadczył się jej i ożenił się z nią za namową rodziców i tylko przez wzgląd na nich, łudząc się, że pokocha ja po ślubie. Jednak nigdy to się nie wydarzyło, gdyż został wampirem.
Nigdy nie przyznał się nikomu, że był żonaty, nawet wątpliwe było to, że powiedział o tym Alice. Najwyraźniej chciało tym zapomnieć.
Ale problem pojawił się, kiedy Nessi przywiozła nas do Montrealu. Jasperowi wydaje się, że ta rudowłosa wampirzyca,po prawej stronie Isabell na portrecie, może być jego ludzką żoną! I dlatego chciał porozmawiać z Isabell. Jeśli jego domysł się potwierdzą, to nie będzie dobrze.
Bella – westchnąłem. Nessi tłumaczyła mi coś o tym jak udało im się pozbyć natrętnie zakochanego w Bridget,człowieka. Na pewno, było to zabawne, ale moje myśli gnały do Belli, jak zawsze.
Do jej ślicznych oczu i kręconych,długich brązowych włosów.

***
Wszystko wróciło do swojego porządku,po opuszczeniu zamku przez wszystkich przyjaciół Dowosnów, na początku lutego.Każdy wrócił do swoich obowiązków względem klanu i do kontynuowania odpoczynku.Zamek z powrotem ucichł i opustoszał. Jednak, podczas gdy słońce leniwie przedzierało się przez szare, gęste chmury próbując ogrzać trochę ten ostatni dzień lutego krzyk wampirzycy przestraszył nawet je, chętne do walki z ciemnością, schowało się momentalnie.
-Nie! Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!– Był to krzyk rozpaczy tak wyrazistej, jakby ktoś został skazany na śmierć i to jeszcze niewinnie.
Nessi, siedząca obok mnie, przy fortepianie, podniosła swoje brązowe oczy, w stronę zamkniętych drzwi balkonowych. Przestraszyła się, bo aż podskoczyła, gdy krzyk przybrał na mocy,jakby to w ogóle było możliwe.
-Bridget – prawie dławiła się szeptem.
Wstała, i z prędkością niemal światła,otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Kątem oka zauważyłem, jak reszta rodziny zaciekawiona zmaterializowała się w głównym salonie, gdzie przebywałem z Nessi.Pobiegłem na taras do Nessi i od razu zrozumiałem, co się stało.
Brigdet, ta spokojna blondynka,klęczała, z bólem w oczach i zalana morzem łez, na śnieżnym puchu, który nie przypominał ani śnieżnobiałego, ani lekko szarawego. Śnieg był czerwony, od wszechogarniającej krwi. I to wcale nie ludzkiej, czy zwierzęcej, tylko wampirzej. Bridget tuliła do siebie zakrwawione fragmenty ciała. Głowa leżała kilka kroków dalej, podobnie jak ręka, jej męża, Andrewa. Krzyczała tak głośno,że myślałem, za chwilę zjawi się tu ludzka policja, żeby sprawdzić, co się dzieje.
Nessi z łzami w oczach przytuliła się do mnie. Powoli moja koszula zaczęła nimi przesiąkać. Objąłem ją mocno, dodając otuchy.Czyli jednak znaleźli tego zdrajcę.
Widziałem jak w dole Bridget, jest siłą odciągana przez Jonathana i Jacka, a następnie Nicolas rzuca zapaloną zapałkę,w porozrzucane szczątki Andrewa. Po paru minutach nie zostało z niego nic,prócz garści prochów i krzyku jego żony:
-Nie! Andrew! Nieeeeee!
-Isabell nie bierz tego do siebie. Nic nie zrobiłaś – usłyszałem i zobaczyłem jak Morgan mówi z troską do Belli, która wyglądała jak zahipnotyzowana. Nieprzerwanie patrzyła się w powoli gasnący już ogień, a po jej bladym policzku spłynęła krystaliczna łza. Bez wątpienia kochała zmarłego brata i na pewno, będzie uważała, że to jej wina. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz