[Muzyka]
Kiedy
do moich nadmiar wyczulonych na każdy dźwięk uszu, oprócz zwykłych
odgłosów rozmów, telewizora czy muzyki, z głównego salonu, zaczęły
dochodzić podwyższone, rozbawione i zdecydowanie za podniecone tony
głosów, zza drzwi wejściowych, jedyne, o czym marzyłam, to stamtąd
uciec, gdzie pieprz rośnie. Ale sama się w to wpakowałam! Chciałam
przestać myśleć, bo mój umysł był jak wielki, głęboki kosz wypełniony po
brzegi zapisanymi, zgniecionymi kartkami papieru, które walczą o
dojście na sam szczyt, dojście do głosu. Efektem mojego zaśmieconego
umysłu, było odświeżanie się starych, zapisanych kartek, jak i inne
przybierały na wartości. W jednej minucie mogłam szukać przyczyny,
dlaczego moje życie się zawaliło, jak i mogłam myśleć, kto i dlaczego
zdradził naszą rodzinę. Musiałam się odciąć, poczekać,aż namiar myśli
opuści moją głowę. Nie wiedziałam,co robię, ani co zrobię. Żyłam z sekundy na sekundę, z minuty na minutę, bez konkretnego planu. Czułam
się jak dziecko, które nie martwi się o swoją przyszłość. Tylko, o to,
czy na zewnątrz jest wystarczająco dużo śniegu, żeby ulepić bałwana. To
było okropne uczucie.
Żyłam chwilą.
W
głębi duszy łudziłam się, że los,który zaplątał moje życie, w tak mocny
supeł, którego nie potrafię rozplątać sama, to zrobi to, za mnie. Sam
pokaże, co powinnam zrobić i wyjaśni mi moje uczucia.
Tak
bardzo chciałam uciec od swoich myśli, że wpadłam w coś, czego
nienawidzę jeszcze bardziej niż Volturi z Victorią razem wzięci.
Przyjęcia, a raczej spotkania towarzyskie,wyselekcjonowanej elity
wampirów. A dokładnie mówiąc, męskiej jej części.
Szpilki
były za wysokie! Nie,żeby mnie jakoś stopy od nich bolałby, bo to nie
możliwe, ale wszystko i wszyscy wydawało mi się małe. Cholerny Morgan!
Że też musi być taki wysoki! O dziwo sukienka mi nawet nie
przeszkadzała. Owszem była za krótka, przed kolano,ale była zwiewna,
prosta na jedno ramię, w kolorze koralu, przepasana czarnym paskiem w
tali. Z drugiej strony nawet ładna.
-Mówiłem
ci, że ślicznie wyglądasz? – zapytał Morgan z uśmiechem na twarzy, gdy
staliśmy w holu rezydencji, w centrum Montrealu, żeby przywitać gości,
którzy zaczęli przyjeżdżać na ten durny mecz piłkarski.
-Mówiłeś,
z trzy razy – przypomniałam mu z lekkim uśmiechem. Jakoś dziwnie
spokojnie znosiłam bycie w centrum uwagi, jeśli po mojej prawej stronie
stał Morgan. Wiedziałam, że nigdy nie dopuściłby, żeby rozmowa zeszła na
niemiły dla mnie temat, lub taki, o którym nie miałabym zielonego
pojęcia. Byłam świadoma tego,że nie dopuściłby, żebym czuła się
niezręcznie lub zrobiła z siebie pośmiewisko. W pewien sposób dobrze,
pewnie się czuję będąc z Morganem, wśród tłumu czy małej grupki osób.
Jakoś, kiedy patrząc na nas z boku, jako brat i siostra, czuję się
bezpiecznie, gorzej jest jak jesteśmy sami. Wtedy tracę kontrolę, a
Morgan się ośmiela. Ale my nigdy nie byliśmy jak brat i siostra.Nigdy i
nigdy nie będziemy.
Kiedy
po paru godzinach,najzwyczajniej zdecydowałam się wyjść, a próbowałam
to zrobić jak najdyskretniej umiałam, złote tęczówki Morgana,
momentalnie mnie zatrzymały. Tak jakby w ogóle nie obchodziło go, że
właśnie atakujący wbiegł na pole karne i jest tuż przy bramce, i od gola
dzieliły go dwa metry. Jakbym była sama w pokoju. Stanęłam
natychmiast,jak zamieniona w kamień. Z perspektywy bocznej musiało to
śmiesznie wyglądać.Kilkadziesiąt par oczu śledzących, nawet najmniejszy
ruch nogi piłkarza, a oczy Morgana wpatrzone tylko we mnie.
Nie
za bardzo wiedziałam, o co mu chodzi. O to, że nie mogę zostać sama
dłużej niż kilka sekund, bo użyję daru i może znowu zapadnę w śpiączkę? W
każdym razie, byłam ciekawa, kiedy mi pozwoli wrócić do mojej tarczy.
Nie mogę w nieskończoność nie używać daru. Skoro go mam to muszę go
używać.
Uśmiechnęłam
się do niego delikatnie i patrząc na jego reakcje wyszłam z sali
balowej. Odprowadził mnie wzrokiem, z zamyśloną twarzą, ale nie
powiedział nic.
Chciałam wiedzieć, co mu chodzi po głowie, ale skoro nie wyszedł za mną, to nie miało ze mną nic wspólnego.
Zamek
wydawał się cichszy niż zazwyczaj. Morgan z Jackiem byli w letniej
rezydencji na tym meczu. Ginny z Luisem wiadomo ulotnili się, żeby pobyć
sami, a Cullenowie z Nessi są niesłyszalni. Dobiegały do mnie tylko
odgłosy przerzucania kolejnych strony gazet, przez Doris, w salonie i
jej prychania nad brakiem gustu projektantów.
Weszłam
do salonu i usiadłam cicho obok Doris, na sofie. Brunetka lekko
odwróciła głowę w moją stronę, z podniesionymi brwiami i przyjrzała się
mi od dołu do góry. Następnie uśmiechnęła się zjadliwie i wróciła do
przeglądania gazet.
-Nie
przeraża cię jak duży wpływ ma na ciebie Morgan? – zapytała lekko
wpatrując się z zdystansowanym spojrzeniem na zmianę w gazetę i moje
szpilki. Zwróciłam oczy w tamtym kierunku. Były wysokie z grubą
platformą, czarne w czerwone kwiatki, na zmianę z zielonymi.
Spojrzałam
na nią zdziwiona. Co ma na myśli? Jaki wpływ? Co do moich szpilek ma
Morgan, no dobra trochę ma. To przez niego je założyłam, ale…
-Doris… - zaczęłam.
-Oh ta miłość – westchnęła z przesadą w głosie i teatralnie odgarnęła swoje czekoladowe włosy do tyłu.
-Doris!
– krzyknęłam. Co ona sobie wyobraża? Miałam ją ochotę uderzyć, ale
wiedziałam, że spowodowałoby to aferę na cały dom. Panna najwrażliwsza
się znalazła.
Brunetka machnęła ręką i przewróciła oczami. Kontynuowała swoją mowę lekko i z ignorancją w głosie.
-Bawicie
się w kotka i myszkę. Zastanów się Isabell, ile to jeszcze ma potrwać?
Morgan,czeka, aż łaskawie sobie uświadomisz, że go kochasz, a trwa to
już minimum sto czterdzieści lat…a łamałaś mu serce nie jeden raz.
Zaśmiała się perliście i spojrzała na mnie z ukosa, szepcząc, że w czerwieni byłoby mi do twarzy.
Prychnęłam.
Kotka i myszkę? Ona to potrafi wymyślać, niech lepiej wraca do tych
swoich gazet i szuka mi kolejnej „cudownej” kreacji.
-Spójrz prawdzie w oczy, siostrzyczko. Christopher cię zostawił – mruknęła ze złośliwym uśmieszkiem.
-On mnie nie zostawił! – zaprotestowałam może trochę za ochoczo.
-Wiesz
jak o tobie będą mówić za parę lat? Tak, tak, ta Isabell oszukująca
siebie – wywróciła oczami żywo, gestykulując trzymaną w ręce gazetą.
Oszukująca siebie? A niby, czemu?
-Idę stąd, bo wtrącanie się w nie swój interes ci się włącza – poinformowałam ją z grymasem na twarzy i wyszłam z salonu.
-Prawda w oczy kole – powiedziała udając śpiewaczkę operową.
***
Pierwsze,
co zrobiła wchodząc do swojej sypialni, to zrzuciłam te okropne
szpilki. Nawet nie można ubrać wyższych, niż zazwyczaj butów, bo to już
tragedia narodowa! Paranoja!
Oparłam
się o szybę zamkniętych drzwiami balkonowych. Pogoda była piękna, choć
powoli zaczynała się jesień.Wiele osób uważa, że to wiosna jest
najładniejszą porą roku, ja mam inne zdanie, wolę jesień. Nie, dlatego,
że mam wtedy urodziny, z których przestałam się cieszyć po przyjęciu u
Cullenów, nie dlatego, że wtedy urodziłam największy mój skarb, czyli
Nessi i w końcu nie dlatego, że właśnie we wrześniu otworzyły się dla
mnie drzwi do krainy mego przeznaczenia, czyli wampiryzmu. Po prostu
jesień jest piękną, złocista, taki czas na przygotowanie się do
trudnej,zimnej, zimy. Zwierzęta gromadzą pokarm, rośliny substancje
zapasowe w korzeniach, a drzewa zrzucają liście. Zielone od wiosny do
końca lata,przybierają barwę złotą, pomarańczy i czerwieni, aż w końcu
spadają na ziemię,żeby zakończyć swój żywot. A wiatr tak cudownie
wprawia je w ruch. Przepiękna,kolorowa pora roku, która swoje piękno
pokazuje tylko w ogromnych ogrodach,takich jak ten przy zamku.
Naprawdę Christopher mnie zostawił?
Naprawdę?
Może
wszyscy mają rację. Może naprawdę mnie zostawił, a zrobił to w
delikatny sposób pod pretekstem, żebym uporządkowała sobie życie
wiedząc, że tylko wtedy go puszcze. Idealnie wybrał moment wiedząc, że
pobiegnę i uratuję Edwarda ze szponów wilkołaka.
Westchnęłam.
Obiecał
mi, że nigdy mnie nie zrani,owszem nie obiecał, że mnie nigdy nie
zostawi. Nie śmiałabym o to nikogo prosić, wieczność jest za długa, żeby
uwierzyć w jedno głupie „obiecuje”, może ludzie by dotrzymali słowa, a
wampiry? Wątpliwe. Zostajemy na tym świecie na zawsze. Nie zabije nas
ani burza, ani sztorm, ani ogień, czy nawet uderzenie meteorytu.
Jesteśmy stałą tego świata, tak jak jest stałą liczba pi w matematyce.
Wiecznie piękni, zimni, silni, szybcy i żądni krwi. Nie da się nas
porównać nawet do skały, bo ona ulega procesom wietrzenia, ale nie my,
jesteśmy niezniszczalni, bez zjawiska czasu.
Co jest ze mną nie tak, że wszyscy mnie zostawiają?
Może twierdząc, że to oni są egoistami, powinnam popatrzeć na siebie?
Ale co ja takiego robię?
Dobra chwilowo nie wiem, co robię,ale… czy to złe chcieć, żeby było, tak jak wcześniej. Bez Edwarda?
Cholera,
Christopher miał racje,Cullenowie nie zrobili nic w moim życiu, po za
bałaganem, i wywróceniem go o trzysta sześćdziesiąt stopni.
Było
mi dobrze i byłam szczęśliwa! Rzuciłam ze złością o ścianę wazon z
białymi różami, roztrzaskały się na malutkie kawałeczki.
Po
co próbować naprawiać to, co jest naprawione? Po to żeby lepiej działo?
Tylko jest mały problem, jeden fałszywy ruch i wszystko zniszczy się
jeszcze bardziej, niż było na samym początku.
Naprawdę
mogę nienawidzić i kochać jednocześnie tą rodzinę, każdego po kolei.
Rzeczywiście to jest cyniczne. Kiedy ich nie było marzyłam tylko, żeby
wrócili, a teraz najchętniej bym ich wysłała w kosmos.
Usłyszałam
lekkie pukanie do drzwi. Zapewne Doris przyszła kontynuować swój
cudowny wywód na temat mój i Morgana. Jaka ona jest nieznośna!
Przysięgam, nie ma na tym świecie bardziej wścibskiej i lubiącej mieszać
się w nieswoje sprawy, nie tylko wampirzyce, alei człowieka. Ma
zdecydowane pierwsze miejsce w tej kategorii.
Odwróciłam się od okna i idąc w stronę kremowej sofy. Powiedziałam z niechęcią:
-Proszę.
Oparłam
się o tył sofy,przygotowując się na odparcie ataku, na moją osobę.
Spodziewałam się dumnej Doris,ale się pomyliłam, aż tak bardzo, że nawet
o nim nie pomyślałam.
Morgan,
zamknął cicho drzwi. Z dziwnym wyrazem twarzy, podszedł do mnie powoli,
jakby ociągając się, jakby nie wiedział czy robi słusznie. Znałam ten
jego wzrok i kamienną twarz. Od razu przypomniało mi się, jak przyszedł
do mnie, parę miesięcy przed moim ślubem z Christopherem,z ogromnym
bukietem róż, zza którego ledwie wystawała mu głowa i powiedział, że
próbował sobie z tym poradzić, ale nie umie. Wyznał mi wtedy dozgonną
miłość.Jego oczy były teraz identyczne jak wtedy.
Na
samą myśl o tym przestraszyłam się. Co teraz powie? Znowu będziemy się
kłócić? Nie miałam pojęcia, ale miałam złe przeczucia.
-Czemu
nie oglądasz meczu? – zapytałam podejrzliwie. Zauważyłam już
wcześniej,że nie był nim szczególnie zainteresowany, ale nie sądziłam,
że aż tak, żeby przyjść do zamku. Nawet, jeśli nie obchodził go końcowy
wynik, powinien zostać chociażby skoro jest gospodarzem i zabawiać
gości, których sam zaprosił.Oczywiście, nie ma mamy to i dzieci
rozrabiają.
-Jest
zdecydowanie mniej ciekawszy niż ty – wyznał ze spokojem w głosie.
Spojrzałam na niego przenikliwie. Chyba komuś zbiera się na szczerą
rozmowę, tylko mi problemów z nim brakuje do szczęścia!
To nie wróży nic ciekawego!Zdecydowanie nie.
Westchnęłam,
próbując się opanować. Może wcale to nie chodzi o nasze miłosne sprawy.
Może, nie wiem,chodzi mu o klan? O tego zdrajcę? Wiedziałam, że to
tylko pobożne życzenia,które się nie spełnią.
Widziałam,
że od rana chodzi mu coś po głowie. Zamyślony, nieobecny. Myślałam, że
chodzi mu o to, że może jakiemuś naszemu znajomemu zachce się nagle
pójść od naszego zamku i zobaczą Cullenów, a Morgan tego nie chciał. Nie
żeby nie ufał im, że nie pobiegną do Marcusa, choć pewnie on już o tym
wie, wyraźnie mi to dał do zrozumienia, ale mam nadzieje, że blefował,
żeby mnie sprawdzić. Po prostu, jak się jest, aż tak ważną osobą, jak
Dowson trzeba być ostrożnym, przesadnie ostrożnym.
Morgan
podszedł do mnie i chwycił moją dłoń. Zaczął się bawić moim palcami,
intensywnie nad czymś myśląc. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Ale
czułam, że nie wyniknie nic dobrego z tego.
-Myślę,
że już najwyższy czas na wyjaśnienie sobie nawzajem paru
rzeczy,najdroższa – szepnął podnosząc moją dłoń do swoich ust i całując
ją delikatnie.
Westchnęłam,
patrząc w jego zdeterminowane, miodowe oczy. Teraz już wiedziałam, że
to nic dobrego nie wróży. Gwarantowana kłótnia. Ale i tak długo
wytrzymał, odkąd wróciłam do zamku nie mówił nic o uczuciach.
-Teraz chcesz o tym porozmawiać? – Spytałam z niedowierzaniem. Porę
sobie wybrał cudowną. Jest tyle rzeczy do zrobienia, załatwienia, a on
teraz chce załatwić nasze uczuciowe sprawy, raz na zawsze? Teraz, kiedy
mam bałagan w życiu i myślałam, że Morgan będzie jedyną osobą, która nie
będzie ode mnie niczego wymagać.
Wyrwałam
mu swoją dłoń z jego,zdecydowanie za ostro i za gwałtownie, i uciekłam
wzrokiem od niego. Podniósł brew do góry i nie szukając sposobu, żeby
mnie dotknąć powiedział stanowczo,tak jakby moja reakcja go w tym
utwierdziła:
-Tak. Tu i teraz i nie wyjdę stąd dopóki nie ustalimy czegoś.
-Ale
mamy ważniejsze sprawy… – zaczęłam błagalnym tonem. Nie mamy czasu na
rozstrzyganie czegoś, co nie udało nam się zrobić na przestrzeni lat.
Teraz powinniśmy się zająć rodziną, Volturi i Cullenami, nie do licha
nami. - Na przykład ten zdrajca w klanie…
-Dzwoniłaś
do wszystkich i przyjadą najpóźniej na święta – przerwał mi, naglenie
widząc problemu. Pewnie dla niego nic się nie liczy po za mną! Ciekawe,
co powie,kiedy cudowny klan Dowson się rozsypie? Kiedy połowa będzie
obrażona na wszystkich, a druga połowa najwyraźniej stwierdzi:, „Że nie
może żyć w rodzinie, która sobie nie ufa? Ciekawe, czy wtedy znowu ja i
jego uczucia względem mnie, będą najważniejsze?!
Widziałam
w jego oczach, że nie ustąpi. No w końcu on zawsze dostaje, czego chce!
W istocie po za mną. Nawet racjonalne argumenty do niego nie trafiały.
-Naprawdę teraz chcesz rozmawiać o naszych sprawach? – Prychnęłam z niedowierzaniem.
-Tak – odparł.
Do
cholery, nie możemy zajmować się sprawami miedzy nami, kiedy wszystko
jest w rozsypce, kiedy nasza rodzina jest zagrożona. Musimy zająć się
sprawami klanu. Delikatnie porozmawiać z rodziną i dowiedzieć się, kto
jest zdrajcą, powiadomić naszych przyjaciół, o tym podziale i niektórych
przenieść. A ponad to jest wiele innych ważnych spraw… na przykład jak
nie dopuścić, żeby Heidi zamieszkała w Montrealu. A Cullenowie?
Nie, to fatalny moment na takie rozmowy.
Jednak
przede wszystkim nie jestem gotowa na rozmowę, o moich uczuciach
względem Morgana. I wątpię, że kiedykolwiek będę. Są zagadką i niech nią
zostaną.
Nawet
przez chwilę przyszło mi namyślę, żeby odwrócić jego uwagę kobiecym
wdziękiem, ale szybko zrezygnowałam.Zdecydowanie trudniej będzie mi
uciec od tego tematu, jak i Morgana, kiedy będę w jego ramionach. A on
wtedy na pewno nie odpuści.
-Wiesz, że cię kocham… Wiesz, że jesteś jedną kobietą, która się dla mnie liczy i wiesz, że albo ty, albo żadna? Wiesz? - Zapytał miękko, próbując skupić moje spojrzenie na nim.
Przytaknęłam
głową. Co miałam innego zrobić? Wiedziałam to i to od dawna. Powtarza
mi to w kółko, choć chyba w miarę upływu lat coraz rzadziej, wiedząc, że
ode mnie nie usłyszy tego samego.
-Zakochałem
się w tobie już pierwszego dnia, gdy cię zobaczyłem. W tej zwiewnej
sięgającej do ziemi, zielonej sukni, przepasanej fałdami materiału w
pasie, z kilkoma różami i w tym czarnym żakiecie, który nie był ci
potrzebny. Ze spiętymi włosami w luźny kok, z pięknymi miodowymi oczami,
opływających w zieleń na powiece. I z tym grymasem niezadowolenia i
złości. Stałaś obok Christophera i z jego znajomym, i pomimo tego, że
było wokół mnie tłum ludzi,ja widziałem tylko ciebie. Byłaś jak oaza na
pustyni. Jak najsłodsze wyobrażenie o czymś idealnym. Ale nie, to nie
był wyobrażenie, ty byłaś prawdziwa. Nie spojrzałaś na mnie, nawet
przelotnie. Na nikogo nie patrzyłaś. W tej jedynej chwili, zadziałaś na
mnie jak silny magnes. Wiedziałem, że właśnie spotkałem tą jedyną
kobietę, której szukałem mniej lub bardziej efektywnie,przez całe
życie…- złapał mój podbródek, zmuszając mnie do patrzenia w jego oczy.
Nie lubił, gdy moje oczy były zwrócone w inną stronę niż jego, gdy
rozmawialiśmy, ale ja nie mogłam na niego spojrzeć, nie mogłam. Jakie to
dziwne, że ja w ogóle nie pamiętam tej sukni, jedynie wiem, że była
zielona,nawet nie mam pojęcia czy została wyrzucona czy upchnięta w
najciemniejszy kąt szafy. - Od tamtego dnia minęło wiele lat,
zdecydowanie za wiele. Nigdy nie naciskałem, nigdy nic nie mówiłem.
Brałem to tak, jak jest. Nie krzyczałem, nie stawiałem ultimatum.
Czekałem cierpliwie, ale….
-Morgan…
– przerwałam mu. Ta rozmowa zbaczała na zły tor. Zaczęłam powoli wpadać
w panikę. To prawda nigdy nie robił jakiś wygłupów w stylu amantów z
filmów.Był spokojny i cierpliwy, ale co jeśli ta cierpliwość mu się
skończyła i postawi mi ultimatum? Bo na pewno, jeśli ja mu odmówię, to
zostanie przyjaciółmi nie wchodzi w grę. On się śmiertelnie obrazi i Bóg
jeden wie, co wymyśli. Zmusi mnie, żebym była z nim? Nie to nie w jego
stylu? Tylko, Isabell on zachowuje się inaczej w stosunku do ciebie, a
inaczej w stosunku do innych.
Nie patrząc na moje próby zażegnania tematu, kontynuował z jeszcze większym zdeterminowaniem:
-Przyjąłem
do wiadomości twój ślub z Christopherem wiedząc, że to nie zmieni
niczego. Bo co to za różnica czy jesteś formalnie z nim czy nie? Żadna,
ale Isabell… ceremonia?
Ostatnie słowo niemal wypluł jak zgniły kęs jabłka.
-Morgan
prosiłam cie! – Krzyknęłam z wyrzutem. To, więc o to chodzi! O durną
ceremonię! Prosiłam go, żeby ani słowa nie mówił o ceremonii, prosiłam,
żebyśmy się o nią nie kłócili. Ale nie, on musi. Musi mnie zdenerwować.
Musi pokazać swoje ja. To jest wyłącznie moja sprawa, co ja robię.
Myślałam, że odpuścił, ale najwyraźniej nie. Cały czas Myśl o tylko o
niej? Chyba go słońce przygrzało.Moja sprawa, co ja biorę! Z resztą sam
chciał, żebym ucięła plotki o moim romansie z Edwardem, co mogłoby być
skutkiem wyjścia na jaw prawdy o Nessi.Akurat ceremonia jest jedynym i
przede wszystkim dobrym wyjściem.
Notabene, kto powiedział, że coś się po niej zmieni?
-Nie,
Isabell. Wysłuchasz mnie i załatwimy to raz na zawsze – rzekł
stanowczo.Teraz bardziej przypominał surowego przywódcę klanu Dowson,
niż zwykłego zakochanego we mnie mężczyznę, proszącego, żebym nie
wychodziła za innego. - Nie rozumiem,czemu chcesz się na zawsze z nim
związać. Po co? Nie kochasz go i wiesz o tym bardzo, że on ciebie też
nie. Po części go do tego zmusiłaś! – Prawie krzyknął.
No
nie wierze! Adwokat Christophera mi się znalazł! Dobra wiem, że gdyby
Morgan nie zostałby wampirem,to byłby adwokatem, ale … on broni Chrisa?
Przecież oni się nienawidzą,najchętniej by się udusili i to nie tylko
raz, jakby mogli to i tysiąc razy.
Przecież
ja nie zmusiłam do niczego Christophera. Po pierwsze, to nie możliwe,
bo on i tak robi wszystko,tak jak jemu to się podoba, a po drugie,
mógłby mi odmówić, przecież nie jestem jakiś dyktatorem, który za odmowę
skazuje na śmierć. Z resztą Chris powiedział,że mu to obojętne. Może tą
ceremonię mieć lub nie, ma to w nosie. Ona na pewno nie zmieni niczego,
tym bardziej Chrisa, bo to niemożliwe. Nie da się zmienić kształtu
sinusoidy, Chrisa zmienić też się nie da. Z nim się żyje według jego
zasad, ignorując jakby w ogóle nie istniały wady, bo on nikogo nie
potrzebuję,tylko lubi z kimś przebywać, tak jak ze mną i najgorsze jest
to, że to ty go potrzebujesz nie on ciebie, ale w pełni to akceptujesz.
-Morgan, powiedziałam ci, że tak będzie lepiej – jęknęłam rozdrażniona.
-Dla
kogo? Bo nie dla ciebie! – prychnął i złapał mnie w pasie, przyciągając
do siebie zaborczo. Byłam tak blisko niego, że prawie stykaliśmy się
nosami. On dobrze wiedział, jak jego dotyk działa na mnie, hipnotyzująco
i kompletnie tracę panowanie nad sobą. Gdybym była człowiekiem
przyśpieszony oddech i bicie serca, by mnie zdradziły, nie wspominając o
czerwonej jak świeży burak twarzy i miękkich jak z waty kolanach. Ale
jedyne, co wampiryzm nie zabrał bezpowrotnie były motylki w brzuchu i to
dziwne uczucie ciepła. Patrzyłam się w jego zdeterminowane, złociste
oczy zastanawiając się, o co ja się wściekałam na niego parę sekund
temu. On jedynie delikatnie gładził mój policzek nie spuszczając swoich
oczu z moich.
Jakie
by to było proste jakbym go kochała? Może nie, lepiej nie. Jakbym go
kochała, to na pewno kiedyśmy mnie skrzywdził, a wtedy nawet siła woli
do opiekowaniem się córką, nie pomoże z chęcią nietrwania na tym
świecie, tylko zapadnięcia w wszechogarniającą błogość śmierci. Lepiej
jest jak nic do niego nie czuję, lub po prostu nie wiem, co czuję. Tak
jest zdecydowanie prościej.
-Wiem
– uśmiechnął się delikatnie, kiedy palcami dotykał moich ust. - Ty się
boisz miłości. Ty się boisz z kimś związać. Uważasz, że bezpieczniej
będzie z kimś,od którego nic ci nie grozi. Boisz się, że jeśli będziesz z
kimś to on cię skrzywdzi.
Spojrzał
na mnie zadowolony, że w końcu znalazł powód, dlaczego go odtrącam.
Zaczęłam się zastanawiać czy aby poza manią ochrony mnie na milion
sposobów i chęci kontrolowania nawet moich oddechów, nie ma podobnego do
Edwarda daru. Czy aby nie umie czytać w myślach?
Tak,
miał rację, boje się skrzywdzenia,dlatego lepiej, żeby nic mnie nie
obchodziło, tak jest prościej. Czekał na odpowiedź, na jakąkolwiek
reakcję z mojej strony, ale nigdy jej nie dostanie. Nigdy mu nie
przyznam racji, nigdy. Odwróciłam wzrok od niego, żeby przestał mnie
hipnotyzować swoimi oczami.
-Isabell,
ja nigdy bym cię nie skrzywdził, nie zasmucił cię, nie zostawił, nie
zdradził, nie okłamał. Wolałbym umrzeć niż widzieć cię smutną z mojego
powodu –prawie krzyknął, ale widząc, że moje oczy zaszkliły się,
kontynuował szeptem. -Zawsze bym cię kochał. Wiesz, że bym cię
uszczęśliwił. Zrobiłbym wszystko, o cobyś mnie nie poprosiła, tylko
błagam nie skazuj się na sztuczny wytwór pseudo miłości. Ja wiem, że
myślisz, że jak komuś zaufasz, znowu pozwolisz pokochać kogoś to
będziesz cierpieć, nie. Ja nie jestem Edwardem, nie jestem egoistą.
Piękne
słowa, które za pewne każda dziewczyna chciałby usłyszeć od chłopaka,
który przynajmniej w aspekcie fizycznym ją pociąga. Ale są one puste.
Wieczność jest długa i zwykłe słowa nie wystarczą, nawet największe
zaufani zostanie wystawione na próbę i wątpię, żeby kiedyś przetrwało. A
jeszcze ja? Tak, która nigdy już nikomu nie zaufa, nie ma szans. To się
nie uda.
Christopher
przynajmniej mnie nie skrzywdzi, ale jeśli nie wróci to, to zrobi. A
wierząc Ginny i innym w rodzinie, on nie wrócić. Jednak gdyby wiedział,
że nie wróci powiedziałby, że ceremonia będzie wtedy i wtedy. Niby dwa
trzy lata to dużo, ale zlecą w mgnieniu oka.
-Błagam
cię, nie bierz ceremonii z Christopherem – jęknął błagalnie i upadł na
kolana przede mną, przytulając swoją głowę do mojego brzucha, a ręce
oplótł wokół mojej tali. Przykucnęłam przy nim, zmuszając go do
oderwania się ode mnie.
-Morgan,
może masz rację… - zaczęłam spokojnie. - Ale tak będzie
najlepiej.Ceremonia jest najlepszym wyjściem. A chcę ją, ponieważ Chris
nie zrani mnie,tak jakbyś ty to zrobił
-Ja
bym nigdy… - zasłoniłam mu buzię ręką, nie pozwalając mu dokończyć.
Czasami sama miłość nie wystarczy, w szczególności w wampirzym
przypadku.
-Wieczność
jest długa, a ja nigdy nie będę potrafiła już komuś zaufać i żyć znim w
pewności, że mnie nie rozbije na jeszcze mniejsze kawałeczki.
-Mam cię zostawić w spokoju? – zapytał z niechęcią w głosie.
Spokoju?
On tylko takie widzi wyjście? Nie chce, żebyśmy mijali się na
korytarzach jak zupełnie obce osoby.Jakbyśmy byli skłóconym małżeństwem,
po rozwodzie. Nie chce go stracić w pewnym sensie tego słowa znaczeniu.
Jak można nie chcieć stracić coś, czego się nie miało, nie zaznawszy
prawdziwego smaku? Najwyraźniej można. Lubiłam
jego towarzystwo, lubiłam, kiedy razem zajmowaliśmy się sprawami klanu,
lubiłam go, może trochę za bardzo, gdy byliśmy sami, ale…
-Jeśli ty tego chcesz… – odpowiedziałam jak najdyplomatyczniej, żeby nie robić mu złudnej nadziei.
-Nie chce. Ja chcę ciebie – jęknął jak małe dziecko wskazując na zabawkę na najwyższej półce.
-Morgan przepraszam, ale nie mogę, nie byłabym w stanie z tobą być. Nie potrafię, nie umiem.
Pogładziłam
go delikatnie po policzku. Myślałam, że zrozumiał to dawno, że jak do
związków się nie nadaje.Nie dam rady się zaangażować.
-Isabell – powiedział delikatnie i czuło. - Błagam cię nie bierz ceremonii z Chrisem.
Westchnęłam. On nie odpuści, to pewne.
-Wieczność
jest długa, a nie trzeba jej spędzać w nieszczęściu. Błagam cię! –
Krzyknął,wstał gwałtownie i wyszedł trzaskając drzwiami. Ja nadal
klęczałam na podłodze.Nie wiedząc, czy ta rozmowa dala coś czy raczej
zburzyła. Skoda, że dziś doszliśmy do jedynego konsensusu, jakim było
stwierdzenie, że wieczność jest długa.
Dnie
i noce płynęły szybkim nurtem, jak potok górski, bez jakiegoś
szczególnego zainteresowania z mojej strony. Nawet tego nie czułem.
Czasami zastanawiałem się, czy aby nie wracam do tego stanu,kiedy
uważałem, że Bella nie żyje. Kiedy potrafiłem wpatrywać się w okno
całymi latami i moja wyobraźnia płatała mi figle, widząc ją usilnie
próbującą nie dopuścić,żeby jakaś kropla deszczu na nią spadła. Teraz
mam wątpliwości czy aby, to na pewno, była moja wyobraźnia, a może Bella
faktycznie szła tymi ulicami i znikała za rogiem? Ale jednak nie, jest
to podobny stan. Jedyne, o czym mogę myśleć, mówić czy interesować się,
to Bella i Nessi. Kieruję się wyłącznie chęcią odzyskania rodziny. Mojej
Belli i mojej Nessi. Choć z tą ostatnią nie będzie problemu, a w
zasadzie nie ma go w cale. Sądziłem, że Nessi nigdy mi nie wybaczy, że
nie uczestniczyłem w jej życiu, że nie będzie chciała mnie znać,ale jest
na odwrót. Można powiedzieć, że przyjęła mnie z otwartymi ramionami.
Zyskałem córkę. Cudowną córkę.
Ale,
z Bellą będzie trudniej. Czasami się zastanawiam czy to, aby w ogóle
możliwe, żeby ją odzyskać. Czy ona tego chce?Ale muszę być silny i
uparty, to jedyna droga. Kocham ją, najbardziej na świecie. Skoro jakimś
cudem nie oszalałem z poczucia winy, myśląc, że nie żyje i skoro mojej
rodzinie udawało się zapobiec mojemu samobójstwu, to tak jakby mam drugą
szansę. Jakbym musiał coś tutaj jeszcze zrobić. Tak, odzyskać Bellę.
Montreal
to faktycznie najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Idealne, spokój
cisza i bezpieczeństwo. Początkowo prawie nie wychodziliśmy z
zachodniego skrzydła, ale w miarę mijających dni, zmieniło się to. Nie
wiadomo, kiedy i jak, ale zaczęliśmy się czuć jak w domu. A zamek Nowy
Łabędź miał atmosferę miłości i ciepła rodzinnego, choć brakowało to
rodziców Dowsonów, którzy za pewne podsycali płomień ogniska domowego.
Morgan
nas ignorował i udawał jakbyśmy nie istnieli, jakbyśmy byli powietrzem,
które jest, a nie można go zobaczyć. Z perspektywy bocznej musiało to
być śmieszne, ale nam to było na rękę. Wychodził,jak ktoś wchodził do
jakiegoś pomieszczenia, zmieniał kierunek jak widział, że ktoś idzie w
tą samą stronę. Notabene, każdy starał się trzymać od niego jak
najdalej, a ja szczególnie. Jest bardzo wybuchowy i nieprzewidywalny.
Jack,
jedyny blondyn w tej wampirzej rodzinie, zaczął traktować nas jak, no
może nie członków rodziny, ale dobrych przyjaciół. Często włóczył się z
Emmettem, chyba pokrewieństwo dusz. Obydwoje są skorzy do zabaw, żartów i
walk. Lubią się cieszyć życiem, a Jack szczególnie skoro nie jest na
stałe z jakąś dziewczyną, a według Nessi jest jedna, którą darzy
szczególnymi względami.
Doris
– tak jak mówiła Nessi, to„lodowa piękność”. Była bardzo, bardzo ładna,
chyba nawet ładniejsza od Rosalie to jej trzeba było przyznać. Twarz
miała owalną i poważną, bijącą zimnem na kilometr, ale niemal tak
piękną, jak ze snu. Te je do ramion, proste, gęste i brązowe włosy, w
odcieniu znacznie jaśniejszym od Belli, ale jakby bardziej lśniącymi
przykuwającym wzrok. Jej duże, ani miodowe, ani czerwone, co zdradzało
jej mieszaną dietę, wyraziste oczy, były otoczone gęstą, czarną kaskadą
rzęs, które przypominały bardziej wachlarz, bo ciągle nimi trzepotała.
Jej mały zadarty nosek, ciągle się marszczył. A pełne usta zaciśnięte w
jedną linię. Kiedy się uśmiechała, a zdarzało to się bardzo rzadko, i z
reguły był to chytry uśmiech,w jej policzkach robiły się dołeczki.
Piękna wampirzyca, ale z paskudnym charakterem. Zadufana w sobie, ale
jak się jest tak pięknym to zrozumiałe. Była też powściągliwa w
uczuciach, można było powiedzieć, że podobnie jak Morgan,nas ignorowała.
Jej zachowanie przypominało mi Rosalie jak odnosiła się doBelli.
Poza Nessi, Ginny i Luisem i oczywiście Bellą, nie było nikogo z pozostałych. Wszyscy byli na jakimś balu, w Bazyli.
Bella… - westchnąłem, przeglądając książki w jednym z salonów.
Starałem
się wpadać na nią jak często się tylko dało. Choć większość czasu
spędzałem z Nessi, która próbowała nadrobić stracony czas ze mną. Co
było niemożliwe, straconego czasu nie da się odzyskać.
Nigdy
nie zobaczę jak stawiała pierwsze kroki, jak zaczęła mówić, jak zaczęła
uczyć się pisać i czytać. Nigdy nie zobaczę jej w szkolnym
przedstawianiu, nigdy nie dodam jej otuchy przed sprawdzianem, czy w
ważnym momencie jej młodego życia. Nie było mnie przez całe jej
dzieciństwo i okres dojrzewania.
No i co z tego, że teraz jestem? Ona jest dorosła!
Moja rola ograniczy się do poinformowania o ślubie i do spotkania raz do roku.
Chyba
nigdy, tak bardzo nie żałowałem,że pokierowałem się swoimi
przekonaniami, że Belli będzie lepiej beze mnie, niż teraz. Patrząc na
fotografie przestawiające całe życie, Belli i Nessi beze mnie. Patrząc w
brązowe oczy Nessi, oczy, Belli. I wyobrażając sobie, jakby to było,
gdyby nie mój egoizm.
Całymi
dniami chodziłem tą i powrotem po zamku i ogrodzie w jednym celu, żeby
„przypadkiem” trafić na Bellę. Przez co udało mi się trochę zaznajomić z
ich domem i nie gubiłem się już. Mieli piękny zamek.Przestronny,
ciepły, luksusowy i duży. Chciało się w nim przebywać.Wielokrotnie mnie
kusiło, żeby zobaczyć pokój Belli, ale nie mogłem. Nie chciałem być
wścibski. Z resztą, znajdował się na wprost pokoju Morgana. Było to zbyt
ryzykowne, nawet kręcić się na tym piętrze, a co dopiero myszkować po
jej pokoju.
Każdego
dnia Bella wyglądała pięknie i niepowtarzalnie. Jednego dnia miała na
sobie sukienkę, innego spodnie. Raz spięte włosy, raz rozpuszczone. Ale
zawsze śliczna, idealna, jak z pierwszych stron gazet. Wysokie szpilki,
nie trampki. Dawna Bella, gdyby zobaczyła na oczy chociażby takie, jakie
miał na sobie wczoraj, czerwone z paro centymetrową platformą i
kokardką z tyłu, na pewno by dostała szału i za nic nie włożyła.Ale nie.
Ta Bella chodziła pewnie, jakby był dla niej to normalne buty. Dawna
Bella by nawet nie włożyła długiej sukienki, a co dopiero krótkiej.
Wzdrygała się na sam widok, a o przymierzeniu nie było mowy. A teraz?
Chodziła w zwiewnych, krótkich, ale maksymalnie do kolan, krótszych nie,
sukienkach.Wzorzystych, gładkich, na jedno ramie. Zauważyłem, że
granica polega na odsłanianiu ramion, a co za tym idzie dekoltu. Jeśli
nawet sukienka czy bluzka była na ramiączkach, to miała na sobie długi
sweter czy narzutkę, a dekoltu nie uznawała. I zawsze miała uśmiechem na
twarzy i wesołe oczy. Czasami tylko miała nieobecne spojrzenie, ale gdy
tylko się nad tym łapała potrząsała głową i lekko klepała po czole.
Następnie momentalnie włączała się do dyskusji lub zaczynał coś czytać
czy oglądać.
Parę
razy, widziałem jak będąc sama prawie płakała i będą za ścianą
słyszałem jej cichutki, delikatny, przepełniony goryczą szept, w
zasadzie to było tylko poruszanie wargami z efektem ubocznym wydostania
się dźwięku:
- Christopher…
Trzymała
swój telefon bardzo mocno w rękach i dzwoniła do niego, raz słyszałem
jak nagrywała się mu na pocztę przepraszając go za wszystko, a później
krzycząc na niego, że skoro ma taki dar, mógł to przewidzieć. Jednak
Christopher, ani razu nie odebrał, nie oddzwonił. A Bella nieustannie
dzwoniła, wysyłała e-maile i smsy. Jednak z jego strony zero odpowiedzi.
Nic.
Nauczyłem
się jednego. Tam gdzie Bella to i Morgan. Nieprzerwanie był przy niej
lub w zasięgu jej wzroku. Starał się,nie odstępować jej na krok, a Belli
najwyraźniej, to nie przeszkadzało.Oglądała telewizję, czytała książkę,
czy po prostu nie robiła nic szczególnego,on gdzieś niedaleko, zawsze
był. Uśmiechnięty, nienagannie ubrany i uczesany.Skory do żartów i
rozmowy. Chętnie by ją wyręczał we wszystkim. Nie pozwala jej być
smutną, ani zamyśloną.
Wielokrotnie
słyszałem ich rozmowy,dochodzące z gabinetu Morgana, na parterze.
Dyskutowali o tym podziale świata.Szukali razem nowych mieszkań dla ich
przyjaciół, bo uznali, że są na obszarach potencjalnego zagrożenia, o
sprawach swoich firm i o tym zdrajcy w rodzinie. Po prostu Morgan wciągnął ją w swoje sprawy,czyli koordynację wszystkiego, a co było najdziwniejsze Bella była chętna mu pomóc.
Czasami
łapałem się nad tym, że opieram się o framugę drzwi do głównego salonu i
po prostu się na nich patrzę. Patrzę jak śmiejąc się przeglądają jakieś
dokumenty lub po prostu żartują z przyjaciół i rodziny. Morgan jest tak
zajęty Bellą, że nie widzi mnie, ona również, choć czasami mi się
wydaje, że ona nie chce patrzeć.
Jakbym
nie był takim idiotą i kretynem,to byłbym na miejscu Morgana i
Christophera. Miałbym ją. Byłaby moja. Do mnie by się uśmiechała, ze mną
by się śmiała, mnie by całowała i ze mną spędzałaby czas. A nie z nimi!
Ale nie, ja zawsze do cholery muszę wiedzieć lepiej!
Najchętniej
bym znalazł najcięższy kamień i uderzył się nim w głowę, choć pewnie
tak byto mi nie pomogło. Głupoty nie da się wybić.
Cholera, jak ja mam naprawić coś nie do naprawienia!
***
Pewnego
ciepłego jesiennego dnia, cała moja rodzina z wyjątkiem Alice, która
postanowiła usiąść na świeżym powietrzu, znajdowała się w zachodnim
salonie. Na odmianę pokój był w zieleni i beżu, nie czerwony jak główny
salon. Nessi siedziała obok mnie, na wygodnej, kremowej sofie,próbując
mi pokazać jak najwięcej z jej dotychczasowego życia, dzięki jej darowi.
Bella
lekko zapukała w ścianę salonu,zwracając uwagę wszystkich na siebie.
Uśmiechnęła się szeroko. Ja zobaczyłem ją od razu, nie musiała nawet
dawać jakiegoś znaku obecności i tak wiedziałem, że tu jest. Jej kroki
słyszałam już od końca korytarza.
Z
każdym mijającym dniem, uświadamiałem sobie, jak bardzo się zmieniła.
Zawsze pierwsze,co robiłem jak ją widziałem w danym dniu, to uważnie się
jej przyglądałem. Od góry do dołu, powoli, dokładnie. Czasami się
zastanawiałem, czy nie zachowuję się jak psychopata. Nic nie mówię,
tylko się na nią patrzę, przenikliwie,jakbym nie dopuścił, żeby
jakikolwiek szczegół w jej ubiorze czy zachowaniu mi umknął. Dziś była
śliczna, jak zawsze. W wysokich, czarnych, lakierowanych szpilkach,
szarych rurkach, turkusowej gładkiej bluzce i białym żakiecie. Włosy
miała wyprostowane i związane w lekki kucyk.
Spojrzała po wszystkich i chyba się zorientowała, że nie ma Alice. Zawołała przyjaźnie:
-Alice, choć tutaj.
Alice pojawiła się momentalnie i usiadła na wprost niej, w fotelu uprzednio mrucząc pod nosem, że Ginny zdziałała cuda z Bellą.
-Chciałam
wam tylko powiedzieć, że niedługo poznacie całą moją rodzinę
–powiedziała z uśmiechem, akcentując słowo całą. Wydawała się być
ucieszona z tej wiadomości. Nie wątpiłem, że kocha swoją rodzinę, ale
jeśli przynajmniej jedno będzie takie jak Morgan, to ja podziękuję, za
ten zaszczyt poznania wszystkich Dowosnów. Jeśli znowu mam dostać po
twarzy, od któregoś jej brata,to dziękuję, choć mi się należy. A jej
ojciec? O nie! On to na pewno mnie udusi.
-Przyjeżdżają
wszyscy? – Zapytała Nessi, podnosząc na matkę swoje zdystansowane
spojrzenie. Wydawała się być trochę ucieszona, ale jednocześnie
zmartwiona. Tak jakby, nie chciała widzieć, w tych murach jednego
członka rodziny. Mogłem się domyślać, że chodzi o Christophera, ale
według Ginny, mąż Belli, nie pojawi się tutaj w najbliższym czasie. Więc
może Nessi nie chodziło o niego, tylko o kogoś innego? Ale kto w oczach
mojej córki, może być gorszy od jej ojczyma? Nie miałem pojęcia.
-Tak – odpowiedziała pogodnie Bella.
-Nawet Dorian? – zapytała Nessi z niedowierzaniem w głosie i podniosła brwi do góry.
-Tak kochanie – potwierdziła Bella, z lekkim uśmiechem.
Na
twarzy Nessi zakwitł grymas niezadowolenia i warknęła cicho, tak, żeby
Bella jej nie usłyszała, choć wątpię, żeby jej matce coś uszyło
niezauważone. Dorian? Rzadko, ktoś
o nim mówił. W zasadzie nawet Nessi, która była skora do opowiadania mi
o swojej rodzinie, często go pomijała, twierdząc, że zachowuje się jak
pacan. Jedyne, co wiedziałem o nim to, to, że nie mieszka tutaj, tylko w
Europie i nikt nie może z nim wytrzymać. Byłem ciekaw, czym ten Dorian
uraził Nessi, która wydawała się być osobą do wszystkich pozytywnie
nastawioną, ale uzyskałem wymijającą odpowiedź: „przekonasz się jak go
zobaczysz”.
-Kiedy przyjeżdżają? – zapytała Nessi ze sztucznym uśmiechem.
-Cóż…
– Bella westchnęła. – Powiedzieli, że przyjadą szybko, ale znając tępo
chociażby Doriana… - wywróciła oczami i potrząsnęła głową.
Czyli nie szybko. Czego można było się spodziewać, wampirze szybko jest inne niż ludzkie. Pewnie parę miesięcy.
-A
mówiąc wszyscy, miałaś na myśli wszyscy, z twoim mężem włącznie? –
Zapytał podejrzliwie Alice. To było dobre pytanie. I to pytanie, którego
ja bym się nie odważył zadać. Wiadomo Ginny z Alice mogą się mylić. Przyszłość nie jest pewna, a już tym bardziej nie jest pewne, którą drogę wybierzemy.
Bella
spojrzała na nią zdziwiona, a uśmiech szedł je z twarzy. Znowu była tą
zimną, nieczułą Bella, którarozmawiała z Marcusem, w Volterrze lub tą,
która mówiła, żebym dał jej spokójna wieki.
-Alice
– powiedziała ostrym głosem i przestąpiła z nogi na nogę. Jej głos
byłostry jak siekiera drwala. – Nie jestem Christopherem, więc ci nie
odpowiem nato pytanie.
-No przecież, dzwoniłaś do niego! – przypomniała jej Alice z pretensjami wglosie.
Bella
spojrzała na Nessi, która była równie zainteresowana odpowiedzią na to
pytanie, jak Alice. Spojrzała na nią karcąco i zwróciła się do Alice, z
dziwnym spokojem, i odpowiedziała jej:
-Nagrałam
mu się na pocztę, więc będzie wiedział. Ale o ile go znam… - przerwałai
ze stanowczością w głosie kontynuowała - to nie, Alice. On nie
przyjedzie.
Na
twarzy Alice zakwitł ogromny uśmiech, którego nie próbowała ukryć.
Cieszyła się tak, jakby dostała najnowszą płytę swojego ulubionego
zespołu.
Słyszałem
jak Nessi odetchnęła z ulgą i natychmiast się uśmiechnęła. Chyba
przeżyje Doriana, skoro Christopher nie przyjedzie. Bella spojrzała na
nią wściekle. Nessi, za to spojrzała na mnie,jakby chciała przekazać
Belli „ tata mnie popiera”. Jej matka miała zamiar coś powiedzieć, ale
Carlisle jej przerwał. Spojrzał na nią łagodnie i zapytał:
-Bello?
-Tak?
– Odpowiedziała spokojnie i zignorowała ogniki radości w oczach Nessi. W
tej chwili zdałem sobie sprawę, że Belli już nie będzie tak łatwo z
córką. Nie będzie miała sojusznika w dokonywanych wyborach, w jej
osobie, ale raczej wroga. Więc jeśli zostanie z Christopherem, to Nessi
będzie na nią śmiertelnie obrażona i może nawet ją stracić.
Musisz
być ze mną. Zaśmiałem się w duchu. Przecież, to najlepsza i jedyna
opcja. Będziemy prawdziwą rodzina.Matka, ojciec i dziecko. Tak ja
powinno być, a nie matka, ojczym i dziecko. Toja jestem ojcem Nessi i
tylko ze mną Bella może stworzyć rodzinę. Mamy razem dziecko. Coś, czego
ani Chris, ani Morgan, ani nikt na tym świcie nie może jej dać. Musimy
być razem.
-Czy
to przez nas masz problemy z mężem? – Carlisle zapytał z troską w
glosie.Według niego i Esme przysparzamy tylko kłopotów Belli i musi
kłócić się z rodziną.
-Nie! – Pisnęła natychmiast Nessi.
Bella
spojrzała w bok. Milczała, jakby nad czymś się zastanawiała. Nie
wiedziała, czy powiedzieć prawdę, czy skłamać. Nie chciała ich urazić.
Po chwili spojrzała na Esme i Carlisle łagodnie. Chyba byli wyjątkami z
naszej rodziny, którzy jej nie denerwowali i nie naciskali na nic.
To
była prawda. Esme raz zrobiła mi i Alice awanturę, że wpychamy się w
jej życie na siłę, z ogromnymi butami, przy okazji niszcząc wszystko po
drodze. Może i miała rację, ale ja po prostu respektuje swoje prawa do
niej. Ona powinna być moja. Po porostu musi wrócić na swoje miejsce,
czyli obok mnie.
Bella uśmiechnęła się sztucznie i powiedziała zmieszana:
-Christopher
należy do tego grona osób, którzy nie robią czegoś z jednego powodu,
tylko kilku. Na pewno jakiś wasz udział w tym jest, ale nie
duży.Przynajmniej dziewięćdziesiąt procent to moja wina.
Gdybym
powiedział, że znałem Christophera,dość dobrze, to pewnie byłoby to
kłamstwo. Na pewno, przebywałem jego towarzystwie najdłużej, ze
wszystkich Dowsonów i nie sądziłem, że kiedykolwiek zostawi Bellę. Choć
oficjalnie jej nie zostawił, ale prawda jest inna. Ciekawe czy Bella
naprawdę myśli, że wróci, czy tylko tak udaje?
Nastała krepująca cisza. Bella chciała już iść, ale Jasper zatrzymał ją niepewnym głosem:
-Bello możemy porozmawiać w cztery oczy?
Bella
spojrzała na niego zdziwiona, ale pokiwała głową, na znak zgody.
Wskazała otwarte na oścież drzwi balkonowe,prowadzące do ogrodu. Jasper
skierował się w ich stronę, a Bella idąc za nim szepnęła do Nessi
rozgoryczona:
-Nie mam pojęcia, dlaczego nagle przestałaś lubić Christophera.
Nessi nie odpowiedziała nic, z resztą Bella na to nie liczyła. Odwróciła się do drzwi, w których zniknął Jasper i wyszła.
Wiedziałem, o co mu chodzi. Nie o próbę naszego ponownego zejścia się razem, jak wszyscy myśleli, o nie.
Jasper
od paru tygodni chodzi jak struty,zamyślony i nieobecny. Czasami
wychwytuję jego myśli, więc wiem, po co chce rozmawiać z Bella. Chodzi
mu o jej siostrę. Tą widniejącą po prawej stronie Belli, na portrecie w
holu. Wysoką i szczupłą wampirzycę, o długich,kręconych i rudych
włosach, o szczupłej, owalne twarzy i z ciepłymi, miodowymi oczami.
Jasper
zanim wyruszył na wojnę, z której już nie wrócił przez Marię, w swoim
rodzinnym mieście, zostawił młodą,siedemnastoletnią żonę. Wzięli ślub,
tuż przed tym jak wyjechał na wyprawę wojenną. Jego żona była córką
pastora, więc było to wielkie wyróżnienie, że została żoną prostego
mieszczanina nieodznaczającego się, ani bogactwem, ani niczym
szczególnym. Jasper zawsze opisywał ją w myślach, jako ładną, dobrą i
wesoła dziewczynę,ale nigdy nie pociągała go w taki sposób, żeby chciał
się z nią ożenić.Oświadczył się jej i ożenił się z nią za namową
rodziców i tylko przez wzgląd na nich, łudząc się, że pokocha ja po
ślubie. Jednak nigdy to się nie wydarzyło, gdyż został wampirem.
Nigdy
nie przyznał się nikomu, że był żonaty, nawet wątpliwe było to, że
powiedział o tym Alice. Najwyraźniej chciało tym zapomnieć.
Ale
problem pojawił się, kiedy Nessi przywiozła nas do Montrealu. Jasperowi
wydaje się, że ta rudowłosa wampirzyca,po prawej stronie Isabell na
portrecie, może być jego ludzką żoną! I dlatego chciał porozmawiać z
Isabell. Jeśli jego domysł się potwierdzą, to nie będzie dobrze.
Bella
– westchnąłem. Nessi tłumaczyła mi coś o tym jak udało im się pozbyć
natrętnie zakochanego w Bridget,człowieka. Na pewno, było to zabawne,
ale moje myśli gnały do Belli, jak zawsze.
Do jej ślicznych oczu i kręconych,długich brązowych włosów.
***
Wszystko
wróciło do swojego porządku,po opuszczeniu zamku przez wszystkich
przyjaciół Dowosnów, na początku lutego.Każdy wrócił do swoich
obowiązków względem klanu i do kontynuowania odpoczynku.Zamek z powrotem
ucichł i opustoszał. Jednak, podczas gdy słońce leniwie przedzierało
się przez szare, gęste chmury próbując ogrzać trochę ten ostatni dzień
lutego krzyk wampirzycy przestraszył nawet je, chętne do walki z
ciemnością, schowało się momentalnie.
-Nie!
Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!– Był to krzyk rozpaczy tak wyrazistej,
jakby ktoś został skazany na śmierć i to jeszcze niewinnie.
Nessi,
siedząca obok mnie, przy fortepianie, podniosła swoje brązowe oczy, w
stronę zamkniętych drzwi balkonowych. Przestraszyła się, bo aż
podskoczyła, gdy krzyk przybrał na mocy,jakby to w ogóle było możliwe.
-Bridget – prawie dławiła się szeptem.
Wstała,
i z prędkością niemal światła,otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz.
Kątem oka zauważyłem, jak reszta rodziny zaciekawiona zmaterializowała
się w głównym salonie, gdzie przebywałem z Nessi.Pobiegłem na taras do
Nessi i od razu zrozumiałem, co się stało.
Brigdet,
ta spokojna blondynka,klęczała, z bólem w oczach i zalana morzem łez,
na śnieżnym puchu, który nie przypominał ani śnieżnobiałego, ani lekko
szarawego. Śnieg był czerwony, od wszechogarniającej krwi. I to wcale
nie ludzkiej, czy zwierzęcej, tylko wampirzej. Bridget tuliła do siebie
zakrwawione fragmenty ciała. Głowa leżała kilka kroków dalej, podobnie
jak ręka, jej męża, Andrewa. Krzyczała tak głośno,że myślałem, za chwilę
zjawi się tu ludzka policja, żeby sprawdzić, co się dzieje.
Nessi
z łzami w oczach przytuliła się do mnie. Powoli moja koszula zaczęła
nimi przesiąkać. Objąłem ją mocno, dodając otuchy.Czyli jednak znaleźli
tego zdrajcę.
Widziałem
jak w dole Bridget, jest siłą odciągana przez Jonathana i Jacka, a
następnie Nicolas rzuca zapaloną zapałkę,w porozrzucane szczątki
Andrewa. Po paru minutach nie zostało z niego nic,prócz garści prochów i
krzyku jego żony:
-Nie! Andrew! Nieeeeee!
-Isabell
nie bierz tego do siebie. Nic nie zrobiłaś – usłyszałem i zobaczyłem
jak Morgan mówi z troską do Belli, która wyglądała jak zahipnotyzowana.
Nieprzerwanie patrzyła się w powoli gasnący już ogień, a po jej bladym
policzku spłynęła krystaliczna łza. Bez wątpienia kochała zmarłego brata
i na pewno, będzie uważała, że to jej wina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz