Zatrzymałem swojego
srebrnego Mercedesa przed dobrze znanym mi budynkiem, choć ostatnio coraz
rzadziej mogłem go odwiedzać. Wiadomo zawirowania w życiu, Isabell, które nie
są moim problemami, ale i tak odbijają się na mnie. Ale na szczęście oderwałem
się od tego i nie zamierzam się tym przejmować. Jej sprawa, jej problemy.
Poprawiłem swój niebieski, metaliczny
krawat i założyłem ciemne okulary, które były w identycznym odcieniu, co kolor
moich tęczówek. Oby czekała na mnie jakaś przekąska, bo zgłodniałem.
Kamienica idealnie wpasował
się w klimat dzielnicy, choć była wybudowany znacznie później niż pozostałe
domy. Budynek był duży, wysoki, dwupiętrowy z użytecznym poddaszem, w kolorze
ceglanym z białymi dodatkami oraz informujący o wysokiej pozycji właściciela, skoro
stać go na utrzymanie takiego obiektu. Najśmieszniejsze jest to, że kamienica
jest połączona z drugą, wspólnym korytarzem. Naprawdę trzeba być nienormalnym
wampirem, żeby mieszkać po sąsiedzku z ludźmi i to jeszcze w najbogatszej i
najpopularniejszej dzielnicy Nowego Jorku. Nawet my Dowsonowie, którzy jesteśmy
najbliżej ucywilizowani, nie odważylibyśmy mieszkać obok ludzi.
Zawsze wiedziałem, że
zadaje się tylko z wariatami.
Wysiadłem z auta i za
trząsałem drzwi. Postanowiłem nie zabierać torby z bagażnika, bo kto wie czy
nie zatrzasną się drzwi wejściowe przed moim nosem?
Jakaś
grupka pijanych i skąpo ubranych dziewczyn przeszła obok mnie, nie szczędząc
uwag na temat mojego boskiego wyglądu zewnętrznego. Pachniały nawet, nawet.
Owszem byłem głodny, ale niezdesperowany. Woń potu, tanich perfum i taniego
alkoholu była obrzydliwa. Przeciętny nomad by je zabił, ale Ginny z Isabell
wypleniły wszystkie moje niecywilizowane zachowania. Z resztą musiałbym zabić cała grupę, co by na
pewno się znalazło na pierwszych stronach gazet i byłaby afera. Nie.
Prychnąłem i skierowałem
się po schodach do drzwi głównych.
Wszedłem do holu i po paru krokach znalazłem się pod brązowymi drzwiami
z cyfrą dwa. Zastukałem w nie lekko wiedząc, że właściciel dawno usłyszał, że będzie
miał gości. Drzwi otwarły się momentalnie jakby ktoś za nimi stał i czekał na
odpowiednią chwilę, żeby je otworzyć. Uśmiechnąłem się lekko. Osoba na wprost
mnie odwzajemniła uśmiech, ale spojrzała na mnie z dystansem i udawanym
zaskoczeniem.
- Witaj Christopherze.
Dawno cię tu nie było – rzekła wyniośle.
- Witaj Latis. Obawiam się,
że problemy mojej żony, które nie są moje odbijają się na mnie.
Na jej idealnej, niemal
identycznej jak lalka dla dzieci twarzy pojawił się cień zaskoczenia. Założyła wpadające jej do oczu długie, czarne
i kręcone włosy za ucho i uśmiechnęła się czerwonymi jak krew ustami. Gestem
dłoni zaprosiła mnie do środka.
Czyli jednak mój nos nie
będzie miał spotkania z drzwiami wejściowymi.
Jej własny kąt nie zmienił
się od mojego ostatniego pobytu tutaj. Jedynie na licznych półkach, stolikach
czy szafkach było więcej zebranych skarbów w postaci: zdjęć oprawionych w
ramki, książek, figurek, zegarów czy papilotów. Latis zawsze była chomikiem,
nie wyrzucała niczego.
Nieustannie dom Latis
wywołuje u mnie rozbawienie. Jest wampirzycą, krwiożerczym potworem rodem z
ludzkich horrorów, a może i gorzej, a miejsce, w którym przebywa bynajmniej w
dzień nie pozwala nawet pomyśleć o jej ostrych kłach zatopionych w czyjąś
szyję.
Dom był duży, zdecydowanie
za duży jak na jednego mieszkańca, przestronny, bardziej skromnie urządzony niż
bogato. Głównie wszystko było albo białe, oliwkowe albo jasno brązowe. Wiele
przedmiotów było szklanych: jak stół w jadalni i salonie czy krzesła. Mnóstwo było
ogromnych sięgających do ziemni luster jak i białych sof.
Jej kąt to taka wampirza
ironia.
Latis zaprowadziła mnie do
salonu na parterze i wskazała sofę, rzuciłem się na nią, wyciągając się cały.
-Właściwie nie spodziewałam
się ciebie, choć czułam, że przyjedziesz.– Powiedziała pogodnie i usiadła na
drugiej kanapie na wprost mnie. - Ale to
nie zmienia faktu, że bardziej od zdziwienia targa mną inne uczucie -
zaciekawienie. Jestem śmiertelnie ciekawa, co zrobiła twoja idealna, święta
żoneczka, że uciekłeś do mnie?
Przekręciłem głowę w jej
stronę i spojrzałem na nią z półprzymkniętych powiek. Zaśmiałem się lekko i
powiedziałem karcąco:
- Latis gdzie twoje
maniery, nie ugościsz swojego przyjaciela jakimś poczęstunkiem?
Wywróciła oczami i
prychnęłam. Wstała i po wachlarzowych schodach weszła na pierwsze piętro do
swojej ukrytej spiżarki po poczęstunek dla mnie.
Zeskoczyłem z kanapy i
poszedłem w jej ślady. Schody prowadzące
na pierwsze piętro kończyły się w salonie, za którym nie przepadałem, ale za to
on posiadał balkon, który po prostu uwielbiałem. Pchnąłem drzwi balkonowe i
oparłem się o balustradę balkonu.
Była piękna, gwiaździsta
noc. Taka samą jak wtedy, kiedy pierwszy raz zobaczyłem Isabell…
Pojawienie się Latis
przerwało moje zamyślenie. Oparła się tyłem do balustrady i podała szklankę z
brunatną cieczą. Wziąłem ją od niej, skosztowałem i odstawiłem na bok.
Zwierzęca, ściśle mówiąc sarny.
Czarnowłosa spojrzała na
mnie zdziwiona i zaszokowana.
- Niedobra. Potrzebuję
ludzkiej, świeżej, dobrej, niewinnej krwi- wyjaśniłem pośpiesznie.
- Christopher nie
przestajesz mnie zadziwiać, a to dopiero początek twojej wizyty jak myślę kilku
dniowej - westchnęła i przyjrzała się mi wyraźnie.
- Lub kilku letniej -
powiedziałem oschle.
Latis prześwietliła mnie z
dołu do góry. Spojrzałem na nią z ukosa
ciemnymi tęczówkami. Jej oczy wyrażały takie zaciekawienie, jakie w życiu u
niej nie zagościło.
Nie ona jedyna zdziwiła
się, że sam z własnej woli odszedłem od Isabell i to bez żadnego mrugnięcia
okiem, wyrzutów sumienia, zbędnych uczuć czy poczucia winny. Co się nigdy nie zdarzało! Ostatnim razem nie
widzieliśmy się z Isabell trzy miesiące, po tym jak zmusiłem Belladonę do
ujawnienia się Cullenom. Potem
przyjechała do mnie, ale nie odzywała się do mnie przez rok. Jednak to potwierdziło, że może wściekać się
na mnie, ale żyć beze mnie nie może, a ja chyba też. Chyba. Bo jakoś nie czuję nic w związku, z
zostawianiem jej w Montrealu. Nie tylko
Latis zaszokowała ta decyzja, ale mnie także, a może szczególnie?
- Krew- odchrząknąłem, gdy
zdałem sobie sprawę, że krwiste tęczówki Latis cały czas uważnie mnie
prześwietlają.
Oprzytomniała i klaszcząc w
dłonie zaczęła mruczeć: „Christopher Shaft wrócił”. Wybiegła po inną szklankę.
Zawsze
lubiłem to miejsce. Nowy Jork wydawał się być tylko plamką światłą w różnych
odcieniach, a nie jednym z najważniejszych miast świata.
Cały czas się zastanawiałem
jak może wyglądać plan dnia wampira w tak dużym, znanym i z sąsiadami
mieście.Przecież nie da się robić sąsiadów w balona, że od trzydziestu lat
wygląda się tak samo. Ludzie nie są głupi, choć szkoda, znacznie by to ułatwiło
nam życie.Albo przecież nie da się żyć z kimś po drugiej stronie, kogo się
nigdy nie widziało. Dziwne, ale zobaczę jak to Latis ogarnia, nie wywołując
żadnych podejrzanych spojrzeń.
Nam Dowsonom jest prościej,
choć posiadając paręnaście firm, w których zatrudnia się ludzi to też nie lada
wyzwanie. Morgan z reguły kontaktuje się
z dyrektorami telefonicznie lub internetowo, ale czasami, żeby nie było pojawia
się w firmach. Co sto lat jest dobrym Morganem któryś tam z kolei, teraz
podajże Morgan IV jest. Znacznie częściej jego „żona” się udziela. Tytuł żony
Morgana I należał do Doris, Morgana II do Ginny, Morgana III do Bridget a Morgan
IV się jeszcze nie ożenił.
Latis
pojawiła się po mojej prawej stronie i z cwanym uśmiechem. Podała mi kieliszek
do szampana wypełniony po brzegi krwią. Sama miała drugi w lewej ręce.
- Trzymałam ją na
szczególnie okazje. Ale coś mi mówi, że jest taka – zaśmiała się perliście. –
Za co pijemy?
- Za wolność – odparłem bez
namysłu.
Latis się skrzywiła, ale
nic nie powiedziała. Uderzyliśmy swoje kieliszki o siebie, co spowodowało
charakterystyczny dźwięk i upiliśmy łyk.
Krew była przepyszna. Nie jakieś podróbki zwierzęce, tylko prawdziwa
ludzka i przesmaczna. Latis zawsze miała świetny gust.
Kiedy moja lampka zaczął
świecić pustkami, Latis sięgnęła prawą ręką do stolika obok i zabrała butelkę
dolewając mi jeszcze.
- Butelkujesz? – Spytałem
zdziwiony. Nie słyszałem, żeby ktoś przelewał krew do butelek, z reguł, jeśli
ktoś je przechowuje, to w workach szpitalnych, a nie w butelkach!
- Dobre wina dojrzewają
latami, krew również – wyjaśniła. -
Przecież mówiłam, że trzymałam ją na specjalne okazje. Pyszna nie?
Żałuję, że nie spuściłam całej krwi z tej dziewczyny –westchnęła.
Oparłem się o balustradę.
Patrząc na miasto, które usilnie walczyło z objęciami Morfeusza w postaci
sztucznych świateł, jednak przegrało i
prawie całe miasto zapadło w sen, jedynie lampy na ulicy dawały, jakie takie
światło.Jednak nikomu nie było potrzebne, gdyż żadna dusza nie spacerowała po
ulicach.Wszyscy smacznie spali.
- Czy ty chcesz żebym umarła z ciekawości? –
Zapytała marszcząc czoło – Słucham.
- Latis – mruknąłem.
Wiedziałem, że jeszcze chwila i wyjdzie z siebie, ale nie za bardzo wiedziałem,
co chce usłyszeć. Już nie wspominam, że jakoś nie specjalnie chciało mi się z
kimś rozmawiać.
- Christopherze – jęknęła i
spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Okay – skapitulowałem .-
Jestem znudzony!
Niestety lepiej jej
powiedzieć,bo jej arcy dobre wywody psychologiczne, są aż za trafne i za
wkurzające.
- Ty? – Zaśmiała się
gorzko. -No dobra nie dziwię się od… a właściwie ile lat jesteście małżeństwem?
- Sto trzydzieści jeden lat.
Matko Boska razem z
zastępami aniołów, naprawdę minęło tyle czasu? Sto trzydzieści? Naprawdę? Nie
zauważyłem, kiedy to zleciało. Ale co to
jest w porównaniu do wieczności?
Fragment. Cóż zamknięty ,zapieczętowany fragment wieczności, który już
nie wróci.
- No właśnie – ciągnęła
Latis. - Od stu trzydziestu jeden lat wiedziesz to samo, spokojne życie. Też
bym się znudziła, ciągłym udawaniem człowieka, a już niańczeniem dziecka
Isabell na pewno – parsknęła śmiechem .- Tylko o ile się nie mylę, zaczęło się robić
ciekawie. Volturi i ci tamci, co Isabell ma z jednym z nich dziecko…
- Cullenowie – wszedłem jej
w słowo.
-Powiew ekscytacji, czegoś
nowego, interesującego. Sama chciałbym w tym uczestniczyć. Niezły szok przeżyli
ci tamci Cullcośtam, kiedy zobaczyli ich martwą Isabell odzianą w
nieśmiertelność. Christopher to musiało być interesujące. Ale nie, ty wyjechałeś.
Tak, Latis miała rację, na
początku było ciekawie. Taki zwrot akcji
w spokojnym, nudnym życiu. Isabell zaczęła szukać miejsca, gdzie mogłaby się
ukryć, a zarazem Cullenowie nie mogliby jej znaleźć, ale i tak ją znaleźli w
Grenoble, coś mi mówi, że sami na to nie wpadli. A wątpię, żeby Ginny
jakkolwiek im pomagała. Dawno dała sobie spokój ze swataniem Isabell. Zostawia
sprawę, przechodzi obok. Jedynie, gdy już nie wytrzymuje, staje prosta jak
struna, z wysoko uniesioną głowa, z twarzą niewyrażającą emocji, patrzy się w
dal ze spojrzeniem jakby nie było z tego czasu, tylko z przyszłości i mówi: „Popełniasz
błąd”, następnie zmienia swój wzrok w przeszywający i patrzy nieprzerwanie na
Isabell, łudząc się, że zmieni zdanie.
Jak to jedna wizja może wiele zmienić, a w szczególności Ginny i jej
podejście do sprawy?
Ale
teraz nie jest ciekawie tylko dziwnie. Każdy krzyczy, drze się, wygraża się,
płacze, denerwuje się i jest chaos. Isabell ciągle myśli i to tylko o jednym –
Cullenach. Pogubiła się między tym, co powinna, tym, co musi, a tym, co chce.
Pojawienie się Cullenów to nie była zwykła chwila na pogadankę, wypicie
„herbatki” i wrócenie do swoich spraw. Ich obecność skomplikowała wszystko,
przewróciła jej uporządkowana życie o trzysta sześćdziesiąt stopni. Widziałem,
że Cullenowie staną się ważnym elementem jej życia, ale nie sądziłem, że
zawładnął nim cały i że będą mnie tak denerwować.
Chyba nawet jakby Isabell
uporała się z nimi. Została w Montrealu, z nazwiskiem Dowson, bo jakoś wątpię,
żeby przeżyła pod jednym dachem z blond retrieverem. Nawet jakby doszła do
wniosku, że Cullenowie to o nie jej prawdziwa rodzinna, tylko, że to znajomi, z
którymi fajnie porozmawiać o starych czasach, to ja nadal nie miałbym, co tam
robić. No może, po za szukaniem usilnie sposobu jak się stamtąd wydostać.
-Zostawiłeś Isabelli jak
sądzę nie wrócisz szybko… - podchwyciła Latis.
- A może w ogóle tego nie
zrobię? – spytałem z nutą sarkazmu w głosie.
Latis nie wzięła moich słów
na poważnie, co było błędem. Nie sądzę, żeby opcja, że wrócę, do Isabell była
bardziej prawdopodobna, że nigdy do niej nie wrócę. No właśnie, na odwrót. Jednak to jest irytujące, że komuś mówisz, że
coś zrobisz, a ten odpowiada na odwrót, że tego nie zrobisz. Tak jakby siedział
w twojej głowie i był tobą.
- Doszły mnie plotki, że
bierzecie ceremonię na wyspie Tyberyjskiej –mówiła kompletnie ignorując
sprzecznie sygnały z mojej strony.
- Ceremonii nie będzie –
odparłem jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie i spojrzałem w jej oczy
z stu procentową powagą.
- Ale co to jest za miejsce?– Mówiła jakby w
ogóle nie słyszała moich wcześniejszych słów. - Już Wenecja byłaby rom….rom…anty….czniej….sza
– wydukała do końca, kiedy zrozumiała w końcu sens moich słów.
- Hę?! – Krzyknęła
zdziwiona - Nie będzie?!
Zabrzmiało to jak okrzyk
panny młodej, w dniu ślubu, w przebieralni, kiedy jej ojciec mówi, że pan młody
uciekł z inną kobietą i że ślubu nie będzie. Przecież nikt nie rozesłał
zaproszeń, są tylko plotki, a plotki jak to plotki z reguły są nie prawdziwe.
Ale jednak w tej plotce jest ziarno prawdy.
Do dziś przed południem była mowa o ceremonii i wyspie Tyberyjskiej.
Jednak ta plotka pokazuje jak bardzo każdy interesuje się naszą rodziną, aż za
bardzo.
- Latis słuch masz dobry-
odpowiedziałem szorstko nalałem sobie do kieliszka jeszcze krwi. Spojrzałem na
nią z dystansem oczekując jakiegoś zaprzeczenia, co było w jej zwyczaju. Tak
jakby była mną i wiedziała lepiej.
Latis zamrugała
kilkakrotnie oczami i uszczypnęła się w ramię. Zaśmiałem się niemiłosiernie.
- Cholera to nie sen –
prychnęła pogardliwie.
-No tak przecież wampiry
śpią – zażartowałem
Latis spojrzała na mnie i
zwęziła oczy do minimalnych szparek. Przyłożyła dłoń do mojego czoła i
sprawdziłam moją temperaturę.
- No gorączki to ty nie
masz –westchnęła zrezygnowana. - Ale słyszałam o ceremonii od Adrienne Becnel,
a wiesz, że to ostatnio ulubienica twojego brata Doriana – jęknęła smętnie.
Tak jak przypuszczałem, wie
lepiej. Westchnąłem. W ciekawych kręgach Dorian się obraca. Paplają na prawo i
lewo i to jeszcze nie prawdę. Dorian powinien wiedzieć, że skoro dzieli nas
cały Ocean Atlantycki, to dostaje wiadomości z opóźnieniem i często są już
przeterminowane.
- A ja z tego, co się
orientuję jestem panem młody i mówię ci, że ceremonia się nie odbędzie –
warknąłem.
- Widziałeś to? –
Zaciekawiła się. Chyba Latis nigdy nie będzie brała na poważnie moich słów,
tylko kierowała się moimi wizjami. Ja wpadłem w pułapkę złudzeń przez moje
wizje, teraz się z niej próbuję wydostać,a upór Latis nic dobrego nie
wnosi.
- To zależy, co masz na
myśli. Ale nie nic nie widziałem.Jeszcze nie. – Poprawiłem się szybko.
Widziałem piękną wyspę,
otoczoną szkarłatnym morzem, gdzie w oddali nie można było znaleźć granicy
między wodą, a niebem, wysokie głazy, na szycie największego znajdował się
przepiękny w stylu starożytnej Grecji pałac i złocisty piasek. Wyspa była
obsypaną toną albo więcej płatków kwiatów w kolorze fioletu i bieli. U podnóża
najwyższego szczytu z pałacem znajdował się piękny ogród z altankami. Wszystko
wyglądało jakby było wyjęte z starożytnej Grecji. W basenie wpadającym z
niewielkiego wzniesienia do morza, pływały fioletowo-białe kwiaty. A wokół
niego porozstawiane były dekoracje ślubne. Pod największą altanką z tympanonem
z płaskorzeźbą greckich bogów, stał łuk weselny, przyozdobiony we wstążki i
kwiatki oczywiście fioletowe i białe, do łuku prowadził kwiatowy dywan z białych
róż przeplatanych fioletowymi. Nie trudno było zgadnąć dominujące kolory na
ślubie: fiolet i biel.
Bez problemy rozpoznałem
miejsce z mojej wizji: Wyspę Dowsonów. Czas także nie było trudno odgadną.
Wyspa ma zostać oddana do użytku za dwa, trzy lata. Tak, więc poinformowałem
Isabell o miejscu i czasie ceremonii.
Przeurocze i śliczne wybrałem sobie miejsce na przedstawienie. Oj
Isabell wkurzysz się, ale interesująco będziesz wyglądać w białej sukni,
zdecydowanie nie w twoim stylu i z wypisaną chęcią mordu w oczach. Aczkolwiek
pierwszą melodią, jaką usłyszysz,to nie będzie marsz Richarda Wagnera.
- Christopher ty nie masz
czasem kryzysu wieku średniego, bo cię kompletnie nie rozumiem, i ,kreska ,lub
jesteś przygnębiony i smutny –jęknęła zrezygnowana Latis.
- Jestem znudzony i tyle –
prychnąłem
Kryzys wieku średniego? Ona
to potrafi wymyśleć! Po prostu potrzebuję nowego życia, nowych celów, nowych
perspektyw. Mam dosyć bycia na smyczy Isabell. Bycia tym, który zatańczy tak
jak ona zagra, bycia zawsze za nią. I do diaska bycia jej mężem.
- Kawa na ławę. Jak się
wygadasz będzie ci lepiej –zasugerowała bezradnie Latis.
- Ale mi już jest lepiej?
Kiedy przekroczyłem granice ze Stanami Zjednoczonymi było mi lepiej.
Latis się zamyśliła. Nie
tylko ją zaskoczyłem swoim zachowaniem, siebie też.
- W takim razie zaspokój
moją ciekawość i powiedź mi, co ci ciążyło na duszy, a teraz, kiedy pozbyłeś
się tego, zrobiło się ci lepiej?
Cóż zostawiłem Isabell i
nazwisko Dowson za sobą. Tak Isabell była powodem, dla którego źle się czułem i
nie byłem sobą. A w szczególności jej zachowanie.
- Isabell jojczy od pary
miesięcy, że to Victoria sprzymierzyła się z Marcusem i wydała mu Cullenów. A
ja próbuję jej wytłumaczyć, że to nie Victoria – mruknąłem znudzony,
przypominając sobie tą głupotę, jaką wymyśliła.
- Masz racje to nie ona.
Victoria odcięła się od wszystkiego,co jest związane z Isabell – potwierdziła.
- Wiem, ale Latis wybaczysz
mi zostawienie ciebie, bo i tak złoże wizytę Victorii. Ale to za parę dni.
Przytaknęła głową. Sam nie
wiem po co mam jechać do Victorii. Jestem pewien, że nie miała nic wspólnego z
tą aferą Cullen-Volturi-Dowson. Po naszej ostatniej rozmowie, jaką
przeprowadziliśmy, gdy jej żądza zemsty stała się tak zaślepiająca, że nie
tylko zagrażała Isabelli, ale też całemu klanowi. Poinformowałem Volturi o jej
udziale w tworzeniu armii, które są zmiatane z powierzchni ziemi, oczywiście z
dużą przyjemnością i rozrywką dla naszej rodzinny. Volturi mają ją zabić, jeśli kiedykolwiek
znajdzie się w pobliżu nich. A skoro ja doskonale wiem gdzie Victoria jest,więc
nie może żyć w spokoju, jeśli coś planuje.
- Nie mów, że Isabell tylko
tym cię zezłościła? – Zapytała rozbawionym tonem, Latis.
- Nie. Później zaczęła
zachodzić w głowę, czy aby ktoś z rodziny nie rozmawiał, z Marcusem.
- Ale to jest przecież
śmieszne! – Syknęła Latis.
- Wiem. Ale najgorsze jest
to, że jak to powiedziałaś „Isabell się miota”, a to mnie męczy. Usilnie stara
się wpasować, Cullenów w swoje życie. Zupełnie nie mając pojęcia, dlaczego to
robi i po co. Stara się za wszelką cenę nie zmieniać swojego życia i broni się
nieustannie przed jakąkolwiek zmianą swoich uczuć. No i podkreślmy, że Isabell
nie ma pojęcia, co robi. Jest marionetką. Tylko zastanawiam się, co lub kto nią
steruje?
- Może strach przed
cierpieniem? – Zastanawiała się Latis.
- Może, ale cierpienie jest
nieodzowną częścią naszego życia,tak, więc walczy z wiatrakami. – Szepnąłem -
Przecież cokolwiek zrobi i tak będzie cierpieć. Nie rozedrze cię na trzy, no
dobra dwie części. I tak będzie cierpieć,cokolwiek wybierze. No chyba, że ktoś
wybierze za nią… -zastanowiłem się - Nie,po porost w jej życiu panuje chaos,
nad którym nie umie zapanować, a mnie to męczy.
- Nie wrócisz do Montrealu?
- Nie.
- A do samej Isabell?
- Latis zadajesz dziwne
pytania – jęknąłem.
Dla mnie Isabell równa się
Montreal. Wątpię, żeby, kiedy dało się to rozdzielić. Tylko Isabell? Nie to się
nie stanie. Nawet, jeśli prze chwilę doszła do wniosku, że może się odciąć. Nie
Morgan jej nie pozwoli.
- Nie, zadaje proste. Czy
kiedykolwiek będziesz chciał spędzić jeszcze jeden dzień, w towarzystwie samej
Isabell? – Zapytała pogodnie usilnie zmuszając mnie, żebym popatrzył w jej
oczy.
- Tak. Nie. Nie wiem.
Nie. -
Odpowiedziałem na jednym wdechu.
Nie widzę siebie po prawej
stronie Isabell. Niestety, już nie. Przez sto pięćdziesiąt lat nieustannie tam
byłem,ale to już koniec. To nie moje miejsce. Można powiedzieć, że byłem na
zastępstwo. Wypełniałem chwilową pustkę. A teraz, kiedy w końcu zaczęła się
zastanawiać nad swoimi uczuciami, chce ciągle zostać przy mnie, choć to nie jej
miejsce. Nie ma sprawy, niech robi, co chce, tylko mnie się to znudziło. Nie
chce dalej w to brnąć. Dosyć.
- No to mamy problem –
westchnęła - Powiedziałeś, że nie wrócisz?
- Nie. Przecież by mnie nie
puściła – prychnąłem.
- A no właśnie, jakim cudem
cię puściła?
- Powiedziałem jej to, co
chciała usłyszeć. Powiedziałem, że wyjeżdżam żeby sobie poukładała swoje cele i
uczucia. Bąknąłem coś, że zawsze będę ją kochał, ale nie zniosę myśli, że to
przeze mnie będzie powtarzać moją nędzną egzystencję. Wiesz i ten mój cudowny
cytat: „Ból za utratą miłości cię wyniszczy”.
- Sprytnie – pochwaliła
mnie - Kłamałeś czy mówiłeś trochę prawdy?
- Skłamałem a ona w to
uwierzyła. Zawsze byłem świetny w te klocki! – Mruknąłem, poruszając
charakterystyczne brwiami. Uprzedzałem Isabell już na początku naszej
znajomości, że kłamstwo to moja druga natura, cóż nie posłuchała.
- A może ona naprawdę woli
być z tobą i będzie wtedy szczęśliwa? – Westchnęła smutno Latis
- Co mnie to obchodzi, co
ona woli. Może i woli. Ale ja nie chce – warknąłem gniewnie.
- Nie chcesz, żeby była
szczęśliwa? – Zdziwiła się i złapała mnie za rękę.
- Latis, Isabell jest
mistrzynią w oszukiwaniu samej siebie.Ani ja ani ona nie byliśmy sobie pisani.
To nie ja powinienem być jej mężem, a ona moją żoną. To, jakim cudem może być
ze mną szczęśliwa?
- Czyli nie chcesz, żeby
była szczęśliwa? Christopher jesteś egoistą!
- Ze mną nie będzie
szczęśliwa – powtórzyłem dobitnie - Tak Latis zostawiłem Isabell czysto przez
swój egoizm pod przykrywką, tego, że chcę żeby poukładała sobie życie. A
najlepsze jest to, że czuję się cholernie dobrze, jak nigdy dotąd.
- Nie rozumiem. W ogóle nic
nie rozumiem od początku.
- Latis, co tutaj rozumieć?
Po prostu przebywanie z Isabell przestało być przyjemnie tylko jakimś horrorem
- Chwila, chwila –
zaprotestowała Latis - Isabell jest jedyną osobą na tym świecie, z którą
możesz, a nawet lubisz przebywać cały czas. Nie denerwuje cię. Lubisz się z nią
kłócić o przyjęcia, bale imprezy. Po prostu lubisz z nią spędzać czas. I coś mi
mówi, że tylko przy niej jesteś wstanie nie myśleć o swojej zmarłem
narzeczonej. Co się teraz zmieniło?
Westchnąłem.
Didyme.
Latis trafiła w mój
najczulszy punkt. Tak, właśnie tylko przy Isabell potrafię nie myśleć o Didyme.
Może to był jedyny powód, dla którego żyłem z Isabell?
- Tak tu chodzi o twoją
narzeczona – rzekła zadowolona z siebie, że odgadła. - Po prostu widząc, jak Isabell
miota się między dawną miłością do tego Cullena, obowiązkiem do ciebie, a
namiętnością do Morgana, ty znowu zaczynasz myśleć o narzeczonej.
Faktycznie myślę ostatnio
o,Didyme, ale ja o niej nieprzerwanie myślę, gdy nie jestem zajęty czymś. Nie
sądzę, żebym jakoś przez tą uczuciowa sytuację Isabell zaczął żarliwie
rozpamiętywać Didyme. Moja sytuacja była inna. Ja nie miałem odwrotu, nie
mogłem wrócić do Didyme. Brama została zamknięta.
- Latis nie drąż! Nie
jestem w stanie przebywać z Isabell,bo nie jestem sobą przy niej! Oszukuję
siebie jak i ją. Owszem jak ją poznałem,coś we mnie zapaliło się, że mogę być
kimś innym, dobrym, przestać nienawidzić siebie za przeszłość. Ale tak nie
jest. Jestem, kim jestem i nie zmienię tego.
Przy Isabell nie czuję się wolny,tylko jak pies na jej smyczy!
Taka była prawda. Isabell
zmieniła mnie, aż tak, że nie poznawałem sam siebie. Patrząc w lustro
wiedziałem kogoś innego. Kogoś, kogo coś lub ktoś obchodzi, jest zdolny do
uczuć, nie jest egoistą, mówi prawdę, jest miły, cierpliwy, istny dobry
charakter.
Ale nie, odbicie lustrzane
było zupełnym przeciwieństw mnie.Kimś stworzonym przez Isabell i Ginny. Kimś
nieprawdziwym.
- Wytrzymałeś tak prawie
dwieście lat, co się teraz zmieniło?
-Kiedy Isabell rozmawiała z
Edwardem, pilnowałem Morgana,żeby nie zrobił głupstwa. Jedno pytanie mnie
nurtowało:, „Co ja do cholery robię w środku tornada, które nie ma nic ze mną
wspólnego”. Nie pisałem się na zostanie Dowsonem, na bycie mężem Isabell, na
jak ty to określiłaś niańczeniem Nessi i Alexa, na wojny z Volturi, nie pisałem
się na to. Kiedy poznałem Isabell miałem
wizję dobrego,spokojnego, cichego życia i za nią podążyłem! Tylko moje głupie wizje nie mają daty, kiedy
to się wydarzy, a może są takie jak Alice, niesubiektywne? Sytuacja…
- Twoje wizje się
sprawdzają! Nigdy, żadna nie była nieprawdziwa – przerwała mi.
Miała racje. Ale może teraz czas odkryć prawdę
o moim darze. Może faktycznie moje wizje mogą się zmieniać? Kontynuowałem
poprzedni wątek:
- Sytuacja, w której jestem
jest tak daleka od wyśnionego domku na plaży z Isabellą po prawej. Teraz jest
środek horroru. Musiałem powiedzieć dość. Nie o to mi chodziło, kiedy zgodziłem
się podarować nieśmiertelność Isabelli. Chyba czuję się oszukany przez los. Z
resztą mogłem Ginny posłuchać, ani Bella ani Isabella nie była mi pisana.
Latis westchnęła
smętnie.
- Wampiry są przeklęte.
Nikt nie wpisał szczęścia w ich żywotność. Do cholery, czemu mamy być
nieśmiertelni! – Warknąłem gniewnie.
- Nie Christopherze, nie
jesteśmy przeklęci. Mamy takie same prawa jak ludzie, zwierzęta czy rośliny.Tylko ludzie dostali
okropną rzecz w prezencie, czyli uczucia, a my mamy je spotęgowane,co czyni nas
jeszcze bardziej udręczonymi. Jeśli chcesz coś rozpatrywać pod kwestią
przekleństwa, to, są to uczucia, a nieśmiertelność to dar.
- Nie czaję twojego punktu
widzenia.
- Każdy ma określoną skalę
szczecią. Jedni potrzebują tylko jednej osoby lub rzeczy, ale kiedy jej
zabraknie szukanie podróbki, która przynajmniej zbliży się do tego, co
potrzebujemy jest długotrwałe, ciężkie i pełne rozczarowań.
Latis się uśmiechnęła.
Pogłaskała mnie po szorstkim policzku.
- W ramach wieczności,
poznałeś Isabell, która była podróbką Didyme i czułeś się szczęśliwy przez
chwilę. Za paręnaście lat znajdziesz
nowa podróbkę szczęścia.
- Ty się dziewczyno,
zmarnowałaś, powinnaś być psychologiem i pomagać.
Latis się zaśmiała.
- Mam swój gabinet i
pomagam ludziom.
- Naprawdę?
Przytaknęła głową. Zawsze
wiedziałem, że Latis ma nie po kolei w głowie. A teraz dała mi kolejny powód,
żeby tak uważać. Pracować z ludźmi! Nawet Morgan nie jest, aż tak głupi.
- Robię to, co kocham i
żyję pod własne dyktando. Skoro
zamierzasz się odciąć od Isabell, tobie radzę to samo.
- Zrobię to.
- Weźmiecie rozwód?
Ceremonia…
Uśmiechnąłem się chytrze.
- Miąłem dość interesującą
wizję ceremonii. Myślę, że rozwód nie będzie potrzebny. Sprawa rozwiążę się bez
zbędnych formalności.
- A powiedziałeś,
Isabell, że się wycofujesz z ceremonii?
Chyba nie będziesz, aż tak durny, żeby ośmieszyć ją przed całym światem? –
prychnęła.
Po co miałbym się wycofywać
z ceremonii? Skoro, Isabell ją chce, niech sobie ją chce, tylko pan młody się
gdzieś zagubi.
- Oj to, co będzie na
ceremonii będzie dalekie od ośmieszenia. Myślę, że jej pomogę, aniżeli
zaszkodzę. Mogę ci tylko powiedzieć,że widziałem białą suknię zabarwioną krwią.
- Christopher przerażasz
mnie – skrzywiła się.
- Latis przynieś mi moją
księgę – poprosiłem ją. Latis zacisnęła usta w jedną linie i odwracając się na
pięcie, wyszła.
Księga, bo już nie książka,
bo była za obszerna, to właściwie zbiór wszystkich moich wizji od przeszła stu
czterdziesty lat. Moje wizje nie mają daty spełnienia, a moja głowa to nie
śmietnik, tak, więc zacząłem je spisywać. Rozwiązanie jest świetne. Nawet
najdrobniejszy fragment, który może stać się straszliwie przydatny, nie umknie
mi.
A jak do tego dodać dar
Ginny, to ma się pełny obraz przyszłości. Ona widzi możliwości, a ja widzę, co
dana osoba wybierze. Idealna para. Zaśmiałem się cicho.
Teraz muszę tylko znaleźć
odpowiednią wizję z przeszłości i porównać ją z wizją, Ginny, która zaczęła ją
nawiedzać niedawno.
Trzymam księgę u Latis,
czysto z ostrożności. I przede wszystkim
księga jest tu bezpieczna. Każdy, kto jej szuka, a znajdzie się parę osób,
myśli, że jest w Montrealu, a o tusz nie.
Latis wróciła tachczać
ogromną,grubą, oprawioną w skórę księgę. Położyła ją na barierce balkonu.
Podziękowałem jej kiwnięciem głowy i otworzyłem księgę. Strony zdążyły już
pożółknąć ze starości.
- Wiesz, że Isabell ma
uczucia. Nie jest zimnym kamieniem jak ty? – Zagadnęła jakby od niechcenia.
- Wiem. Jeśli chodzi o
gorące uczucia to ona uznaje tylko nienawiść. Dla niej miłość nie istnieje –
odparłem przewracając stronice w poszukiwaniu swojej wizji.
Latis westchnęła. No może
się zagalopowałem. Isabell z czterech podstawowych rodzaj miłości uznaje tylko
miłość do rodziny.
- Wiesz, co mnie zawsze
niezmiennie śmieszy? – Zapytałem
Potrząsnęła przecząco
głową.
- Los. Przeznaczenie.
Fortuna i tym podobne określenie na jedną rzecz.
Zaśmiałem się. Znalazłem
to, co szukałem. Potwierdzenie na wizję Ginny.
- Ginny jest kimś w rodzaju
medium, wróżką, ja ją lubię nazywać rozdawczynią kart. Ginny powiedziała mi
kiedyś, że nie ważnie, co Isabell zrobi, co zadecyduje, widzi ją szczęśliwą
tylko w jednym przypadku i tylko z jednym mężczyzną. Powiedziała też, że nie
ważne jakby się broniła, a robi to ciągle od ich pierwszego spotkania tylko z
nim może być szczęśliwa i tylko jego naprawdę kocha. On był zawsze jej pisany,
nawet, gdy była człowiekiem i go nie znała. Byli sobie pisani jak noc gwiazdom.
Wskazałem jej wpis pod
datą31.09.2034 „Oczy są zwierciadłem duszy i tylko na jedna osobę patrzy tak
jak na nikogo innego”
-Jeśli Isabell odróżni
swoje prawdziwe uczucia od uczuć innych, którzy jej wmawiają wiele rzeczy, to
będę dobrze, a jak nie. To poczeka kolejne dwieście lat na szanse zmiany. Ale
co mnie to. Zamknięty rozdział.
- Christopher nie wiem, co
planujesz, ale może właśnie wyrządzisz jej większa krzywdę niż ten Cullen.
- Możliwe, ale co mnie to
obchodzi? Czy ona jest dla mnie kimś szczególnym? Nie traktuję jej inaczej niż
ciebie.
- Naprawdę odetniesz się od
niej bez mrugnięcia okiem, bezuczuć niczego?
- Tak Latis.
Podobnie jak Latis, nie
mogłem w to uwierzyć. Ale naprawdę nie czuję nic. Nie znajdę w sobie ani krzty
wyrzutów sumienia czy poczucia winy. Nic. Jestem egoista i mi z tym dobrze. W
końcu od stu pięćdziesięciu lat zrobiłem coś, co ja chce, a nie Isabell.
- Co się przy niej tyle trzymało?
- Wiesz, że nie mam
pojęcia. Może poczucie, że jestem komuś potrzebny, a może chęć zrobienia czegoś
dobrego … Nie wiem. Nie potrafię ani tobie ani sobie odpowiedzieć, dlaczego
pomimo, tego, że ewidentnie nie byłem sobą i wiele, osób mnie wnerwiało Morgan,
Nessi trwałem nieustannie przy niej.
- Jak ty sobie życie teraz
wyobrażasz? – Wzdrygnęła się.
- Nijak. Póki, co jestem
tutaj z tobą i nie mam zamiaru się ruszyć. A zaczniemy myśleć jak wybije dzień
ceremonii – mrugnąłem do niej z uśmiechem.
Latis westchnęła, nie była aż tak optymistyczna jak ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz