środa, 17 października 2012

XXXIV. Pułapka złudzeń




Zatrzymałem swojego srebrnego Mercedesa przed dobrze znanym mi budynkiem, choć ostatnio coraz rzadziej mogłem go odwiedzać. Wiadomo zawirowania w życiu, Isabell, które nie są moim problemami, ale i tak odbijają się na mnie. Ale na szczęście oderwałem się od tego i nie zamierzam się tym przejmować. Jej sprawa, jej problemy.
Poprawiłem swój niebieski, metaliczny krawat i założyłem ciemne okulary, które były w identycznym odcieniu, co kolor moich tęczówek. Oby czekała na mnie jakaś przekąska, bo zgłodniałem.
Kamienica idealnie wpasował się w klimat dzielnicy, choć była wybudowany znacznie później niż pozostałe domy. Budynek był duży, wysoki, dwupiętrowy z użytecznym poddaszem, w kolorze ceglanym z białymi dodatkami oraz informujący o wysokiej pozycji właściciela, skoro stać go na utrzymanie takiego obiektu. Najśmieszniejsze jest to, że kamienica jest połączona z drugą, wspólnym korytarzem. Naprawdę trzeba być nienormalnym wampirem, żeby mieszkać po sąsiedzku z ludźmi i to jeszcze w najbogatszej i najpopularniejszej dzielnicy Nowego Jorku. Nawet my Dowsonowie, którzy jesteśmy najbliżej ucywilizowani, nie odważylibyśmy mieszkać obok ludzi.
Zawsze wiedziałem, że zadaje się tylko z wariatami.
Wysiadłem z auta i za trząsałem drzwi. Postanowiłem nie zabierać torby z bagażnika, bo kto wie czy nie zatrzasną się drzwi wejściowe przed moim nosem?
            Jakaś grupka pijanych i skąpo ubranych dziewczyn przeszła obok mnie, nie szczędząc uwag na temat mojego boskiego wyglądu zewnętrznego. Pachniały nawet, nawet. Owszem byłem głodny, ale niezdesperowany. Woń potu, tanich perfum i taniego alkoholu była obrzydliwa. Przeciętny nomad by je zabił, ale Ginny z Isabell wypleniły wszystkie moje niecywilizowane zachowania.  Z resztą musiałbym zabić cała grupę, co by na pewno się znalazło na pierwszych stronach gazet i byłaby afera. Nie.
Prychnąłem i skierowałem się po schodach do drzwi głównych.  Wszedłem do holu i po paru krokach znalazłem się pod brązowymi drzwiami z cyfrą dwa. Zastukałem w nie lekko wiedząc, że właściciel dawno usłyszał, że będzie miał gości. Drzwi otwarły się momentalnie jakby ktoś za nimi stał i czekał na odpowiednią chwilę, żeby je otworzyć. Uśmiechnąłem się lekko. Osoba na wprost mnie odwzajemniła uśmiech, ale spojrzała na mnie z dystansem i udawanym zaskoczeniem.
- Witaj Christopherze. Dawno cię tu nie było – rzekła wyniośle.
- Witaj Latis. Obawiam się, że problemy mojej żony, które nie są moje odbijają się na mnie.
Na jej idealnej, niemal identycznej jak lalka dla dzieci twarzy pojawił się cień zaskoczenia.  Założyła wpadające jej do oczu długie, czarne i kręcone włosy za ucho i uśmiechnęła się czerwonymi jak krew ustami. Gestem dłoni zaprosiła mnie do środka. 
Czyli jednak mój nos nie będzie miał spotkania z drzwiami wejściowymi.
Jej własny kąt nie zmienił się od mojego ostatniego pobytu tutaj. Jedynie na licznych półkach, stolikach czy szafkach było więcej zebranych skarbów w postaci: zdjęć oprawionych w ramki, książek, figurek, zegarów czy papilotów. Latis zawsze była chomikiem, nie wyrzucała niczego.
Nieustannie dom Latis wywołuje u mnie rozbawienie. Jest wampirzycą, krwiożerczym potworem rodem z ludzkich horrorów, a może i gorzej, a miejsce, w którym przebywa bynajmniej w dzień nie pozwala nawet pomyśleć o jej ostrych kłach zatopionych w czyjąś szyję.
Dom był duży, zdecydowanie za duży jak na jednego mieszkańca, przestronny, bardziej skromnie urządzony niż bogato. Głównie wszystko było albo białe, oliwkowe albo jasno brązowe. Wiele przedmiotów było szklanych: jak stół w jadalni i salonie czy krzesła. Mnóstwo było ogromnych sięgających do ziemni luster jak i białych sof.  
Jej kąt to taka wampirza ironia.
Latis zaprowadziła mnie do salonu na parterze i wskazała sofę, rzuciłem się na nią, wyciągając się cały.
-Właściwie nie spodziewałam się ciebie, choć czułam, że przyjedziesz.– Powiedziała pogodnie i usiadła na drugiej kanapie na wprost mnie. -  Ale to nie zmienia faktu, że bardziej od zdziwienia targa mną inne uczucie - zaciekawienie. Jestem śmiertelnie ciekawa, co zrobiła twoja idealna, święta żoneczka, że uciekłeś do mnie?
Przekręciłem głowę w jej stronę i spojrzałem na nią z półprzymkniętych powiek. Zaśmiałem się lekko i powiedziałem karcąco:
- Latis gdzie twoje maniery, nie ugościsz swojego przyjaciela jakimś poczęstunkiem?
Wywróciła oczami i prychnęłam. Wstała i po wachlarzowych schodach weszła na pierwsze piętro do swojej ukrytej spiżarki po poczęstunek dla mnie.
Zeskoczyłem z kanapy i poszedłem w jej ślady.  Schody prowadzące na pierwsze piętro kończyły się w salonie, za którym nie przepadałem, ale za to on posiadał balkon, który po prostu uwielbiałem. Pchnąłem drzwi balkonowe i oparłem się o balustradę balkonu.
Była piękna, gwiaździsta noc. Taka samą jak wtedy, kiedy pierwszy raz zobaczyłem Isabell…
Pojawienie się Latis przerwało moje zamyślenie. Oparła się tyłem do balustrady i podała szklankę z brunatną cieczą. Wziąłem ją od niej, skosztowałem i odstawiłem na bok. Zwierzęca, ściśle mówiąc sarny.
Czarnowłosa spojrzała na mnie zdziwiona i zaszokowana.
- Niedobra. Potrzebuję ludzkiej, świeżej, dobrej, niewinnej krwi- wyjaśniłem pośpiesznie.
- Christopher nie przestajesz mnie zadziwiać, a to dopiero początek twojej wizyty jak myślę kilku dniowej - westchnęła i przyjrzała się mi wyraźnie.
- Lub kilku letniej - powiedziałem oschle.
Latis prześwietliła mnie z dołu do góry.  Spojrzałem na nią z ukosa ciemnymi tęczówkami. Jej oczy wyrażały takie zaciekawienie, jakie w życiu u niej nie zagościło.
Nie ona jedyna zdziwiła się, że sam z własnej woli odszedłem od Isabell i to bez żadnego mrugnięcia okiem, wyrzutów sumienia, zbędnych uczuć czy poczucia winny.  Co się nigdy nie zdarzało! Ostatnim razem nie widzieliśmy się z Isabell trzy miesiące, po tym jak zmusiłem Belladonę do ujawnienia się Cullenom.  Potem przyjechała do mnie, ale nie odzywała się do mnie przez rok.  Jednak to potwierdziło, że może wściekać się na mnie, ale żyć beze mnie nie może, a ja chyba też.  Chyba. Bo jakoś nie czuję nic w związku, z zostawianiem jej w Montrealu.  Nie tylko Latis zaszokowała ta decyzja, ale mnie także, a może szczególnie?
- Krew- odchrząknąłem, gdy zdałem sobie sprawę, że krwiste tęczówki Latis cały czas uważnie mnie prześwietlają.
Oprzytomniała i klaszcząc w dłonie zaczęła mruczeć: „Christopher Shaft wrócił”.  Wybiegła po inną szklankę.
            Zawsze lubiłem to miejsce. Nowy Jork wydawał się być tylko plamką światłą w różnych odcieniach, a nie jednym z najważniejszych miast świata.
Cały czas się zastanawiałem jak może wyglądać plan dnia wampira w tak dużym, znanym i z sąsiadami mieście.Przecież nie da się robić sąsiadów w balona, że od trzydziestu lat wygląda się tak samo. Ludzie nie są głupi, choć szkoda, znacznie by to ułatwiło nam życie.Albo przecież nie da się żyć z kimś po drugiej stronie, kogo się nigdy nie widziało. Dziwne, ale zobaczę jak to Latis ogarnia, nie wywołując żadnych podejrzanych spojrzeń.
Nam Dowsonom jest prościej, choć posiadając paręnaście firm, w których zatrudnia się ludzi to też nie lada wyzwanie.  Morgan z reguły kontaktuje się z dyrektorami telefonicznie lub internetowo, ale czasami, żeby nie było pojawia się w firmach. Co sto lat jest dobrym Morganem któryś tam z kolei, teraz podajże Morgan IV jest. Znacznie częściej jego „żona” się udziela. Tytuł żony Morgana I należał do Doris, Morgana II do Ginny, Morgana III do Bridget a Morgan IV się jeszcze nie ożenił.
            Latis pojawiła się po mojej prawej stronie i z cwanym uśmiechem. Podała mi kieliszek do szampana wypełniony po brzegi krwią. Sama miała drugi w lewej ręce.
- Trzymałam ją na szczególnie okazje. Ale coś mi mówi, że jest taka – zaśmiała się perliście. – Za co pijemy?
- Za wolność – odparłem bez namysłu.
Latis się skrzywiła, ale nic nie powiedziała. Uderzyliśmy swoje kieliszki o siebie, co spowodowało charakterystyczny dźwięk i upiliśmy łyk.  Krew była przepyszna. Nie jakieś podróbki zwierzęce, tylko prawdziwa ludzka i przesmaczna. Latis zawsze miała świetny gust.
Kiedy moja lampka zaczął świecić pustkami, Latis sięgnęła prawą ręką do stolika obok i zabrała butelkę dolewając mi jeszcze.
- Butelkujesz? – Spytałem zdziwiony. Nie słyszałem, żeby ktoś przelewał krew do butelek, z reguł, jeśli ktoś je przechowuje, to w workach szpitalnych, a nie w butelkach!
- Dobre wina dojrzewają latami, krew również – wyjaśniła. -  Przecież mówiłam, że trzymałam ją na specjalne okazje. Pyszna nie? Żałuję, że nie spuściłam całej krwi z tej dziewczyny –westchnęła.
Oparłem się o balustradę. Patrząc na miasto, które usilnie walczyło z objęciami Morfeusza w postaci sztucznych świateł,  jednak przegrało i prawie całe miasto zapadło w sen, jedynie lampy na ulicy dawały, jakie takie światło.Jednak nikomu nie było potrzebne, gdyż żadna dusza nie spacerowała po ulicach.Wszyscy smacznie spali.
 - Czy ty chcesz żebym umarła z ciekawości? – Zapytała marszcząc czoło – Słucham. 
- Latis – mruknąłem. Wiedziałem, że jeszcze chwila i wyjdzie z siebie, ale nie za bardzo wiedziałem, co chce usłyszeć. Już nie wspominam, że jakoś nie specjalnie chciało mi się z kimś rozmawiać. 
- Christopherze – jęknęła i spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. 
- Okay – skapitulowałem .- Jestem znudzony!
Niestety lepiej jej powiedzieć,bo jej arcy dobre wywody psychologiczne, są aż za trafne i za wkurzające.
- Ty? – Zaśmiała się gorzko. -No dobra nie dziwię się od… a właściwie ile lat jesteście małżeństwem?
- Sto trzydzieści jeden lat.
Matko Boska razem z zastępami aniołów, naprawdę minęło tyle czasu? Sto trzydzieści? Naprawdę? Nie zauważyłem, kiedy to zleciało.  Ale co to jest w porównaniu do wieczności?  Fragment. Cóż zamknięty ,zapieczętowany fragment wieczności, który już nie wróci.
- No właśnie – ciągnęła Latis. - Od stu trzydziestu jeden lat wiedziesz to samo, spokojne życie. Też bym się znudziła, ciągłym udawaniem człowieka, a już niańczeniem dziecka Isabell na pewno – parsknęła śmiechem .- Tylko o ile się nie mylę, zaczęło się robić ciekawie. Volturi i ci tamci, co Isabell ma z jednym z nich dziecko…
- Cullenowie – wszedłem jej w słowo.
-Powiew ekscytacji, czegoś nowego, interesującego. Sama chciałbym w tym uczestniczyć. Niezły szok przeżyli ci tamci Cullcośtam, kiedy zobaczyli ich martwą Isabell odzianą w nieśmiertelność. Christopher to musiało być interesujące.  Ale nie, ty wyjechałeś.
Tak, Latis miała rację, na początku było ciekawie.  Taki zwrot akcji w spokojnym, nudnym życiu. Isabell zaczęła szukać miejsca, gdzie mogłaby się ukryć, a zarazem Cullenowie nie mogliby jej znaleźć, ale i tak ją znaleźli w Grenoble, coś mi mówi, że sami na to nie wpadli. A wątpię, żeby Ginny jakkolwiek im pomagała. Dawno dała sobie spokój ze swataniem Isabell. Zostawia sprawę, przechodzi obok. Jedynie, gdy już nie wytrzymuje, staje prosta jak struna, z wysoko uniesioną głowa, z twarzą niewyrażającą emocji, patrzy się w dal ze spojrzeniem jakby nie było z tego czasu, tylko z przyszłości i mówi: „Popełniasz błąd”, następnie zmienia swój wzrok w przeszywający i patrzy nieprzerwanie na Isabell, łudząc się, że zmieni zdanie.  Jak to jedna wizja może wiele zmienić, a w szczególności Ginny i jej podejście do sprawy?
            Ale teraz nie jest ciekawie tylko dziwnie. Każdy krzyczy, drze się, wygraża się, płacze, denerwuje się i jest chaos. Isabell ciągle myśli i to tylko o jednym – Cullenach. Pogubiła się między tym, co powinna, tym, co musi, a tym, co chce. Pojawienie się Cullenów to nie była zwykła chwila na pogadankę, wypicie „herbatki” i wrócenie do swoich spraw. Ich obecność skomplikowała wszystko, przewróciła jej uporządkowana życie o trzysta sześćdziesiąt stopni. Widziałem, że Cullenowie staną się ważnym elementem jej życia, ale nie sądziłem, że zawładnął nim cały i że będą mnie tak denerwować. 
Chyba nawet jakby Isabell uporała się z nimi. Została w Montrealu, z nazwiskiem Dowson, bo jakoś wątpię, żeby przeżyła pod jednym dachem z blond retrieverem. Nawet jakby doszła do wniosku, że Cullenowie to o nie jej prawdziwa rodzinna, tylko, że to znajomi, z którymi fajnie porozmawiać o starych czasach, to ja nadal nie miałbym, co tam robić. No może, po za szukaniem usilnie sposobu jak się stamtąd wydostać.
-Zostawiłeś Isabelli jak sądzę nie wrócisz szybko… - podchwyciła Latis.
- A może w ogóle tego nie zrobię? – spytałem z nutą sarkazmu w głosie.
Latis nie wzięła moich słów na poważnie, co było błędem. Nie sądzę, żeby opcja, że wrócę, do Isabell była bardziej prawdopodobna, że nigdy do niej nie wrócę. No właśnie, na odwrót.  Jednak to jest irytujące, że komuś mówisz, że coś zrobisz, a ten odpowiada na odwrót, że tego nie zrobisz. Tak jakby siedział w twojej głowie i był tobą. 
- Doszły mnie plotki, że bierzecie ceremonię na wyspie Tyberyjskiej –mówiła kompletnie ignorując sprzecznie sygnały z mojej strony.
- Ceremonii nie będzie – odparłem jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie i spojrzałem w jej oczy z stu procentową powagą.
 - Ale co to jest za miejsce?– Mówiła jakby w ogóle nie słyszała moich wcześniejszych słów. - Już Wenecja byłaby rom….rom…anty….czniej….sza – wydukała do końca, kiedy zrozumiała w końcu sens moich słów. 
- Hę?! – Krzyknęła zdziwiona - Nie będzie?!
Zabrzmiało to jak okrzyk panny młodej, w dniu ślubu, w przebieralni, kiedy jej ojciec mówi, że pan młody uciekł z inną kobietą i że ślubu nie będzie. Przecież nikt nie rozesłał zaproszeń, są tylko plotki, a plotki jak to plotki z reguły są nie prawdziwe. Ale jednak w tej plotce jest ziarno prawdy.  Do dziś przed południem była mowa o ceremonii i wyspie Tyberyjskiej. Jednak ta plotka pokazuje jak bardzo każdy interesuje się naszą rodziną, aż za bardzo. 
- Latis słuch masz dobry- odpowiedziałem szorstko nalałem sobie do kieliszka jeszcze krwi. Spojrzałem na nią z dystansem oczekując jakiegoś zaprzeczenia, co było w jej zwyczaju. Tak jakby była mną i wiedziała lepiej.
Latis zamrugała kilkakrotnie oczami i uszczypnęła się w ramię. Zaśmiałem się niemiłosiernie.
- Cholera to nie sen – prychnęła pogardliwie.
-No tak przecież wampiry śpią – zażartowałem
Latis spojrzała na mnie i zwęziła oczy do minimalnych szparek. Przyłożyła dłoń do mojego czoła i sprawdziłam moją temperaturę.
- No gorączki to ty nie masz –westchnęła zrezygnowana. - Ale słyszałam o ceremonii od Adrienne Becnel, a wiesz, że to ostatnio ulubienica twojego brata Doriana – jęknęła smętnie.
Tak jak przypuszczałem, wie lepiej. Westchnąłem. W ciekawych kręgach Dorian się obraca. Paplają na prawo i lewo i to jeszcze nie prawdę. Dorian powinien wiedzieć, że skoro dzieli nas cały Ocean Atlantycki, to dostaje wiadomości z opóźnieniem i często są już przeterminowane.
- A ja z tego, co się orientuję jestem panem młody i mówię ci, że ceremonia się nie odbędzie – warknąłem.
- Widziałeś to? – Zaciekawiła się. Chyba Latis nigdy nie będzie brała na poważnie moich słów, tylko kierowała się moimi wizjami. Ja wpadłem w pułapkę złudzeń przez moje wizje, teraz się z niej próbuję wydostać,a upór Latis nic dobrego nie wnosi. 
- To zależy, co masz na myśli. Ale nie nic nie widziałem.Jeszcze nie. – Poprawiłem się szybko.
Widziałem piękną wyspę, otoczoną szkarłatnym morzem, gdzie w oddali nie można było znaleźć granicy między wodą, a niebem, wysokie głazy, na szycie największego znajdował się przepiękny w stylu starożytnej Grecji pałac i złocisty piasek. Wyspa była obsypaną toną albo więcej płatków kwiatów w kolorze fioletu i bieli. U podnóża najwyższego szczytu z pałacem znajdował się piękny ogród z altankami. Wszystko wyglądało jakby było wyjęte z starożytnej Grecji. W basenie wpadającym z niewielkiego wzniesienia do morza, pływały fioletowo-białe kwiaty. A wokół niego porozstawiane były dekoracje ślubne. Pod największą altanką z tympanonem z płaskorzeźbą greckich bogów, stał łuk weselny, przyozdobiony we wstążki i kwiatki oczywiście fioletowe i białe, do łuku prowadził kwiatowy dywan z białych róż przeplatanych fioletowymi. Nie trudno było zgadnąć dominujące kolory na ślubie: fiolet i biel.
Bez problemy rozpoznałem miejsce z mojej wizji: Wyspę Dowsonów. Czas także nie było trudno odgadną. Wyspa ma zostać oddana do użytku za dwa, trzy lata. Tak, więc poinformowałem Isabell o miejscu i czasie ceremonii.  Przeurocze i śliczne wybrałem sobie miejsce na przedstawienie. Oj Isabell wkurzysz się, ale interesująco będziesz wyglądać w białej sukni, zdecydowanie nie w twoim stylu i z wypisaną chęcią mordu w oczach. Aczkolwiek pierwszą melodią, jaką usłyszysz,to nie będzie marsz Richarda Wagnera.
- Christopher ty nie masz czasem kryzysu wieku średniego, bo cię kompletnie nie rozumiem, i ,kreska ,lub jesteś przygnębiony i smutny –jęknęła zrezygnowana Latis.
- Jestem znudzony i tyle – prychnąłem
Kryzys wieku średniego? Ona to potrafi wymyśleć! Po prostu potrzebuję nowego życia, nowych celów, nowych perspektyw. Mam dosyć bycia na smyczy Isabell. Bycia tym, który zatańczy tak jak ona zagra, bycia zawsze za nią. I do diaska bycia jej mężem.
- Kawa na ławę. Jak się wygadasz będzie ci lepiej –zasugerowała bezradnie Latis.
- Ale mi już jest lepiej? Kiedy przekroczyłem granice ze Stanami Zjednoczonymi było mi lepiej.
Latis się zamyśliła. Nie tylko ją zaskoczyłem swoim zachowaniem, siebie też.
- W takim razie zaspokój moją ciekawość i powiedź mi, co ci ciążyło na duszy, a teraz, kiedy pozbyłeś się tego, zrobiło się ci lepiej?
Cóż zostawiłem Isabell i nazwisko Dowson za sobą. Tak Isabell była powodem, dla którego źle się czułem i nie byłem sobą. A w szczególności jej zachowanie.
- Isabell jojczy od pary miesięcy, że to Victoria sprzymierzyła się z Marcusem i wydała mu Cullenów. A ja próbuję jej wytłumaczyć, że to nie Victoria – mruknąłem znudzony, przypominając sobie tą głupotę, jaką wymyśliła.
- Masz racje to nie ona. Victoria odcięła się od wszystkiego,co jest związane z Isabell – potwierdziła.
- Wiem, ale Latis wybaczysz mi zostawienie ciebie, bo i tak złoże wizytę Victorii. Ale to za parę dni.
Przytaknęła głową. Sam nie wiem po co mam jechać do Victorii. Jestem pewien, że nie miała nic wspólnego z tą aferą Cullen-Volturi-Dowson. Po naszej ostatniej rozmowie, jaką przeprowadziliśmy, gdy jej żądza zemsty stała się tak zaślepiająca, że nie tylko zagrażała Isabelli, ale też całemu klanowi. Poinformowałem Volturi o jej udziale w tworzeniu armii, które są zmiatane z powierzchni ziemi, oczywiście z dużą przyjemnością i rozrywką dla naszej rodzinny.  Volturi mają ją zabić, jeśli kiedykolwiek znajdzie się w pobliżu nich. A skoro ja doskonale wiem gdzie Victoria jest,więc nie może żyć w spokoju, jeśli coś planuje.
- Nie mów, że Isabell tylko tym cię zezłościła? – Zapytała rozbawionym tonem, Latis.
- Nie. Później zaczęła zachodzić w głowę, czy aby ktoś z rodziny nie rozmawiał, z Marcusem.
- Ale to jest przecież śmieszne! – Syknęła Latis.
- Wiem. Ale najgorsze jest to, że jak to powiedziałaś „Isabell się miota”, a to mnie męczy. Usilnie stara się wpasować, Cullenów w swoje życie. Zupełnie nie mając pojęcia, dlaczego to robi i po co. Stara się za wszelką cenę nie zmieniać swojego życia i broni się nieustannie przed jakąkolwiek zmianą swoich uczuć. No i podkreślmy, że Isabell nie ma pojęcia, co robi. Jest marionetką. Tylko zastanawiam się, co lub kto nią steruje?
- Może strach przed cierpieniem? – Zastanawiała się Latis.
- Może, ale cierpienie jest nieodzowną częścią naszego życia,tak, więc walczy z wiatrakami. – Szepnąłem - Przecież cokolwiek zrobi i tak będzie cierpieć. Nie rozedrze cię na trzy, no dobra dwie części. I tak będzie cierpieć,cokolwiek wybierze. No chyba, że ktoś wybierze za nią… -zastanowiłem się - Nie,po porost w jej życiu panuje chaos, nad którym nie umie zapanować, a mnie to męczy.
- Nie wrócisz do Montrealu?
- Nie.
- A do samej Isabell?
- Latis zadajesz dziwne pytania – jęknąłem.
Dla mnie Isabell równa się Montreal. Wątpię, żeby, kiedy dało się to rozdzielić. Tylko Isabell? Nie to się nie stanie. Nawet, jeśli prze chwilę doszła do wniosku, że może się odciąć. Nie Morgan jej nie pozwoli.
- Nie, zadaje proste. Czy kiedykolwiek będziesz chciał spędzić jeszcze jeden dzień, w towarzystwie samej Isabell? – Zapytała pogodnie usilnie zmuszając mnie, żebym popatrzył w jej oczy.
- Tak. Nie. Nie wiem. Nie.  -  Odpowiedziałem na jednym wdechu.
Nie widzę siebie po prawej stronie Isabell. Niestety, już nie. Przez sto pięćdziesiąt lat nieustannie tam byłem,ale to już koniec. To nie moje miejsce. Można powiedzieć, że byłem na zastępstwo. Wypełniałem chwilową pustkę. A teraz, kiedy w końcu zaczęła się zastanawiać nad swoimi uczuciami, chce ciągle zostać przy mnie, choć to nie jej miejsce. Nie ma sprawy, niech robi, co chce, tylko mnie się to znudziło. Nie chce dalej w to brnąć. Dosyć.
- No to mamy problem – westchnęła - Powiedziałeś, że nie wrócisz?
- Nie. Przecież by mnie nie puściła – prychnąłem.
- A no właśnie, jakim cudem cię puściła?
- Powiedziałem jej to, co chciała usłyszeć. Powiedziałem, że wyjeżdżam żeby sobie poukładała swoje cele i uczucia. Bąknąłem coś, że zawsze będę ją kochał, ale nie zniosę myśli, że to przeze mnie będzie powtarzać moją nędzną egzystencję. Wiesz i ten mój cudowny cytat: „Ból za utratą miłości cię wyniszczy”.
- Sprytnie – pochwaliła mnie - Kłamałeś czy mówiłeś trochę prawdy?
- Skłamałem a ona w to uwierzyła. Zawsze byłem świetny w te klocki! – Mruknąłem, poruszając charakterystyczne brwiami. Uprzedzałem Isabell już na początku naszej znajomości, że kłamstwo to moja druga natura, cóż nie posłuchała.
- A może ona naprawdę woli być z tobą i będzie wtedy szczęśliwa? – Westchnęła smutno Latis
- Co mnie to obchodzi, co ona woli. Może i woli. Ale ja nie chce – warknąłem gniewnie.
- Nie chcesz, żeby była szczęśliwa? – Zdziwiła się i złapała mnie za rękę.
- Latis, Isabell jest mistrzynią w oszukiwaniu samej siebie.Ani ja ani ona nie byliśmy sobie pisani. To nie ja powinienem być jej mężem, a ona moją żoną. To, jakim cudem może być ze mną szczęśliwa?
- Czyli nie chcesz, żeby była szczęśliwa? Christopher jesteś egoistą!
- Ze mną nie będzie szczęśliwa – powtórzyłem dobitnie - Tak Latis zostawiłem Isabell czysto przez swój egoizm pod przykrywką, tego, że chcę żeby poukładała sobie życie. A najlepsze jest to, że czuję się cholernie dobrze, jak nigdy dotąd.
- Nie rozumiem. W ogóle nic nie rozumiem od początku.
- Latis, co tutaj rozumieć? Po prostu przebywanie z Isabell przestało być przyjemnie tylko jakimś horrorem
- Chwila, chwila – zaprotestowała Latis - Isabell jest jedyną osobą na tym świecie, z którą możesz, a nawet lubisz przebywać cały czas. Nie denerwuje cię. Lubisz się z nią kłócić o przyjęcia, bale imprezy. Po prostu lubisz z nią spędzać czas. I coś mi mówi, że tylko przy niej jesteś wstanie nie myśleć o swojej zmarłem narzeczonej. Co się teraz zmieniło?
 Westchnąłem.
Didyme.
Latis trafiła w mój najczulszy punkt. Tak, właśnie tylko przy Isabell potrafię nie myśleć o Didyme. Może to był jedyny powód, dla którego żyłem z Isabell?
- Tak tu chodzi o twoją narzeczona – rzekła zadowolona z siebie, że odgadła. - Po prostu widząc, jak Isabell miota się między dawną miłością do tego Cullena, obowiązkiem do ciebie, a namiętnością do Morgana, ty znowu zaczynasz myśleć o narzeczonej.
Faktycznie myślę ostatnio o,Didyme, ale ja o niej nieprzerwanie myślę, gdy nie jestem zajęty czymś. Nie sądzę, żebym jakoś przez tą uczuciowa sytuację Isabell zaczął żarliwie rozpamiętywać Didyme. Moja sytuacja była inna. Ja nie miałem odwrotu, nie mogłem wrócić do Didyme. Brama została zamknięta.
- Latis nie drąż! Nie jestem w stanie przebywać z Isabell,bo nie jestem sobą przy niej! Oszukuję siebie jak i ją. Owszem jak ją poznałem,coś we mnie zapaliło się, że mogę być kimś innym, dobrym, przestać nienawidzić siebie za przeszłość. Ale tak nie jest. Jestem, kim jestem i nie zmienię tego.  Przy Isabell nie czuję się wolny,tylko jak pies na jej smyczy!
Taka była prawda. Isabell zmieniła mnie, aż tak, że nie poznawałem sam siebie. Patrząc w lustro wiedziałem kogoś innego. Kogoś, kogo coś lub ktoś obchodzi, jest zdolny do uczuć, nie jest egoistą, mówi prawdę, jest miły, cierpliwy, istny dobry charakter.
Ale nie, odbicie lustrzane było zupełnym przeciwieństw mnie.Kimś stworzonym przez Isabell i Ginny. Kimś nieprawdziwym.
- Wytrzymałeś tak prawie dwieście lat, co się teraz zmieniło?
-Kiedy Isabell rozmawiała z Edwardem, pilnowałem Morgana,żeby nie zrobił głupstwa. Jedno pytanie mnie nurtowało:, „Co ja do cholery robię w środku tornada, które nie ma nic ze mną wspólnego”. Nie pisałem się na zostanie Dowsonem, na bycie mężem Isabell, na jak ty to określiłaś niańczeniem Nessi i Alexa, na wojny z Volturi, nie pisałem się na to.  Kiedy poznałem Isabell miałem wizję dobrego,spokojnego, cichego życia i za nią podążyłem!  Tylko moje głupie wizje nie mają daty, kiedy to się wydarzy, a może są takie jak Alice, niesubiektywne?  Sytuacja…
- Twoje wizje się sprawdzają! Nigdy, żadna nie była nieprawdziwa – przerwała mi.
 Miała racje. Ale może teraz czas odkryć prawdę o moim darze. Może faktycznie moje wizje mogą się zmieniać? Kontynuowałem poprzedni wątek:
- Sytuacja, w której jestem jest tak daleka od wyśnionego domku na plaży z Isabellą po prawej. Teraz jest środek horroru. Musiałem powiedzieć dość. Nie o to mi chodziło, kiedy zgodziłem się podarować nieśmiertelność Isabelli. Chyba czuję się oszukany przez los. Z resztą mogłem Ginny posłuchać, ani Bella ani Isabella nie była mi pisana.
Latis westchnęła smętnie. 
- Wampiry są przeklęte. Nikt nie wpisał szczęścia w ich żywotność. Do cholery, czemu mamy być nieśmiertelni! – Warknąłem gniewnie.
- Nie Christopherze, nie jesteśmy przeklęci. Mamy takie same prawa jak ludzie,  zwierzęta czy rośliny.Tylko ludzie dostali okropną rzecz w prezencie, czyli uczucia, a my mamy je spotęgowane,co czyni nas jeszcze bardziej udręczonymi. Jeśli chcesz coś rozpatrywać pod kwestią przekleństwa, to, są to uczucia, a nieśmiertelność to dar.
- Nie czaję twojego punktu widzenia.
- Każdy ma określoną skalę szczecią. Jedni potrzebują tylko jednej osoby lub rzeczy, ale kiedy jej zabraknie szukanie podróbki, która przynajmniej zbliży się do tego, co potrzebujemy jest długotrwałe, ciężkie i pełne rozczarowań.
Latis się uśmiechnęła. Pogłaskała mnie po szorstkim policzku.
- W ramach wieczności, poznałeś Isabell, która była podróbką Didyme i czułeś się szczęśliwy przez chwilę.  Za paręnaście lat znajdziesz nowa podróbkę szczęścia.
- Ty się dziewczyno, zmarnowałaś, powinnaś być psychologiem i pomagać.
Latis się zaśmiała.
- Mam swój gabinet i pomagam ludziom.
- Naprawdę?
Przytaknęła głową. Zawsze wiedziałem, że Latis ma nie po kolei w głowie. A teraz dała mi kolejny powód, żeby tak uważać. Pracować z ludźmi! Nawet Morgan nie jest,  aż tak głupi.
- Robię to, co kocham i żyję pod własne dyktando.  Skoro zamierzasz się odciąć od Isabell, tobie radzę to samo.
- Zrobię to.
- Weźmiecie rozwód? Ceremonia…
Uśmiechnąłem się chytrze.
- Miąłem dość interesującą wizję ceremonii. Myślę, że rozwód nie będzie potrzebny. Sprawa rozwiążę się bez zbędnych formalności.
- A powiedziałeś, Isabell,  że się wycofujesz z ceremonii? Chyba nie będziesz, aż tak durny, żeby ośmieszyć ją przed całym światem? – prychnęła.
Po co miałbym się wycofywać z ceremonii? Skoro, Isabell ją chce, niech sobie ją chce, tylko pan młody się gdzieś zagubi.
- Oj to, co będzie na ceremonii będzie dalekie od ośmieszenia. Myślę, że jej pomogę, aniżeli zaszkodzę. Mogę ci tylko powiedzieć,że widziałem białą suknię zabarwioną krwią.
- Christopher przerażasz mnie – skrzywiła się.
- Latis przynieś mi moją księgę – poprosiłem ją. Latis zacisnęła usta w jedną linie i odwracając się na pięcie, wyszła.
Księga, bo już nie książka, bo była za obszerna, to właściwie zbiór wszystkich moich wizji od przeszła stu czterdziesty lat. Moje wizje nie mają daty spełnienia, a moja głowa to nie śmietnik, tak, więc zacząłem je spisywać. Rozwiązanie jest świetne. Nawet najdrobniejszy fragment, który może stać się straszliwie przydatny, nie umknie mi.
A jak do tego dodać dar Ginny, to ma się pełny obraz przyszłości. Ona widzi możliwości, a ja widzę, co dana osoba wybierze. Idealna para. Zaśmiałem się cicho.
Teraz muszę tylko znaleźć odpowiednią wizję z przeszłości i porównać ją z wizją, Ginny, która zaczęła ją nawiedzać niedawno.
Trzymam księgę u Latis, czysto z ostrożności.  I przede wszystkim księga jest tu bezpieczna. Każdy, kto jej szuka, a znajdzie się parę osób, myśli, że jest w Montrealu, a o tusz nie.
Latis wróciła tachczać ogromną,grubą, oprawioną w skórę księgę. Położyła ją na barierce balkonu. Podziękowałem jej kiwnięciem głowy i otworzyłem księgę. Strony zdążyły już pożółknąć ze starości.
- Wiesz, że Isabell ma uczucia. Nie jest zimnym kamieniem jak ty? – Zagadnęła jakby od niechcenia.
- Wiem. Jeśli chodzi o gorące uczucia to ona uznaje tylko nienawiść. Dla niej miłość nie istnieje – odparłem przewracając stronice w poszukiwaniu swojej wizji.
Latis westchnęła. No może się zagalopowałem. Isabell z czterech podstawowych rodzaj miłości uznaje tylko miłość do rodziny.
- Wiesz, co mnie zawsze niezmiennie śmieszy? – Zapytałem
Potrząsnęła przecząco głową.
- Los. Przeznaczenie. Fortuna i tym podobne określenie na jedną rzecz. 
Zaśmiałem się. Znalazłem to, co szukałem. Potwierdzenie na wizję Ginny.
- Ginny jest kimś w rodzaju medium, wróżką, ja ją lubię nazywać rozdawczynią kart. Ginny powiedziała mi kiedyś, że nie ważnie, co Isabell zrobi, co zadecyduje, widzi ją szczęśliwą tylko w jednym przypadku i tylko z jednym mężczyzną. Powiedziała też, że nie ważne jakby się broniła, a robi to ciągle od ich pierwszego spotkania tylko z nim może być szczęśliwa i tylko jego naprawdę kocha. On był zawsze jej pisany, nawet, gdy była człowiekiem i go nie znała. Byli sobie pisani jak noc gwiazdom.
Wskazałem jej wpis pod datą31.09.2034 „Oczy są zwierciadłem duszy i tylko na jedna osobę patrzy tak jak na nikogo innego”
-Jeśli Isabell odróżni swoje prawdziwe uczucia od uczuć innych, którzy jej wmawiają wiele rzeczy, to będę dobrze, a jak nie. To poczeka kolejne dwieście lat na szanse zmiany. Ale co mnie to. Zamknięty rozdział.
- Christopher nie wiem, co planujesz, ale może właśnie wyrządzisz jej większa krzywdę niż ten Cullen.
- Możliwe, ale co mnie to obchodzi? Czy ona jest dla mnie kimś szczególnym? Nie traktuję jej inaczej niż ciebie.
- Naprawdę odetniesz się od niej bez mrugnięcia okiem, bezuczuć niczego?
- Tak Latis.
Podobnie jak Latis, nie mogłem w to uwierzyć. Ale naprawdę nie czuję nic. Nie znajdę w sobie ani krzty wyrzutów sumienia czy poczucia winy. Nic. Jestem egoista i mi z tym dobrze. W końcu od stu pięćdziesięciu lat zrobiłem coś, co ja chce, a nie Isabell.
 - Co się przy niej tyle trzymało?
- Wiesz, że nie mam pojęcia. Może poczucie, że jestem komuś potrzebny, a może chęć zrobienia czegoś dobrego … Nie wiem. Nie potrafię ani tobie ani sobie odpowiedzieć, dlaczego pomimo, tego, że ewidentnie nie byłem sobą i wiele, osób mnie wnerwiało Morgan, Nessi trwałem nieustannie przy niej.
- Jak ty sobie życie teraz wyobrażasz? – Wzdrygnęła się.
- Nijak. Póki, co jestem tutaj z tobą i nie mam zamiaru się ruszyć. A zaczniemy myśleć jak wybije dzień ceremonii – mrugnąłem do niej z uśmiechem.
             Latis westchnęła, nie była aż tak optymistyczna jak ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz