Kompletnie
nie zauważyłam jak podszedł do mnie, zagradzając przejście. Owszem byłam
skupiona na tym, żeby jak najszybciej wyjść z tego domu, ale przecież oglądałam
się sekundę temu i go nie było. Eh... szybkość wampirów jest uciążliwa nawet
dla nich.
A teraz stoję między młotem a kowadłem. Za mną
wściekła Alice, bo muszę już iść, w zasadzie nie muszę a znowu uciekam od
odpowiedzi na pytania. Choć jakaś malutka, malutka bo malutka cząstka mnie
mówiła, żebym została. Jednak za dużo pytań na dzisiejszy dzień, za dużo. A
przede mną stoi Edward. Nie dość, że trasuje przejście, to patrzy mi się
głęboko w oczy. Tak jak nie lubię, jakby zaglądał do środka,do duszy.
Gapił się tymi swoim przenikliwymi oczkami, za którym tak tęskniłam. Isabell!
Myśl trzeźwo !! Tęskniłaś ? On cię zostawił i złam serce na wiele WIELE lat!
Edward wyglądał na skupionego, na zdecydowanego i pewnego
siebie. Ja natomiast w ogóle nie była pewna siebie. Co z resztą, bardzo rzadko
się zdarza. Zawsze ale to zawsze wiem co mam zrobić, powiedzieć. Po prostu
jestem pewna siebie. A teraz nie. Nie wiedziałam nic. Z jednej strony
chciałam się na niego rzucić i powiedzieć, że go kocham a z drugiej walnąć go
najmocniej jak potrafię. Wszystkie uczucia zebrane do niego przez tyle lat
zmieszały się: gniew z łagodnością, miłość z nienawiścią... wszystko.
Zilustrowałam go wzrokiem jeszcze raz, po czym odpowiedziałam nie pewna siebie:
-Okey.
Wyraźnie zadowolony moją odpowiedzią, uśmiechnął się.
Cofnął się o jeden krok, pozwalając mi przejść, nie przestając się na mnie
patrzeć. Nie utrzymywałam z nim kontaktu wzrokowego dłużej niż klika sekund.
Bałam się. Bałam się jego oczu. Nie pewnie zeszłam z ostatniego stopnia
schodów, na którym stałam i powoli kierowałam się ku drzwiom. Edward oczywiście
dał popis swoich dobrych manier – przepuścił mnie w drzwiach. Kątem oka
zobaczyłam Alice i Esme, które starały się z marnym skutkiem ukryć
ogromną radość.
Wyszliśmy i Edward wybrał dobry kierunek do mojego
domu. Zdziwiłam się i stanęłam na chwilę w miejscu jednak szybko ruszyłam, żeby
tego nie zauważył. Chciałam go zapytać skąd zna drogę ale zmieniłam zdanie. Coś
w środku mi mówiło, że nie chcę wiedzieć.
Szliśmy przez las w zupełnym milczeniu,
ludzkim krokiem. Na moje nieszczęście była wiosna. Piękna i pachnąca. Wszystko
ożywiało się w tą porę roku. Na drzewach pojawiały się liście, kwiaty
rozkwitały na miliony kolorów, trawa zieleniała i każda istota budziła się z
zimowego snu. Jeśli wszystko ożywiało, to czyżby moje skamieniałe serce od
nienawiści i bólu, przypomniało sobie o swoim miejscu w ciele innej osoby ?
Powietrze było rześkie , podmuchami nawet chłodne
lub ciepłe, przesycone słodkim zapachem kolorowych roślin. Gdzieniegdzie na
gałęziach drzew, siedziały patki odśpiewując swoją piosenkę, która zwabi
osobnik przeciwnej płci. Zawsze ta cudowna melodia mnie uspokajała, koiła moje
uszy czy nawet dusze rozdartą na wiele części w zależności od dnia.
Wszędzie rozciągały się dywany z kwiatów. Drobne białe
zawilce zostały momentami , zdominowane przez lilię złotogłową czy
konwalię. W oddali było słychać szum strumyka. Spokojny a zarazem rwący,
ażeby jak najwięcej przepłynąć.
Ostre światło przebijało się zza szczelnych koron drzew ,
rzucając jasne plamy na liście, pnie i ziemię. Nie bałam a w zasadzie baliśmy
się chodzić o tej porze. Nikt nigdy nie zapuszcza się w tą stronę lasu i nikt
nie wie gdzie leżą nasze domy.
Po paru minutach słyszałam tylko nasze oddechy. Mój
spokojny, jego jakby gwałtowny… W zasadzie nie miałam pojęcia, po co
zaproponował mi odprowadzenie. Odwróciłam głowę w jego stronę i przegryzłam
dolną wargę. Już otwierałam usta, żeby go zapytać o powód tego, że tak powiem
spaceru gdy on zapytał jakimś dziwnym tonem, nie zrozumiałym dla mnie:
-Christopher nie będzie
miał nic przeciwko temu, że cię odprowadzam?
Christopher? Co kogo obchodzi jakiś Chris. No co? Czy
teraz wszystkie rozmowy będę kręcić się koło Christophera? Skrzywiłam się lekko
ale postanowiłam zrobić dobrą minę do złej gry.
-Jakby miał to nie
zostawiłby mnie tu samej - rzekłam sucho -Założę się, że wiedział jak to się
skończy - odpowiedziałam patrzą spokojnie ku górze. Co jak co, ale tego
akurat byłam pewna.
Kurcze nawet w szpilkach jest wyższy ode mnie.
Przekręciłam głowę w jego stronę i napotkałam jego pytające spojrzenie.
- Ma specyficzny dar –
odparłam patrząc przed siebie. - A z resztą Ginny…
Pokiwał głową na znak zrozumienia. Usłyszałam ja bierze
głęboki wdech i coś czułam, że przechodzi do puenty tej rozmowy. Ciekawe tylko
po co robił takie podchody.
-Bello, nie potrafię niczym
wyrazić jak jestem szczęśliwy, że żyjesz - wyznał- Że wciąż tutaj jesteś.
Że jestem w stanie rozmawiać z tobą. To znaczy dla mnie więcej, o wiele więcej,
niż potrafisz sobie wyobrazić. Mieć cię tutaj to największe szczecie,na które
nie zasługuję pod żadnym względem. Wiem, że po zakończeniu tej rozmowy
prawdopodobnie nie będziesz chciała mnie znać, odejdziesz na zawsze, do czego
masz zupełne prawo. Mimo wszystko muszę ci coś powiedzieć, wyjaśnić parę
rzeczy.
Przeczesał dłonią włosy, widzialnie skrępowany, szukał
odpowiednich słów. Prawie widziałam galopujące myśli w jego umyśle. Spokojnie
czekałam.
-Nigdy nie powinienem cię
opuszczać. To był jeden z dwóch największych błędów mojej egzystencji. Drugim
było pozostawienie cię z myślą, że zrobiłem to ponieważ cię nie kochałem. Nie
sądziłem wtedy, że to była głupota. Sądziłem, że robię wszystko to, co
jest dla ciebie najlepsze. Zostawiam cię, robię wszystko, abyś mnie
znienawidziła, a ty… po pewnym czasie zapominasz, wracasz do świata, do którego
należałaś. Do ludzi ,ciepłych, żywych. Takich jak ty. To był świetny plan ale
… - zmieszał się i zawiesił głos. - Doszedłem do wniosku, że
muszę poświęcić siebie i także fragment ciebie, abyś mogła być szczęśliwa i
bezpieczna w przyszłości. Że nie powinienem się skupiać na tym, czego chcę i
czego potrzebuję, bo ty jesteś o wiele ważniejsza. Nie mogłem niszczyć twojej
duszy, z powodu tego, kim jestem. Kim tych chciałaś być, by mnie nie zostawiać.
To była decyzja dla większego dobra, które zawsze było dla mnie najważniejsze,
od chwili, kiedy cię tylko poznałem.
Nie rozumiałam słowa z tego, co on do mnie mówił. Co miał
właściwie na myśli? Że kłamał, by mnie ochronić, bym mogła dalej żyć? Jak,
zostawiając mnie zupełnie samą ze śmiertelnie złamanym sercem?!
-Kilka dni zabrało mi
pogodzenie się z własną decyzją. Ale nie mogłem dłużej czekać, należało to
zakończyć jak najszybciej, nie rozpalać w tobie ani w sobie żadnych nowych
uczuć. Przekonałem wszystkich, także Alice, co zabrało minie mało wysiłku, by
odeszli bez pożegnania. Wymusiłem na siostrze obietnicę, że pod żadnym pozorem
nie będzie wyglądać w twoją przyszłość, a także na każdym z nich, że nigdy
więcej się z tobą nie skontaktują w żaden sposób. I że mają się o mnie nie
martwić, bo zamierzałem pobyć trochę sam. Wiedziałem, że po tym, co planuję
zrobić, nie będę nadawał się do zbyt wielu rzeczy. I potem zrealizowałem swój
plan. Wziąłem cię do lasu i powiedziałem te wszystkie rzeczy, najohydniejsze,
najbardziej zdradzieckie, które mogłem tylko powiedzieć. Że cię nie kocham, że
mi się znudziłaś, że cię nie potrzebuję, że mam cię dość. A ty mi uwierzyłaś.
Od razu. Widziałem to po twoich oczach, potwarzy, po tym, jak spokojnie to
wszystko przyjmujesz. Wymusiłem na tobie tą idiotyczną przysięgę, że będziesz o
siebie dbać. Wydawało mi się, że to wystarczy. Przypomniałem ci o Charliem, o
tym jak wielką i ważną rolę odgrywasz w jego życiu. I zostawiłem cię samą.
Nie uczyniłam żadnego ruchu. On mi właśnie mówił, że
wszystko na czym opierałam swoje życie, moje decyzje było kłamstwem.
-Cóż, przez następny rok
mieszkałem głównie w jakiś paskudnych miejscach,starając się przyzwyczaić do
braku ciebie. Nie udało mi się to w najmniejszym stopniu. Cały czas
powstrzymywałem się resztką woli, by zostać tam gdzie jestem, by nie wrócić do
ciebie i nie wykrzyczeć, że cię kocham. Nie obchodziło mnie, co by się miało
stać. Ale przypominałem sobie wszystkie powody, dla których cię zostawiłem.
Znowu twoje dobro, potrzeba twojego szczęścia, którego wierzyłem, na dłuższą
metę przy mnie byś nie zdobyła, trzymała mnie w miejscu.….. I tak przez sto
lat. Coraz bardziej byłem niezdolny do jakiegokolwiek funkcjonowania, coraz
bardziej odgradzałem się od absolutnie wszystkiego, wynurzając się z własnego
smutku, żałoby i gniewu, tylko po to, by zobaczyć twój znikający cień za
rogiem.
Poczułam jego ręce na ramionach. Były silne, duże, chyba
nawet ciepłe. Zupełnie nie zgadzało się to z tym, co właśnie mówił, z tym
opisem własnej osoby, który właśnie mi przedstawił.
-Bello?
Kiwnęłam lekko głową na znak, że wciąż go słucham.
-Aż poszedłem do teatru we
Francji. To było pierwsze spotkanie z moją rodziną po tylu latach spędzonych w
samotności. Alice i Lillian swoim smutkiem wyciągnęły mnie na nie. I wtem… za
rogu wyszłaś ty. Myślałem, że właśnie doświadczam najlepszej halucynacji
jaka mogła mi się przytrafić. Taka rzeczywista, taka doskonała… Od razu
zauważyłem, że nie byłaś taka jak przedtem. W tej wizji byłaś wręcz kłująco
piękna, idealna, spokojna. Mogłem na ciebie patrzeć i patrzeć. Nie liczyłem na
nic więcej, nie słyszałem twojego głosu od tak dawna… I nagle wszystko zaczęło
się dziać nie tak jak trzeba. Nie tak jak powinno. Po pierwsze nie byłaś sama.
Obok twojego boku sunął jakiś wampir i na dodatku trzymaliście się za rance w
jednoznaczny sposób. Później kiedy się odezwałaś to nie był twój głos. To
znaczy, nie ten, który zapamiętałem. Bardziej melodyjny, piękny. Wampirzy. Nie,
mówiłaś tak, jakbyś b y ł a sobą, moją Bellą. Naprawdę, w rzeczywistości. Tutaj
i teraz. A ja nie mogłem nic zrobić, żadne z nas nie mogło. Mogliśmy tylko
patrzeć i słuchać i o to chyba chodziło, prawda? W każdym razie, miałem dwie
opcje do wyboru: uznać, że pomyliłem się sto lat temu, ty wciąż istniejesz i do
tego jako wampir, lub że mam najlepszą na świecie halucynację. Zdecydowałem się
na to drugie i tylko dlatego przetrwałem ten wieczór i kilka następnych godzin.
Nie lubiłam rozmawiać na temat Paryża. Zbyt wiele razy to
wałkowałam z Ginny, Chrisem, Melanie, Luisem, Delią i masą innych osób. Każdy
przedstawiła mi to winnej perspektywie. Jeden ochrzanił, że uciekłam drugi
pochwalił…. Jednak ja czułam czuje i będę czuła, że podjęłam wtedy dobrą
decyzję.
-Znikłaś tak szybko. Cały
czas byłaś z tym mężczyzną, Christopherem , siedziałaś obok niego.
Rozmawialiście. Nie byłem pewien, jaka to była rozmowa, wydawałaś się taka
obojętna, chłodna, jakbyście naprawdę dyskutowali o sztuce wystawianej na
scenie… I potem nagle wstałaś. Znikłaś. Absolutnie rozmyłaś się w
powietrzu. Pobiegliśmy za tobą. Nie znaleźliśmy cię. Znowu.
-Nie chciałam, aby
ktokolwiek mnie znalazł – wtrąciłam się.
Zatrzymał mnie zagradzając przejście, zmuszając do
patrzenia mu w oczy. Złapał moje dłonie. I kontynuował z jeszcze większym
skupieniem niż wcześniej:
-Bezskutecznie próbowaliśmy
znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Ten Chris się zmył, nigdzie go nie było.
Przyznam, że zabrało mojej rodzinie trochę czasu przekonanie mnie do
tego, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Nie chciałem uwierzyć. Jeśli to
była prawda, to dlaczego nie pokazałaś nam się, dlaczego pozwoliłaś nam
wierzyć, że nie żyjesz? Nie mogłem zrozumieć, jak mogłaś mi zrobić coś takiego.
Dopóki nie uświadomiłem sobie, że przez cały ten czas wciąż wierzyłaś w moje
kłamstwa wypowiedziane w lesie. I że to może być wyjaśnienie. Wszyscy
uruchomiliśmy nasze kontakty z przeszłości, głównie Carlisle i Jasper i udało
nam się znaleźć kogoś, kto mógł cię znać. Faktycznie tak było. Dowiedzieliśmy
się jednak bardzo mało. Jednak to były dla mnie fakty, jak każde dotyczące
ciebie, bardzo znaczące. Podobno jesteś niebezpieczna. Nieuchwytna. Bronisz się
przed każdym obcym wpływem czyjegoś umysłu. Mieszkasz w Montrealu,ze słynnym
neutralnym klanem. I Christopher’em twoim… - przełknął głośno ślinę i z trudem
wypowiedział dalszy ciąg - Mężem.
Uśmiechnęłam się lekko, nie jemu pierwszemu słowo mąż nie przeszło przez gardło. Wiele osób nie zrozumie jak mogłam wyjść za takiego wampira. Szczerze, to ja sama pluję sobie w brodę, że nie wyszłam za Morgana…
-Więc? – ponaglałam gdyż,
po za stwierdzeniem faktu, że Chris jest moim mężem nic więcej nie powiedział.
Edward zacisnął mocno dłonie na moich palcach. Skupił tym
moją uwagę.
-Więc co? – powtórzył
zdezorientowany. Spojrzał na mnie niepewnie. Wiedziałam ,że zaczął wątpić czy
go naprawdę dobrze słuchałam. Słuchałam. Zapamiętałam każde słowo. Dokładnie i
już na zawsze.
-To jest prawda? Nie ma w
tobie Belli, jest tylko Isabell?
Z pewnym wysiłkiem wyciągnęłam dłonie z jego
uścisku. Milczałam. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Są fakty, dowody ,że
jestem taka czy siaka ale Isabell jest zdecydowaną maską, którą przebieram jak
suknię na przyjęcia. Jest to osoba opanowana, którą trudno wyprowadzić z
równowagi, niebezpieczna, która zawzięcie broni swego i same pogłoski z kim się
przyjaźni przyklejają etykietkę takiej, władcza ponieważ zawsze dostaje to co
chce i wiele osób klęka do jej stóp i mściwa gdyż, żadnemu jej wrogowi nie
udało się dożyć następnego dnia. Ale czy dawna Bella w ogóle istnieje i
czy nie została zdominowana przez Isabell? Niestety ja nie znam tej odpowiedzi.
-Więc to wszystko?
-Tiaaa – wyraźnie się
zmieszał. Wiedziałam, że oczekiwał czegoś innego, właściwie odpowiedzi na
wcześniejsze pytania.
-Powinnam się wściec-
powiedziałam szczerze patrząc mu w oczy. Zostawić mnie tylko dlatego,
żeby było lepiej? Zawsze wiedziałam, że jest cholernym egoistą. Masochista…
- A to dopiero - mruknął Edward.
- Lew zakochał się w jagnięciu.
- Biedne głupie jagnię - westchnęłam.
- Chory na umyśle lew masochista.
Z oddali widziałam już swój dom,
położony na niewielkim wzniesieniu skalnym ponad potokiem i ukryty wśród
głębokich lasów ciągnących się na przestrzeni kilkunastu , a nawet więcej
kilometrów. Gdzie nie spojrzeć można zauważyć wszechobecną zieleń drzew,
trawi kwiatów. Zewsząd roztacza się ogromy ogród, który wydaje się, nie
posiadać granicy z czymkolwiek. Rosną w nim najróżniejsze kwiaty i krzewy
takie jak: floksy, tulipany, krokusy, magnolie oraz lilie wodne nad
strumieniem. Poza dużym i użytecznym basenem w centralnej cześć ogrodu, znajdują
się trzy altanki i kilka gloriett. Nie ma bardziej
relaksującego miejsca na ziemi niż ogród przepełniony zapachami roślin.
Jedno z hobby Ginny – ogrodnictwo.
Budynek to piętrowym dom, utrzymanym w zimnych brawach. Biała
elewacja idealnie komponuje się z lekko niebieskim dachówkami oraz
biało-czarnymi dekoracjami: kolumnami, balustradami czy tympanonem,
nawiązującym do klasycyzmu. Całość wygląda jak dworek sprzed kilkunastu lat,
choć to młoda budowla. Dom jest otoczony białym, kamiennym murem o
średniej wysokości, który broni przed ingerencją kogoś obcego. Ścieżka
prowadząca do ganku ozdobionego kolumnami w stylu doryckim, została
usypana z drobnymi szarymi kamyczkami, z wyjątkiem niewielkiego klombiku
po środku.
Zdecydowanie najpiękniej budynek wygląda jesienią. Drzewa
nabierają barw złocistych oraz czerwonych, które idealnie kontrastują z
zimnością budynku.
Wchodziliśmy od strony północne czyli basenu połączonym z
ogródkiem Nessi. Zawsze lubiła grzebać w ziemi, z reguły z różnym skutkiem. Raz
nic nie wyrosło a raz aż za dużo. Zaśmiałam się w duchu i usłyszałam z
niedalekiej odległości czyjś melodyjny głos, zdecydowanie wampirzy:
-Kochanie, ile można na
ciebie czekać? – Następnie na swoim policzku poczułam czyjeś usta i mocne
perfumy.
Christopher.
Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteśmy już tak blisko
wejścia do domu. Sądziłam, że mamy jeszcze chwilę. A jednak….
- Cześć Edward, miło cię
widzieć – powiedział z taką sztucznością z jaką nigdy dotąd, w jego głosie nie
spotkałam. Uściskali sobie ręce i uśmiechnęli się największym fałszem na
świecie.
Z miejsca wiedziałam, że ta dwójka nigdy ze sobą się nie
zaprzyjaźni. Będę udawać kumpli a za plecami będę się pluć i obgadywać…
Oczywiście Chris jest mistrzem ironii, uważa to za tak naturalną rzecz co
zwykłe mówienie dzień dobry…
- Żałuj, że nie pojechałaś
z nami – powiedział podekscytowanym tonem Chris , opierając się o moje ramie. -
Widziałem cudowną sukienkę.
Boże. Dlaczego
zawsze jak wraca skądś mówi mi o ciuchach? No dlaczego?
- Powiedz, że jej nie
kupiłeś – powiedziałam z nadzieją.
- Ależ oczywiście, że
kupiłem – oznajmił jakby to było najoczywistsza rzeczą na świecie. No dla niego
było, a mnie zawsze pozostawał płomień nadziei. -Aż się dziwię, że takie cudo
się uchowało.
- Czemu wróciliście
wcześniej ? – postanowiłam zmienić temat. Widziałam jak Edward przybiera kwaśną
minę, Chris mu przeszkodził.
-Hymm Luis, że tak powiem
…. – nie dane mu było skończyć ,gdyż Luis wybiegł z prędkością światła z domu i
uwiesił się na mnie, krzycząc, błagając o litość:
-Isabell Ratuj! Umieram!
-Ale o co chodzi ? –
zapytałam zaskoczona.
Chwila…Luis uwieszony na mnie z miną męczennika, Chris
zdegustowany, a Ginny z kwaśną miną wita nas z progu domu…. Hymm czyżby
ten czarnowłosy chłopak, był przyczyną ich szybszego powrotu …. Na pewno.
-Do domu! – rozkazała
Ginny.
-Nie ! – jęknął Luis i
schował się za mnie – Bell, wiesz że cię kocham ?
-Wiem – potwierdziłam. zgodnie
z prawdą.
Chris i Edward zaczęli się
gorzko śmiać.
-To mnie uratuj! - jęknął.
-Proponuje, ażebyś my
wszyscy weszli do domu. - zaczęłam spokojnie - Zapomniałaś Ginny, że twój
braciszek przyszedł cię odwiedzić - znalazłam jedyne rozwiązanie i
popatrzyłam się znacząco na siostrę.
-Tiaaa to świetny pomysł –
dodał Chris
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz