poniedziałek, 15 października 2012

XVII. Punkt zaczepienia



             
                Kompletnie nie zauważyłam jak podszedł do mnie, zagradzając przejście. Owszem byłam skupiona na tym, żeby jak najszybciej wyjść z tego domu, ale przecież oglądałam się sekundę temu i go nie było. Eh... szybkość wampirów jest uciążliwa nawet dla nich.
             A teraz stoję między młotem a kowadłem. Za mną wściekła Alice, bo muszę już iść, w zasadzie nie muszę a znowu uciekam od odpowiedzi na pytania. Choć jakaś malutka, malutka bo malutka cząstka mnie mówiła, żebym została. Jednak za dużo pytań na dzisiejszy dzień, za dużo. A przede mną stoi Edward. Nie dość, że trasuje przejście, to patrzy mi się głęboko w oczy.  Tak jak nie lubię, jakby zaglądał do środka,do duszy. Gapił się tymi swoim przenikliwymi oczkami, za którym tak tęskniłam. Isabell! Myśl trzeźwo !! Tęskniłaś ? On cię zostawił i złam serce na wiele WIELE lat!
            Edward wyglądał na skupionego, na zdecydowanego i pewnego siebie. Ja natomiast w ogóle nie była pewna siebie. Co z resztą, bardzo rzadko się zdarza. Zawsze ale to zawsze wiem co mam zrobić, powiedzieć. Po prostu jestem pewna siebie. A teraz nie.  Nie wiedziałam nic. Z jednej strony chciałam się na niego rzucić i powiedzieć, że go kocham a z drugiej walnąć go najmocniej jak potrafię. Wszystkie uczucia zebrane do niego przez tyle lat zmieszały się: gniew z łagodnością, miłość z nienawiścią... wszystko. Zilustrowałam go wzrokiem jeszcze raz, po czym odpowiedziałam nie pewna siebie:
-Okey.
            Wyraźnie zadowolony moją odpowiedzią, uśmiechnął się. Cofnął się o jeden krok, pozwalając mi przejść, nie przestając się na mnie patrzeć. Nie utrzymywałam z nim kontaktu wzrokowego dłużej niż klika sekund. Bałam się. Bałam się jego oczu.  Nie pewnie zeszłam z ostatniego stopnia schodów, na którym stałam i powoli kierowałam się ku drzwiom. Edward oczywiście dał popis swoich dobrych manier – przepuścił mnie w drzwiach. Kątem oka zobaczyłam Alice i Esme, które starały się z marnym skutkiem  ukryć ogromną radość.
             Wyszliśmy i Edward wybrał dobry kierunek do mojego domu. Zdziwiłam się i stanęłam na chwilę w miejscu jednak szybko ruszyłam, żeby tego nie zauważył. Chciałam go zapytać skąd zna drogę ale zmieniłam zdanie. Coś w środku mi mówiło, że nie chcę wiedzieć.
              Szliśmy przez las w zupełnym milczeniu, ludzkim krokiem. Na moje nieszczęście była wiosna. Piękna i pachnąca. Wszystko ożywiało się w tą porę roku. Na drzewach pojawiały się liście, kwiaty rozkwitały na miliony kolorów, trawa zieleniała i każda istota budziła się z zimowego snu. Jeśli wszystko ożywiało, to czyżby moje skamieniałe serce od nienawiści i bólu, przypomniało sobie o swoim miejscu w ciele innej osoby ?
             Powietrze było rześkie , podmuchami nawet chłodne lub ciepłe, przesycone słodkim zapachem kolorowych roślin. Gdzieniegdzie na gałęziach drzew, siedziały patki odśpiewując swoją piosenkę, która zwabi osobnik przeciwnej płci. Zawsze ta cudowna melodia mnie uspokajała, koiła moje uszy czy nawet dusze rozdartą na wiele części w zależności od dnia.
            Wszędzie rozciągały się dywany z kwiatów. Drobne białe zawilce zostały momentami , zdominowane przez  lilię złotogłową czy konwalię.  W oddali było słychać szum strumyka. Spokojny a zarazem rwący, ażeby jak najwięcej przepłynąć. 
            Ostre światło przebijało się zza szczelnych koron drzew , rzucając jasne plamy na liście, pnie i ziemię. Nie bałam a w zasadzie baliśmy się chodzić o tej porze. Nikt nigdy nie zapuszcza się w tą stronę lasu i nikt nie wie gdzie leżą nasze domy. 
             Po paru minutach słyszałam tylko nasze oddechy. Mój spokojny, jego jakby gwałtowny… W zasadzie nie miałam pojęcia, po co zaproponował mi odprowadzenie. Odwróciłam głowę w jego stronę i przegryzłam dolną wargę. Już otwierałam usta, żeby go zapytać o powód tego, że tak powiem spaceru gdy on zapytał jakimś dziwnym tonem, nie zrozumiałym dla mnie:
-Christopher nie będzie miał nic przeciwko temu, że cię odprowadzam?
            Christopher? Co kogo obchodzi jakiś Chris. No co? Czy teraz wszystkie rozmowy będę kręcić się koło Christophera? Skrzywiłam się lekko ale postanowiłam zrobić dobrą minę do złej gry.
-Jakby miał to nie zostawiłby mnie tu samej - rzekłam sucho -Założę się, że wiedział jak to się skończy  - odpowiedziałam patrzą spokojnie ku górze. Co jak co, ale tego akurat byłam pewna.
            Kurcze nawet w szpilkach jest wyższy ode mnie. Przekręciłam głowę w jego stronę i napotkałam jego pytające spojrzenie.
- Ma specyficzny dar – odparłam patrząc przed siebie. - A z resztą Ginny…
            Pokiwał głową na znak zrozumienia. Usłyszałam ja bierze głęboki wdech i coś czułam, że przechodzi do puenty tej rozmowy. Ciekawe tylko po co robił takie podchody.
-Bello, nie potrafię niczym wyrazić jak jestem szczęśliwy, że żyjesz - wyznał-  Że wciąż tutaj jesteś. Że jestem w stanie rozmawiać z tobą. To znaczy dla mnie więcej, o wiele więcej, niż potrafisz sobie wyobrazić. Mieć cię tutaj to największe szczecie,na które nie zasługuję pod żadnym względem. Wiem, że po zakończeniu tej rozmowy prawdopodobnie nie będziesz chciała mnie znać, odejdziesz na zawsze, do czego masz zupełne prawo. Mimo wszystko muszę ci coś powiedzieć, wyjaśnić parę rzeczy.
            Przeczesał dłonią włosy, widzialnie skrępowany, szukał odpowiednich słów. Prawie widziałam galopujące myśli w jego umyśle. Spokojnie czekałam.
-Nigdy nie powinienem cię opuszczać. To był jeden z dwóch największych błędów mojej egzystencji. Drugim było pozostawienie cię z myślą, że zrobiłem to ponieważ cię nie kochałem. Nie sądziłem wtedy, że to była głupota. Sądziłem, że robię wszystko to, co  jest dla ciebie najlepsze. Zostawiam cię, robię wszystko, abyś mnie znienawidziła, a ty… po pewnym czasie zapominasz, wracasz do świata, do którego należałaś. Do ludzi ,ciepłych, żywych. Takich jak ty. To był świetny plan ale …  - zmieszał się  i zawiesił głos. - Doszedłem do wniosku, że muszę poświęcić siebie i także fragment ciebie, abyś mogła być szczęśliwa i bezpieczna w przyszłości. Że nie powinienem się skupiać na tym, czego chcę i czego potrzebuję, bo ty jesteś o wiele ważniejsza. Nie mogłem niszczyć twojej duszy, z powodu tego, kim jestem. Kim tych chciałaś być, by mnie nie zostawiać. To była decyzja dla większego dobra, które zawsze było dla mnie najważniejsze, od chwili, kiedy cię tylko poznałem.
            Nie rozumiałam słowa z tego, co on do mnie mówił. Co miał właściwie na myśli? Że kłamał, by mnie ochronić, bym mogła dalej żyć? Jak, zostawiając mnie zupełnie samą ze śmiertelnie złamanym sercem?!
-Kilka dni zabrało mi pogodzenie się z własną decyzją. Ale nie mogłem dłużej czekać, należało to zakończyć jak najszybciej, nie rozpalać w tobie ani w sobie żadnych nowych uczuć. Przekonałem wszystkich, także Alice, co zabrało minie mało wysiłku, by odeszli bez pożegnania. Wymusiłem na siostrze obietnicę, że pod żadnym pozorem nie będzie wyglądać w twoją przyszłość, a także na każdym z nich, że nigdy więcej się z tobą nie skontaktują w żaden sposób. I że mają się o mnie nie martwić, bo zamierzałem pobyć trochę sam. Wiedziałem, że po tym, co planuję zrobić, nie będę nadawał się do zbyt wielu rzeczy. I potem zrealizowałem swój plan. Wziąłem cię do lasu i powiedziałem te wszystkie rzeczy, najohydniejsze, najbardziej zdradzieckie, które mogłem tylko powiedzieć. Że cię nie kocham, że mi się znudziłaś, że cię nie potrzebuję, że mam cię dość. A ty mi uwierzyłaś. Od razu. Widziałem to po twoich oczach, potwarzy, po tym, jak spokojnie to wszystko przyjmujesz. Wymusiłem na tobie tą idiotyczną przysięgę, że będziesz o siebie dbać. Wydawało mi się, że to wystarczy. Przypomniałem ci o Charliem, o tym jak wielką i ważną rolę odgrywasz w jego życiu. I zostawiłem cię samą.
            Nie uczyniłam żadnego ruchu. On mi właśnie mówił, że wszystko na czym opierałam swoje życie, moje decyzje było kłamstwem.
-Cóż, przez następny rok mieszkałem głównie w jakiś paskudnych miejscach,starając się przyzwyczaić do braku ciebie. Nie udało mi się to w najmniejszym stopniu. Cały czas powstrzymywałem się resztką woli, by zostać tam gdzie jestem, by nie wrócić do ciebie i nie wykrzyczeć, że cię kocham. Nie obchodziło mnie, co by się miało stać. Ale przypominałem sobie wszystkie powody, dla których cię zostawiłem. Znowu twoje dobro, potrzeba twojego szczęścia, którego wierzyłem, na dłuższą metę przy mnie byś nie zdobyła, trzymała mnie w miejscu.….. I tak przez sto lat. Coraz bardziej byłem niezdolny do jakiegokolwiek funkcjonowania, coraz bardziej odgradzałem się od absolutnie wszystkiego, wynurzając się z własnego smutku, żałoby i gniewu, tylko po to, by zobaczyć twój znikający cień za rogiem.
            Poczułam jego ręce na ramionach. Były silne, duże, chyba nawet ciepłe. Zupełnie nie zgadzało się to z tym, co właśnie mówił, z tym opisem własnej osoby, który właśnie mi przedstawił.
-Bello?
            Kiwnęłam lekko głową na znak, że wciąż go słucham.
-Aż poszedłem do teatru we Francji. To było pierwsze spotkanie z moją rodziną po tylu latach spędzonych w samotności. Alice i Lillian swoim smutkiem wyciągnęły mnie na nie. I wtem… za rogu  wyszłaś ty. Myślałem, że właśnie doświadczam najlepszej halucynacji jaka mogła mi się przytrafić. Taka rzeczywista, taka doskonała… Od razu zauważyłem, że nie byłaś taka jak przedtem. W tej wizji byłaś wręcz kłująco piękna, idealna, spokojna. Mogłem na ciebie patrzeć i patrzeć. Nie liczyłem na nic więcej, nie słyszałem twojego głosu od tak dawna… I nagle wszystko zaczęło się dziać nie tak jak trzeba. Nie tak jak powinno. Po pierwsze nie byłaś sama. Obok twojego boku sunął jakiś wampir i na dodatku trzymaliście się za rance w jednoznaczny sposób.  Później kiedy się odezwałaś to nie był twój głos. To znaczy, nie ten, który zapamiętałem. Bardziej melodyjny, piękny. Wampirzy. Nie, mówiłaś tak, jakbyś b y ł a sobą, moją Bellą. Naprawdę, w rzeczywistości. Tutaj i teraz. A ja nie mogłem nic zrobić, żadne z nas nie mogło. Mogliśmy tylko patrzeć i słuchać i o to chyba chodziło, prawda? W każdym razie, miałem dwie opcje do wyboru: uznać, że pomyliłem się sto lat temu, ty wciąż istniejesz i do tego jako wampir, lub że mam najlepszą na świecie halucynację. Zdecydowałem się na to drugie i tylko dlatego przetrwałem ten wieczór i kilka następnych godzin.
            Nie lubiłam rozmawiać na temat Paryża. Zbyt wiele razy to wałkowałam z Ginny, Chrisem, Melanie, Luisem, Delią i masą innych osób. Każdy przedstawiła mi to winnej perspektywie. Jeden ochrzanił, że uciekłam drugi pochwalił…. Jednak ja czułam czuje i będę czuła, że podjęłam wtedy dobrą decyzję.
-Znikłaś tak szybko. Cały czas byłaś z tym mężczyzną, Christopherem , siedziałaś obok niego. Rozmawialiście. Nie byłem pewien, jaka to była rozmowa, wydawałaś się taka obojętna, chłodna, jakbyście naprawdę dyskutowali o sztuce wystawianej na scenie… I potem nagle wstałaś.   Znikłaś. Absolutnie rozmyłaś się w powietrzu. Pobiegliśmy za tobą. Nie znaleźliśmy cię. Znowu.
-Nie chciałam, aby ktokolwiek mnie znalazł – wtrąciłam się.
            Zatrzymał mnie zagradzając przejście, zmuszając do patrzenia mu w oczy. Złapał moje dłonie. I kontynuował z jeszcze większym skupieniem niż wcześniej:
-Bezskutecznie próbowaliśmy znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Ten Chris  się zmył, nigdzie go nie było.  Przyznam, że zabrało mojej rodzinie trochę czasu przekonanie mnie do tego, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Nie chciałem uwierzyć. Jeśli to była prawda, to dlaczego nie pokazałaś nam się, dlaczego pozwoliłaś nam wierzyć, że nie żyjesz? Nie mogłem zrozumieć, jak mogłaś mi zrobić coś takiego. Dopóki nie uświadomiłem sobie, że przez cały ten czas wciąż wierzyłaś w moje kłamstwa wypowiedziane w lesie. I że to może być wyjaśnienie. Wszyscy uruchomiliśmy nasze kontakty z przeszłości, głównie Carlisle i Jasper i udało nam się znaleźć kogoś, kto mógł cię znać. Faktycznie tak było. Dowiedzieliśmy się jednak bardzo mało. Jednak to były dla mnie fakty, jak każde dotyczące ciebie, bardzo znaczące. Podobno jesteś niebezpieczna. Nieuchwytna. Bronisz się przed każdym obcym wpływem czyjegoś umysłu. Mieszkasz w Montrealu,ze słynnym neutralnym klanem. I Christopher’em twoim… - przełknął głośno ślinę i z trudem wypowiedział dalszy ciąg - Mężem.

            Uśmiechnęłam się lekko, nie jemu pierwszemu słowo mąż nie przeszło przez gardło.  Wiele osób nie zrozumie jak mogłam wyjść za takiego wampira. Szczerze, to ja sama pluję sobie w brodę, że nie wyszłam za Morgana…


-Więc? – ponaglałam gdyż, po za stwierdzeniem faktu, że Chris jest moim mężem nic więcej nie powiedział.
            Edward zacisnął mocno dłonie na moich palcach. Skupił tym moją uwagę.
-Więc co? – powtórzył zdezorientowany. Spojrzał na mnie niepewnie. Wiedziałam ,że zaczął wątpić czy go naprawdę dobrze słuchałam. Słuchałam. Zapamiętałam każde słowo. Dokładnie i już na zawsze.
-To jest prawda? Nie ma w tobie Belli, jest tylko Isabell?
             Z pewnym wysiłkiem wyciągnęłam dłonie z jego uścisku. Milczałam. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Są fakty, dowody ,że jestem taka czy siaka ale Isabell jest zdecydowaną maską, którą przebieram jak suknię na przyjęcia. Jest to osoba opanowana, którą trudno wyprowadzić z równowagi, niebezpieczna, która zawzięcie broni swego i same pogłoski z kim się przyjaźni przyklejają etykietkę takiej, władcza ponieważ zawsze dostaje to co chce i wiele osób klęka do jej stóp i mściwa gdyż, żadnemu jej wrogowi nie udało się dożyć następnego dnia.  Ale czy dawna Bella w ogóle istnieje i czy nie została zdominowana przez Isabell? Niestety ja nie znam tej odpowiedzi.
-Więc to wszystko?
-Tiaaa – wyraźnie się zmieszał. Wiedziałam, że oczekiwał czegoś innego, właściwie odpowiedzi na wcześniejsze pytania.
-Powinnam się wściec-  powiedziałam szczerze patrząc mu w oczy.  Zostawić mnie tylko dlatego, żeby było lepiej? Zawsze wiedziałam, że jest cholernym egoistą. Masochista…

- A to dopiero - mruknął Edward.
- Lew zakochał się w jagnięciu.
- Biedne głupie jagnię - westchnęłam.
- Chory na umyśle lew masochista.

            Z oddali widziałam już swój dom, położony na niewielkim wzniesieniu skalnym ponad potokiem i ukryty wśród głębokich lasów ciągnących się na przestrzeni kilkunastu , a nawet więcej kilometrów. Gdzie nie spojrzeć można zauważyć  wszechobecną zieleń drzew, trawi kwiatów. Zewsząd roztacza się ogromy ogród, który wydaje się, nie posiadać  granicy z czymkolwiek. Rosną w nim najróżniejsze kwiaty i krzewy takie jak: floksy, tulipany, krokusy, magnolie oraz  lilie wodne nad strumieniem. Poza dużym i użytecznym basenem w centralnej cześć ogrodu, znajdują się trzy altanki i kilka gloriett. Nie ma bardziej relaksującego miejsca na ziemi niż ogród przepełniony zapachami roślin. Jedno z hobby Ginny – ogrodnictwo.
            Budynek to piętrowym dom, utrzymanym w zimnych brawach. Biała elewacja idealnie komponuje się z lekko niebieskim dachówkami oraz biało-czarnymi dekoracjami: kolumnami, balustradami czy tympanonem, nawiązującym do klasycyzmu. Całość wygląda jak dworek sprzed kilkunastu lat, choć to młoda budowla. Dom jest otoczony białym, kamiennym murem o średniej wysokości, który broni przed  ingerencją kogoś obcego. Ścieżka prowadząca do ganku ozdobionego kolumnami w stylu doryckim,  została usypana z drobnymi  szarymi kamyczkami, z wyjątkiem niewielkiego klombiku po środku.
            Zdecydowanie najpiękniej budynek wygląda jesienią. Drzewa nabierają barw złocistych oraz czerwonych, które idealnie kontrastują z zimnością budynku.
            Wchodziliśmy od strony północne czyli basenu połączonym z ogródkiem Nessi. Zawsze lubiła grzebać w ziemi, z reguły z różnym skutkiem. Raz nic nie wyrosło a raz aż za dużo. Zaśmiałam się w duchu i usłyszałam z niedalekiej odległości czyjś melodyjny głos, zdecydowanie wampirzy:
-Kochanie, ile można na ciebie czekać? – Następnie na swoim policzku poczułam czyjeś usta i mocne perfumy.
            Christopher.
            Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteśmy już tak blisko wejścia do domu. Sądziłam, że mamy jeszcze chwilę. A jednak….
- Cześć Edward, miło cię widzieć – powiedział z taką sztucznością z jaką nigdy dotąd, w jego głosie nie spotkałam. Uściskali sobie ręce i uśmiechnęli się największym fałszem na świecie.
            Z miejsca wiedziałam, że ta dwójka nigdy ze sobą się nie zaprzyjaźni. Będę udawać kumpli a za plecami będę się pluć i obgadywać… Oczywiście Chris jest mistrzem ironii, uważa to za tak naturalną rzecz co zwykłe mówienie dzień dobry
- Żałuj, że nie pojechałaś z nami – powiedział podekscytowanym tonem Chris , opierając się o moje ramie. -  Widziałem cudowną sukienkę.
            Boże.   Dlaczego zawsze jak wraca skądś mówi mi o ciuchach? No dlaczego?
- Powiedz, że jej nie kupiłeś – powiedziałam z nadzieją.
- Ależ oczywiście, że kupiłem – oznajmił jakby to było najoczywistsza rzeczą na świecie. No dla niego było, a mnie zawsze pozostawał płomień nadziei. -Aż się dziwię, że takie cudo się uchowało.
- Czemu wróciliście wcześniej ? – postanowiłam zmienić temat. Widziałam jak Edward przybiera kwaśną minę, Chris mu przeszkodził.
-Hymm Luis, że tak powiem …. – nie dane mu było skończyć ,gdyż Luis wybiegł z prędkością światła z domu i uwiesił się na mnie, krzycząc, błagając o litość:
-Isabell Ratuj! Umieram!
-Ale o co chodzi ? – zapytałam zaskoczona.
            Chwila…Luis uwieszony na mnie z miną męczennika, Chris zdegustowany, a Ginny  z kwaśną miną wita nas z progu domu…. Hymm czyżby ten czarnowłosy chłopak, był przyczyną ich szybszego powrotu …. Na pewno.
-Do domu! – rozkazała Ginny.
-Nie ! – jęknął Luis i schował się za mnie – Bell, wiesz że cię kocham ?
-Wiem – potwierdziłam. zgodnie z prawdą.
Chris i Edward zaczęli się gorzko śmiać.
-To mnie uratuj! - jęknął.
-Proponuje, ażebyś my wszyscy weszli do domu. - zaczęłam spokojnie - Zapomniałaś Ginny, że twój braciszek przyszedł cię odwiedzić  - znalazłam jedyne rozwiązanie i popatrzyłam się znacząco na siostrę.
-Tiaaa to świetny pomysł – dodał Chris 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz