poniedziałek, 15 października 2012

XI. Goście z przeszłości



 
           

         Siedziałam na schodach, w ogromny zamku i zastanawiałam się nad słowami tego durnia Chrisa:
   „I tak jutro nie będziesz miała wyboru” - powiedział Chris i ulotnił się z pokoju szybciej niż ja zdołałam cokolwiek powiedzieć.
                Jak ja go nie cierpię. Zawsze tajemniczy, działający na nerwy wampirrr. Coś zacznie mówić ale nie dokończy. I jeszcze ten jego uśmieszek.
            Westchnęłam, ale cóż żyć beż niego nie mogę. Pomijając jego wady, których jest sporo, to jest kochany, pomocny i pozwala robić po mojemu.  Jak to on określił? "Szanuje twoje decyzje ale to nie jest jednoznaczne, że się z nimi zgadzam czy popieram" Ale życie bez niego byłoby do kitu.
            Znając pomysły Chrisa, a raczej jak on to określił : „ Sytuacje bez wyjścia” wolałam się przygotować.  Ubrała krótką, czarną, przepasaną w pasie zieloną wstążką (kolor klanu)  sukienkę i wysokie zielone szpilki. No i przede wszystkim ubrałam blond perukę. Na wszelki wypadek.  Zeszłam do holu i usiadłam w jednej z sof czekając na realizacje planu Chrisa.
            Ginny wyszła na balkon przy rozwidleniu schodów i zawołała mnie. Podeszłam do niej i zobaczyłam, że miała smutną zatroskaną twarz. Z reguły na jej bladej twarzy gości szeroki uśmiech którym zarażą. Coś się musiało stać.
- Ginny... - zaczęłam z troską ale mi przerwała.
- Zaraz zobaczysz - odpowiedziała i wbiła wzrok otwierające się powoli drzwi wejściowe. Wzięła głęboki oddech i powiedziała bardo cicho, niemal niesłyszalnie. - Zobacz, kogo Morgan zaprosił do naszego zamku...
            Już miałam patrzyć gdy zobaczyłam jak Morgan wchodzi do salony ubrany niemal tak elegancko jakby miał jechać na przyjęcie. Klasnął w dłonie i z uśmiechem powiedział:
- Witam was w moim zamku.
            Zabawne jak bardzo mi przypominał Aro Volturi. Uśmiech, ręce złożone i ta uprzejmość. Różnica między nim była, że jeden robił to fałszywie, a drugi prawdziwe, ale który to który zależało od sytuacji.
            Morgi uścisnął dłoń poważnemu, z blond włosami i jakby znajomego mi wampira, a kobiecie stającej obok z długimi falowanymi brązowymi włosami, również jakby znajomej pocałował rękę.
            Boże... przymknęłam oczy i stanął mi obraz jak E... zaprowadził mnie, żebym poznała jego rodziców. Otworzyłam oczy i odwróciłam się  do Ginny, która nie miała lepszej ode mnie miny:
- Tak Bella, nie jesteś ślepa ani nie cierpisz na urojenia – szepnęła Ginny.
            Spojrzałam jeszcze raz w dół z półprzymkniętymi powiekami. Nie miałam wątpliwości, że to Cullenowie. Pierwsza z brzegu była Rosalie a obok Emmett. Dalej Alice z Jasperem.  A w środku na wprost Morgana, Carlisle i Esme. Na końcu Edward i ta dziewczyna z lasu….
            Jednak jest jedną z Cullenów. 
            Boże. Co ja mam zrobić.  Jak podniosą głowę to... ale co oni tu robią. Morgan ... zabiję.
            Proszę, tylko żeby nikt nie podnosił głowy.
- Co jest dziewczyny? Co takie ponure miny macie? – zapytała Aurora, która zmaterializowała się obok Ginny
- Nie, nic mamy gości. A dla nas to goście z przeszłości –odburknęła Ginny
            Morgan kontynuował swoją szopkę:
- A oto i przyczyna zamieszania w moim klanie i przyczyna zmartwień mojej siostry –powiedział Morgan wskazując na tą małą dziewczynę. Oczywiście miał na myśli mnie. Ciekawe czemu nie użył mojego imienia. Błagam cię Morgan nie używaj go.
- Oj nie przesadzaj Morgan – odezwała się Bridget, która stałą obok niego.
- No dobrze, zapraszam do salonu tam sobie porozmawiamy – powiedział Morgan i wskazał ręką kierunek do salonu.
- No chyba, że królowa ma coś do zakomunikowania – powiedział unosząc głowę w naszym kierunku.
            Aaa. Spanikowałam. Oni zaraz na nas popatrzą. Ginny posłała mu krzywe spojrzenie.
- Morgan nie błaznuj i tak nie zejdzie –powiedziała Bridget
- No masz racje - przyznał jej rację.
            Bridget pierwsza ruszyła się do salonu za nią Morgan i Cullenowie. Jednak ta mała została gapiąc się na obraz i ani nie myślała się ruszyć.  Nagle ktoś otworzył drzwi wejściowe.  Na moje nie szczęście była to Nessi.
- Ooo mamy gości – powiedziała uśmiechnięta
- Dzień dobry – powiedziała ta mała
- Cześć, jestem Nessi. Nie wiem, co zrobiliście, ale nie przejmujcie się. Morgan nic wam nie zrobi.
- Lillian, Nic nam nie zrobi?
- Coś ty on lubi sobie pogadać i poznawać nowe osoby. Nic więcej.
- Lillian–zawołała z salonu chyba Esme
- Spokojnie Esme chyba się zaprzyjaźniła z Nessi – powiedział Morgan do Esme
- Nessi na górę już – zadarłam się, więc Lillian i Nessi podniosły głowy.
- Muszę iść– powiedziała Lilly
- Ja też –odparła Nessi
            Lillian poszła do salonu a Nessi do mnie.
- Co mamo? –zapytała, gdy już była na górze.
- Czy ja nic nie mówiłam o rozmawianiu z obcymi? – zapytałam
- Mamo, ona jest w moim wieku. No i jestem w swoim domu
- No dobra.Idź już…. No i KONIECZNIE się umyj śmierdzisz
- Dobrze mamo – powiedziała i poszła
- Ja też już idę – powiedziała Aurora i też poszła
            Za to ja i Ginny przysłuchiwaliśmy się rozmowie dochodzącej z salonu.
- Więc, wkroczyliście na nasze terytorium – powiedział Morgi
- Tak przepraszamy Lilly jest jeszcze młoda i nie wie wielu rzeczy – powiedział chyba Carlisle
- Spokojnie rozumiemy. Mieszkacie niedaleko? – zapytał Morgan
- Tak w Montpelier – powiedziała chyba Esme
- To niedaleko, spokojnie nie będziemy uprzykrzać wam życia –  powiedział Morgi
- To dobrze –odparł chyba Emmett
- Jak chce  cie to możecie tu zostać, ale jak musicie to nie wchodzicie na nasz teren. Czujemy się bezpieczniej jak nikogo na nim nie ma.
- Rozumiemy to i to się nigdy nie powtórzy – powiedział Carlisle
            Nagle drzwi trzasnęły i wszedł Christopher. Tragedia. Tylko jego tu brakowało.
- Jestem –wydarł się od progu
- Bridget –zawołałam
- Idę –odpowiedziała i weszła do holu – Chris tysiąc kroków od salonu
- Dlaczego?– zapytał zdziwiony.
- Bo masz ochotę kogoś zabić, ale nie masz pozwolenia – powiedziałam.
- A niech mnie to oni są?
- Nie mów, że cię to zdziwiło! – warknęłam gniewnie
- A ni trochę Belisima – powiedział ironicznie
- Chris na górę – zawołałam z Bridget.
- Idę –odparł.

            Bridget wróciła do salonu a Chris wywlókł się na górę.
- Polazł na górę – zakomunikowała Bridget Morganowi
- Isabell musimy ich stąd wywalić – powiedziała Ginny
- Ja się ty zajmę,idź do siebie – odpowiedziałam
            Ginny wyszła.
- Bridget chodź tu – powiedziałam.
            Bridget natychmiastowo zmaterializował się koło mnie.
- Tak? – zapytała
- Niech sobie już pójdą – poprosiłam ją
- Zobaczę,co się da zrobić – odpowiedziała i poszła do salonu
            Momentalnie Morgan wyszedł z solanu razem z Cullenami.
- Więc…. –zaczął Morgan, ale ja mu przerwałam
- Morgan zostaw ich w spokoju – powiedziałam najsłodziej jak się dało
- Jak chcesz aniele – odparł.
            Wszyscy się odwrócili moją stronę. Ja szybko zniknęłam za zakrętem.
- No, więc do widzenia – powiedział Morgan
- Do widzenia – odpowiedzieli i wyszli
-Christopher!!!!! – wydarłam się najgłośniej jak umiałam. Na pewno w Quebec było mnie słychać a może i nawet w Ottawie?
- Tak –powiedział słodko
- Wiedziałeś? – zapytałam z wściekłością
- Cóż mój dar – odpowiedział
-Christopher zabiję cię! – wydarłam się i zaczęłam go szukać
- O w końcu jakaś rozrywka, ale przydałaby się Delia – powiedział Morgan z dołu
- Delia jest w Paryżu – powiedziała Bridget.
- No to mamy rozwalony zamek – stwierdził Morgi
- Tak- przytaknęła Bridget
Tylko to usłyszała. A później znalazłam Chrisa.
- Bells przestań – poprosił Chris
- Ginny przenosimy się o Wellingtonu – powiedziałam i przestałam  gonić Chrisa
- Dobra. Luis, Chris, Bella, Nessi i ja pakować się. Za 5 godzin mamy samolot – odpowiedziała Ginny
- No jazda Chris – powiedziałam
- Dobra – odparł i poszedł do siebie
- A ty Morgan, jeśli jeszcze raz nie uzgodnisz ze mną, kogo zapraszasz do zamku to dostaniesz!– pogroziłam
- Jasne-odpowiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz