-Myślę, że powinnaś zadzwonić
– powiedziała uśmiechając się Ginny i usiadła obok mnie na łóżku. Od pół
godziny mieliłam w ręce kartkę, którą dostałam od Martina. Napisany był na niej
jego numer telefonu i dopisek: „dla ciebie zawsze jestem do dyspozycji ;p”.
Zawsze denerwował mnie dar Ginny, ale w
tej chwili, potrzebowałam jej rady, jakby sytuacja była inna poszłabym do mamy
… albo Chrisa.. Ale cóż. Na początku, kompletnie zapomniałam o takie jednej
pani jasnowidzce i rozważałam ściągnięcie tutaj Alexandra, bo on zawsze mi
pomagał. Raz nawet zastanawiałam się nad Rosalie Kathleen, ale na szczęście
sama Ginny przyszła.
-Tak sądzisz ? – zapytałam
podnosząc głowę. Jej miodowe tęczówki, które zawsze wiedzą sto razy więcej niż
przeciętna osoba, uważnie na mnie patrzył i prawdopodobnie Ginny zastanawiała
się jak uwarzyć słowa, żeby za dużo nie powiedzieć - Przecież to człowiek –
wystrzeliłam.
-No i co ? – zapytała
uśmiechając się - Nessi, każdy się kiedyś zakochuje. Szczerze, w większości
przypadków, druga połówka jest człowiekiem. Twoi rodzice, ja z Luisem,
praktycznie większa część naszej rodziny.
-Oj, sama nie wiem.
Przecież wiesz jak się skończyło z moimi rodzicami –przypomniałam jej.
-Haha- zaśmiała się głośno
– Ta historia skończyła się zaczynać, prawdziwy koniec jest bardzo
daleki… - szepnęła tajemniczo. - Lubisz go – wróciła do poprzedniego tematu i
bardziej stwierdziła,niż zapytała. - Podoba ci się. To wystarczy, teraz tylko
go lepiej poznać.
-Jakoś tak w ostatnim
czasie wszystko się sypie mi na głowę – wyznałam,podchodząc do jedynego,
zachowanego zdjęcia Dzieci Gwiazd. Chętnie bym teraz pojechała do Quebec i
spędziła tam cały dzień na różnych wygłupach.
-Spokojnie- powiedziała i
mnie przytuliła - Może chcesz, żebym przez jakiś czas zamieszkała z tobą u
Cullenów ?- zapytała z troską.
-Nie, co ty. Mama nie może
zostać sama.
-Renesmee Carlie Destiny
Swan Dowson, wszystko będzie dobrze – zapewniła mnie i dotknęła bladym palcem
swoje skroni, mówiąc- Ja wiem, co mówię. Pokochasz Cullenów…bardziej od nas – z
ostatnim zdaniem akurat żartowała.
-Weź przestań, na pewno
nie.
-Spakowana ?- zapytała,
spoglądając na dwie stojące niedaleko szafy walizki.
Odsunęłam się od niej lekko. Przypomniała mi o tym, o
czym nie chciałam pamiętać. Miałam zaraz przeprowadzić się, do Cullenów.
Nigdy nie opuszczałam mamy, zawsze przy niej byłam.
Wiedziałam, że zawsze mnie obroni, nawet kosztem siebie, czułam, że moje
miejsce jest właśnie przy niej. Kochałam ją. Byłam jej „małym ślicznym
aniołkiem” jak mówiła. Nie zdarzyło się, żebym chciałam odejść, żyć sama.
Owszem były chwile, gdy Bella wolała być sama, zabierała się na drugi koniec
świat i studiowała kolejny kierunek, żeby się odprężyć, jak mówiła. Wtedy
pisała smsy codziennie i dzwoniła. Wpadała na weekendy TYLKO do mnie.
Rzadko traktowałam ją jak mamę,
bardziej jak siostrę, przyjaciółkę, której można wszystko powiedzieć, a teraz
to nie wiem, czemu mnie to tak bardzo zabolało.
-Tak spakowana –
potwierdziłam.
-Chcesz już iść, czy nie ?
– zapytała uważnie mi się przyglądając.
-Tak chcę – postanowiłam
mieć to już z głowy. Złapałam zdjęcie Dzieci Gwiazd i wpakowałam do walizki,
zasuwając ją.
-U nich jest wszystko w
najlepszym porządku – zapewniła mnie. Ufałam jej zawsze. Nigdy mnie nie
okłamała i nie dała powodu, żeby jej nie wierzyć. Skoro ona tak mówi, to tak
jest.
-Okey. Odprowadzę cię –
powiedziała Ginny i zmierzała wyjść, jednak ja ją zatrzymałam moim jeszcze
niezadanym pytaniem:
Cała rodzina wie ?
Westchnęła głośno i odwróciła się z niemrawą miną w moja
stronę, mówiąc:
-Edward mi powiedział, że
wszystko powie jak się do niego wprowadzisz.
„Super’’. Po prostu super bomba. Nic nie wiedzą, a ja
będę musiała tego wysłuchiwać, jak zapewne po raz setny będzie : „ale jak to
możliwe” , „jak” „nie to niemożliwe”…. Tak jest zawsze.
-Aha – odpowiedziałam jej.
***
Gdy stanęłam razem z Ginny przed dużymi, mahoniowymi
drzwiami wejściowymi do kremowego domu Cullenów, poczułam strach.
Inny,niż do tej pory doświadczyłam.
Miałam wejść do domu osób, których praktycznie nie
znałam, może tylko z imienia i nazwiska. Nic więcej, a na dodatek mieli się
zaraz dowiedzieć, że ich ukochany syn i brat, ma dziecko, czyli mnie. „No po
prostu bajka ‘’jak to mówi Delia.
-Dzwonię – oznajmiła pogodnym
tonem Ginny. Blondynka zadzwoniła do drzwi, a ja wzięłam głęboki oddech. Po
chwili drzwi się otworzyły i ujrzałam w nich mojego tatę ( trzeba zacząć używać
tego słowa i nie wypierać się go), uśmiechnął się lekko.
-Cześć Edward – powiedział
jego siostra i rzucił się mu na szyje. Edward odwzajemnił uściski powiedział :
-Hej Ginny , cześć Nessi
-Cześć – wykrztusiłam z
trudem. Odkąd wiem, kim dla mnie jest Edward, czuję się w jego towarzystwie
jakbym zapominała języka, jakbym nigdy nie nauczyła się mówić.
-Wejdźcie- powiedział
Edward i zaprosił nas gestem ręki.- Nie spodziewałem się was tak wcześnie. W
domu nie ma nikogo oprócz mnie, Esme , Carlisa, Lilian i Alice, reszta na
polowaniu.
-Aha – szepnęłam
bezgłośnie.
-Zaprowadzę cię Nessi do
pokoju, a ty Ginny rozgość się – powiedział Edward… nie..Tata i przechwycił
moje walizki, a następnie zniósł jej na pierwsze piętro. Ja z trudem człapałam
za nim, rozglądając się na wszystkie strony. Zatrzymał się przed drugimi drzwiami
po prawej stronie, na drugim piętrze i otworzył je. Przepuścił mnie w drzwiach
i położył walizki przy łóżku.
- Rozpakuj się i
zejdź na dół , okey? –zapytał unikając mojego wzroku
Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam. Ciekawie, czy
tata da radę czytać mi w myślach, czy może mama się już tym zajęła… nie
wiadomo.
-A i obok jest pokój
Lillian, a na wprost mój – poinformował mnie na odchodne.Wyszedł i zamknął
drzwi.
Pokój nie był duży, ale znikoma ilość mebli sprawiła
wrażenie przestrzennego. Poza ogromną szafą, do której zraz powinnam wpakować
swoje ciuchy, była również komoda i to by było na tyle miejsc na schowanie
ubrań. Bardziej w głębi stała toaletka i ogromne lustro. Po przeciwnej stronie
stały dwa fotele skierowane ku wiszącej na ścianie plazmie. Jednak najbardziej
rzucającym się elementem pokoju było duże łóżko. Odnośnie moich człowieczych
cech, to chęć, nie potrzeba, spania pozostała. Czasami mam ochotę zasnąć,
dlatego mama zawsze dbała, żeby miejsce do tego się znalazło.
Usiadłam na łóżku i rozglądnęłam się po ścianach. Były
koloru niebieskiego, bardziej ciemnego niż jasnego, ciekawe czy ktoś to zrobił
specjalnie, czy przypadkowo –to właśnie mój ulubiony kolor. Przez ogromne okna
wpadały promienie słonecznie, ładnie oświetlając pokój, niezbyt przepadałam za
słońcem w odróżnieniu od mamy, ona nadal całymi dniami potrafi wygrzewać się w
świetlistych promieniach, choć nie może…
Zauważyłam ,że na szafce nocnej stoi ramka, pusta ramka
na zdjęcie. Ruszyłam się w stronę bagażu i znalazłam swój cel, zakopany pod
moimi ciuchami – zdjęcie Dzieci Gwiazd. Wyciągnęłam je z oryginalnej ramki i
przełożyłam do tej na szafce. Uśmiechnęła m się na widok umięśnionego, o
łagodnych rysach szatyna oraz młodszego, w moim wieku bruneta… najważniejsi z
Dzieci Gwiazd, nie tylko dla mnie.
Zdziwiłam się, że nikt do mnie nie przyszedł, zaglądną
jak się rozpakowywałam. Przecież Edward mówił, że obok jest pokój Lilly, a ona
powinna przyjść.
Kiedy już się rozpakowałam
i psychicznie przyzwyczaiłam do pokoju, postanowiłam zaliczyć najtrudniejszą
część - powiedzenie im, że jestem córką Edwarda. Właściwe to tata z mamą
powinni to zrobić. Nie ja … Ah…
Wyszłam z pokoju i skierowałam się ku
schodom. Powoli i nie pewnie schodziłam od najwyższego stopnia do
najniższego. Im ostatni schodek zbliżał się coraz bardziej, moje bijące serce
przyśpieszało rytym.Strach mieszał się z niepewnością, ale chyba najbardziej
bałam się reakcji wszystkich, choć jednak… dobrze się stało, że nie ma tu
Rosalie… to, że mi o niej praktycznie nic nie mówili, to nie oznacza, że o niej
nie mówili między sobą. Mając idealny słuch, słyszy się nawet najcichszy szept,
a moja mama wspominając tą oszałamiającą blondynkę, krzyczy.
Na moje nieszczęście, nie było granicy pomiędzy salonem,
a klatką schodową, schody znajdowały się w salonie, więc jak tylko zeszłam ze
ostatniego stopnia, Edward odwrócił głowę w moją stronę i zawołał:
-O już jesteś.
Stanęłam momentalnie. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu i
zauważyłam, że każdy już był. Carlisle stał oparty o framugę drzwi balkonowych,
które były otwarte, tylko czasami odwracał głowę, Alice siedziała przytulona do
Ginny, na kanapie przede mną, ale na szczęście były odwrócone do mnie plecami,
Lillian rozłożyła się do pozycji leżącej na kanapie centralnie na wprost mnie,
wymieniłyśmy się ciepłymi spojrzeniami, a obok niej siedział uśmiechnięta Esme,
która podniosła się z sofy, zapewne z zamiarem mnie uściskania, jak to ma w
zwyczaju, ale tata stojący praktycznie koło mnie, może lekko opierający się o
kanapę odwróconą do mnie tyłem, powstrzymał ją mówiąc:
-Poczekaj Esme jeszcze się
z Nessi przywitasz.
Matka Edwarda usiadła posłusznie, uśmiechając się do mnie
ciepło. Spojrzałam przelotnie na tatę, który starał się zacząć tą
rozmowę, ale widać było, że mu coś nie idzie. Jednak w końcu zaczął wpatrując
się w twarz Carlisle’a:
-Pewnie zastanawiacie się,
dlaczego Nessi z nami zamieszała – bardziej stwierdził, niż zapytał. - Wiem
wcześniej zbywałem was pół słówkami, … ale potrzebowałem uzupełnienia słownego
Ginny – powiedział odwracając wzrok na twarz blondynki, która także patrzyła na
niego. Wydawało mi się, że Edward kłócił się z myślami Ginny…, ale w końcu
kontynuował: - Otóż jak wiecie lub nie Nessi pokłóciła się z Bellą i Bella
poprosiła mnie, żebym zaopiekował się Nessi…
Wywróciłam oczami, gdyż uważam, że mama nie musiał mnie
wysyłać tutaj, było wiele innych możliwości.
-Poprosiła mnie, ponieważ…-
zamilkł. Nie wiedział jak ma to powiedzieć.Popatrzyłam się na wszystkich,
którzy oczekiwali wyjaśnień i zastanowiłam się, czy aby nie ode mnie oczekują
wyjaśnień.
-Ponieważ …? – podchwyciła,
Lillian
-Ponieważ Nessi jest…
jest.. moją….. c..córką – wydukał z trudem. – I Belli oczywiście.
-Jak to !? – krzyknęli
chóralnie Carlisle, Esme, Lillian i Alice. Na ich twarzach rysował się nie mały
szok. Na pewno spodziewali się czegoś innego… nie tego.
-Eeeee– jęknął Edward
- Bella zaszła w ciążę
z Edwardem, gdy była człowiekiem – wyjaśniła, Ginny. - Jest to możliwe, gdyż
wampirzyce nie mogą mieć dzieci, ponieważ są identyczne jak w dniu przemiany.
Nie mogą się rozwijać .A Bella mogła. Ponieważ Mała wyssała z dnia na dzień z
niej życie, choć robiłam, co mogłam, musiałam w dniu porodu zmienić Belle w
wampira, gdyż by umarła.
Nie lubiłam jak mówiono, że „wysysałam życie z mamy”
czułam się wtedy jak potwór, który tylko l chciał śmierci Belli, ale czy to
moja winna, że potrzebowałam krwi?
Cała rodzina, no nie cała,
cztery osoby z tej rodziny, były bardzo zaszokowane i nie dowierzały w słowa
ich syna, brata i córki, siostry. Wiedziałam, że potrzebują czasu,żeby się do
tego przyzwyczaić, zaakceptować i móc mnie traktować jak jego córkę. Czasu…
potrzeba im czasu…
***
Wzięłam głęboki wdech, rozkoszując
się świeżym, górskim powietrzem. Dom położony jest w najwyższym łańcuchu
górskim, otoczony potężnymi zielonymi drzewami, więc nie bałam się wylegiwać
się na hamaku, na balkonie, praktycznie oświetlonym w siedemdziesięciu
procentach promieniami słonecznymi. Prawdopodobnie od ramion w dół moja
skóra się iskrzyła, ale nie zwracałam uwagi na to.
W domu Delli czułam się jak u siebie. Najlepiej w domu –
zdecydowanie się z tym zgadzam. Wszystkie cechy charakterystyczne tej wili,
były takie same jak zamek w Montrealu. Cisza, spokój, brak ingerencji
kogokolwiek, ogromne przestrzenie i jeszcze raz spokój.
Wyciągnęłam się bardziej na hamaku i sięgnęłam ręką po
zielonkawy album, który wcześniej w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się
na stoliku przy hamaku. Na pewno Luis za poleceniem Ginny, użył swojej
telekinezy i dlatego się tu znalazł. Po stu czterdziestu siedmiu latach
powinnam się przyzwyczaić do tego, że blondynka wie wszystko i na pewno jest
jakiś sens w tym, że właśnie dziś oglądnę album.
Otworzyłam go na pierwszej stronie i ujrzałam piękną
dedykacje, od Ginny, na moje osiemdziesiąte dziewiąte urodziny. Przekręciłam na
drugą stronę tego albumu i pierwsze zdjęcie przedstawiało moich rodziców: Reene
i Charliego. Przejechałam ręką po błyszczącej powierzchni fotografii. Tak bardo
dawno nie nazywałam ich moimi rodzicami, w tej chwili Michaeli i Melanie nimi
byli.
Nigdy nie narzekałam na swoich biologicznych rodziców,
zawsze wiedziałam, że, pomimo, że wzięli rozwód, a mama nawet wyszła za Phila
kochali się. Właśnie przez ten przykład, wiem, że są takie miłości, że, pomimo,
że życie ułożyła się jak z bajki nie z ukochaną osobą, a Phil był cudownym
mężem, to i tak zawsze kochało się tylko jednego, pierwszego. Dowód: Alexander.
Taka sama jest moja miłość i Edwarda. Nie warto się wypierać. Przez dziesięć
lat porządkowałam sobie życie. Nessi wyrosła na nastolatkę i stanęła,
zapewniłam jej ochronę, wyszłam za mąż i nie żałuje, że wybrałam Chrisa , a nie
Morgana, rodzinę też mam. Ale jednak po mimo upływu lat miłość do Edwarda nie
zgasła, tylko się umocniła. Choć w tej chwili,w takim ułożonym świecie, ten
związek lekko mówiąc to śmierć. Ach miłość jest potężna…
Na drugim zdjęciu byłam ja w wieku chyba trzech lat, z
dwoma kucykami na głowie z trzema lizakami w łapce. Trzymałam je jakby był
najważniejsze na świecie.. Wtedy był.. Jak mało potrzeba dziecku do szczęścia…
Na kolejnych zdjęciach ciągle byłam ja, co raz starsza.
Zatrzymałam się chwilkę na pierwszym zrobionym zdjęciu moim i Edwarda, na balu,
jeszcze w liceum. Do dziś został mi wstręt do imprez, choć zanikł troszkę, albo
się po prostu przyzwyczaiłam. Christopher zawsze kochał imprezy, a jako
przykładna żona, musiałam z nim na nie chodzić, z cudownymi szczerym
uśmiechem….. A z resztą Morgan i praktycznie cała rodzina także lubią imprezy.
Trzeba być Morganem Dowsonem, żeby, co tydzień organizować przyjęcia…. Cóż ….
Następna fotografia była z moich feralnych osiemnastych
urodzin… Wolałam sobie ich nie przypominać, więc przekręciłam na kolejną
stronę, na której były już zdjęcia moje z sforą i Jacobem. Nigdy nic nie miałam
do wilkołaków, nawet ich bardzo lubiłam, więc do dziś nic do nich nie mam,
szczególnie do Dzieci Gwiazd. Choć na początku, niezbyt byłam uradowana, jak
Nessi zamiast siedzieć w domu, całymi dniami tylko z nimi urzędowała, ale mnie
przekonali….
Na kolejnych stronach znajdowały się zdjęcia moje i
Chrisa z college. Na jednym, ja uważnie słucham wykładowcy, a Chris gapi się na
mnie, drugie było w parku jak spacerujemy , a trzecie pod drzewem wyłożeni i
bardzo uśmiechnięci.
Wiem, że wiele rzeczy inaczej by się potoczyło jakby
Chris wtedy mnie zmienił… nie było by Nessi, Ginny może i by jakoś się z nami
spotkała, ale nie zostałby z nami… nie! Nie żałuje niczego.
Kolejne zdjęcie przedstawiało mnie z brzuszkiem,
uśmiechnęłam się mimowolnie. Nawet słodko z nim wyglądałam.
Na drugiej stronie była fotka Nessi zaraz po urodzeniu.
Pamiętam jak bardzo chciałam zobaczyć małą zaraz po przemianie,
a nie wolno mi było. Christopher robił wtedy wszystko, żeby tylko minie nie
urazić, a jednocześnie, trzymać z daleka ode mnie Nessi. Nie przyznał się
wtedy, ale ja i tak i wiedziałam, że już wtedy ją pokochał. Wymyślał przeróżnie
rzeczy, polowania, walki i uparł się, żeby zaraz po przemianie sprawdzić, czy
przypadkiem nie mam jakiegoś daru. Dziwie się, że nie bał się przebywać w moim
towarzystwie, w końcu byłam nowo narodzonym wampirem, a na dodatek bardzo, ale
to bardzo mnie wkurzał.
Jednak właśnie Jacob mnie najbardziej zezłościł.
Kiedy Ginny i Chris zachwyceni moją samokontrolą pozwolili mi w końcu
zobaczyć Renesmee, to właśnie ten wilkołak uparł się, że najpierw na nim muszę
się wypróbować. Na początku nie za bardzo chciałam się na niego rzucić, ale i
na to znalazła sposób. Wówczas po raz pierwszy użył stwierdzenia „Nessi”, jak
się później dowiedziałam Ginny przestrzegała go przed użyciem tego zwrotu,
wiedziała, że mi się nie spodoba. Zdenerwowałam się strasznie, w końcu moją
własną córkę nazwał potworem z” Loch Ness”. Myślałam, że mu oczy wydrapię.
Rzuciłam się na niego i z trudem udało się Chrisowi odciągnąć mnie od Jacoba.
Przepuścili mnie do małej
dopiero drugiego dnia. Teraz każdy do niej mówi Nessi, nie Renesmee…
Ginny, zarówno jak Alice uwielbia wszystko fotografować,
więc było mnóstwo zdjęć małej… Przeglądałam je z uśmiechem.
Gdzieś w środku grubego albumu było usytuowane pierwsze
zdjęcie moje i Morgana. Do dziś nie wiem jak Ginny zrobiła to zdjęcie, ale
jestem jej wdzięczna
Nigdy nie zapomnę wzroku Morgana, jak ujrzał mnie po raz
pierwszy w parku, we Francji. W końcu nie, na co dzień, spotka się wampirzycę
rodem ze snów, w długiej, zielonej wieczorowej i bardzo drogiej suknie, która
najzwyczajniej w świecie siedzi sobie, około pierwszej w nocy, w ogrodzie
miejskim.
Od razu zaproponował mi zamieszkanie w klanie…. Wahałam i
powiedział, że muszę to przedyskutować z rodziną. Udawał zdziwionego, jak
poinformowałam, że mam rodzinę, jednak bardzo dobrze o tym wiedział. Do dziś
wie wszystko, kto, z kim, gdzie, dlaczego i nie wiem jak to robi, ale wie…
Kolejne zdjęcia przedstawiły osoby z klanu. Wszystkich
ich kocham i cenię nad życie. Doris mnie czasami wnerwia, ale ma już taki
charakter…
Już miałam przewracać na
kolejną stronicę, gdy coś, a raczej ktoś mi przeszkodził krzycząc:
-Czy to prawda ?! – głos
ten należał do znienawidzonej przez mnie, blond wampirzycy, Rosalie.
Patrzyła się na mnie tak lodowatym wzrokiem, że wzbudziła
moja agresje. Odłożyłam z hukiem album na stolik i wstałam z hamaku, podeszłam
na bezpieczną odległość i zapytałam ironicznie:
-Nie nauczono cię, że do
obcego domu wchodzi się kulturalnie, nie krzyczy się i przede wszystkim puka
się? – ostatnie słowa niemal wykrzyczałam jej w twarz.
-Taaaak ?! – prychnęła
-Bądź tak miła i nie psuj
mi humoru w tak piękny dzień!
Zmroziła mnie morderczym wzrokiem, po czym syknęła
jadowicie:
-Chcę tylko wiedzieć, czy
to prawda, że Nessi jest twoja i Edwarda córką!
-Jest! Bratu już nie
wierzysz….. – prychnęłam.
Zza drzwi balkonowych, wyszedł zaciekawiony Christopher.
Stanął między nami i zapytał mnie:
-Co tu się dzieje ?-
popatrzyła się na mnie i Rosalie. Patrzyłyśmy się na siebie z nieopisaną
nienawiścią. – Słyszałem krzyki…
-Wszystko w porządku,
kochanie – zapewniłam go, patrząc ciągle na blondynkę.
-Na pewno ? – wolał
się upewnić.
-Jasne , Rose i tak zaraz
wychodzi – powiedziałam, już patrząc na niego.
Chris wyszedł z balkonu, ale wiedziałam, że stoi za
drzwiami, znał mnie za dobrze i wiedział, że jestem porywcza, szczególnie w
towarzystwie osób, których nie znoszę.
-Ale jak to możliwe ?! –
kontynuowała.
-Normalnie !Zapytaj Ginny,
bo mi i tak nie uwierzysz – syknęłam.
Zmieszała się i przewróciła oczami.
-A co..?! Nie pójdziesz..
Twoja zadość o to, że ona ma wszystko, o czym ty marzysz, jest silniejsza od
ciekawości?!
Wkurzyłam ją bardziej. Wiedziałam, że trafiłam w czuły
punkt. Ale od razu lepiej mi się zrobiło.
Z żądzą mordu w oczach rzuciła się
na mnie, powalając mnie na ziemie. Szarpnęła mnie za włosy. Już miałam
jej przyłożyć, gdy ktoś ją ściągnął ze mnie. Oczywiście był to Christopher.
Mocno trzymał ją za ręce, a Rose próbowała się mu wyrwać, na próżno.
Podniosłam się z ziemi, poprawiając włosy.
-Bells w porządku ? –
zapytał z troską Chris
-Jasne, nie musiałeś się
wtrącać- powiedziałam wywracając oczami.
-Musiałem, bo inaczej byś
ją zabiła – rzekł stanowczo.
-Ona – prychnęła Rosalie,
dalej się wyrywając – Puszczaj!
Faktycznie to by było możliwe, ale jeszcze mi to przez
głowę nie przeleciało. Czy on zawsze się musi wtrącać… Grrrr
Pilnuje, żebyś nie miała krwi na rękach – podpowiedział
głosik w moim wnętrzu.
Etam….
-Ani myślę. Idziemy do
domu.- powiedział Christopher i wyszedł z nią, ciągle ją trzymając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz