poniedziałek, 15 października 2012

XIX. Płomień nadziei






              Nim otrząsnąłem się z szoku spowodowanym słowami Belli, ona zdążyła już ujść spory kawałek drogi. Nie rozumiałem co chciała mi przekazać i po co zamiast powiedzieć to normalnie, na przykład, że mam dać jej spokój, czy że mnie już nie kocha ,ucieka się do takiego sposobu.  Nie wiem po co nawiązała do przeszłości. Naprawdę gdyby powiedziała, że do mnie już nic nie czuje, zostawiłbym ją. Pewnie jakoś bym sobie poradził, może skorzystałbym z  propozycji Aro, żeby dołączyć do Volturi, ale na pewno nigdy by się nie pogodził ze startą Belli i nie przestałbym jej kochać.
             Podbiegłem do niej i zagrodziłem jej drogę ,wyprzedzając ją. Podniosłem jej podbródek ku górze, zmuszając ją do patrzenia w moje oczy. Najwyraźniej drażniło ją w jaki sposób na nią spoglądam, więc odwróciła wzrok.
- Co to znaczy ? – zapytałem spokojnie, ciągle wpatrując się w jej oczy, choć one były zwrócone w innym kierunku.
- Nie będę się powtarzać. Zostaw mnie w spokoju !– powiedziała stanowczo akcentująco stanie słowo.
- Ale dlaczego? – spytałem marszcząc czoło.
- Bo popełniłeś największy błąd w swoim życie – syknęła odwracając się i zaczęła iść.       Gwałtownie szarpnąłem ją za rękę i odwróciłem w moją stronę. Bella syknęła prawie nie dosłyszalnie z bólu, więc natychmiast puściłem jej rękę.
- Bello wiem, że źle zrobiłem zostawiając cię –w  końcu na mnie spojrzała. – Wiem, mogę cię tylko przeprosić. Czasu nie cofnę.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że o to chodź ?– powiedział po czym się poprawiała – Po części, o to też, ale zrozum pozwoliłeś śmiertelniczce, wkroczyć w świat wampirów.
            Popatrzyła na mnie z taką nienawiścią jaką nigdy nie widziałem w jej oczach, nawet nie patrzyła się tak na Rosalie podczas pamiętnej gry w baseball.
- Jakby nie to… jakbyś trzymał się zasad, wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. Edward ja płacę za ten błąd !  Nie ty ,tylko ja!
- Nie rozumiem – przyznałem szczerze.
- Bo tego nie trzeba rozumieć ,zostaw mnie w spokoju !- powtórzyła po raz kolejny ,a za nią echo powiedziało to wiele razy.
            Widziałem po jej krokach, że po raz kolejny chce uciec. Złapałem ją za ramiona i przysunąłem do siebie na niewielką odległość.
- Co ty robisz? Wiem, że nie chce żeby cię zostawił! – rzekłem pewny siebie.
- Co robię ?– syknęła podenerwowany – Ratuje ostatni fragment naszej miłości! To już tylko pozostało.
- Czy ty zawsze musi być taka tajemnicza !? – nerwy mi już puściły. Miałem dosyć tej jej skrytości, tajemniczości i półsłówek.
- Puść mnie! – krzyknęła  wyrywając mi się ja mogła.Na szczęście ja jestem silniejszy.
- Ani myślę .Powiedz mi do cholery ,co się dzieje i czego się boisz!
- A tak się składa, że chronię nasz dziecko, które mi zrobiłeś ! – krzyknęła po czym zakryła sobie usta wolną dłonią.
            Nagle świat zawirował wokół mnie. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i poczułem jak puszczam ręce Bell. Co…. Ja…. Jej… z.zrobiłęm ?
- Słucham –szepnąłem zahipnotyzowany
- Miałeś się  nie dowiedzeń – powiedziała cicho Bella i ukryła twarz w dłoniach. Podkuliła nogi i usiadała załamana na ziemi. Widziałem jak jest zła na siebie. Jak siebie obwinia…
            Po stu czterdziestu siedmiu latach kobieta, którą kocham nad życie, mówi mi ….że… Ale przecież to nie możliwe..Nie…Nie mogłem …ja jestem wampirem… Wampirem a teraz ona też…. Ale
- Możliwe czy nie. Nessi jest twoja córką, przyjmij to do wiadomości –powiedziała stanowczo nie widząc innego wyjścia, poza powiedzeniem prawdy.
Nessi? Ta Nessi? Przecież ona jest jej siostrą. SIOSTRĄ. Ta śliczna, rudowłosa dziewczyna jest moją córką…. Boże…. Alice mówiła mi, że jak patrzy na Nessi to tak jakby mnie widziała. Matko czemu jej nie uwierzyłem tylko zignorowałem?
-Porozmawiaj z Ginny ona ci powie wszystko – szepnęła patrząc w inną stronę.
- A co ma do tego Ginny ? – jęknąłem
- Ona odebrała poród i mnie przemieniła, żebym nie umarła - Podniosła się z ziemi i popatrzyła się na mnie wzrokiem, po czym syknęła jadowicie -  Chyba nie negujesz tego, że ze sobą spaliśmy?
            Niespodziewanie w moim sercu zapalił się płomień nadziei, na ratunek naszej miłości. Skoro jest coś co nas łączy… owoc tej miłości.. to może …
            Nie wiedząc dlaczego, pod wpływem impulsu przyciągnąłem ją do siebie na najmniejszą odległość i brutalnie wbiłem się w jej zaróżowione usta.

***     



             Przemierzałam dość szybkim krokiem, kolejne ulice i uliczki Grenoble. Mijałam przeróżne budynki, nie zwracając na nie uwagi. Butiki, restauracje czy nawet jakieś zabytki, co mogłam stwierdzić widząc to kątem oka, kompletnie mnie nie przyciągały. W tej chwili potrzebowałam czegoś innego. Spokoju i wytchnienia. Pomimo tego, że byłam pierwszy raz w tym mieście i nie miałam zielonego pojęcia dokąd idę, szłam. Szłam, szłam i szłam. Zaczęłam iść od swojego domu, który znajduje się wysoko w górach ,15 kilometrów od centrum miasta. Tam po prostu się dusiłam. Moja matka praktycznie w  nim niebywała, próbując mi ułatwić tą sytuacje, choć to nie pomaga. Najzwyczajniej byłam na nią bardzo zła, w ogóle jej nie rozumiałam. Ginny i Luis jak zwykle, robią dobrą minę do złej gry. A Chris… Chris po raz pierwszy nie jest tym Chis’em, tym którym znałam, kochałam. Wydziera się na mnie i ciągle obwinia o różne rzeczy.
            Nigdy nie rozumiałam kogoś jak mówił, że w ciągu jednej sekundy zawaliło się mu całe życie. Wszystko na czym się opierał, co kochał i w co wierzył. Teraz wiem co to znaczy. Te wszystkie rzeczy i uczucia związane z zawaleniem gruntu, przestały być mi obce.
            Nie wiem czy ogólnie tak się czują dzieci, kiedy dowiadują się kto jest ich ojcem. Kto by pomyślał, że po stu czterdziestu siedmiu latach swojego życia poznam swojego biologicznego ojca. Właściwie traktowałam Chrisa, Morgana i Alexandra jak ojca.Choć ten ostatni to jeszcze ma głupiutki rozum, pomimo swojego dorosłego wieku. Z drugiej strony Ginny twierdzi ,że sam sobie jestem winna. Nigdy nie byłam wnikliwa w te sprawy. Wystarczyły mi same ogólniki: że tata był z mamą i ją zostawił  a później okazało się, że jest w ciąży. Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że Edward ten Edward jest moim ojcem. Ciekawe czy wie…
             Nawet nie zauważyłam jak znalazłam się w parku. Swoją drogą był bardzo ładny.  Na środku ogrodzona czarną barierką znajdowała się fontanna, w której kąpały się ptaki. Prawdopodobnie były to wróble, ale nie jestem pewna, nigdy mnie to nie interesowało. W około fontanny co kawałek były ustawione ławki z ręcznie rzeźbionymi poręczami , gdzieniegdzie były posadzone drzewa,nie znanego mi gatunku, a bardziej z tyłu za moimi plecami rozdziała się klombik z ciemnofioletowymi niemal czarnymi i bladoróżowymi tulipanami.
             Usiadłam na ławce i tępo wpatrzyłam się w świtało, odbijające się od wody w fontannie.
- No, no nie sądziłem, że jakaś duszyczka zawita tutaj o tej porze – powiedział ktoś siadając przy mnie na ławce, wyrywając mnie z zamyśleń.
- Słucham ?–zapytałam i niechętnie odwróciłam głowę w kierunku skąd dochodził głos.  Obok mnie siedział z ręką położoną za moimi plecami, na oparciu ławki, chłopak. Człowiek bez wątpienia, a z resztą czego ja się spodziewałam. Wampira ? Tutaj …nie. Na oko wyglądał na około szesnaście lat. Miał średniej długości, blond włosy , postawione na żelu, które sprawiały wrażenie artystycznego nieładu. Na pewno długo nad nimi siedział. Posiadał piękne, duże ,niebieskie oczy, bardziej chłodnego odcienia, które uważnie mnie prześwietlały. Lekko mnie zirytował jak jego wzrok zatrzymał się na moim dekolcie. Na szczęście był on niewielki, może widział tylko zarys piersi, nic więcej ,ale jednak mnie irytował. Faceci tylko o jednym. Uroku dodawał mu uśmiech, szeroki i słodki.
            Nie wiem czemu ale coś jakbym poczuła w sercu , może ukucie. Spodobał mi się.
 Był pierwszą osobą na świecie , która mi się spodobała jednak szybo odrzuciłam tą myśl.
- Jestem Martin Morris – przedstawił się wyciągając do mnie rękę.
Nie chciałam nikogo teraz widzieć, a już tym bardziej z kimś rozmawiać, ale mama tak mnie wychowała, że trzeba być grzecznym. Odpowiedziałam mu ze sztucznym uśmiechem :
- Nessi Dowson – uścisnąłem mu rękę i chciałam już puścić, ale ten specjalnie przetrzymał.
- Nessi …od Vanessy ?- zapytał i po chwili mnie puścił.
- Nie … od Renesmee… - odpowiedziałam z niechęcią i postarałam się, żeby to usłyszał.
- Renesmee ?Oryginalne imię. A ja mam takie zwykłe – rzekł po czym udawał , że płacze.
            Pomimo początkowego zauroczenia, teraz działał mi na nerwy. Nie dość, że zachowuje się jak dziecko… to jeszcze …
- Sorry ale wolałbym byś sama – syknęłam lekko podenerwowana.  
- Ale ja wolę być z tobą – odparł i zrobił maślane oczka. – Widzę, że humorek nie dopisuje…
- Tak i może być mnie tak zostawił samą, co ?
- Nie, bo mi się nudzi – odpowiedział pokazując mi swoje białe zęby.
- Okey –szepnęłam po czym gwałtownie wstałam z ławki i zaczęłam iść przed siebie. Po chwili poczułam czyjeś lekkie szarpnięcie. Odwróciłam się i ukazał się mi twarz M…Martina.
- Hej luz laska, bez takich gwałtownych ruchów – powiedział wymachując mi rękami.
Nie no on tomi nie da spokoju. Powoli traciłam cierpliwość.
- Wiesz wyżalenie dobrze robi – rzekł zachęcająco.
            Popatrzyłam się na niego jak na kosmitę. Spojrzałam mu prosto w oczy i sama nie wiem dlaczego ale sprawiał wrażenie osoby , której mogę zaufać. Nigdy nie miałam wielu przyjaciół. Zawsze wystarczyła mi Rosalie Kathleen* czy reszta moich cioć no imama jest… była moją najlepszą przyjaciółką.
- Więc –ponaglał – Choć przejdziemy się – wskazał ruchem głowy dróżkę po czym wykonał pierwszy krok. Doszłam do niego niepewnie i zaczęłam mówić, sama nie wiedząc dlaczego:
- Ostatnio dowiedziałam się kto jest moim ojcem. I okazał się nim mój przyjaciel.
- Oj, oj to kiepsko – powiedział z współczuciem w głosie.– A twoja matką i on ?
- Byli ze sobą i mama zaszła w ciąże, i ją zostawił. A później wyszła za Chirisa. Przypadkiem się dowiedziałam…
- A co cię bardziej boli? To że ci nie powiedziała czy to w jaki sposób się dowiedziałaś?
            Na początku nie zrozumiałam jego pytania jednak po chwili wpatrywania się w niego pytającym wzrokiem poprawił się :
- Chodzi mi o to czy jesteś wściekła, że ci nie powiedzieli tego prosto w twarz tylko, że …właśnie jak się dowiedziałaś?
-Podsłuchałam rozmowę Chrisa z Bellą , znaczy się moją mamą.
- Acha.Lubisz tego Chrisa?
- Nawet spoko gościu tylko tak ostatnio …. – urwałam nagle, wlepiając oczy w ziemie.
- Nie dogadujecie się ? – zapytał retorycznie po czym otoczył mnie ramieniem. Sama się zdziwiłam, że mu się nie odsunęłam. Przecież mogłabym go zabić. No technicznie tak, ale praktycznie byłoby gorzej…
- Sądzę, że powinnaś porozmawiać ze swoim biologicznym ojcem, poznać go ….
- Też o tym myślałam, ale nie wiem gdzie jest – wyznałam.
- Jak to ? –zdziwił się autentycznie.
-Wyprowadziliśmy się z miasta gdy Chris zorientował się, że wiem wszystko….
- Znajdziesz go, na pewno – zapewnił mnie – Jak chcesz to mógłbym ci pomóc go szukać lub z tobą pójść do niego.
            Zawahała się, nie wiedziałam co odpowiedzieć. Jakiś nowo poznany chłopak proponuje mi pomoc, ale to człowiek.
             Ale ty też jesteś człowiekiem – szepnął ktoś w moim wnętrzu.
            No w połowie. Spojrzałam na niego i zaczęłam się wykręcać :
- Ale mnie w ogóle nie znasz.
- I co z tego – uśmiechnął się i zapewnił – Ale cię poznam.
- Nie zrozum mnie źle, ale nie znam cie
- Oki - powiedział po czym wepchał mi jakąś kartkę do ręki. - Dobra pobądź sobie w tej samotności. - Uśmiechnął się ,a ja odwzajemniłam. Pożegnał się ze mną gestem dłoni i odszedł.  
 ______________________

*Rosalie Kathleen – córka Ginny, urodzona przed jej przemianą. Obecnie też jest wampirem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz