There’s still time
close your eyes
only love will guide you home
Tear down the walls and free your soul
Till we crash we’re forever spiraling down, down, down, down
- Nie mogłaby! Nie z nim! –krzyknął Morgan i zaczął biec w stronę zamku. Nietego się spodziewał. To było jak koszmar, niemal jakby się topił w głębokiejstudni i nikt nie biegł mu na ratunek.
4 godziny wcześniej
-Delia, Ginny, zostawcie mnie samą – poprosiłam, siadając na brzegu królewskiego łóżka.
Znajdowałyśmy
się w moim, dopiero courządzonym pokoju, w zamku, na wyspie Dowsonów.
Wszystko było tu nowe. Ledwo co,wystawione na światło słoneczne.
Nieskazitelnie czyste, błyszczące i fabrycznienowe. Nigdy nie używane
fotele, pościele, ani jedna stopa nie stanęła napuszystych, ręcznie
tkanych dywanach. Żadne oczy nie zetknęły się z portretamina ścianach.
Mogłam czuć jeszcze unoszącą się w powietrzu delikatną mgiełkę
zapachufarby, co było niemożliwe dla ludzi, a dla nas nie stanowiło
żadnego problemu. Pomieszczeniabyły ogromne, znacznie większe, niż
przeciętne pokoje w Montrealu. Tym razempierwsze skrzypce grała w całym
zamku przestrzeń, nieograniczona, wolnaprzestrzeń, a nie użyteczność jak
Nowy Łabędź.
Mój
pokój był podzielony na dwie, główne części.Drzwi z korytarza
prowadziły do salonu, pełnego sof, foteli, regałów czysprzętów
multimedialnych. Za nim, odgrodzone łukiem, na niewielkimpodwyższeniu,
jakby schowane, stało królewskie łoże z baldachimem i z szafkaminocnymi
po obu stronach. Po prawej stronie były drzwi do łazienki, a po lewejdo
garderoby, na wprost znajdowała się wygodna kanapa, skierowana na
kominek iduży telewizor nad nim.
Wyspa
była taka, jak ją zaplanowali nasi architekci,piętnaście lat temu.
Melanie poprawiła parę szczegółów i oto jest. Wyspa Dowsonówz dużym
zamkiem, ogromnymi ogrodami i otoczona szkarłatnymi wodami. Wszystko sięzgadzało, tylko z wyjątkiem położenia.Pierwsza wyspę która kupił Morgan, blisko osiem lat temu, znajdowała
się na Alasce. Budowa ruszyła sześćlat temu, jednak po dwóch latach,
zmienił jej położenie. Wykupił inną, niedalekoPanamy pod pretekstem
lepszych warunków dla roślin. Oczywiście, wszyscy dobrzewiedzieli jaki
był prawdziwy powód tej decyzji.
J A.
Morgan
chciał opóźnić ceremonię jak najbardziej mógł. A kupienie innej wyspy i
rozpoczęcie budowy od nowa, to gwarantowany sukces. I mu się udało. Ceremonia
przesunęłam się o trzy lata. Jednak nic mu to nie dało. Ja nie
zmieniłam zdania. Nadal chce… żyć z Christopherem.Nie zmieniłam zdania,
ale nie jestem już tego tak pewna, jak pięć lat temu.Wątpliwości są
okropne.
Ginny
i Delia spojrzały na siebie podejrzliwie, a ja na nie, ze ciepłym,
sztucznym uśmiechem, który miałam nadzieje, że nie odszyfrują. Delia
mojej dziwne zachowanie zrzucała na nerwy. Uważała,że musiałam się
denerwować. Najważniejsze w przeciągu stulecia wydarzenie,przed całą wampirzą
socjetą. Powinnam się denerwować i może bardzo, bardzo głęboko we mnie
tak się działo. Ale bycie w centrum uwagi, panną młodą, tą na której
spoczną wszystkie co do joty spojrzenia nie nastręczało mnie
najbardziej.
Uśmiechnęłam
się do dziewczyn jeszcze raz. Włożyłam w to więcej mojego aktorstwa,
które się polepszyło w ostatnim czasie. Chyba mi uwierzyły, że nie
zrobię nic głupiego: na przykład wybiegnę stąd czy podrę sukienkę. Co
właściwie chciałabym zrobić.
Ginny posłałam mi spojrzenie. T O spojrzenie,
którym obdarowywała kogoś gdy widzi że zaraz coś zrobi, coś co
widziała, coś co zmieni wszystko. Ten jej stanowczy wzrok i zadziorny
uśmiech. Nim zdążyłam zareagować, wyszła tanecznym krokiem z pokoju.
Widziałam tylko jak sukienka tańczy w jej baletowym rytmie. Jak
przystało na druhny, wszystkie były ubrane identycznie. Tym razem
wybrałam trzy,nie dwie jak ostatnio: Delia jako pierwsza, Ginny i
Martha. Ostatnią wybrałam czysto przez wzgląd na Alexandra, choć ją
cenię sobie jak przyjaciółkę na równi z Ginny. Doszłam do wniosku, że
skoro Alex będzie się koło mnie
kręcił, to Martha jako druhna będzie musiała robić to samo, a im więcej
tak dwójka spędza czasu razem, tym większa nadzieja, że się zejdą. Choć
termin ślubu Mathy z Matthewem jest już wyznaczony.
Suknie
druhen były w kolorze dojrzałej śliwki, zwiewne i długie, do samej
ziemi z niewielkim trenem, zwężone w tali,żeby ją podkreślić, bez
ramiączek i z fałdą materiału puszczoną po lewej stronie. Ich srebrnych
szpilek, wysadzanych prawdziwymi diamentami nie było widać, a szkoda bo
mi się nawet podobały, jak na wybór Doris. Dziewczyny trzymały w rękach
bukiety prawie identyczne, jak mój, ale mniejsze. Jako że istniały tutaj
tylko dwa kolory, biel i fiolet, a ja nie zgodziłam się na fioletowy
element w sukni, to dziewczyny przehandlowały fioletowe kolczyki i
bukiet z fioletowych kwiatów, z trzema białym różami.
Delia
wychodząc z pokoju zawahała się i zawróciła.Westchnęła i spojrzała na
długi welon położony na łóżku. Nie chciałam go jeszcze zakładać, był
czas.
-
Kochanie wybacz ale ja cię nigdy nie zrozumiem.Wiele osób szuka
miłości, rozpaczliwie jej szuka, wśród płomieni, powodzi, zawiei,ale
szuka, bo chce ją znaleźć, ale nie ty. Ty pomimo że znalazłaś miłość i co gorsze ,w twoim przypadku, odwzajemnioną
, romantyczną, faceta, który zrobi dla ciebie wszystko. Ty decydujesz
się wyjść za brata, wstąpić w związek,który zawsze będzie braterski,
zawsze, zawsze Chris będzie dla ciebie bratem –Delia uśmiechnęła się
krzywo. Czekała na moją odpowiedź i pewnie parę lat temu by ją
otrzymała, ale nie dziś. Ta odległa mi dziś osoba, która pięć lat temu
pojechała do Forks, zaszyła się w lesie, usiadła na polanie i podjęła
decyzję o ceremonii,była jakby innym wcieleniem, bo na pewno nie mną.
Jakby hinduską reinkarnacją mnie. Nie tą która siedzi w kosmicznie
drogiej sukni ślubnej i stara się nie rozsypać na miliony kawałeczków, z
bezradności i głupoty. - Morgan ma taki uroczy garnitur – zaśmiała się
Delia i podeszła do mnie. Spojrzała mi ostrzegawczo w oczy. Jak matka
karcąca pięcioletnie dziecko. - Nawet nie waż się wybierać Edwarda! Wyjdź lepiej za Chrisa. Wszystko tylko nie Edward!
Tylko
cudem jego imię przeszło jej przez gardło. Normalnie nazwałaby go
durniem, kretynem, idiotą, debilem lub jak uwielbiała bagnem. Kiedy ją
zapytałam skąd jej to przyszło na myśl to stwierdziła, że Edward jest
bagnem. Wpadłam do niego za pierwszym razem i nie mogę się wydostać,
wsysa mnie ciągle do środka, choć nie wiem jakbym się chciała wydostać
na powierzchnie. Bardziej pasowałby tu ruchome piaski ale ona wolała
bagno.
Delia spojrzała na mnie stanowczo i wyszła.
A
mój wzrok skupił się na moim odbiciu w dużym lustrze, obok łóżka. Było
jak oczyszczająca z brudu woda, ukazująca prawdziwe oblicze. To co
ukryte pod grubą warstwą fałszu, ale również odkrywa najmniejszą rysę
czy pękniecie, które byłoby zakryte gdyby nie ona. Nie zobaczyłam tego
co chciałam, tego co się spodziewałam zobaczyć, nie zobaczyłam tego co
pięć lat temu zdecydowałam się zobaczyć. To nie było to, czego się
spodziewałam. Zobaczyłam kobietę, o skulonej postawie, niemal obronnej,
pustych, zimnych i smutnych oczach. Wyrazu twarzy w prawdzie nie było,
ale jednak kąciki ust chyliły się ku dołowi, a po zaróżowionym policzku,
dzięki różowi spłynęła jedna krystaliczna łza. Złapałam ją i spojrzałam
na nią jak na dowód w sprawie.
Co
ja robię? Czułam się jakby ktoś wbijał mi gwoździe do trumny z moim
ciałem wewnątrz. Mocno, pewnym ruchem, głęboko, aż tak, że gwóźdź
uszkadza skórę. Co gorszą, to ja trzymałam ten młotek. Ja sama wbijałam
sobie gwoździe do trumny.
Zgodziłam
się wyjść za kogoś, kogo owszem potrzebuje do życia, ale to w końcu
tylko brat. Zawdzięczam Chrisowi wiele ,może nawet wszystko. Potrzebuje
go to też jest fakt, ale przecież do tego nie muszę za niego wychodzić.
W
zasadzie to komu i co chce udowodnić?Chce pokazać światu, że jestem
przykładną panią Dowson i nie mam romansu z Edwardem, żeby sprawa Nessi
nie wyszła na jaw? Co jest jedynym warunkiem, który zażądali Volturi w
zamian za niezabicie jej.
Nie.
To mógłby być powód, ale tylko na samym początku. Może wtedy był.
Czułam się jakby ktoś wymazał mi pamięć, tak subtelnie, delikatnie,
malutkim pędzelkiem. Tylko to wspomnienie, kiedy zadecydowałam, że dziś
wezmę udział w ceremonii. Nie pamiętałam czemu się zgodziłam. Decyzja w
afekcie? Może. Ale dlaczego, dlaczego ja się zgodziłam wtedy? A teraz?
Dlaczego nie przerwałam tej farsy wrzucając wszystkie zaproszenia do
ognia? Owszem nie chce żeby świat
się dowiedział o Nessi, o tym że ją urodziłam, ale nawet jeśli by to
się stało to przecież poradzimy sobie z Volturi. Wiele się pozmieniało
na świecie. Jakby doszło do walki to nie wiem czy aby to my Dowsonowie
nie mielibyśmy większej armii. To chyba za nami cały świat by się
wstawił. To tylko przypuszczenia ale na pewno nie chce ich sprawdzać.
Wojna to paskudna sprawa, ale… na pewno nie wmówię sobie, że biorę
ceremonię żeby nie wybuchła wojna!
Właściwie,czemu ja do cholery biorę tą ceremonię?
Przecież nie przez wzgląd na Christophera. Może po części sądzę, że jak
ją będziemy mieć,to Chris zostanie i nie zrobi takiego numeru jak
ostatnio. W ostateczności to było zabawne. Nie odzywał się przez pięć
długich lat. Nie odpowiadał na maile, telefony, smsy czy jakąkolwiek
próbę kontaktu. Jednak wczoraj wysiadł z motorówki, w krótkich
spodenkach, z rozpiętą koszulą, słomkowym kapeluszem, z jedną torbą,
najnormalniej w świecie wszedł do salonu gdzie byli prawie wszyscy z
rodziny i zapytał się, jak gdyby nigdy nic:„Gdzie jest mój pokój”. Bałam
się o niego. Przez ten podział świata. A Chrisa nie da się zamknąć w
jednym kraju, nawet w USA. On jak czuje, że coś lub ktoś go ogranicza,
ucieka, odlatuje jak ptak, żeby poczuć wolność. Ja jak go tylko
zobaczyłam, to po prostu odetchnęłam z ulgą, że jest cały i zdrowy,
oczywiście podeszłam do niego i go uderzyłam, na co mi pozwoli i zapytał
z uśmiechem: „Lepiej ci?”. Przytaknęłam. Od razu mi ulżyło. Tęskniłam
za nim, ale nie aż tak bardzo jak sądziłam, że będę. Było mi smutno i
brakowało mi tego, że wiedział dokładnie, o co mi chodzi. Może nawet
brakowało mi tych kłótni z nim. Brakowało mi go, na pewno. Ale Chris nie
jest powietrzem, mogę bez niego żyć. Kiedyś uważałam, że to niemożliwe,
że to dzięki niemu istnieje. Że bez niego, jak odejdzie choćby na kilka
metrów rozsypię się na drobny pył. Jakby był moimi filarami,
fundamentami, aparatem podtrzymującym życie. Jednak się pomyliłam.Dam
radę bez niego żyć, dawałam przez pięć lat. Czasami mi się wydawało, że
dzwoniłam do niego tylko przez zasadę, bo
właśnie tego ode mnie oczekiwano. Chyba nawet w miarę upływu miesięcy,
lat popierałam jego decyzję, nie wiem czy jakbym była nim, nie
zrobiłabym tego samego. Rzuciła to wszystko. Nie uciekła, bo ucieczka
jest czym co kiedyś musi się skończyć, to nieuniknione, nie da się
uciekać w nieskończoność, w szczególności gdy jest się wampirem. Nie. W
ucieczkę jest wpisany przymusowo powrót , a w zostawieniu za sobą,
rzuceniu wszystkiego niema. Jest możliwość powrotu, ale nie przymus.
Chciałabym
go mieć zawsze niedaleko, ale to nie pasuje do Chrisa… Nie da się
zmienić kształtu sinusoidy, Chrisa zmienić też się nie da. Z nim się
żyje według jego zasad, ignorując jakby w ogóle istniały wady. Bo on
nikogo nie potrzebuję, tylko lubi z kimś przebywać, tak jak ze mną i
najgorsze jest to, że to ty go potrzebujesz, nie on ciebie, ale w pełni
to akceptujesz. Pewnego dnia to mu się nudzi, tak jak ostatnio i
odchodzi. Nikt nigdy nie zagłębił się w jego psychikę i nikt go nigdy
nie odszyfrował. Chris to Chris. Nieprzewidywalny, samowystarczalny i nieobliczalny.
Nie zmienia to fakty, że naprawdę chciałabym go mieć w pobliżu,
niestety to się nie stanie. Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam, że
przyjedzie na ceremonię. Może nawet liczyłam na to, miałam nadzieje, że
się nie pojawi. Może to by coś zmieniło.
Westchnęłam
i odgarnęłam pojedyncze pasma włosów do tyłu. Ginny pokręciła mi włosy
niemal jak sprężynki i rozpuściła. Jedynie z włosów na czubku głowy
związała mały kok, w niego miała wpiąć welon, w delikatną fioletową
koronkę z brzegu.
Zegar
w salonie wybił dwa uderzenia. Była druga po południu, zostały mi dwie
godziny. Nie wiedziałam czy chce, żeby wybiła już szesnasta czy nie. Nie
wiedziałam czy ten wolny czas na myślenie powoduje więcej szkód czy
pożytku. Przecież od tygodnia nie mogę znaleźć żadnego sensownego powodu
dlaczego do cholery jestem dziś ubrana w białą suknie i właśnie Chris
jest panem młodym.
Nie
widziałam żadnego powodu, dlaczego miałbym zejść po schodach do Basenu
Neptuna, gdzie będzie rozgrywać się ceremonią, ale również nie
widziałam, żadnego powodu, żeby tego nie robić.
No dobra, może był jeden.
Morgan
zawsze był kimś ważnym. To prawda broniłam się przed nim, jak mogłam.
Nie mieszkałam w zamku. Jeździłam po całym świecie, grałam
siedemnastoletnią uczennice liceum. Uciekałam, gdy byliśmy sami,
unikałam z nim wypraw, przyjęć czy spotkań. Robiłam wszystko, żeby
udawać, że Morgan, to taki władca klany, jak Aro. Nikt więcej. Ale nie
udało się. Od momentu, kiedy Cullenowie przekroczyli próg zamku w
Kandzie, Chris odszedł, zostałam z nim sama.
Ostatnie pięć lat… Przegryzłam wargę na samą myśl o tym.
Morgan
przeszedł sam siebie, bo wiedział,że ma tylko jedną, tą, szanse. Nie
oszukujmy się był ciągle obok, nie zostawiał mnie nawet na chwilę samą.
Chorwacja, gdzie mnie zabrał, po
tej aferze z Andrew’em. Nie wiem czemu uważał że właśnie to miejsce
będzie właściwe. Wziął klucze, nawet o tym nie wiedziałam, do mojej
willi na wyspie Hvar, godzinę promem od Splitu, gdzie mieszka Alexnader z
dziećmi. Willa jest w górach, otoczona lasami, z wydzieloną piaszczystą
plażą. Daleko od kurortów nadmorskich. Morgan chciał, żebym odpoczęła,
zrelaksowała się. Odpoczęłam i nabrałam sił, to było
pewne.Spacerowaliśmy wzdłuż morza, pływaliśmy, nawet bawiliśmy się z
Millienne i Miguelem. Zwiedziliśmy najważniejsze miasta na wyspie. Nawet
nie próbował mnie wtedy pocałować. Na pewno wiele go to kosztowało.
Czułam się w jego towarzystwie po prostu dobrze, właściwe jakbym była na
swoim miejscu. Raz samoczynnie moja ręka wplatała się w jego. Morgan
spojrzał na mnie zaskoczony,ale wzmocnił uścisk. Było mi tak dobrze,
moje serce napełniło się ciepłem.
W
jeden ciepły wieczór, gdy oglądaliśmy zachód słońca, z balkonu
chciałam, żeby ta chwila trwała. Chciała, żebyśmy zastygli w tej chwili,
gdy patrzyliśmy jak słońce topi się w morzu, zasypia.Chciałam, żeby ta
chwila trwała wiecznie. Nie przytulaliśmy się, nie całowaliśmy się,
Morgan tylko położył swoją rękę na mojej, a ja ją po chwili złapałam,
jakbym nigdy nie chciała jej puścić, jakby tu właśnie było jej miejsce.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i odwróciliśmy wzrok ku ciemniejącego z
każdą sekundą niebu.
Krystaliczna łza spłynęła mi po policzku.Łza tęsknoty za utraconą chwilą.
Chciałabym
moc pojechać z nim tam, teraz.Z Morganem stanąć na kamiennym balkonie,
usiąść na balustradzie, wdycha cudowny zapach lawendy i patrzeć na
zachodzące słońce z Morganem obok. Ze zlepionym i rekami. Zatracić się w
chwili.
Nie mogłam powstrzymać łez. Zaczęły płynąć swoim tempem a ja nie mogłam ich powstrzymać.
Morgan
mnie kochał, to było pewne,wiedziała to od wielu lat. Jego miłość była
pewna. Niemal jak stała w matematyce. Był ja miejsce do którego się
wraca, nie wiedząc czemu. Oddycha się tam inaczej, patrzy inaczej. Nigdy
się nie poddał, zawsze wierzył, że kiedyś coś we mnie pęknie, że inne
uczucia przeważą nad strachem przed zranieniem.Chyba się w
końcu doczekał. Myślę, że zawsze byłam jego, od przemiany w wampira.
Ciałem na pewno, sercem też. Chyba je zgłaszałam rozsądkiem. Poświęcił
dla mnie tyle, a ja mu miliony razy łamałam serce.
Nie mogę tak żyć lecz nie mogę wrócić tam skąd przybyłam.
Dlaczego nie spróbować?
Zawsze
mogę tu wrócić. Do okropię drogiej,ślubnej sukni, do ceremonii. Otarłam
łzy z policzków. Wstałam z łóżka delikatnie starając się nie zaplątać w
fałdy materiału sukni, czy zaczepić jej.Otworzyłam drzwi i chwyciłam za
jej brzeg. Zaczęłam biec wzdłuż długiego pełnego portretów i przepychu
korytarza, do klatki schodowej, żeby dostać się na piętro wyżej, do
pokoju Morgana.Wątpiłam, że tam będzie. Zachowałaby się jak prawdziwy,
zraniony kochanek,który nie zdołałby patrzeć, jak jego sens życia
umiera. Jak jego ukochana przystrojona w biel, idzie wolnym, stanowczym
krokiem z niezachwianym spokojem,do końca swej samotnej
ścieżki, do innego.Po to, żeby z wąskiej, pojedynczej drogi stała się
szersza dla dwójki osób. Nie wytrzymałby, że to się rozgrywa się na jego
oczach. Widziałby jak się oddała i nigdy nie wróci. Jak idzie w stronę
bez powrotu. Nie wytrzymałby jak nie krzyknąć,płakać czy zrobić
cokolwiek. Nie byłby wstanie stać jak posąg z kamienia, z uśmiechem i
nic nie dać po sobie poznać.
Ale nie Morgan. Nie on. On nie czekałby w sypialni. On poszedłby na ślub. Stanąłby w pierwszym rzędzie i patrzył na, to co się dzieje, bez mrugnięcia okiem. Jak jego życie traci sens i usilnie by
każdemu uświadamiał, że on ma się dobrze. Patrzyłby z szeroko otwartymi
oczami i kamienną, bez wyrazu twarzą, jak jedyna osoba, którą ceni
ponad wszystko,rani go odchodząc na zawsze. Ale tak byłoby. Nie
zrobiłby, żadnej sceny, nic.Stałby i patrzył. Jedynie ściągałby mnie
swoim wzrokiem łudząc się, że widok w jego oczach całej duszy zmieni
wszystko. Że powiem „nie” zamiast „tak”.
Jednak
biegłam starając się nie połamać obcasów, czy zaczepić tej delikatnej
koronki. Szanowałam prace jaką włożyli wszyscy w tą suknię. Była ładna,
ale oczywiście nie dla mnie. Przypominała sukienkę jakieś księżniczki z
bajek dla dzieci. Była cała w delikatnej koronce.Miała niewielki dekolt,
a rękawy kończyły się na łokciach, na szczęście niebyła wycięta z tyłu,
w pasie była przepasana satynowym materiałem, związanym z tyłu w
obszerną kokardę. Posiadała znaczący tren. Szpilki były za to
proste,klasyczne, jedynie obcasy były wyłożone prawdziwymi diamentami.
Nie
zdziwiłam się, że nie wpadłam na nikogo, na korytarzach. Wszyscy
znajdowali się na zewnątrz. Nie chciała wpaść na moje druhny czy Alexa.
Nie miałabym pojęcia co powiedzieć. Nie myślałam, że Morgan mógłby mi
powiedzieć, żebym wyszła za Chrisa, albo dziewczyny. To byłby dobre
politycznie, a nie uczuciowo. Musiałam się znaleźć przy Morganie,
potrzebowałam tego. Czułam jak moje serce zaczyna bić, bić coraz
szybciej z każdym krokiem do jego pokoju.
-Morgan!
– krzyknęłam z nadzieją, gdy wbiegłam do jego pokoju. Było
ciemno,złowróżbnie ciemno, jak w jaskini wysoko w górach, wszystkie okna
były pozasłaniane, a słowo bałagan nie odzwierciedlało, tego co
panowało tutaj. Pokój wyglądało jakby przeszedł w nim huragan i to
całkiem silny. Powywracane meble,rozrzucone gazety, ciuchy, rozmiecione w
pył różne dekoracje czy kwiaty. Można była jasno stwierdzić, że Morgan
znalazła sposób, żeby dać upust emocjom. Wyżył się na pokoju.
Pustka. Nie było nikogo. Tak jak się spodziewałam. Morgan odgrywa swój popis przed gośćmi, że nic się nie dzieje. Że jest za ceremonią.
Zamknęłam
drzwi od jego pokoju i skierowałam się ponowie na klatkę schodową.
Musiałam go znaleźć. Ale tak, żeby nikt mnie nie zobaczył, co było nie
możliwe. Jedynym wyjściem było ukryć się gdzieś w pobliżu gości i
poczekać, aż ktoś z rodzimy przejdzie obok, żeby mogła go wysłać po
Morgana. Nie pasowało mi, żeby wciągać w to osobę trzecią, ale nie było
wyjścia.
-Isabell… - zawołał ktoś za moimi plecami. Niechętnie się zatrzymałam i odwróciłam.
Zmarszczyłam
brwi. Tego się nie spodziewałam. Kiedy spojrzałam na niego, od razu
zdałam sobie sprawę, że zapomniałam o jego istnieniu. Jakbym nigdy go
nie spotkała, albo jakby ktoś wymazał mi pamięć, a jego w szczególności.
Był tuż obok, w zasięgu mojego wzroku, a ja go nie zauważałam. Nawet o
nim nie myślałam. Jakby nie brał udziału w moich rozterkach. Jakby go
nie było. Jakby go nie było w moim sercu.
-Zdajesz sobie sprawę, że pierwszy raz mnie tak nazwałeś? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
Wielokrotnie
go prosiłam, żeby używał mojego pełnego imienia, ale nie. Do tej pory
nazywał mnie Bellą. Edward uśmiechnął się delikatnie i zrobił krok w
moja stronę. Nie wyglądał na zaskoczonego, bardziej na rozbawionego lub
zaciekawionego.
-Chyba właśnie widząc cię taką, zdałem sobie sprawę, że stoi przede mną Isabell, nie Bella.
Spojrzałam
na niego przenikliwie.Nieustannie twierdził, że widzi różnice między
Isabellą i Bellą. Twierdził, że Bella gdzieś jest. Choć ja nie. Byłam
Isabell. I na szczęście w końcu to zauważył. Chciałam już iść ale nagle
zainteresowało mnie co on tu robi.
-Co
ty tu robisz? – zapytałam po chwili ciszy. Sądziłam, że jest w ogrodzie
zresztą gości. Nie spodziewałam się nikogo w zamku. Skoro nawet Morgan
odgrywa rolę przed gości, to nie sądziłam, ze ktoś zostanie w zamku. No
chyba, że Edward udaje zranionego kochanka.
Znowu się zaśmiał.
-Chyba istnieje lepsze pytanie: Co ty tu robisz?
-Eeee
– za jąkałam się. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Że biegnę do
Morgana? Że próbuje uciec? Co jeśli nadal mnie kocha? Nie chce go
zranić! Nie jestem nim. A powiedzieć mu, że odchodzę do kogoś, kto nie
jest nim i do tego,zrobić to, na jego oczach, to by mu serce złamało, o
ile mnie kocha. A wołałabym żeby nie. – Zadałam pierwsza pytanie – obruszyłam się.
-A co to jesteśmy w przedszkolu? – zapytał drwiąco.
Zamilkłam.Nie mogłam mu powiedzieć prawdy.
-Chcesz uciec z nim, prawda? – zawiesił głos. – Z Morganem…
Nagle
wzór na marmurowej posadce wydał mi się namiar interesujący. Zdziwiłam
się, że od razu odgadł. Równie dobrze mogłabym iść po jakąś rzecz, a nie
od razu uciekać. Ale jeśli nawet on zauważył to coś między mną a
Morganem…
Edward przyjął moje milczenie jako potwierdzenie.
-Kochasz go?- zapytał bezpośrednio
Podniosłam
wzrok na niego. Czy ja kocham Morgana? To za dużo jak na jeden dzień!
Postanowiłam dać mu szanse. Zobaczyć co z tego wyniknie. Ale nie mam
pojęcia czy moje serce nie utraciło czucia,zdolności do kochania. Czy
jestem w stanie kogoś pokochać tak bezgranicznie…Oddać mu moje serce i
wręczyć wycelowany w nie pistolet i zaufać, że nigdy nie strzeli i mnie
nie zabije.
-Nie wiem…- odparłam płaczliwie.
Edward westchnął. Miał
oczy pełne smutku. Nadal mnie kochał. Choć łudziłam się, że się
wyleczył. Ostatnio nawet często przebywa z Phoebe. Ale ze mną… drogi się
rozeszły. Edward się zamyślił i zaczął szeptem, jakby nie wiedział, że
mówi to na głos.
-Wiesz,
myślałem kiedyś o nas… jakby to było jakbyś do mnie wróciła i wiesz
co,nie mogłem sobie tego wyobrazić… My Cullenowie, na pewno byśmy tu nie
zostali, parę osób by tego nie zniosło. A ty nie przeprowadziłabyś się
gdzie na koniec Stanów… No bo jak? Wzięłabyś Chrisa? Nie… On by się nie
zgodził. Co byś zrobiła ze swoimi rodzicami, Melanie i Michaelem, jesteś
ich ulubioną córką, zauważyłem to. Zabrałabyś Delię? Nie. Jej mąż nie
nadaje się do ludzi, wiesz to. Ma najwięcej zwierzęcych odruchów z was
wszystkich. A co z Dziećmi Gwiazd? Twoim bratem i jego dziećmi? No i co z
Morganem? Nie zostawiłabyś ich.
Zabrzmiało
to jak wyrzut. Jakby miałby mi za złe to. Ale ja mu nie mówiła, że do
niego wrócę. Nigdy. Oparłam się o balustradę schodów. Musiałam się o coś
oprzeć, bo czułam, ze moje nogi są jak z waty.
-Masz racje, Edward. Nie zostawiłabym ich. Są moją rodziną. Zawsze nią byli i będą.
-Więc to już koniec? – podniósł na mnie pełne goryczy spojrzenie.
-Myślę, że koniec już był: w lesie w Forks. Tylko ty próbujesz
na siłę sprawić, żeby trwało coś co się skończyło. Przyznaje się, nie
jestem bez winy w tym. Rozbudziłam twoje nadzieje, które od początku
były fałszywe. Bańka mydlana. Przepraszam cię, za to. Ale sam widziałeś,
jak tu jest, w moim świecie, każdy wie lepiej co dla drugiego najlepsze
i co czuje. Najwyraźniej im dłużej słuchasz ich paplania to zaczynasz w
nią wierzyć.
Przypomniałam
sobie tą głupotę jaką zrobiłam wracając do niego, gdy mnie w końcu
znalazł. I jeszcze powiedziałam mu, że go kocham. Nie, to nie to było
najgorsze, ja w to uwierzyłam. Co było nie prawdą. Moja miłość do niego
umarła w dniu mojej przemiany. Znikła jak moje brązowe tęczówki.
-Mogę cię o coś zapytać? – zapytał nieśmiało.
-Jasne.
-Kochałaś mnie?
Wzdrygnęłam się. Jak on może o to pytać?Przecież to oczywiste!
-Tak, Edwardzie. Nawet masz na to namacalny dowód – Nessi.
Spojrzeliśmy po sobie. Edward wiedział,że mam rację.
-Dziękuję ci za nią. – powiedział nagle.
Uśmiechnęłam
się. To było jak docenienie tego, co przeszłam z małą. Nie musiał tego
robić. Wiedziałam co wtedy robię i nawet jakby nikt nie był po mojej
stronie i tak bym ją urodziła.
-I ja tobie – mruknęłam. - Myślę, że dostaliśmy dość ładne zakończenie od losu.
-Mając na myśli Nessi, to masz racje – ciągnął.- Co teraz będzie?
-Spróbujemy
być przyjaciółmi. Nie wykreślę was Cullenów z mojego życia, nawet tego
nie chce. Pewnie minie wiele czasu zanim Alice przymnie do wiadomości tą
nową sytuację ale… Edward nie chce żebyśmy zaczynali od nowa, udawali,
że się nie znamy… Mamy razem dziecko, które w ostatnim czasie jest
bardzo niesforne… I Martin – wzdrygnęłam się.
Edward się zaśmiał, wiedział, że mam rację. Nessi stała się tak nie znośna, że ja z nią nie mogę wytrzymać.
-Zajmę się nią i nim.
-Nie
będę was trzymać siłą przy mnie… Volturi już dawno o was wiedzą. Ukryć
coś przed Heidi jest niemożliwe, niemal jak zwrócenie jakiejś rzeczy,
która kupiła Doris.
Zaśmialiśmy
się razem. Edward przybywał już chwilę z moją rodziną i zdążył się
nauczyć o niej wystarczająco dużo. Skupił swój wzrok na mojej suknie i
zaczął rozbawiony:
-Ta suknie jest naprawdę śliczna ale…
-Nie w moim stylu. Wiem.
Roześmialiśmy się razem. Chyba jest jeszcze nadzieja dla nas jako
przyjaciół. Chyba będziemy mogli przebywać w jednym pokoju. I przede
wszystkim zaakceptować nowe związki.
-Chyba będzie lepiej jak znajdziesz szybko Morgana, oszczędzisz sobie gardła na„nie”.
Uśmiechnęłam się. Miał rację. Odwróciłam się w stronę schodów, jednak zawahałam się i powiedziałam do niego przez ramię:
-Powinieneś dać szanse Phoebe, ze starej miłości najlepiej wyleczyć się nową.
-Skąd… - zaczął nie dowierzając. Owszem byłam zajęta w ostatnim czasie ale widziałam wszystko.
-Mam oczy i uszy, z resztą Nessi zaczęła układać plan jak ją poćwiartować.
Odwróciłam
się i zbiegłam schodami na parter, byłam spokojna. Dziwnie spokojna.
Nie złamałam mu serca, bo chyba sam dobrze wiedział, że nie możemy być
razem. Może nawet zaakceptowałam Morgana.
Ale
kiedy znalazłam się w holu, a moje oczy spoczęły na zegarze. Zaczęłam
biec w stronę bocznych drzwi na końcu długiego, krętego korytarza po
lewej stronie.Było piętnaście po trzeciej. Na pewno za chwilę przyjdą
dziewczyny, żeby ubrać mi welon razem z tatą, który poprowadzi mnie do
ołtarza.
Jednak,
na jednym z zakrętów, wpadłam na coś, niemal kamienną ścianę, która
wyrosła z ziemi. Podniosłam oczy i wcale tonie była ściana, ale osoba, z
nadprzyrodzoną siłą. Ubrana w ciemną, do ziemni pelerynę z kapturem na
głowie. Nie widziałam twarzy, tylko złośliwy, chytry uśmiech. Nie
miała pojęcia, kto to jest i co chce. Byłam pewna, że Morgan nie
wynajął by, aż tak mało subtelnych ochroniarzy. Owy mężczyzna złapał
mnie mocno za ramiona, a jakby zza jego pleców wyrośli następni, każdy
bardziej mroczniejszy od drugiego.
Byłam przerażona. Instynktownie zaczęłam się wyrywać i szarpać. Głos ugrzązł mi w gardle, nie potrafiłam wydać żadnego dźwięku.
Mężczyzna, który mnie trzymał wzmocnił uścisk, jakby to w ogóle było możliwe.
-Złapać
cię Isabell to jak zapolować na jelenia, bardzo prosto - zaśmiał się
gorzko, a jego towarzysze zawtórowali mu donośnym śmiechem. Nagle
wewnętrzny głos kazał mi uciekać. Uderzyłam oprawcę, tak mocno, że
przewrócił się na ziemię i wyrywałam się. Momentalnie przypomniałam sobie, że umiem mówić. Zaczęłam krzyczeć jak najgłośniej umiałam:
-Pomo…
Niestety
wpadłam w pułapkę innym ramion,które oplotły mnie tak mocno, że zbrakło
mi tchu, a ręka zasłoniła mu buzie,żebym nie krzyczała.
-Oj
oj nie ładnie! Zostaliśmy uprzedzeni, że będziesz się stawiać, więc
mamy słodycze – zaśmiał się mężczyzna, którego uderzyłam, podnosząc się z
podłogi. – Przytrzymajcie ją. – polecił pozostałym towarzyszom stojących z tyłu.
Z peleryny wyciągnął strzykawkę z przeźroczystym płynem. Wiedziałam co to jest. Sześć lat temu tym samym groziłam Marcusowi. Jad wilkołaka.
Pozostała
dwójka podeszła do mnie i złapała za ręce. Jeden gwałtownie odsłonił mi
ramię niszcząc sukienkę. Nim się zorientowałam wbił mi strzykawkę w
ramię.
Przestałam
się wyrywać, powoli opuszczały mnie wszystkie siły. Moje ciało
bezwiednie opadło na ziemie Katem oka zobaczyłam, jak za rogiem chowa
się Heidi, tak żeby jej nie zauważyli.Wiedziałam, że ona prędzej mnie
dobije, niż pomoże. Ostatnie co zobaczyłam to jak wyciąga swój telefon, a
później nie wiedziałam nic poza ciemnością.
__________
Sukienka Isabelli I zdjęcie i II zdjęcie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz