środa, 17 października 2012

XXXVIII. Only love will guide you home

There’s still time
close your eyes
only love will guide you home
Tear down the walls and free your soul
Till we crash we’re forever spiraling down, down, down, down


- Nie mogłaby! Nie z nim! –krzyknął Morgan i zaczął biec w stronę zamku. Nietego się spodziewał. To było jak koszmar, niemal jakby się topił w głębokiejstudni i nikt nie biegł mu na ratunek.

4 godziny wcześniej
             [muzyka]
-Delia, Ginny, zostawcie mnie samą – poprosiłam, siadając na brzegu królewskiego łóżka.
Znajdowałyśmy się w moim, dopiero courządzonym pokoju, w zamku, na wyspie Dowsonów. Wszystko było tu nowe. Ledwo co,wystawione na światło słoneczne. Nieskazitelnie czyste, błyszczące i fabrycznienowe. Nigdy nie używane fotele, pościele, ani jedna stopa nie stanęła napuszystych, ręcznie tkanych dywanach. Żadne oczy nie zetknęły się z portretamina ścianach. Mogłam czuć jeszcze unoszącą się w powietrzu delikatną mgiełkę zapachufarby, co było niemożliwe dla ludzi, a dla nas nie stanowiło żadnego problemu. Pomieszczeniabyły ogromne, znacznie większe, niż przeciętne pokoje w Montrealu. Tym razempierwsze skrzypce grała w całym zamku przestrzeń, nieograniczona, wolnaprzestrzeń, a nie użyteczność jak Nowy Łabędź.
Mój pokój był podzielony na dwie, główne części.Drzwi z korytarza prowadziły do salonu, pełnego sof, foteli, regałów czysprzętów multimedialnych. Za nim, odgrodzone łukiem, na niewielkimpodwyższeniu, jakby schowane, stało królewskie łoże z baldachimem i z szafkaminocnymi po obu stronach. Po prawej stronie były drzwi do łazienki, a po lewejdo garderoby, na wprost znajdowała się wygodna kanapa, skierowana na kominek iduży telewizor nad nim. 
Wyspa była taka, jak ją zaplanowali nasi architekci,piętnaście lat temu. Melanie poprawiła parę szczegółów i oto jest. Wyspa Dowsonówz dużym zamkiem,  ogromnymi ogrodami i  otoczona szkarłatnymi wodami. Wszystko sięzgadzało,  tylko z wyjątkiem położenia.Pierwsza wyspę która kupił Morgan, blisko osiem lat temu,  znajdowała się na Alasce. Budowa ruszyła sześćlat temu, jednak po dwóch latach, zmienił jej położenie. Wykupił inną, niedalekoPanamy pod pretekstem lepszych warunków dla roślin. Oczywiście, wszyscy dobrzewiedzieli jaki był prawdziwy powód tej decyzji.
J A.
Morgan chciał opóźnić ceremonię jak najbardziej mógł. A kupienie innej wyspy i rozpoczęcie budowy od nowa, to gwarantowany sukces. I mu się udało.  Ceremonia przesunęłam się o trzy lata. Jednak nic mu to nie dało. Ja nie zmieniłam zdania. Nadal chce… żyć z Christopherem.Nie zmieniłam zdania, ale nie jestem już tego tak pewna, jak pięć lat temu.Wątpliwości są okropne.
Ginny i Delia spojrzały na siebie podejrzliwie, a ja na nie, ze ciepłym, sztucznym uśmiechem, który miałam nadzieje, że nie odszyfrują. Delia mojej dziwne zachowanie zrzucała na nerwy. Uważała,że musiałam się denerwować. Najważniejsze w przeciągu stulecia wydarzenie,przed całą  wampirzą socjetą. Powinnam się denerwować i może bardzo, bardzo głęboko we mnie tak się działo. Ale bycie w centrum uwagi, panną młodą, tą na której spoczną wszystkie co do joty spojrzenia nie nastręczało mnie najbardziej.
Uśmiechnęłam się do dziewczyn jeszcze raz. Włożyłam w to więcej mojego aktorstwa, które się polepszyło w ostatnim czasie. Chyba mi uwierzyły, że nie zrobię nic głupiego: na przykład wybiegnę stąd czy podrę sukienkę. Co właściwie chciałabym zrobić.
Ginny posłałam mi spojrzenie. T O  spojrzenie, którym obdarowywała kogoś gdy widzi że zaraz coś zrobi, coś co widziała, coś co zmieni wszystko. Ten jej stanowczy wzrok i zadziorny uśmiech. Nim zdążyłam zareagować, wyszła tanecznym krokiem z pokoju. Widziałam tylko jak sukienka tańczy w jej baletowym rytmie. Jak przystało na druhny, wszystkie były ubrane identycznie. Tym razem wybrałam trzy,nie dwie jak ostatnio: Delia jako pierwsza, Ginny i Martha. Ostatnią wybrałam czysto przez wzgląd na Alexandra, choć ją cenię sobie jak przyjaciółkę na równi z Ginny. Doszłam do wniosku, że skoro Alex będzie się koło mnie kręcił, to Martha jako druhna będzie musiała robić to samo, a im więcej tak dwójka spędza czasu razem, tym większa nadzieja, że się zejdą. Choć termin ślubu Mathy z Matthewem jest już wyznaczony.
Suknie druhen były w kolorze dojrzałej śliwki, zwiewne i długie, do samej ziemi z niewielkim trenem, zwężone w tali,żeby ją podkreślić, bez ramiączek i z fałdą materiału puszczoną po lewej stronie. Ich srebrnych szpilek, wysadzanych prawdziwymi diamentami nie było widać, a szkoda bo mi się nawet podobały, jak na wybór Doris. Dziewczyny trzymały w rękach bukiety prawie identyczne, jak mój, ale mniejsze. Jako że istniały tutaj tylko dwa kolory, biel i fiolet, a ja nie zgodziłam się na fioletowy element w sukni, to dziewczyny przehandlowały fioletowe kolczyki i bukiet z fioletowych kwiatów, z trzema białym różami.
Delia wychodząc z pokoju zawahała się i zawróciła.Westchnęła i spojrzała na długi welon położony na łóżku. Nie chciałam go jeszcze zakładać, był czas.
 - Kochanie wybacz ale ja cię nigdy nie zrozumiem.Wiele osób szuka miłości, rozpaczliwie jej szuka, wśród płomieni, powodzi, zawiei,ale szuka, bo chce ją znaleźć, ale nie ty. Ty pomimo że znalazłaś miłość i co gorsze ,w twoim przypadku,  odwzajemnioną , romantyczną, faceta, który zrobi dla ciebie wszystko. Ty decydujesz się wyjść za brata, wstąpić w związek,który zawsze będzie braterski, zawsze, zawsze Chris będzie dla ciebie bratem –Delia uśmiechnęła się krzywo. Czekała na moją odpowiedź i pewnie parę lat temu by ją otrzymała, ale nie dziś. Ta odległa mi dziś osoba, która pięć lat temu pojechała do Forks, zaszyła się w lesie, usiadła na polanie i podjęła decyzję o ceremonii,była jakby innym wcieleniem, bo na pewno nie mną. Jakby hinduską reinkarnacją mnie. Nie tą która siedzi w kosmicznie drogiej sukni ślubnej i stara się nie rozsypać na miliony kawałeczków, z bezradności i głupoty. - Morgan ma taki uroczy garnitur – zaśmiała się Delia i podeszła do mnie. Spojrzała mi ostrzegawczo w oczy. Jak matka karcąca pięcioletnie dziecko.  - Nawet nie waż się wybierać Edwarda! Wyjdź lepiej za Chrisa. Wszystko tylko nie Edward!
Tylko cudem jego imię przeszło jej przez gardło. Normalnie nazwałaby go durniem, kretynem, idiotą, debilem lub jak uwielbiała bagnem. Kiedy ją zapytałam skąd jej to przyszło na myśl to stwierdziła, że Edward jest bagnem. Wpadłam do niego za pierwszym razem i nie mogę się wydostać, wsysa mnie ciągle do środka, choć nie wiem jakbym się chciała wydostać na powierzchnie. Bardziej pasowałby tu ruchome piaski ale ona wolała bagno.
Delia spojrzała na mnie stanowczo i wyszła.
A mój wzrok skupił się na moim odbiciu w dużym lustrze, obok łóżka. Było jak oczyszczająca z brudu woda, ukazująca prawdziwe oblicze. To co ukryte pod grubą warstwą fałszu, ale również odkrywa najmniejszą rysę czy pękniecie, które byłoby zakryte gdyby nie ona. Nie zobaczyłam tego co chciałam, tego co się spodziewałam zobaczyć, nie zobaczyłam tego co pięć lat temu zdecydowałam się zobaczyć. To nie było to, czego się spodziewałam. Zobaczyłam kobietę, o skulonej postawie, niemal obronnej, pustych, zimnych i smutnych oczach. Wyrazu twarzy w prawdzie nie było, ale jednak kąciki ust chyliły się ku dołowi, a po zaróżowionym policzku, dzięki różowi spłynęła jedna krystaliczna łza. Złapałam ją i spojrzałam na nią jak na dowód w sprawie.
Co ja robię? Czułam się jakby ktoś wbijał mi gwoździe do trumny z moim ciałem wewnątrz. Mocno, pewnym ruchem, głęboko, aż tak, że gwóźdź uszkadza skórę. Co gorszą, to ja trzymałam ten młotek. Ja sama wbijałam sobie gwoździe do trumny.
Zgodziłam się wyjść za kogoś, kogo owszem potrzebuje do życia, ale to w końcu tylko brat. Zawdzięczam Chrisowi wiele ,może nawet wszystko. Potrzebuje go to też jest fakt, ale przecież do tego nie muszę za niego wychodzić.
W zasadzie to komu i co chce udowodnić?Chce pokazać światu, że jestem przykładną panią Dowson i nie mam romansu z Edwardem, żeby sprawa Nessi nie wyszła na jaw? Co jest jedynym warunkiem, który zażądali Volturi w zamian za niezabicie jej.  
Nie. To mógłby być powód, ale tylko na samym początku. Może wtedy był. Czułam się jakby ktoś wymazał mi pamięć, tak subtelnie, delikatnie, malutkim pędzelkiem. Tylko to wspomnienie, kiedy zadecydowałam, że dziś wezmę udział w ceremonii. Nie pamiętałam czemu się zgodziłam. Decyzja w afekcie? Może. Ale dlaczego, dlaczego ja się zgodziłam wtedy? A teraz? Dlaczego nie przerwałam tej farsy wrzucając wszystkie zaproszenia do ognia?  Owszem nie chce żeby świat się dowiedział o Nessi, o tym że ją urodziłam, ale nawet jeśli by to się stało to przecież poradzimy sobie z Volturi. Wiele się pozmieniało na świecie. Jakby doszło do walki to nie wiem czy aby to my Dowsonowie nie mielibyśmy większej armii. To chyba za nami cały świat by się wstawił. To tylko przypuszczenia ale na pewno nie chce ich sprawdzać. Wojna to paskudna sprawa, ale… na pewno nie wmówię sobie, że biorę ceremonię żeby nie wybuchła wojna!
               Właściwie,czemu ja do cholery biorę tą ceremonię?
            Przecież nie przez wzgląd na Christophera. Może po części sądzę, że jak ją będziemy mieć,to Chris zostanie i nie zrobi takiego numeru jak ostatnio. W ostateczności to było zabawne. Nie odzywał się przez  pięć długich lat. Nie odpowiadał na maile, telefony, smsy czy jakąkolwiek próbę kontaktu. Jednak wczoraj wysiadł z motorówki, w krótkich spodenkach, z rozpiętą koszulą, słomkowym kapeluszem, z jedną torbą, najnormalniej w świecie wszedł do salonu gdzie byli prawie wszyscy z rodziny i zapytał się, jak gdyby nigdy nic:„Gdzie jest mój pokój”. Bałam się o niego. Przez ten podział świata. A Chrisa nie da się zamknąć w jednym kraju, nawet w USA. On jak czuje, że coś lub ktoś go ogranicza, ucieka, odlatuje jak ptak, żeby poczuć wolność. Ja jak go tylko zobaczyłam, to po prostu odetchnęłam z ulgą, że jest cały i zdrowy, oczywiście podeszłam do niego i go uderzyłam, na co mi pozwoli i zapytał z uśmiechem: „Lepiej ci?”. Przytaknęłam. Od razu mi ulżyło. Tęskniłam za nim, ale nie aż tak bardzo jak sądziłam, że będę. Było mi smutno i brakowało mi tego, że wiedział dokładnie, o co mi chodzi. Może nawet brakowało mi tych kłótni z nim. Brakowało mi go, na pewno. Ale Chris nie jest powietrzem, mogę bez niego żyć. Kiedyś uważałam, że to niemożliwe, że to dzięki niemu istnieje. Że bez niego, jak odejdzie choćby na kilka metrów rozsypię się na drobny pył. Jakby był moimi filarami, fundamentami, aparatem podtrzymującym życie. Jednak się pomyliłam.Dam radę bez niego żyć, dawałam przez pięć lat. Czasami mi się wydawało, że dzwoniłam do niego tylko przez zasadę, bo właśnie tego ode mnie oczekiwano. Chyba nawet w miarę upływu miesięcy, lat popierałam jego decyzję, nie wiem czy jakbym była nim, nie zrobiłabym tego samego. Rzuciła to wszystko. Nie uciekła, bo ucieczka jest czym co kiedyś musi się skończyć, to nieuniknione, nie da się uciekać w nieskończoność, w szczególności gdy jest się wampirem. Nie. W ucieczkę jest wpisany przymusowo powrót , a w zostawieniu za sobą, rzuceniu wszystkiego niema. Jest możliwość powrotu, ale nie przymus.
Chciałabym go mieć zawsze niedaleko, ale to nie pasuje do Chrisa… Nie da się zmienić kształtu sinusoidy, Chrisa zmienić też się nie da. Z nim się żyje według jego zasad, ignorując jakby w ogóle istniały wady. Bo on nikogo nie potrzebuję, tylko lubi z kimś przebywać, tak jak ze mną i najgorsze jest to, że to ty go potrzebujesz, nie on ciebie, ale w pełni to akceptujesz. Pewnego dnia to mu się nudzi, tak jak ostatnio i odchodzi. Nikt nigdy nie zagłębił się w jego psychikę i nikt go nigdy nie odszyfrował. Chris to Chris. Nieprzewidywalny, samowystarczalny i nieobliczalny. Nie zmienia to fakty, że naprawdę chciałabym go mieć w pobliżu, niestety to się nie stanie. Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam, że przyjedzie na ceremonię. Może nawet liczyłam na to, miałam nadzieje, że się nie pojawi. Może to by coś zmieniło.
Westchnęłam i odgarnęłam pojedyncze pasma włosów do tyłu. Ginny pokręciła mi włosy niemal jak sprężynki i rozpuściła. Jedynie z włosów na czubku głowy związała mały kok, w niego miała wpiąć welon, w delikatną fioletową koronkę z brzegu.
Zegar w salonie wybił dwa uderzenia. Była druga po południu, zostały mi dwie godziny. Nie wiedziałam czy chce, żeby wybiła już szesnasta czy nie. Nie wiedziałam czy ten wolny czas na myślenie powoduje więcej szkód czy pożytku. Przecież od tygodnia nie mogę znaleźć żadnego sensownego powodu dlaczego do cholery jestem dziś ubrana w białą suknie i właśnie Chris jest panem młodym.
Nie widziałam żadnego powodu, dlaczego miałbym zejść po schodach do Basenu Neptuna, gdzie będzie rozgrywać się ceremonią, ale również nie widziałam, żadnego powodu, żeby tego nie robić.
No dobra,  może był jeden.
Morgan zawsze był kimś ważnym. To prawda broniłam się przed nim, jak mogłam. Nie mieszkałam w zamku. Jeździłam po całym świecie, grałam siedemnastoletnią uczennice liceum. Uciekałam, gdy byliśmy sami, unikałam z nim wypraw, przyjęć czy spotkań. Robiłam wszystko, żeby udawać, że Morgan, to taki władca klany, jak Aro. Nikt więcej. Ale nie udało się. Od momentu, kiedy Cullenowie przekroczyli próg zamku w Kandzie, Chris odszedł, zostałam z nim sama.
Ostatnie pięć lat… Przegryzłam wargę na samą myśl o tym.
Morgan przeszedł sam siebie, bo wiedział,że ma tylko jedną, tą, szanse. Nie oszukujmy się był ciągle obok, nie zostawiał mnie nawet na chwilę samą.
Chorwacja, gdzie mnie zabrał,  po tej aferze z Andrew’em. Nie wiem czemu uważał że właśnie to miejsce będzie właściwe. Wziął klucze, nawet o tym nie wiedziałam, do mojej willi na wyspie Hvar, godzinę promem od Splitu, gdzie mieszka Alexnader z dziećmi. Willa jest w górach, otoczona lasami, z wydzieloną piaszczystą plażą. Daleko od kurortów nadmorskich. Morgan chciał, żebym odpoczęła, zrelaksowała się. Odpoczęłam i nabrałam sił, to było pewne.Spacerowaliśmy wzdłuż morza, pływaliśmy, nawet bawiliśmy się z Millienne i Miguelem. Zwiedziliśmy najważniejsze miasta na wyspie. Nawet nie próbował mnie wtedy pocałować. Na pewno wiele go to kosztowało. Czułam się w jego towarzystwie po prostu dobrze, właściwe jakbym była na swoim miejscu. Raz samoczynnie moja ręka wplatała się w jego. Morgan spojrzał na mnie zaskoczony,ale wzmocnił uścisk. Było mi tak dobrze, moje serce napełniło się ciepłem.
W jeden ciepły wieczór, gdy oglądaliśmy zachód słońca, z balkonu chciałam, żeby ta chwila trwała. Chciała, żebyśmy zastygli w tej chwili, gdy patrzyliśmy jak słońce topi się w morzu, zasypia.Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Nie przytulaliśmy się, nie całowaliśmy się, Morgan tylko położył swoją rękę na mojej, a ja ją po chwili złapałam, jakbym nigdy nie chciała jej puścić, jakby tu właśnie było jej miejsce. Uśmiechnęliśmy się do siebie i odwróciliśmy wzrok ku ciemniejącego z każdą sekundą niebu.
Krystaliczna łza spłynęła mi po policzku.Łza tęsknoty za utraconą chwilą.
Chciałabym moc pojechać z nim tam, teraz.Z Morganem stanąć na kamiennym balkonie, usiąść na balustradzie, wdycha cudowny zapach lawendy i patrzeć na zachodzące słońce z Morganem obok. Ze zlepionym i rekami. Zatracić się w chwili.
Nie mogłam powstrzymać łez. Zaczęły płynąć swoim tempem a ja nie mogłam ich powstrzymać.
Morgan mnie kochał, to było pewne,wiedziała to od wielu lat. Jego miłość była pewna. Niemal jak stała w matematyce. Był ja miejsce do którego się wraca, nie wiedząc czemu. Oddycha się tam inaczej, patrzy inaczej. Nigdy się nie poddał, zawsze wierzył, że kiedyś coś we mnie pęknie, że inne uczucia przeważą nad strachem przed zranieniem.Chyba się  w końcu doczekał. Myślę, że zawsze byłam jego, od przemiany w wampira. Ciałem na pewno, sercem też. Chyba je zgłaszałam rozsądkiem. Poświęcił dla mnie tyle, a ja mu miliony razy łamałam serce.


Nie mogę tak żyć lecz nie mogę wrócić tam skąd przybyłam.
Dlaczego nie spróbować?
Zawsze mogę tu wrócić. Do okropię drogiej,ślubnej sukni, do ceremonii. Otarłam łzy z policzków. Wstałam z łóżka delikatnie starając się nie zaplątać w fałdy materiału sukni, czy zaczepić jej.Otworzyłam drzwi i chwyciłam za jej brzeg. Zaczęłam biec wzdłuż długiego pełnego portretów i przepychu korytarza, do klatki schodowej, żeby dostać się na piętro wyżej,  do pokoju Morgana.Wątpiłam, że tam będzie. Zachowałaby się jak prawdziwy, zraniony kochanek,który nie zdołałby patrzeć, jak jego sens życia umiera. Jak jego ukochana przystrojona w biel, idzie wolnym, stanowczym krokiem z niezachwianym spokojem,do końca swej  samotnej ścieżki, do innego.Po to, żeby z wąskiej, pojedynczej drogi stała się szersza dla dwójki osób. Nie wytrzymałby, że to się rozgrywa się na jego oczach. Widziałby jak się oddała i nigdy nie wróci. Jak idzie w stronę bez powrotu. Nie wytrzymałby jak nie krzyknąć,płakać czy zrobić cokolwiek. Nie byłby wstanie stać jak posąg z kamienia, z uśmiechem i nic nie dać po sobie poznać.
Ale nie Morgan. Nie on. On nie czekałby w sypialni. On poszedłby  na ślub. Stanąłby w pierwszym rzędzie i patrzył na, to co się dzieje, bez mrugnięcia okiem. Jak jego życie traci sens i usilnie  by każdemu uświadamiał, że on ma się dobrze. Patrzyłby z szeroko otwartymi oczami i kamienną, bez wyrazu twarzą, jak jedyna osoba, którą ceni ponad wszystko,rani go odchodząc na zawsze. Ale tak byłoby. Nie zrobiłby, żadnej sceny, nic.Stałby i patrzył. Jedynie ściągałby mnie swoim wzrokiem łudząc się, że widok w jego oczach całej duszy zmieni wszystko. Że powiem „nie” zamiast „tak”.
Jednak biegłam starając się nie połamać obcasów, czy zaczepić tej delikatnej koronki. Szanowałam prace jaką włożyli wszyscy w tą suknię. Była ładna, ale oczywiście nie dla mnie. Przypominała sukienkę jakieś księżniczki z bajek dla dzieci. Była cała w delikatnej koronce.Miała niewielki dekolt, a rękawy kończyły się na łokciach, na szczęście niebyła wycięta z tyłu, w pasie była przepasana satynowym materiałem, związanym z tyłu w obszerną kokardę. Posiadała znaczący tren. Szpilki były za to proste,klasyczne, jedynie obcasy były wyłożone prawdziwymi diamentami.
Nie zdziwiłam się, że nie wpadłam na nikogo, na korytarzach. Wszyscy znajdowali się na zewnątrz. Nie chciała wpaść na moje druhny czy Alexa. Nie miałabym pojęcia co powiedzieć. Nie myślałam, że Morgan mógłby mi powiedzieć, żebym wyszła za Chrisa, albo dziewczyny. To byłby dobre politycznie, a nie uczuciowo. Musiałam się znaleźć przy Morganie, potrzebowałam tego. Czułam jak moje serce zaczyna bić, bić coraz szybciej z każdym krokiem do jego pokoju.
-Morgan! – krzyknęłam z nadzieją, gdy wbiegłam do jego pokoju. Było ciemno,złowróżbnie ciemno, jak w jaskini wysoko w górach, wszystkie okna były pozasłaniane, a słowo bałagan nie odzwierciedlało, tego co panowało tutaj. Pokój wyglądało jakby przeszedł w nim huragan i to całkiem silny. Powywracane meble,rozrzucone gazety, ciuchy, rozmiecione w pył różne dekoracje czy kwiaty. Można była jasno stwierdzić, że Morgan znalazła sposób, żeby dać upust emocjom. Wyżył się na pokoju.
Pustka. Nie było nikogo. Tak jak się spodziewałam. Morgan odgrywa swój popis przed gośćmi, że  nic się nie dzieje.  Że jest za ceremonią.
Zamknęłam drzwi od jego pokoju i skierowałam się ponowie na klatkę schodową. Musiałam go znaleźć. Ale tak, żeby nikt mnie nie zobaczył, co było nie możliwe. Jedynym wyjściem było ukryć się gdzieś w pobliżu gości i poczekać, aż ktoś z rodzimy przejdzie obok, żeby mogła go wysłać po Morgana. Nie pasowało mi, żeby wciągać w to osobę trzecią, ale nie było wyjścia. 

-Isabell… - zawołał ktoś za moimi plecami. Niechętnie się zatrzymałam i odwróciłam.
Zmarszczyłam brwi. Tego się nie spodziewałam. Kiedy spojrzałam na niego, od razu zdałam sobie sprawę, że zapomniałam o jego istnieniu. Jakbym nigdy go nie spotkała, albo jakby ktoś wymazał mi pamięć, a jego w szczególności. Był tuż obok, w zasięgu mojego wzroku, a ja go nie zauważałam. Nawet o nim nie myślałam. Jakby nie brał udziału w moich rozterkach. Jakby go nie było. Jakby go nie było w moim sercu.
-Zdajesz sobie sprawę, że pierwszy raz mnie tak nazwałeś? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
Wielokrotnie go prosiłam, żeby używał mojego pełnego imienia, ale nie. Do tej pory nazywał mnie Bellą. Edward uśmiechnął się delikatnie i zrobił krok w moja stronę. Nie wyglądał na zaskoczonego, bardziej na rozbawionego lub zaciekawionego.
-Chyba właśnie widząc cię taką, zdałem sobie sprawę, że stoi przede mną Isabell, nie Bella.
Spojrzałam na niego przenikliwie.Nieustannie twierdził, że widzi różnice między Isabellą i Bellą. Twierdził, że Bella gdzieś jest. Choć ja nie. Byłam Isabell. I na szczęście w końcu to zauważył. Chciałam już iść ale nagle zainteresowało mnie co on tu robi.
-Co ty tu robisz? – zapytałam po chwili ciszy. Sądziłam, że jest w ogrodzie zresztą gości. Nie spodziewałam się nikogo w zamku. Skoro nawet Morgan odgrywa rolę przed gości, to nie sądziłam, ze ktoś zostanie w zamku. No chyba, że Edward udaje zranionego kochanka.
Znowu się zaśmiał.
-Chyba istnieje lepsze pytanie: Co ty tu robisz?
-Eeee – za jąkałam się. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Że biegnę do Morgana? Że próbuje uciec? Co jeśli nadal mnie kocha? Nie chce go zranić! Nie jestem nim. A powiedzieć mu, że odchodzę do kogoś, kto nie jest nim i do tego,zrobić to, na jego oczach, to by mu serce złamało, o ile mnie kocha. A wołałabym żeby nie.  – Zadałam pierwsza pytanie – obruszyłam się.
-A co to jesteśmy w przedszkolu? – zapytał drwiąco.
            Zamilkłam.Nie mogłam mu powiedzieć prawdy.
-Chcesz uciec z nim, prawda? – zawiesił głos. – Z Morganem…
Nagle wzór na marmurowej posadce wydał mi się namiar interesujący. Zdziwiłam się, że od razu odgadł. Równie dobrze mogłabym iść po jakąś rzecz, a nie od razu uciekać. Ale jeśli nawet on zauważył to coś między mną a Morganem…
Edward przyjął moje milczenie jako potwierdzenie.
-Kochasz go?-  zapytał bezpośrednio
Podniosłam wzrok na niego. Czy ja kocham Morgana? To za dużo jak na jeden dzień! Postanowiłam dać mu szanse. Zobaczyć co z tego wyniknie. Ale nie mam pojęcia czy moje serce nie utraciło czucia,zdolności do kochania. Czy jestem w stanie kogoś pokochać tak bezgranicznie…Oddać mu moje serce i wręczyć wycelowany w nie pistolet i zaufać, że nigdy nie strzeli i mnie nie zabije.
-Nie wiem…- odparłam płaczliwie.
Edward westchnął. Miał oczy pełne smutku. Nadal mnie kochał. Choć łudziłam się, że się wyleczył. Ostatnio nawet często przebywa z Phoebe. Ale ze mną… drogi się rozeszły. Edward się zamyślił i zaczął szeptem, jakby nie wiedział, że mówi to na głos.
-Wiesz, myślałem kiedyś o nas… jakby to było jakbyś do mnie wróciła i wiesz co,nie mogłem sobie tego wyobrazić… My Cullenowie, na pewno byśmy tu nie zostali, parę osób by tego nie zniosło. A ty nie przeprowadziłabyś się gdzie na koniec Stanów… No bo jak? Wzięłabyś Chrisa? Nie… On by się nie zgodził. Co byś zrobiła ze swoimi rodzicami, Melanie i Michaelem, jesteś ich ulubioną córką, zauważyłem to. Zabrałabyś Delię? Nie. Jej mąż nie nadaje się do ludzi, wiesz to. Ma najwięcej zwierzęcych odruchów z was wszystkich. A co z Dziećmi Gwiazd? Twoim bratem i jego dziećmi? No i co z Morganem? Nie zostawiłabyś ich.
Zabrzmiało to jak wyrzut. Jakby miałby mi za złe to. Ale ja mu nie mówiła, że do niego wrócę. Nigdy. Oparłam się o balustradę schodów. Musiałam się o coś oprzeć, bo czułam, ze moje nogi są jak z waty.
-Masz racje, Edward. Nie zostawiłabym ich. Są moją rodziną. Zawsze nią byli i będą.
-Więc to już koniec? – podniósł na mnie pełne goryczy spojrzenie.
-Myślę, że koniec już był: w lesie w Forks. Tylko ty  próbujesz na siłę sprawić, żeby trwało coś co się skończyło. Przyznaje się, nie jestem bez winy w tym. Rozbudziłam twoje nadzieje, które od początku były fałszywe. Bańka mydlana. Przepraszam cię, za to. Ale sam widziałeś, jak tu jest, w moim świecie, każdy wie lepiej co dla drugiego najlepsze i co czuje. Najwyraźniej im dłużej słuchasz ich paplania to zaczynasz w nią wierzyć.
Przypomniałam sobie tą głupotę jaką zrobiłam wracając do niego, gdy mnie w końcu znalazł. I jeszcze powiedziałam mu, że go kocham. Nie, to nie to było najgorsze, ja w to uwierzyłam. Co było nie prawdą. Moja miłość do niego umarła w dniu mojej przemiany. Znikła jak moje brązowe tęczówki.
-Mogę cię o coś zapytać? – zapytał nieśmiało.
-Jasne.
-Kochałaś mnie?
Wzdrygnęłam się. Jak on może o to pytać?Przecież to oczywiste!
-Tak, Edwardzie. Nawet masz na to namacalny dowód – Nessi.
Spojrzeliśmy po sobie. Edward wiedział,że mam rację.
-Dziękuję ci za nią. – powiedział nagle.
Uśmiechnęłam się. To było jak docenienie tego, co przeszłam z małą. Nie musiał tego robić. Wiedziałam co wtedy robię i nawet jakby nikt nie był po mojej stronie i tak bym ją urodziła.
-I ja tobie – mruknęłam. -  Myślę, że dostaliśmy dość ładne zakończenie od losu.
-Mając na myśli Nessi, to masz racje – ciągnął.- Co teraz będzie?
-Spróbujemy być przyjaciółmi. Nie wykreślę was Cullenów z mojego życia, nawet tego nie chce. Pewnie minie wiele czasu zanim Alice przymnie do wiadomości tą nową sytuację ale… Edward nie chce żebyśmy zaczynali od nowa, udawali, że się nie znamy… Mamy razem dziecko, które w ostatnim czasie jest bardzo niesforne… I Martin – wzdrygnęłam się.
Edward się zaśmiał, wiedział, że mam rację. Nessi stała się tak nie znośna, że ja z nią nie mogę wytrzymać.
-Zajmę się nią i nim.
-Nie będę was trzymać siłą przy mnie… Volturi już dawno o was wiedzą. Ukryć coś przed Heidi jest niemożliwe, niemal jak zwrócenie jakiejś rzeczy, która kupiła Doris.
Zaśmialiśmy się razem. Edward przybywał już chwilę z moją rodziną i zdążył się nauczyć o niej wystarczająco dużo. Skupił swój wzrok na mojej suknie i zaczął rozbawiony:
-Ta suknie jest naprawdę śliczna ale…
-Nie w moim stylu. Wiem.
          Roześmialiśmy się razem. Chyba jest jeszcze nadzieja dla nas jako przyjaciół. Chyba będziemy mogli przebywać w jednym pokoju. I przede wszystkim zaakceptować nowe związki.
-Chyba będzie lepiej jak znajdziesz szybko Morgana, oszczędzisz sobie gardła na„nie”.
Uśmiechnęłam się. Miał rację. Odwróciłam się w stronę schodów, jednak zawahałam się i powiedziałam do niego przez ramię:
-Powinieneś dać szanse Phoebe, ze starej miłości najlepiej wyleczyć się nową.
-Skąd… - zaczął nie dowierzając. Owszem byłam zajęta w ostatnim czasie ale widziałam wszystko.  
-Mam oczy i uszy, z resztą Nessi zaczęła układać plan jak ją poćwiartować.
Odwróciłam się i zbiegłam schodami na parter, byłam spokojna. Dziwnie spokojna. Nie złamałam mu serca, bo chyba sam dobrze wiedział, że nie możemy być razem. Może nawet zaakceptowałam Morgana.
 Ale kiedy znalazłam się w holu, a moje oczy spoczęły na zegarze. Zaczęłam biec w stronę bocznych drzwi na końcu długiego, krętego korytarza po lewej stronie.Było piętnaście po trzeciej. Na pewno za chwilę przyjdą dziewczyny, żeby ubrać mi welon razem z tatą, który poprowadzi mnie do ołtarza.
Jednak, na jednym z zakrętów, wpadłam na coś, niemal kamienną ścianę, która wyrosła z ziemi. Podniosłam oczy i wcale tonie była ściana, ale osoba, z nadprzyrodzoną siłą. Ubrana w ciemną, do ziemni pelerynę z kapturem na głowie. Nie widziałam twarzy, tylko złośliwy, chytry uśmiech.  Nie miała pojęcia, kto to jest i co chce. Byłam pewna, że Morgan nie wynajął by, aż tak mało subtelnych ochroniarzy. Owy mężczyzna złapał mnie mocno za ramiona, a jakby zza jego pleców wyrośli następni, każdy bardziej mroczniejszy od drugiego.
Byłam przerażona. Instynktownie zaczęłam się wyrywać i szarpać. Głos ugrzązł mi w gardle, nie potrafiłam wydać żadnego dźwięku.
Mężczyzna, który mnie trzymał wzmocnił uścisk, jakby to w ogóle było możliwe.
-Złapać cię Isabell to jak zapolować na jelenia, bardzo prosto - zaśmiał się gorzko, a jego towarzysze zawtórowali mu donośnym śmiechem. Nagle wewnętrzny głos kazał mi uciekać. Uderzyłam oprawcę, tak mocno, że przewrócił się na ziemię i  wyrywałam się. Momentalnie przypomniałam sobie, że umiem mówić. Zaczęłam krzyczeć jak najgłośniej umiałam:
-Pomo…
Niestety wpadłam w pułapkę innym ramion,które oplotły mnie tak mocno, że zbrakło mi tchu, a ręka zasłoniła mu buzie,żebym nie krzyczała.
-Oj oj nie ładnie! Zostaliśmy uprzedzeni, że będziesz się stawiać, więc mamy słodycze – zaśmiał się mężczyzna, którego uderzyłam, podnosząc się z podłogi.  – Przytrzymajcie ją. – polecił pozostałym towarzyszom stojących z tyłu.
Z peleryny wyciągnął strzykawkę z przeźroczystym  płynem. Wiedziałam co to jest. Sześć lat temu tym samym groziłam Marcusowi. Jad wilkołaka.
Pozostała dwójka podeszła do mnie i złapała za ręce. Jeden gwałtownie odsłonił mi ramię niszcząc sukienkę. Nim się zorientowałam wbił mi strzykawkę w ramię.
Przestałam się wyrywać, powoli opuszczały mnie wszystkie siły. Moje ciało bezwiednie opadło na ziemie Katem oka zobaczyłam, jak za rogiem chowa się Heidi, tak żeby jej nie zauważyli.Wiedziałam, że ona prędzej mnie dobije, niż pomoże. Ostatnie co zobaczyłam to jak wyciąga swój telefon, a później nie wiedziałam nic poza ciemnością.
 __________
Sukienka Isabelli I zdjęcie i II zdjęcie ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz