Postanowiłam w końcu, uporządkować wszystkie płyty CD i
DVD. Plątały się po całym domu. Wszędzie: na stołach, stolikach, szafach,
regałach i nawet czasami na podłodze, czy fotelach. Miałam tego dość.
Ciągle się o nie potykałam, lub zawadzały mi.
Nigdy nie byłam bóg wie jaką fanką
porządku, ale nauczyłam się, żeby ogarnąć te wszystkie rzeczy, które posiadam,
(a przynajmniej połowy nigdy nie używam) trzeba mieć wszystko w jednym miejscu.
Z drugiej strony, po co się marnować
ten piękny, mahoniowy regał w salonie, który tak idealnie oddaje charakter
pokoju? Aaa, o rzesz ty , gadam jak Ginny lub Melanie. Oj nie dobrze ze
mną.
Weszłam do najbliższego pokoju czyli
Chrisa, żeby stamtąd zabrać płyty. Oczywiście widok jak tam zastałam nie
zdziwił mnie, nawet w jednym procencie. Porozrzucane ciuchy, książki, papiery,
rozbity flakon i uwiędłe kwiatki. Ahh istne tornado ,jednak przywykłam do tego.
Czasami przez jego bałagan żałuje, że nie mieszkamy w jednym pokoju, ilekroć
zajmowaliśmy ten sam pokój , nie było w nim jakiegokolwiek śladu po
nieporządku…
Starając się nie zabić (jakby to było możliwe), na
czymś znajdującym się na podłodze, podeszłam do stolika i zabrałam płyty,
marząc tylko o jednym - żeby jak najszybciej stąd wyjść. Niestety przy
drzwiach wpadłam na jego majtki, co było prze okropne, ponieważ miałam bose
stopy. Skrzywiłam się i przeklęłam, że nie ubierałam butów. Ale zwykle
tak robiłam, gdy nadzorca mojego wyglądu (czytaj Ginny) nie znajduje się w
domu. Z każdym rokiem tracę nadzieje ,że blondynce się znudzi kontrola nade
mną…
Wyszłam z tej „stajni Augiasza” czym prędzej mogłam
i przyrzekłam sobie w duchu, że zmuszę Christophera do porządku, żeby nie
wiem co ! Naprawdę nie uśmiecha mi się wpadać w jego bieliznę.
Po drodze do salonu zabrałam jeszcze parę leżących na podłodze płyt, aż w końcu wyrosła kupka wyższa ode mnie o głowę. Położyłam wszystko na wolnej sofie i zabrałam się za układanie do regału. Postanowiłam zrobić to alfabetycznie.
Po drodze do salonu zabrałam jeszcze parę leżących na podłodze płyt, aż w końcu wyrosła kupka wyższa ode mnie o głowę. Położyłam wszystko na wolnej sofie i zabrałam się za układanie do regału. Postanowiłam zrobić to alfabetycznie.
Gdy układałam już piątą płytę, usłyszałam jakiś
szmer za swoimi plecami. Początkowo stwierdziłam, że to zwykły wiatr, wznoszący
firankę w powietrze, która o coś zahaczyła. Nie przejmując się tym
wróciłam do poprzedniej czynności.
Jednak w tej samej chwili,
poczułam i usłyszałam, że nie jestem sama w domu. Przeraziłam się. Jakaś
siła trzymała mnie, żeby się nie odwracać się.
Mój wzrok został utkwiony w martwym punkcie. Nogi jakby
zostały zabetonowane i nie mogłam się ruszyć. W mojej głowie przewinęło się
wiele imion i nazwisk. Zaczynając od Volturi , którzy jak na nich, dawno nie
składali wizyty, a przecież Francja jest pod ich wpływem. Mają tu samych
przyjaciół. Jednakże zaraz pomyślałam, że przecież „wyrastanie z powietrza
‘’ to ulubiony sposób Alexandera, żeby zawitać z odwiedzinami.
Szybko odwróciłam się na pięcie.
O framugę drzwi ,a raczej ściany do salonu, opierał
się kasztanowy chłopak, a jego złote tęczówki uważnie mi się przyglądały.
Edward.
-Przestraszyłeś mnie-
pisnęłam z wyrzutem.
Edward zaśmiał się i strzelił swój uśmiech firmowy.
-Przepraszam nie chciałem-
odpowiedział posyłając swój przepraszający wzrok. Podszedł do mnie i
objął jedną ręką w tali. Wolną dłonią dotknął mojego policzka i pocałował mnie
delikatnie w usta. Oddałam pocałunek. Przysunęłam się na minimalną odległości,
tak że nie było żadnej granicy między nami. Edwarda puścił mnie w tali i
wplątał jedną rękę w moje włosy, a drugą bez celu przesuwał od ramienia do
biodra. Całowaliśmy się tak zachłannie jakby te wszystkie lata rozłąki
przelaliśmy w tą jedną chwilę. Jednak obydwoje wiedzieliśmy, że długo tego nie
nadrobimy.
-Czyżby coś się stało, że
jesteś sama w domu? – zapytał między pocałunkami.
Nie miałam ochoty mówić mu o tej aferze z Rosalie.
Wściekłby się na pewno. I nie wiadomo co by zrobił. Popędziłby do domu
nawrzeszczałby na nią , czy może i udusił ? Po
części zaczęłam się czuć winna, bo nie potrzebie powiedziałam o jej zazdrości.
Edward odgarnął moje włosy do tyłu i
przeniósł swoje pocałunki na moją szyję. Odchyliłam lekko głowę w prawo dając
mu lepszy do niej dostęp. Mając wolne usta mruknęłam w odpowiedzi.
-Ginny jest u was, Luis
gdzieś wybył, pewnie coś znowu kombinuje. – Byłam tego tak pewna jak to , że za
miesiąc będzie sierpień. On zawsze coś kombinuje. Właściwie nie podziękowałam
mu jeszcze, za ten cudowny liścik z cytatem do Cullenów. Wyleciało mi to z
głowy. - A Chris zrobił sobie spacer.- wymyśliłam coś szybko, chyba
przekonywująco bo nic nie powiedział był zbyt zajęty obdarowywaniem pocałunkami
mojej szyi- Taaak ,spacer – powtórzyłam.
Technicznie go nie okłamałam, bo Christopher zrobił sobie
spacerek, tylko nie dopowiedziałam z kim i dlaczego.
-Może się przejdziemy nad
strumyk ? – zaproponował tym razem całując mnie w ucho.
-Jasne – zgodziłam się od
razu.
Nim zdążyłam coś dopowiedzieć albo wykonać jakiś gest,
Edward porwał mnie na swoje plecy i wybiegł przez drzwi balkonowe, następnie
skoczył na pobliskie drzewo, i wspinał się ku górze.
-Edward, ja już nie jestem
człowiekiem – zaprotestowałam stanowczo, oplatając rękami jego szyję. Nie
zwracał uwagi na moje słowa i przeskakiwał z drzewa na drzewo jak małpa.
Przypomniało mi się jak kiedy byłam jeszcze człowiekiem, wyciągnął mnie na
czubek drzewa i posadził na jednej z gałęzi. Wtedy wydało mi się to takie nie
możliwe , takie magicznie, a teraz to normalka.
Naszło mnie przez chwilę, żeby się puści, ale
stwierdziłam, że lepiej zrobić to dyplomatycznie.
-Edward puść mnie –
poprosiłam, jednak on zamiast zrobić to, o co poprosiłam, po prostu oplótł mnie
jedną ręką tak mocno, że nici po ucieczce. A skąd on wiedział, że
zachciało mi się ucieczki? Jakbym nie była, aż tak pewna mojego daru,
pomyślałabym, że niechcący zdjęłam barierę, jednak to nie możliwe.
Edward nie zwracał uwagi na moje
protesty, prośby i nawet groźby. Postawił mnie na ziemi dopiero, tuż nad
strumykiem. Nie byłam dokładnie pewna jak daleko byliśmy od domu, ale nie
przejmowałam się tym.
Złotooki objął mnie i delikatnie popchnął na trawę.
Rozłożył się wygodnie,a ja oparłam plecy o jego nogi. Byliśmy na tyle blisko
siebie, że Edwardowi udało się pocałować mnie w głowę. Później zaczął mi
się uważnie przyglądać od stóp aż po czubek głowy. Kiedy zawiesił się na moich
oczach zapytałam przegryzając wargę:
-Co się tak zapatrzyłeś ?
-Lubię na ciebie patrzeć –
wyznał.
-I co zobaczyłeś?
-Ładnie ci w złotych
oczach, oczywiście kochałem i te brązowe, ale w tych ci dużo ładniej –
zamruczał mi nad uchem.
-Też tak twierdzę, a w
czerwonych mi okropnie, patrzeć się nie da – przytaknęłam głową. Na samo
wspomnienie tych czerwonych tęczówkach przeszły mnie ciarki,jakby to było
możliwe. Ale musiałam z nimi wytrzymać trzy miesiąc.
-Czyżby dlatego trzymasz
się wegetarianizmu?
-Jasne, że nie. –
zaprzeczyłam z uśmiechem- Nie chcę być krwiożerczym potworem.
-Nigdy nim nie byłaś, nie
jesteś i nie będziesz.- stwierdził, odgarniać mi włosy do tyłu, które dzięki
lekkiemu wietrzykowi rozwiewały się na wiele stron.
-Skąd wiesz, nie widziałeś
mnie trochę i technicznie mnie nie znasz ? –zapytałam z przekąsem.
-Faktycznie Isabelli nie
znam – poddał się - Ale Bellę tak. Miałaś chyba lekko jaśniejsze włosy przed
przemianą ?
-Tak i ogólnie brzydsza
byłam – stwierdziłam i spojrzałam w niebo. Było zachmurzone, więc niedługo
pewnie będzie padać. Niestety nienawiść do wszystkich mokrych, wilgotnych
rzeczy pozostała, tak samo jak moja miłości do słońca. Czemu nie jest
odwrotnie? Ironia losu.
-Nie, ty zawsze byłaś
piękna – zamruczał mi do ucha.
Ta sytuacja był jedną z nielicznych, w których
dziękowałam, że nie jestem człowiekiem. Na pewno zakwitłby rumieniec na tej
mojej bladej twarzyczce, ale nie tym razem.
-Powiedź mi jak tam Nessi i
reszta ? – poprosiłam, zmieniając temat.
-W porządku. Siedzi i
rozmawia z Lillian. Uznajmy to jako pokrewieństwo dusz – zaśmiał się
lekko całując mnie w głowę.
-Taaak –potwierdziłam – Już
wcześniej się lubiły. A rodzina jak to przyjęła ?
-Wiesz szok to dla nich
była, ale widziałem, że ogniki szczęścia się pojawiły w oczach Esme.
Uwierz mi z czasem ją zaakceptują jako naszą córkę …
Naszą. Uśmiechnęłam się. Dziwnie to
brzmi, ale taka jest prawda. Pół mnie i pół Edwarda. Rysy twarzy i kolor włosów
po tacie a oczy moje. Nasza córka. Zawsze była moja, tylko moja…
- O czym myślisz ? –
zapytał wodząc palcem po mojej twarz i szyi. Zawsze się pyta gdy zamyślam się
na dłużej niż kilka minut , ale trudno mu się nie dziwić, przyzwyczajony zawsze
wiedzieć co sobie każdy myśli, a ja jestem jedną osobą do umysłu, której nie ma
dostępu.
Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i stanowczym
ruchem pchnęłam go na trawę, kładąc się na nim. Pocałowałam go delikatnie w
usta, jednak Edward zmienił ten niewinny pocałunek w namiętny i zachłanny. Jego
ręce powędrowały na moje plecy i głaskał je przez chwilę, żeby później
trzymając mnie, przeturlał się tak, że teraz on był góra. Jedna z jego rąk był
wpleciona w moje włosy, a druga powoli wędrowała po całym moim ciele. Ja tez
nie próżnowałam, choć teraz Edward narzucał styl pocałunków, dotykałam moimi
bladymi dłońmi jego pleców. Przerywając pocałunek pochylił się i pocałował
mnie w zagięcie szyi.
- Kocham cię – powiedział
uroczyście tuż nad moim uchem, podnosząc się.
- Ja ciebie też –
odpowiedziałam. Przekręciłam swoją głowę w jego stronę i pocałowałam go. Ujął
moją dłoń w swoją i pogłaskał z nieopisanym uczuciem.
-Co to jest ? – zapytał
przerywając pocałunek , wskazując na mój prawy nadgarstek- Zauważyłem, że
zawsze to masz.
Cholera, jaki on spostrzegawczy. Podniosłam się do
pozycji siedzącej, co również uczynił Edward.
Chodziło mu o srebrną bransoletkę, która oplatała mój
nadgarstek. Jak słusznie zauważył, zawsze ją mam na sobie, bo jest dla mnie
bardzo ważna. Do łańcuszka były przypięte dwie zawieszki. Jedna była rudawo-
brązowa ,połyskująca w słońcu ,w kształcie wilka. Druga natomiast była
przeźroczysta, a dzięki promieniom słonecznym stawała się momentami fioletowa.
Spojrzałam na bransoletkę, a później w oczy Edwarda, które były skupione ma
mojej twarzy.
-Dostałam ją od Jacoba
razem z tym – wskazałam na zawieszkę z wilczkiem- na zakończenie szkoły, a
później dostałam serduszko na moje setne urodziny od Morgana.
-Jacoba? – powtórzył za mną
oschłym tonem. Mogłam się jedynie łudzić, że nie wie o kim mówię, ale tak
nie było. Dobrze znał Jake ,ale dla uściślenia dodałam:
-Jacoba Blacka, wilkołaka.
-Chcesz powiedzieć, że
przyjaźniłaś się z wilkołakiem ? – zapytał zdenerwowany.
-Owszem – potwierdziłam
spokojnie – A nawet przyjaźnie.
-Obiecałaś mi coś ! A
zadawanie z nim…. Jakim cudem ty żyjesz jeszcze!? – krzyknął na całe gardło.
Nagle fala złości napełniła mnie.
Zmiotła cały mój miły i wesoły nastrój, jak zamek z piasku nad brzegiem
wody. Nigdy nie widziałam nic złego w przyjaźnieniu się z wilkołakami. A
już tym bardziej nie było to bardziej nie bezpiecznie od przyjaźni z
wampirem. Owszem obiecałam mu, ze nie będę robić nic pochopnie, ale to
się do tego nie zalicza. To jest moja sprawa z kim się zadaje.
-Przestań! – pierwszy raz
na niego krzyknęłam. Przez chwilę dziwnie się z tym czułam, ale zaraz fala
złości powróciła – Wilkołaki są tak samo niebezpieczne jak wampiry! Przeżyłam i
przyjaźń z jednymi, i z drugimi… - dokończyłam spokojnie, mając nadzieje na
zażegnanie tego tematu.
-On nie mają kontroli, a
szczególnie młode wilki ! – krzyczał nadal.
-Przestań! Jesteś ostatnią
osoba na liście, która może mi robić takie wyrzuty! –syknęłam podnosząc się do
pionu. Edward też wstał.- Nie było cie, zostawiłeś mnie na pastwę losu,a
na dodatek Victoria chciał mnie zabić! Z resztą nie znasz go…
-Victoria ? – zdziwił się i
na moment zamilkł, żeby uważnie spojrzeć mi w oczy.
Wydawało mi się, że wspominałam ich jak to Victoria
czyhała na moje życie i jak wilki mnie chroniły. Skutecznie bo żyję, ale nie na
tyle, żeby ta ruda zniknęła z powierzchni ziemi.
-Tak – prychnęłam. – Z
resztą nie tylko ja się z nim przyjaźnie. Przez Ginny od dawna…
-Ale ona jest wampirem i
wtedy też była – wszedł mi wściekle w słowo.
-Ja też teraz jestem, a z
resztą nic mi nie groziło i nie grozi ze strony Jacoba.
-Nic!? - wycedził
-Owszem – potwierdziłam. -
A tak dla uściślenia, Jacob jest jednym z przywódców „Dzieci Gwiazd”* i jeśli
wiesz czy nie, cały klan żyje z nimi w przyjaznych stosunkach na czele ze mną,
Ginny i Nessi.
Chciałam załagodzić tą sytuacje tym zdaniem, ale obróciło
się to przeciw mnie. Niepotrzebnie powiedziałam Nessi. Edward jeszcze bardziej
się wściekł, zacisnął dłoń w pięść i syknął z zaciśniętą szczęką.
-Nessi !? Chcesz
powiedzieć, że moja córka zadaje się z wilkołakami?
Na początku, też mi się to nie podobało, ale z czasem do
tego przywykłam, po prostu nie było sensu zakazywać kontaktu z wilkami Nessi,
skoro bardzo się z nimi zżyła, najpierw z Jacobem, a później z całą sforą. Nie
pomagały prośby i zakazy, dopiero później zauważyłam, że to było jak walka z
wiatrakami! I że zabierałam jej jedynych przyjaciół po za rodziną.
-Edwardzie przestań ! –
rozkazałam - Ja i ona nie jesteśmy ludźmi! Z resztą Jack zawsze był przy
nas. Zawsze… -powiedziałam i spojrzałam w inną stronę. Poczułam, że nie
powinnam tego mówić, na pewno zabolało go to i to bardzo. Ale taka jest prawda
jego nie było ,a Jacob był. Tuż obok czy w sąsiednim mieście, ale był.
-Ja nie – wymamrotał - Wiem
to i to jest mój największy błąd, ale nie pozwolę…!
W słowo wszedł mu ktoś inny, pojawił się tuż przy nas i
ucieszonym tonem powiedział:
-Ooo pierwsza kłótnia… -
poruszył charakterystycznie brwiami i kontynuował zacierając ręce- Jacob
się ucieszy, że on jest jej przyczyną.
-Chris – syknęłam
jadowicie. On zawsze pojawia się w najnieodpowiedniejszych momentach.
Spojrzałam ukośnie na Edwarda, również nie był zadowolony, że brunet tu się
zjawił. Mord w oczach miał. Oczywiście jak to Chris, olał to i wyszczerzył
swoje białe zęby. Posłałam mu lodowaty wzrok i miałam nadziej, że odczytał w
nim, że przeszkadza.
-No co ? – rozłożył ręce
bezradnie. – Obawiam się, że Morgan złamał paznokieć i jest „ratunku, Isabello”
– wyjaśnił ironicznie cel swojego najścia.
-Przestań jęczeć i
dawaj telefon. –rozkazałam i wyciągnęłam rękę.
-Nie mam –
zaprzeczył marszcząc czoło, za pewnie co innego się spodziewał - A z
resztą, bilety lotnicze to lepsze rozwiązanie, to poważna sprawa. –
spoważniał nagle.
-Jaka? – niecierpliwiłam
się.
-Przecież wiesz że ten
idiota mi nic nie powie – obruszył się.
-Uważaj na słowa –
wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-Oj przepraszam, kochany
Morganek mi przecież nic nie mówi – powiedział słodko mrugając oczami.
Miałam go już dosyć i to kompletnie.
-Zamknij się! – warknęłam
no co Edward lekko się zaśmiał. Posłałam mu karcący wzroki i nagle zamilkł - I
zadzwoń do kogokolwiek, żeby tylko powiedział co się stało. Jak to jakaś
błahostka, to niech sobie Morgan sam radzi – rzuciłam stanowczo do Chrisa.
-Dobra –uśmiechnął się
Chris- Tylko się nie pochlajcie…- zastanowił się chwilę i dodał z
przekąsem - bo Jacob by pewnie wolał popatrzeć…
Odwrócił się i poszedł wolnym krokiem, zerkając na mnie.
Wiedziałam, że wlecze się specjalnie.
-Uduszę i zabije –
fuknęłam. – Edward muszę to załatwić – wymamrotałam gniewnie.
-Nie ma sprawy, mamy dużo czasu,
żeby sobie wszystko wyjaśnić, a pewnie tego sporo jest, prawda? – zapytał.
-Prawda –
potwierdziłam. Odwróciłam się na pięcie. Cały czas byłam wkurzona, na
Chrisa bo on zawsze mówi, że nic nie wiem a tu się okazuje, że wie więcej od
Morgana, na Edwarda bo drze się na mnie za Jacoba…. Jednak Edward delikatnie
mnie złapał za ramie i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie na pożegnanie.
Chyba wyczuł, że we mnie się gotowało, więc powiedział przepraszającym tonem:
-Przepraszam, mi się tylko
w głowie nie mieści ….. – nie skończył, po zamknęłam mu buzie ręką. Nie
chciałam załatwiać tego tematu na szybko.
-Skończ. Wrócimy do tej
rozmowy na spokojnie jak załatwię tą sprawę –powiedziałam tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
-Tylko się pośpiesz –
poprosił.
-Dobrze – zgodziłam się i
zaczęłam iść w stronę, w którą wcześniej poszedł Chris.
___________________
* Rozdział 8
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz