środa, 17 października 2012

XXIII. Zawsze był

          

                 Postanowiłam w końcu, uporządkować wszystkie płyty CD i DVD. Plątały się po całym domu. Wszędzie: na stołach, stolikach, szafach, regałach i nawet czasami na podłodze, czy fotelach.  Miałam tego dość. Ciągle się o nie potykałam, lub zawadzały mi.
            Nigdy nie byłam bóg wie jaką fanką porządku, ale nauczyłam się, żeby ogarnąć te wszystkie rzeczy, które posiadam, (a przynajmniej połowy nigdy nie używam) trzeba mieć wszystko w jednym miejscu.
            Z drugiej strony, po co się marnować ten piękny, mahoniowy regał w salonie, który tak idealnie oddaje charakter pokoju? Aaa, o rzesz ty , gadam jak Ginny lub Melanie.  Oj nie dobrze ze mną.
             Weszłam do  najbliższego pokoju czyli  Chrisa, żeby stamtąd zabrać płyty. Oczywiście widok jak tam zastałam nie zdziwił mnie, nawet w jednym procencie. Porozrzucane ciuchy, książki, papiery, rozbity flakon i uwiędłe kwiatki. Ahh istne tornado ,jednak przywykłam do tego. Czasami przez jego bałagan żałuje, że nie mieszkamy w jednym pokoju, ilekroć zajmowaliśmy ten sam pokój , nie było w nim jakiegokolwiek śladu po nieporządku…
             Starając się nie zabić (jakby to było możliwe), na czymś znajdującym się na podłodze, podeszłam do stolika i zabrałam płyty, marząc tylko o jednym -  żeby jak najszybciej stąd wyjść. Niestety przy drzwiach wpadłam na jego majtki, co było prze okropne, ponieważ miałam bose stopy. Skrzywiłam się i przeklęłam, że nie ubierałam butów. Ale  zwykle tak robiłam, gdy nadzorca mojego wyglądu (czytaj Ginny) nie znajduje się w domu. Z każdym rokiem tracę nadzieje ,że blondynce się znudzi kontrola nade mną…
             Wyszłam z tej „stajni Augiasza” czym prędzej mogłam i przyrzekłam sobie w duchu,  że zmuszę Christophera do porządku, żeby nie wiem co ! Naprawdę nie uśmiecha mi się wpadać w jego bieliznę. 
             Po drodze do salonu zabrałam jeszcze parę leżących na podłodze  płyt, aż w końcu wyrosła kupka wyższa ode mnie o głowę. Położyłam wszystko na wolnej sofie i zabrałam się za układanie do regału. Postanowiłam zrobić to alfabetycznie.
             Gdy układałam już piątą płytę, usłyszałam jakiś szmer za swoimi plecami.  Początkowo stwierdziłam, że to zwykły wiatr, wznoszący firankę w powietrze, która o coś zahaczyła.  Nie przejmując się tym wróciłam do poprzedniej czynności.
Jednak w tej samej chwili,  poczułam i usłyszałam, że nie jestem sama w domu. Przeraziłam się. Jakaś siła trzymała mnie, żeby się nie odwracać się.
            Mój wzrok został utkwiony w martwym punkcie. Nogi jakby zostały zabetonowane i nie mogłam się ruszyć. W mojej głowie przewinęło się wiele imion i nazwisk. Zaczynając od Volturi , którzy jak na nich, dawno nie składali wizyty, a przecież Francja jest pod ich wpływem. Mają tu samych przyjaciół. Jednakże zaraz pomyślałam, że przecież „wyrastanie z powietrza ‘’  to ulubiony sposób Alexandera, żeby zawitać z odwiedzinami.  Szybko odwróciłam się na pięcie.
             O framugę drzwi ,a raczej ściany do salonu, opierał się kasztanowy chłopak, a jego złote tęczówki uważnie mi się przyglądały.

            Edward.
-Przestraszyłeś mnie- pisnęłam z wyrzutem.
            Edward zaśmiał się i strzelił swój uśmiech firmowy.
-Przepraszam nie chciałem- odpowiedział posyłając swój przepraszający wzrok.  Podszedł do mnie i objął jedną ręką w tali. Wolną dłonią dotknął mojego policzka i pocałował mnie delikatnie w usta. Oddałam pocałunek. Przysunęłam się na minimalną odległości, tak że nie było żadnej granicy między nami. Edwarda puścił mnie w tali i wplątał jedną rękę w moje włosy, a drugą bez celu przesuwał od ramienia do biodra. Całowaliśmy się tak zachłannie jakby te wszystkie lata rozłąki przelaliśmy w tą jedną chwilę. Jednak obydwoje wiedzieliśmy, że długo tego nie nadrobimy.
-Czyżby coś się stało, że jesteś sama w domu? – zapytał między pocałunkami.
             Nie miałam ochoty mówić mu o tej aferze z Rosalie. Wściekłby się na pewno. I nie wiadomo co by zrobił. Popędziłby do domu nawrzeszczałby na nią , czy może i udusił ?       Po części zaczęłam się czuć winna, bo nie potrzebie powiedziałam o jej zazdrości.
            Edward odgarnął moje włosy do tyłu i przeniósł swoje pocałunki na moją szyję. Odchyliłam lekko głowę w prawo dając mu lepszy do niej dostęp.  Mając wolne usta mruknęłam w odpowiedzi.
-Ginny jest u was, Luis gdzieś wybył, pewnie coś znowu kombinuje. – Byłam tego tak pewna jak to , że za miesiąc będzie sierpień. On zawsze coś kombinuje. Właściwie nie podziękowałam mu jeszcze, za ten cudowny liścik z cytatem do Cullenów. Wyleciało mi to z głowy. - A Chris zrobił sobie spacer.- wymyśliłam coś szybko, chyba przekonywująco bo nic nie powiedział był zbyt zajęty obdarowywaniem pocałunkami mojej szyi- Taaak ,spacer – powtórzyłam.
            Technicznie go nie okłamałam, bo Christopher zrobił sobie spacerek, tylko nie dopowiedziałam z kim i dlaczego.
-Może się przejdziemy nad strumyk ? – zaproponował tym razem całując mnie w ucho.
-Jasne – zgodziłam się od razu.
            Nim zdążyłam coś dopowiedzieć albo wykonać jakiś gest, Edward porwał mnie na swoje plecy i wybiegł przez drzwi balkonowe, następnie skoczył na pobliskie drzewo, i wspinał się ku górze.
-Edward, ja już nie jestem człowiekiem – zaprotestowałam stanowczo, oplatając rękami jego szyję. Nie zwracał uwagi na moje słowa i przeskakiwał z drzewa na drzewo jak małpa. Przypomniało mi się jak kiedy byłam jeszcze człowiekiem, wyciągnął mnie na czubek drzewa i posadził na jednej z gałęzi. Wtedy wydało mi się to takie nie możliwe , takie magicznie, a teraz to normalka.
             Naszło mnie przez chwilę, żeby się puści, ale stwierdziłam, że lepiej zrobić to dyplomatycznie.
-Edward puść mnie – poprosiłam, jednak on zamiast zrobić to, o co poprosiłam, po prostu oplótł mnie jedną ręką tak mocno, że nici po ucieczce.  A skąd on wiedział, że zachciało mi się ucieczki? Jakbym nie była, aż tak pewna mojego daru, pomyślałabym, że niechcący zdjęłam barierę, jednak to nie możliwe.  
            Edward nie zwracał uwagi na moje protesty, prośby i nawet groźby.  Postawił mnie na ziemi dopiero, tuż nad strumykiem. Nie byłam dokładnie pewna jak daleko byliśmy od domu, ale nie przejmowałam się tym.
            Złotooki objął mnie i delikatnie popchnął na trawę. Rozłożył się wygodnie,a ja oparłam plecy o jego nogi. Byliśmy na tyle blisko siebie, że  Edwardowi udało się pocałować mnie w głowę. Później zaczął mi się uważnie przyglądać od stóp aż po czubek głowy. Kiedy zawiesił się na moich oczach zapytałam przegryzając wargę:
-Co się tak zapatrzyłeś ?
-Lubię na ciebie patrzeć – wyznał.  
-I co zobaczyłeś?
-Ładnie ci w złotych oczach, oczywiście kochałem i te brązowe, ale w tych ci dużo ładniej – zamruczał mi nad uchem.
-Też tak twierdzę, a w czerwonych mi okropnie, patrzeć się nie da – przytaknęłam głową. Na samo wspomnienie tych czerwonych tęczówkach przeszły mnie ciarki,jakby to było możliwe. Ale musiałam z nimi wytrzymać trzy miesiąc.
-Czyżby dlatego trzymasz się wegetarianizmu?
-Jasne, że nie. – zaprzeczyłam z uśmiechem- Nie chcę być krwiożerczym potworem.
-Nigdy nim nie byłaś, nie jesteś i nie będziesz.- stwierdził, odgarniać mi włosy do tyłu, które dzięki lekkiemu wietrzykowi rozwiewały się na wiele stron.
-Skąd wiesz, nie widziałeś mnie trochę i technicznie mnie nie znasz ? –zapytałam z przekąsem.
-Faktycznie Isabelli nie znam – poddał się - Ale Bellę tak. Miałaś chyba lekko jaśniejsze włosy przed przemianą ?
-Tak i ogólnie brzydsza byłam – stwierdziłam i spojrzałam w niebo. Było zachmurzone, więc niedługo pewnie będzie padać. Niestety nienawiść do wszystkich mokrych, wilgotnych rzeczy pozostała, tak samo jak moja miłości do słońca. Czemu nie jest odwrotnie? Ironia losu.
-Nie, ty zawsze byłaś piękna – zamruczał mi do ucha.
            Ta sytuacja był jedną z nielicznych, w których dziękowałam, że nie jestem człowiekiem. Na pewno zakwitłby rumieniec na tej mojej bladej twarzyczce, ale nie tym razem.
-Powiedź mi jak tam Nessi i reszta ? – poprosiłam, zmieniając temat.
-W porządku. Siedzi i rozmawia z Lillian. Uznajmy to jako  pokrewieństwo dusz – zaśmiał się lekko całując mnie w głowę.
-Taaak –potwierdziłam – Już wcześniej się lubiły. A rodzina jak to przyjęła ?
-Wiesz szok to dla nich była, ale widziałem, że ogniki szczęścia się pojawiły w oczach Esme.  Uwierz mi z czasem ją zaakceptują jako naszą córkę …
            Naszą. Uśmiechnęłam się. Dziwnie to brzmi, ale taka jest prawda. Pół mnie i pół Edwarda. Rysy twarzy i kolor włosów po tacie a oczy moje.  Nasza córka. Zawsze była moja, tylko moja…
- O czym myślisz ? – zapytał wodząc palcem po mojej twarz i szyi. Zawsze się pyta gdy zamyślam się na dłużej niż kilka minut , ale trudno mu się nie dziwić, przyzwyczajony zawsze wiedzieć co sobie każdy myśli, a ja jestem jedną osobą do umysłu, której nie ma dostępu.
            Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i stanowczym ruchem pchnęłam go na trawę, kładąc się na nim. Pocałowałam go delikatnie w usta, jednak Edward zmienił ten niewinny pocałunek w namiętny i zachłanny. Jego ręce powędrowały na moje plecy i głaskał je przez chwilę, żeby później trzymając mnie, przeturlał się tak, że teraz on był góra. Jedna z jego rąk był wpleciona w moje włosy, a druga powoli wędrowała po całym moim ciele. Ja tez nie próżnowałam, choć teraz Edward narzucał styl pocałunków, dotykałam moimi bladymi dłońmi jego pleców. Przerywając pocałunek pochylił się i pocałował mnie w zagięcie szyi.
- Kocham cię – powiedział uroczyście tuż nad moim uchem, podnosząc się.
- Ja ciebie też – odpowiedziałam. Przekręciłam swoją głowę w jego stronę i pocałowałam go. Ujął moją dłoń w swoją i pogłaskał z nieopisanym uczuciem.  
-Co to jest ? – zapytał przerywając pocałunek , wskazując na mój prawy nadgarstek- Zauważyłem, że zawsze to masz.
            Cholera, jaki on spostrzegawczy.  Podniosłam się do pozycji siedzącej, co również uczynił Edward.
            Chodziło mu o srebrną bransoletkę, która oplatała mój nadgarstek. Jak słusznie zauważył, zawsze ją mam na sobie, bo jest dla mnie bardzo ważna. Do łańcuszka były przypięte dwie zawieszki. Jedna była rudawo- brązowa ,połyskująca w słońcu ,w kształcie wilka. Druga natomiast była przeźroczysta, a dzięki promieniom słonecznym stawała się momentami fioletowa. Spojrzałam na bransoletkę, a później w oczy Edwarda, które były skupione ma mojej twarzy.
-Dostałam ją od Jacoba razem z tym – wskazałam na zawieszkę z wilczkiem- na zakończenie szkoły, a później dostałam serduszko na moje setne urodziny od Morgana.
-Jacoba? – powtórzył za mną oschłym tonem. Mogłam się jedynie łudzić, że nie wie o kim mówię, ale tak nie było. Dobrze znał Jake ,ale dla uściślenia dodałam:
-Jacoba Blacka, wilkołaka.
-Chcesz powiedzieć, że przyjaźniłaś się z wilkołakiem ? – zapytał zdenerwowany.
-Owszem – potwierdziłam spokojnie – A nawet przyjaźnie.
-Obiecałaś mi coś ! A zadawanie z nim…. Jakim cudem ty żyjesz jeszcze!? – krzyknął na całe gardło.  
            Nagle fala złości napełniła mnie. Zmiotła cały mój miły i wesoły nastrój, jak zamek z piasku nad brzegiem wody.  Nigdy nie widziałam nic złego w przyjaźnieniu się z wilkołakami. A już tym bardziej nie było to bardziej nie bezpiecznie od przyjaźni z wampirem.  Owszem obiecałam mu, ze nie będę robić nic pochopnie, ale to się do tego nie zalicza. To jest moja sprawa z kim się zadaje.
-Przestań! – pierwszy raz na niego krzyknęłam. Przez chwilę dziwnie się z tym czułam, ale zaraz fala złości powróciła – Wilkołaki są tak samo niebezpieczne jak wampiry! Przeżyłam i przyjaźń z jednymi, i z drugimi… - dokończyłam spokojnie, mając nadzieje na zażegnanie tego tematu.
-On nie mają kontroli, a szczególnie młode wilki ! – krzyczał nadal.
-Przestań! Jesteś ostatnią osoba na liście, która może mi robić takie wyrzuty! –syknęłam podnosząc się do pionu. Edward też wstał.-  Nie było cie, zostawiłeś mnie na pastwę losu,a na dodatek Victoria chciał mnie zabić! Z resztą nie znasz go…
-Victoria ? – zdziwił się i na moment zamilkł, żeby uważnie spojrzeć mi w oczy.
             Wydawało mi się, że wspominałam ich jak to Victoria czyhała na moje życie i jak wilki mnie chroniły. Skutecznie bo żyję, ale nie na tyle, żeby ta ruda zniknęła z powierzchni ziemi.
-Tak – prychnęłam. – Z resztą nie tylko ja się z nim przyjaźnie. Przez Ginny od dawna…
-Ale ona jest wampirem i wtedy też była – wszedł mi wściekle w słowo.
-Ja też teraz jestem, a z resztą nic mi nie groziło i nie grozi ze strony Jacoba.
-Nic!? - wycedził
-Owszem – potwierdziłam. - A tak dla uściślenia, Jacob jest jednym z przywódców „Dzieci Gwiazd”* i jeśli wiesz czy nie, cały klan żyje z nimi w przyjaznych stosunkach na czele ze mną, Ginny i Nessi.
            Chciałam załagodzić tą sytuacje tym zdaniem, ale obróciło się to przeciw mnie. Niepotrzebnie powiedziałam Nessi. Edward jeszcze bardziej się wściekł, zacisnął dłoń w pięść i syknął z zaciśniętą szczęką.
-Nessi !? Chcesz powiedzieć, że moja córka zadaje się z wilkołakami?
            Na początku, też mi się to nie podobało, ale z czasem do tego przywykłam, po prostu nie było sensu zakazywać kontaktu z wilkami Nessi, skoro bardzo się z nimi zżyła, najpierw z Jacobem, a później z całą sforą. Nie pomagały prośby i zakazy, dopiero później zauważyłam, że to było jak walka z wiatrakami! I że zabierałam jej jedynych przyjaciół po za rodziną.
-Edwardzie przestań ! – rozkazałam -  Ja i ona nie jesteśmy ludźmi! Z resztą Jack zawsze był przy nas. Zawsze… -powiedziałam i spojrzałam w inną stronę. Poczułam, że nie powinnam tego mówić, na pewno zabolało go to i to bardzo. Ale taka jest prawda jego nie było ,a Jacob był. Tuż obok czy w sąsiednim mieście, ale był.
-Ja nie – wymamrotał - Wiem to i to jest mój największy błąd, ale nie pozwolę…!
            W słowo wszedł mu ktoś inny, pojawił się tuż przy nas i ucieszonym tonem powiedział:
-Ooo pierwsza kłótnia… - poruszył charakterystycznie brwiami i kontynuował zacierając ręce-  Jacob się ucieszy, że on jest jej przyczyną.
-Chris – syknęłam jadowicie. On zawsze pojawia się w najnieodpowiedniejszych momentach. Spojrzałam ukośnie na Edwarda, również nie był zadowolony, że brunet tu się zjawił. Mord w oczach miał. Oczywiście jak to Chris, olał to i wyszczerzył swoje białe zęby. Posłałam mu lodowaty wzrok i miałam nadziej, że odczytał w nim, że przeszkadza.
-No co ? – rozłożył ręce bezradnie. – Obawiam się, że Morgan złamał paznokieć i jest „ratunku, Isabello” –  wyjaśnił ironicznie cel swojego najścia.
-Przestań jęczeć  i dawaj telefon. –rozkazałam i wyciągnęłam rękę.
-Nie mam –  zaprzeczył  marszcząc czoło, za pewnie co innego się spodziewał - A z resztą, bilety lotnicze to lepsze rozwiązanie,  to poważna sprawa. – spoważniał nagle.
-Jaka? – niecierpliwiłam się.
-Przecież wiesz że ten idiota mi nic nie powie – obruszył się.
-Uważaj na słowa – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-Oj przepraszam, kochany Morganek mi przecież nic nie mówi – powiedział słodko mrugając oczami.
            Miałam go już dosyć i to kompletnie.
-Zamknij się! – warknęłam no co Edward lekko się zaśmiał. Posłałam mu karcący wzroki i nagle zamilkł - I zadzwoń do kogokolwiek, żeby tylko powiedział co się stało. Jak to jakaś błahostka, to niech sobie Morgan sam radzi – rzuciłam stanowczo do Chrisa.
-Dobra –uśmiechnął się  Chris- Tylko się nie pochlajcie…- zastanowił się chwilę i dodał z przekąsem - bo Jacob by pewnie wolał popatrzeć…
            Odwrócił się i poszedł wolnym krokiem, zerkając na mnie. Wiedziałam, że wlecze się specjalnie.
-Uduszę i zabije – fuknęłam. – Edward muszę to załatwić – wymamrotałam gniewnie.
-Nie ma sprawy, mamy dużo czasu, żeby sobie wszystko wyjaśnić, a pewnie tego sporo jest, prawda? – zapytał.
-Prawda – potwierdziłam.  Odwróciłam się na pięcie. Cały czas byłam wkurzona, na Chrisa bo on zawsze mówi, że nic nie wiem a tu się okazuje, że wie więcej od Morgana, na Edwarda bo drze się na mnie za Jacoba…. Jednak Edward delikatnie mnie złapał za ramie i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie na pożegnanie. Chyba wyczuł, że we mnie się gotowało, więc powiedział przepraszającym tonem:
-Przepraszam, mi się tylko w głowie nie mieści ….. – nie skończył, po zamknęłam mu buzie ręką. Nie chciałam załatwiać tego tematu na szybko.
-Skończ. Wrócimy do tej rozmowy na spokojnie jak załatwię tą sprawę –powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Tylko się pośpiesz – poprosił.
-Dobrze – zgodziłam się i zaczęłam iść w stronę, w którą wcześniej poszedł Chris.
___________________
* Rozdział 8

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz