Uprzedzam dosłodziłam trochę rozdział, ale się pohamowałam w kulminacyjnym momencie
Weszłam do swojej sypialni i
rzuciłam się na łóżko. Zwinęłam się w mały kłębek i zaczęłam płakać, tak, że
złota narzuta wchłaniała wszystkie łzy goryczy.
Nigdy nie spodziewałabym się takiego
zachowania po Jacobie.Po najgorszym, co mogło mnie spotkać według niego –
przemiana w wampira, zaczął akceptować moje decyzje. Przeszło mu wydzieranie
się na mnie i przestał łudzić się,że na mnie wpłynie. Choć z biegiem czasu z
jego zdaniem liczyłam się najbardziej. On mi pomógł wybrać między Christopherem
a Morganem, gdy trzeba było za któregoś wyjść za mąż.
Wahałam się, bo między mną a Morganem
zawsze coś było. Nigdy nie dało się tego nazwać rodzinną miłością. To było coś
więcej a zarazem mniej niż miłość z zakończeniem na ślubnym kobiercu. Miałam
porównanie między miłością prawdziwą, jaką darzyłam Edwarda a przyjaźnią z
Christopherem i to było coś po środku.
Owszem Morgan ma parę cech, które mnie
odrzucają, bo przypominają mi Edwarda, a z tym walczyłam przez lata. Ale jego
oczy potrafią hipnotyzować a jego sposób bycia ugruntowuje w przekonaniu, że
nie ma problemów bez rozwiązania w przeciągu pięciu minut. Jest władczy, ale
czasami mi się wydaje, że to zaradność. Owszem przy Morganie zapominam o
reszcie świata, ale zawsze jest jakieś, ale. To nie była miłość, jaką darzyłam
Edwarda a za razem nie było to, co czułam do Chrisa. Moje uczucia względem
niego zawsze stały pod znakiem zapytania.
Wtedy wybrałam Christophera
chyba przez wdzięczność za to,że opiekował się mną i Nessi. No i pomógł mi z
pozbyciem się widma Edwarda we wszystkim, co robię.
Ginny uważała, że popełniłam błąd.
Co właśnie mnie najbardziej zaszokowało. Znała obydwóch przed przyłączeniu się
do mnie. O obydwóch nie mała dobrego zdania. Chrisa miała za fircyka,
lekkoducha i zdecydowanie o dwóch twarzach wampira, a Morgan w jej oczach był
bardzo władczy i zadufany w sobie. Bardziej nie lubiła Morgana niż Chrisa. W
zasadzie teraz też tak jest,ale bardziej lubi niż nie lubi Chrisa od Morgana.
Jednak konsekwentnie obstaje,że sto trzydzieści jeden lat temu dokonałam złego
wyboru.
Za to Jacob niezmiennie od
chwili poznania Chrisa obstaje zanim.
Od mojej przemiany naprawdę się nie
kłócimy z Jacobem. Z czasem wydaje mi się, że doszedł do wniosku, że nie
potrzebnie robił, co mógł,żeby zablokować moją przemianę. Z nieśmiertelnością mi do twarzy. I nie tylko
on mi to przyznał.
Naprawdę uczucie, że jesteś w miejscu,
do którego zawsze należałaś i dążyłaś jest cudowne. Patrząc w odbicie lustrzane
widzisz dokładnie to, co sobie wyobrażałaś będąc nędznym, kruchym i bezbronnym
człowiekiem. Długie falowane brązowe niemal czarne włosy, idealna, piękna twarz
z wyrazistymi rysami i blada jak łabędzie pióra bez śladu zaróżowionych
policzków. Lekkie cienie pod oczami nie byłyby widoczne gdybym odżywała się
ludźmi. Oczy duże wyraziste i otwarte dzięki długiej, gęstej czarnej niemal jak
smoła kaskadzie rzęs. I te miodowe tęczówki, tak abstrakcyjne nie tylko dla
ludzi,ale też dla wampirów, w których ja czuje się sobą, a nie w czerwonych,
które są oczami demona. Zawsze ile razy stawałam przed lustrem i patrzyłam w
głębokie brązowe oczy widziałam w nich ślad miodowego odcienia nie czerwonego.
Te oczy zawsze były miodowe nawet w mojej wyobraźni, jako nowonarodzony wampir.
Znałam Jacoba całe życie, ale teraz
czułam jakby był mi zupełnie obcy. Nie rozumiałam, po co wyciągał stare brudy z
pierwszych miesięcy mojego wampirzego życia.
Kochał Nessi i nie wierzę, że nie
pomyślał, że skrzywdzi małą. Bo tak naprawdę to ją najbardziej to dotknęło. Nie
mnie, ale właśnie ją.
Nie chciałam, żeby Nessi się dowiedziała, że
ją nienawidziłam. Widziałam, że była na skraju wytrzymania. Na pewno zaraz jak
wybiegłam z salonu rozpłakała się. Nie mam pojęcia jak ja jej spojrzę w oczy.
Nie dość, że nasze relacje nie są dobre to
ta informacje jeszcze bardziej je zachwieje. Praktycznie nie rozmawiałyśmy ze
sobą. Po za zwykłym idę tu i tam. Bolało mnie to trochę, bo nie było w tym
mojej winy. Przynajmniej z mojego punktu
widzenia. Nie okłamałam jej jak pytała o
ojca. A jeśli chodzi o ceremonię to, co, jak co ale ona w tej kwestii ma mało
dopowiedzenia. Ale jeśli to jest powód
naszych napiętych stosunków to jest jeszcze dzieckiem, a ja dawno przestałam ją
tak traktować. Pomimo młodego wyglądu zewnętrznego to była tylko o
dziewiętnaście lat ode mnie młodsza. Umysł na kobiety.
Wiem, że jak każde dziecko chciałoby żeby
rodzice byli razem, ale myślę, że mogłaby to sobie darować. Naprawdę lepiej
jest jak oboje rodziców jest szczęśliwych nie ważne czy razem czy nie. A
duszenie się w związku i na siłę go stwarzanie dla niby dobra dziecka jest
bezsensu.
Ja rozumiem, że Nessi praktycznie nie zna
Edwarda i chce go poznać,ale…
Ja też bym chciała spędzić trochę czasu z nią. Po oglądać
śmieszne filmy, posprzeczać się o chłopaków i po prostu się pośmiać. Pobyć jak
matka z córką.
Chyba jestem zazdrosna. Ale zawsze ją miałam
tylko dla siebie to mam z dnia na dzień zaakceptować, że nie poświęci mi więcej
niż pięć minut swojego czasu na dzień?
- Isabell… ?
Usłyszałam wołanie zza drzwi. Prychnęłam.
Nie łudziłam się, że będę miała
święty spokój. Morgan bardzo pilnował żebym nie była przez jedną sekundę sama.
Bał się, że będę używała swojego daru a co gorsza użyję umysłu, żeby znaleźć
Christophera. Perspektywa była zachęcająca, ale wiedziałam, że z Christopherem
się siłą nie postępuje, mato wtedy odwrotny skutek. Nie chce tu być to niech
nie będzie.
Morgan zaczął delikatnie pukać w
zamknięte drzwi. Wiedziałam, że nie były one dla niego przeszkodą. Począwszy od
tego, że nie byłam pewna czy zamknęłam je na klucz kończąc na tym, że
wystarczyło lekko je popchnąć a wyrwałby je z zawiasów.
- Zabawa w kopciuszka mi
się podoba, ale mam dwa, ale po pierwsze wiem, do kogo ten but należy, bo kto
inny niż ty nosi klasyczne proste tylko w różnych kolorach
dziesięciocentymetrowe szpilki i wolałbym żeby zamiast butów były twoje
ciuchy - zaśmiał się Morgan.
Wtuliłam się jeszcze bardziej w narzutę. Nie miałam nastroju do żartów, a on
najwyraźniej miał go aż za dużo. Chciałam być sama i płakać, płakać i jeszcze
raz płakać przez następne sto lat. Komiczne było to,że nie miałam pojęcia,
dlaczego.
Bo zostałam kompletnie sama? Sama ze wszystkim.
Bo nie wiem, co robię?
Bo się najprościej na świecie zagubiłam i potrzebowałam się odnaleźć, a na to
nie ma szans, bo Christopher wyjechał. A to właśnie on zawsze pomaga mi obrać
dobrą ścieżkę.
Bo Chris wyjechał?
Bo tracę wszystko, co kocham?
To wszystko dzieje się tak nagle, wszystko na raz.
Cullenowie, ceremonia, Volturi i do tego Chris wyjechał. Zostawił mnie.
- Isabell wpuść mnie,
wiesz, że nie możesz być sama
Morgan wchodził na niebezpieczny
temat jednocześnie dając mido zrozumienia, że za chwilę bez mojego wyraźnego
pozwolenia wtargnie do pokoju.
I tak też się stało.
Usłyszałam jak naciska klamkę i nie
napotykając na żaden opór ze strony drzwi w postać zamka wszedł do pokoju.
Morgan westchnął głęboko i
podszedł do mojego łóżka. Uklęknął przy brzegu na wprost mnie zaplątanej w
pościel. Zsunęłam z twarzy narzutę i spojrzałam na niego.
Pomimo zamglonego spojrzenia
spowodowanego łzami widziałam jego grymas na twarzy. Nigdy nie lubił, gdy
płakałam. I wielokrotnie mi to powtarzał.
- Isabell nie płacz –
poprosił ścierając wierzchem dłoni łzy z mojego policzka.
Spojrzałam mu w oczy. Wzrok miał
przepełniony troską i przejęciem.
Jego miodowe miały moc uspokajania.
Były takie spokojne a zarazem zmartwione. Uśmiechnął się lekko i złapał dłonią
mój podbródek, zagłębiając się w moim spojrzeniu.
-Nie potrafię ci powiedzieć
czy Jacob miał rację –westchnął.
Właśnie tego potrzebowałam, żeby ktoś
mi to powiedział. Ktoś trzeci. Według mnie nie miał, ale może się mylę. Może
naprawdę na siłę szukam miejsca dla Cullenów.
- Na pewno w jednym miejscu
miał rację: nie ma miejsca w twoim życiu dla Cullenów – szepnął
Chciałam być sama, ale teraz przez
obecność Morgana po prostu chciałam, żeby mnie przytulił. Żeby mnie pocieszył i
szeptał, że nie ma żadnego problemu.
Jakby czytając mi w myślach, usiadł
na łóżku i porwał mnie w swoje objęcia. Przytuliłam się do niego mocno i oparta
o jego obojczyk wypłakiwałam kolejne morze łez.
- Isabell to cię przerasta, uspokój się,
jesteś wykończona – szeptał w kółko, przyciskając mnie mocno do siebie.
Nie byłam w stanie zatrzymać tych łez,
choć bardzo chciała. Czułam rosnącą frustrację Morgana, ale skoro nawet ja nie
mogłam tego zatrzymać, to on by dał radę?
Jedyną osobą, która by dała radę był Chris,
ale jego tu niema. Na samo wspomnienie jego imienia rozpłakałam się jeszcze
bardziej.
Morgan westchnął głęboko i
wyszeptał coś w stylu: „Tak być nie może” głaszcząc moje plecy.
Kiedy się uspokoiłam i przestałam
płakać, odkleiłam się od Morgana. Ciemność pokoju, do której weszłam po całej
aferze zastąpił mieniący się w różne kolory żółci i niebieskiego zmierzch.
Czyli nie dość, że całą noc przepłakałam to jeszcze następny dzień.
Morgan spojrzał na mnie uważnie.
Przetarłam oczy i westchnęłam. Posłałam mu
uspokajający uśmiech.
- Już jest okay –
szepnęłam.
Morgan pokiwał głową, ale jego spojrzenie
zdradzało, że nie jest pewien czy abym skończyła mój atak rozpaczy.
- Naprawdę – uśmiechnęłam
się szczerze. Naprawdę już skończyłam.Nie wyleję ani jednej łzy. – Muszę się
wykąpać
Morgan się roześmiał i
przytulił mnie. Ucałował w głowę i wyszedł z pokoju.
Postanowiłam odłożyć to wszystko w
czasie. Miałam za dużo na głowie i nie
wiedziałam, o czym mam myśleć, co mam robić lub czego nie.
Zostawię Christophera w zupełnym
spokoju, jeśli chce być z dala od tego wszystkiego to mu pozwolę, przynajmniej
na chwilę. Do czasu aż będę za nim tęsknić aż tak bardzo, że będzie mi to
sprawiać ból fizyczny. Póki, co tak nie jest.
Choć może troszeczkę, na pewno nie
pozwoliłby mi całej nocy przepłakać, na co pozwolił Morgan. Ale jednak potrzebowałam się wypłakać.
Wylałam morze łez, które dusiły się we mnie i teraz czuje się lepiej.
Będę skomleć i wyć jak mały piesek wyrzucony
za drzwi, bo zsiusiał się na dywan w salonie żeby Christopher wrócił, na pewno,
tylko jeszcze nie teraz. Moja uwaga od jego osoby jest wystarczająco dobrze
odciągana przez inne problemy.
Christopher kazał mi zrobić porządek
w życiu.
Bardzo chętnie bym go zrobiła, tylko
nie wiem jak. Nie mogę zrzucić Cullenów na drugi plan, bo nie wiem czy
faktycznie na nim będą. Nie mogą zdetronizować Christophera z piedestału, bo
nie wiem czy w ostatecznym rozrachunku na nim pozostanie.
Nie wiem nic, ani co czuje, ani czego
pragnę ani do czego dążę. Czuje się jak marionetka pchana i kierowana przez
osoby trzecie, bezwolnej woli.
Jedyne, czego chciałam to żeby tak było jak było,
dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt czy sto lat temu.
Jednak Christopher miał rację to się
nie wydarzy. Dopóki nie odpowiem sobie na podstawowe pytanie i nie będę go
pewna na sto procent, nic nie będzie takie jak było.
Trzeba zdecydować czy przeszłość
uczynić przyszłością czy przyszłość uczynić przeszłością.
To będzie najtrudniejsza
decyzja w moim życiu, od niej będzie zależało wszystko.
Jeśli zostanę z Christopherem to
dostanę spokojne życie z osobą, której jestem pewna. Nic się nie stanie. Będzie
zawsze po mojej prawej stronie lub za mną. Będę miała namiastkę miłości
prawdziwej i miłości fizycznej z Morganem. Układ prosty i sprawdzał się przez
tyle lat.
Byłam szczęśliwa. Nic mi nie brakowało. Miałam spokój, ciszę i
było mi dobrze. Zawsze mogłam polegać na Christopherze a Morgan za jeden
pocałunek potrafił zrobić dla mnie wszystko.
Było idealnie! Czemu to w jednej
sekundzie runęło?
Natomiast, jeśli wybiorę
Edwarda, podążę za przeszłością nie wiadomo, dlaczego bo wmawiam sobie, że nie
zapomniałam o nim, choć wszystko wokół mnie temu zaprzecza to dostanę morze
wątpliwości. Nie dam rady rozstać się ze swoją rodziną, nie mówiąc o
Christopherze i mieć nową rodzinę.
Moją mamą jest Melanie, nie Esme,
moim ojcem jest Michaelnie Carlisle. Mam dwanaścioro wampirzego rodzeństwa, nie
piątkę: Jaspera, Rosalie, Alice, Emmetta i Lilian. Mam męża Christophera nie
Edwarda i córkę.
Moją rodziną są Dowosnowie i zawsze tak
będzie. I jeszcze Alexander z dziećmi. To jest moje miejsce, do którego należę.
Nie do Cullenów.
Zwlokłam się z łóżka i poszłam do
łazienki, przy okazji potrącając flakon z białymi różami. Nagle mnie oświeciło.
Byłam jak te kwiaty wytrącone siłą z flakonu i życiodajnej wody, na łasce kogoś
innego. Bo same się nie podniosłą do
pionu i nie włożą do wody.
Przegrałam walkę ze samą sobą.
Ja nie wybiorę, ktoś musi to zrobić za mnie.
Nalałam do wanny ciepłej, prawie
gorącej wody i wrzuciłam bezową sól do kąpieli. Kiedy zanurzyłam się w gorącej
wodzie poczułam się zrelaksowana i spokojna.
Jak ja to sobie w ogóle wyobrażam?
Zostawię moją rodzinę i wszystko przybiorę nazwisko Cullen i będę starą Bellą ?
Będę miała nową rodzinę i o starej mam od tak zapomnieć? Wymazać z pamięci, bo
będę miała nową? Będę starą Bellą, taką jak zapamiętali mnie Cullenowie. Nie!
Etykietka bezwzględnej,okrutnej i bezuczuciowej Isabell Dowson będzie się za
mną ciągnęła jak cień.Nie ważnie, że nie miałabym nic wspólnego z Dowsonami i
byłabym Cullen zawsze,ale to zawsze będę tą zimną i okrutną Isabell Dowson i
nic i nikt tego nie zmieni.
Wyszłam z wanny i wytarłam się
ręcznikiem. Włożyłam czarną z delikatną koronką bieliznę, którą Morgan mi kupił
pod ostatnią choinkę.Zaśmiałam się mimowolnie, Morgan uwielbia mi kupować
bieliznę tak samo bardzo jak Ginny wysokie buty obowiązkowo z kilkucentymetrową
platformą. Łudzi się, że je kiedyś włożę, niestety nie, za to prezenty od
Morgana lubię i je noszę. W odróżnieniu od prezentów od mojego męża, które
więcej odkrywają niż zasłaniają, ale on to zawsze był zbocz uchem.
Włożyłam jedwabisty szlafrok i
wyszłam z łazienki do garderoby po jakieś ubrania.
Dla jednych moja szafa była
kopalnią złota dla mnie była zbiorem ubrań zupełnie nie dla mnie. Sukienki za
krótkie i za wydekoltowane, buty za wysokie, bluzki za krótkie a jeansy za
obcisłe. Wszystko w różnych wzorach i kolorach, zdecydowanie nie dla mnie. Ale
z biegiem czasu musiałam do tego przywyknąć. Znaleźliśmy z Ginny kompromis.
Sukienki najkrótsze do kolan, buty bez platform, tuniki zamiast bluzek i
sweterki rozpinane.
Trzy czwarte szafy zajmowały rzeczy,
które powinnam nosić,ale tak nie jest, jedną trzecią zajmowały rzeczy, które
nie wywoływały ataku furii u Ginny, ale w zachwyt nie popadała. Oczywiście
wszystkie trampki zostały wyrzucone podobne jak bluzy czy wszystko, co nie było
wystarczająco kobiece w opinii Ginny.
Przywykłam, że muszę wyglądać jak modelka z pokazu
Versace.
Znalazłam krótką w trzech odcieniach
fioletu sukienkę na ramiączkach, zdjęłam ją z wieszaka i zaczęłam szukać
długiego szarego sweterka, gdyż nie chciałam świecić gołymi ramionami.
- Mmmmm bez – poczułam dłoń
Morgana na swoich plecach, a następnie jego oddech na mojej szyi. Zjeżdżał
dłonią bardzo delikatnie wzdłuż mojego kręgosłupa wywołując moje westchnięcie.
Zatrzymał swoją rękę na mojej tali. Przybliżył się tak praktycznie, że nie było
granicy między nami. Pochylił się nad moją szyją i zaczął ją delikatnie muskać
wargami, drugą ręką odgarniając włosy na drugą stronę. Odchyliłam szyję dając mu do niej lepszy
dostęp. Zamknęłam oczy oddając się pieszczocie.
Uwielbiałam jego pocałunki były takie zmysłowe i delikatne a zarazem
zachłanne i niepohamowane. Jego ręka, która do tej pory zatrzymała się na mojej
tali, zaczęła zataczać kółka na moim brzuchu przez materiał mojego szlafroka,
kiedy w końcu natrafił na pasek utrzymujący moje odzienie na miejscu rozplątał
go i dotknął mojego nagiego brzucha. Zaczął pieścić go delikatnie, zachłanniej
całując moją szyję. Jego dłoń znalazła się na moich nagich plecach i obrócił
mnie twarzą do siebie. Morgan nie natrafiając na żaden mój sprzeciw wbił się
zachłannie w moje usta. Zarzuciłam mu ręce na kark i zatopiłam dłonie w jego
brązowych włosach. Jego spragnione dłonie były dosłownie wszędzie, na moich
plecach, pośladkach, piersiach czy brzuchu. Pocałunek, bo jako wampiry nie
potrzebowaliśmy zaczerpywać oddechu był namiętny i głęboki, ale Morgan zmienił
go w zachłanny i podniecający. Pozwoliłam się opleść jego silnym ramionami i
wziąć się na ręce. Nie przerywając pocałunku zaniósł mnie do mojego łóżka i położył
delikatnie jakby bał się, że zaraz mu się rozpadnę na miliony kawałeczków.
Ściągnął ze mnie brzoskwiniowy szlafrok i rzucił go na podłogę, opadł z cichym
szelestem. Jednym ruchem pozbyłam się jego koszulki, po czym pocałowałam go
czule. Morgan przerwał pocałunek i
zaczął pieścić ustami moją szyję, a następnie piersi i brzuch. Robił to tak
zachłannie i narwanie, że zachciało mi się śmiać, ale opanowałam się po
następnym przypływie rozkoszy. Morgan zawsze był nadpobudliwy i narwany, w
sprawach łóżkowych również, a może szczególnie?
Pod wpływem jego koniuszka języka zataczającego kółka na brzuchu i
piersiach moje ciało wygięło się w pół. Morgan z cwanym uśmiechem spojrzał na
mnie a ja przyciągnęłam go do siebie, siadając na nim okrakiem. Pocałowałam go
namiętnie i dziko. Pożądanie i żądza buchała z nas, ale starałam się hamować
Morgana. Nie miałam chwili słabości jak zawsze, kiedy lądujemy w łóżku, po
prostu tego chciałam, całkowicie świadoma, aż wręcz bardziej świadoma, niż nie
wiem, czego. Chciałam jego dotyku, pocałunków aż w końcu jego całego. Chciałam
poczuć, że jestem dla niego najważniejsza i jedyna. Zdecydowanym ruchem
ściągnął ze mnie koronkowy stanik, uprzednio się uśmiechając na swój prezent.
Jego ręce, mając w końcu cały dostęp do moich piersi ani myślały przestać je
pieścić. Moje dłonie znalazły się na jego klatce piersiowej i plecach kreśląc
niewidzialne wzory na jego bladej skórze. Morgan lekko popchał mnie na łóżko,
pozbył się ubrań z siebie i położył się na mnie. Zaczął od nowa całować każdy
fragment mojego ciała. Jego język zostawiał mokre ślady wywołujące u mnie
kolejną falę pożądania. Kiedy zaczął całować mnie tuż nad koronką od moich
majtek podniósł wzrok.Nasze spojrzenia się spotkały, Morgan się zawahał.
Wpatrywaliśmy się w identyczne kolory tęczówek, jakie mieliśmy a w jego
spojrzeniu była prośba o pozwolenie i nie moc wytrzymania już. Uśmiechnęłam się
ciepło i Morgan pozbył się mojego ostatniego odzienia. Położył się na mnie i
pocałował leniwie skupiając się na tym, żeby dać mi jak najwięcej rozkoszy inną
częścią ciała.
Byliśmy jednością, którą okryła jak kołdrą
ciemność i miało tak pozostać aż do świtu.
***
Morgan niechętnie wypuścił mnie ze
swoich ramion i pozwolił położyć się po drugiej stronie łóżka. Okryłam się
złotą kołdrą, co nie uszło uwadze Morgana.
Jęknął głośno.
Próbowałam się nie zaśmiać. Zawsze jest rozczarowany i
smutny, kiedy mówię dość. Ale tym razem powinien się cieszyć słońce dawno
wstało, a teraz znajdowało się w zenicie.
Nawet nie wiem, co mnie wczoraj opętało, ale na pewno
tego nie żałuję. Ale przy Morganie zawsze się zapominam. I tracę orientacje w
czasie lub sytuacji.
- Myślałem o słowach
Marcusa o tym, że mamy zdrajcę w klanie… - zaczął spoglądając na mnie z ukosa.
Odwróciłam się bokiem w jego stronę z zaciekawionym
spojrzeniem:
- Tak i co wymyśliłeś?
- Po pierwsze tak jak ty
uważam, że to niemożliwe, ale nie bądźmy idiotami – westchnął - A niby, czemu
nigdy policja nie ignoruje ostrzeżeń o zamachu bombowym, choć z reguły nie są
prawdziwe?
Myślałam, że Morgan puścił tą luźną uwagę,
Marcusa między uszy i w to nie uwierzył.
Bo ja tak. Ale jednak nie zastanawiał się nad tym. Choć dla mnie to tak
absurdalne jak śnieg latem.
- Christopher uważa w ogóle
dopuszczając taką myśl do siebie, zdradzam rodzinę – jęknąłem
Chris naskoczył na mnie nawet jak tylko od
tak o tym powiedziałam. Miał rację w ogóle jak o tym pomyślałam, to czułam, że
zdradzam rodzinę. W rodzinie nie ma zdrad, zawiści i nienawiści, a już w
szczególności w takiej rodzinie, którą sobie wybrałeś. Rodzina to grupa
posiadająca charakterystyczną więź, zamieszkująca ze sobą i przede wszystkim
jest podstawową komórką życia społecznego.
- Czyli myślałaś o tym
wszystkim wcześniej? – zapytał podchwytując temat.
- Marcus już o tym
wspominał, kiedy była w Volterze
Wtedy myślałam, że to zwykła próba
odciągnięcia mnie od tematu Cullenów, lub po prostu próba wyprowadzenia mnie z
równowagi. Wtedy tylko się zaśmiałam podobnie jak Jack i Chris. Marcus mówi
wiele rzeczy, które rzadko są prawdziwe w jedynym cele –wkurzenia mnie. Jednak nigdy mu to się nie udaje, bo jestem
odporna na jego absurdalne słowa.
- Widzisz, bylibyśmy
idiotami, jakbyśmy tego nie sprawdzili?– zaśmiał się i skradł mi pocałunek.
Przewróciłam oczami.
- Ale nie wierzysz w to, że
ktokolwiek mógłby powiedzieć Marcusowi?– zapytałam z ciekawości. Nie sądziłam,
żeby Morgan w to uwierzył. Zna wszystkich od pierwszego spojrzenia
nowonarodzonych wampirów, z wyjątkiem Melanie, która jego stworzyła i paru
innych osób w tym mnie, które kilka lat po przemianie trafiły do niego. Ale za
ich trochę i wie, czego po każdym można się spodziewać
Nawet, jeśli by ktoś to zrobił to jakby by
miał w tym cel?
Nie ma nienawiści między nami, jeśli się nie
kochamy to lubimy jak Doris i Ginny one się lubią. Ale żadna by nic takiego nie
zrobiła drugiej.
- Nie, ale ostrożności
nigdy za wiele – uśmiechnął się lekko.
Jakoś zawsze, kiedy o tym
myślałam, kto bo na pewno ktoś mu powiedział o mojej przeszłości z Cullenami to
nasuwała mi się Victoria. Ona była najprawdopodobniejsza. Nienawidziła mnie, bo
przeze mnie nie żyje jej partner James i ona uważa, że sprawiedliwie będzie jak
ja zginę. Po latach prób,czyli tworzenia armii nowonarodzonych, które
konsekwentnie są niszczone przez nas, ona zaakceptowała, że dopóki Morgan lub
Chris mnie pilnują nie ma szans na zabicie mnie. Chłopcy nigdy jej nie zabili,
bo jak twierdzą lubią mieć zabawę i potrenować swoje sztuki walki. Osobiście
wolałabym, żeby zginęła, czułabym się bezpieczniej. Bo ona kiedyś coś
wykombinuje, czuję to.
- Ja mam pewne podejrzenia,
co do osoby, która mogłaby powiedzieć Marcusowi
-Czyli? – Zaciekawił się.
Nie mówiłam mu o Victori, bo bałam
się jego narwanej reakcji. On potrafił zrobić coś nieprzemyślanego i później
dojść do wniosku, że się pomyli i niepotrzebnie to zrobił. Miałam alergię na
jego pośpiech.
- Victoria – szepnęłam.
- Chyba żartujesz! –
prychnął - Ona ? Nie ma szans! Żyje na
naszej łasce,byłaby idiotką jakby cokolwiek zrobiła. Jest bezpieczna tylko u
nas, jeśli znajdzie się w zasięgu, Volturi oni ją zabiją. Nie Isabell wybij to
sobie z głowy.
W miarę upływu dni moja teoria z Victorią,
choć byłą idealna stawała się coraz bardziej nieprawdopodobna. Teraz skoro
wiem, że Marcus wie, że Cullenowie są tutaj, w zamku, to na pewno Victoria mu o
tym nie powiedziała. Nie miała pojęcia. Znaleźli się w Montrealu jakby z
kosmosu. Wszystkie ich ślady obuwia, zapachu, rzeczy czy nawet przelotnie jak
ktoś ich widział zniknęły. I słuch i wzrok po niech zaginął, zadbałam o to.
Firowie się dobrze spisali, wiem o tym. Nikt nie ma pojęcia gdzie są Cullenowie
z wyjątkiem Marcus, ale skąd on to wiem zostaje zagadką na najbliżej sto lat.
Jeśli by usunąć
całe uczucia to naprawdę możliwe jest, że ktoś z rodziny, bo tylko oni
wiedzieli, że Cullenowie są w zamku, ale nikt nie byłyby w stanie tego zrobić.
Nie wiem. To jest tak
zagmatwane.
- To, co chcesz zrobić? –
Zapytałam z ciekawością. Nie miałam pojęcia jak to rozegra. Podejdzie na
przykład do Bridget i zapyta od tak: „Zdradziłaś rodzinę?” ze swoim
charakterystycznym uśmiechem. A ona da mu w twarz, o ile ją znam. Z takim pytanie to każdy się zbulwersuje i
nie wiadomo, co zrobi.
- Poprosimy Aurorę i
Doriana, żeby przyjechali i porozmawiają ze wszystkimi – przybliżył się do mnie
i położył rękę na mojej tali. Zaśmiałam się lekko, on mrugnął do mnie okiem.
- Ale jeśli to Dorian? –
westchnęłam. On technicznie był naj prawdopodobniejszy. Mieszka w Europie bez
jakiegoś sprecyzowanego kraju, przyprowadza się ciągle. Nie mieszka u nas w
Montrealu z jednego prostego powodu, nie da się z nim wytrzymać. Jego osobowość
nie jest tak denerwująca, jak jego dar. Nawet go lubię pod warunkiem, że mam
swoją tarczę.
- Co myślisz jak powiesz
Dorian? – zaśmiał się lekko, przybliżając swoją twarz do mojej.
- Że nie da się z nim
wytrzymać, bo nie da się przy nim oszukiwać i wie kiedy kłamiesz –
wyrecytowałam starą śpiewkę, którą każdy powtarza gdy Dorian jest obok i wkurza
kogoś.
Jego dar polega na tym,
że czuje, kiedy kłamiesz. A wiadomo kłamstwo dla wielu osób to ratunek dla
innych po prostu obronna. Istnieją przecież białe kłamstwa, które są po części
dobre a on i tak do wyczuje i ze swoim charakterystycznym pół uśmiechem i
odrzuceniem grzywki na bok mówi:„kłamiesz, skarbie”. To tak denerwuje.
- No właśnie – uśmiechnął
się widząc moją skrzywioną twarz. -A Aurora sprawi, że Dorian powie prawdę a
Dorian sprawdzi Aurorę. I ta dwójka sprawi, że każdy powie wszystko. Aurora
zmusi do powiedzenia a Dorian sprawdzi czy to prawda. Nie uważasz, że to świetny pomysł? – Zapytał
zadowolony z siebie.
- Tak – przyznałam mu
rację, bo to był dobry pomysł. Z jednym,ale. Czy naprawdę zmuszeni jesteśmy
grzebać w umysłach naszej rodziny, żeby im ufać?
Obrażą się. Na pewno. Mają sobie
siąść na krześle otoczeni przez Morgana, Aurorą i Doriana i wyśpiewać wszystko.
To jest jak wykrywacz kłamstw.
Ale do diaska jesteśmy rodziną, takich rzeczy się nie
robi.Nie traktuje się ich przedmiotowo jak kogoś z zewnątrz. Ufamy sobie.
- Zadzwonimy i sprowadzimy
rodzinkę wcześniej – powiedział Morgan wpatrując się w moje czarne tęczówki.
- Myślisz, że to się uda?
Morgan my jesteśmy rodzinom nie potrzebujemy żadnych wykrywaczy kłamstw –
skrzywiłam się.
Boje się, że przez takie coś rozpadnie
się nam rodzina. Oskarżą nas, że sobie
nie ufamy i to będzie koniec cudownej, niedostępnej rodziny Dowsonów. Przez
takie głupstwo.
- Przeżyją – stwierdzi ł
pewnie. Ja tego pewna nie byłam,ale pozostało mi się łudzić, że tak będzie.
- Mnie to razi –
westchnęłam.
-Isabell, Isabell chcesz
się pozbyć wątpliwości, czy nie ? –Zamruczał mi do ucha.
- Tak – szepnęłam.
Nie było innego wyjścia. Trzeba wiedzieć, kto ci źle
życzy i zastanowi się jak to naprawić, jeśli się nie da to po prostu pozwolić
nienawidzić, ale w miarę rozsądku.
- Morgan mogłabym pobyć sama?
– Zapytałam z nadzieją. Dla lepszego efektu zamrugałam zalotnie rzęsami i
uśmiechnęłam się prze słodko.
Nie chciałam go wyrzucić ze swojego
pokoju teraz. Choć pewnie to tak zabrzmiało. Nawet nie wiem, czemu nie
chciałam, żeby teraz wychodził. Mógł jeszcze zostać chwilę, ale później
chciałam być sama. Na pewno nie będę płakać, ale chciałam się oderwać i zacząć
żyć innym problemami, na przykład gdzie ustawić flakon z kwiatami, żeby we
fryworze zabawy się nie stłukł.
- Nie – zaśmiał się
zawadiacko.
- A jakbym poszła do
letniej rezydencji i pomogła przy przygotowaniach?
Po jutrze o ile nie pogubiłam się w dniach mają
odbyć się mistrzostwa świata w piłce nożnej. Oczywiście w naszej letniej
rezydencji organizowana jest impreza kibica. W sali balowej postawią ogromny,
niemal wymiarów kinowych ekran i będą oglądać mecz. Morgan zaprosił wszystkich
swoich przyjaciół w tym wilkołaki, ale na pewno przyjadą sami mężczyźni
ewentualnie kobiety z zamiarem towarzyskiej rozmowy w zamku z nami.
- A jakim byłby tego cel?
- Chce pobyć sama.
- Nic za darmo – zaśmiał
się.
- Morgan… - westchnęłam.
Wiedziałam, co się kryje za tym cwanym uśmiechem. Przekręciłam się tak, że
leżałam na nim i pocałowałam namiętnie. Chciałam się oderwać, jednak on złapał
mnie mocno w pasie i przekręcił mnie tak, że leżał na mnie, unieruchomił mnie,
tak, że nie dało się zrobić żadnego ruchu. Z cwanym uśmiechem wbił się w moje
usta i zerwał ze mnie narzutę. Wiedziałam, jaką cenę wybrał sobie za moją
chwilę samotności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz