środa, 17 października 2012

XXXIII. Kołdra ciemności


            Uprzedzam dosłodziłam trochę rozdział, ale się pohamowałam w kulminacyjnym momencie

            Weszłam do swojej sypialni i rzuciłam się na łóżko. Zwinęłam się w mały kłębek i zaczęłam płakać, tak, że złota narzuta wchłaniała wszystkie łzy goryczy.
            Nigdy nie spodziewałabym się takiego zachowania po Jacobie.Po najgorszym, co mogło mnie spotkać według niego – przemiana w wampira, zaczął akceptować moje decyzje. Przeszło mu wydzieranie się na mnie i przestał łudzić się,że na mnie wpłynie. Choć z biegiem czasu z jego zdaniem liczyłam się najbardziej. On mi pomógł wybrać między Christopherem a Morganem, gdy trzeba było za któregoś wyjść za mąż.
            Wahałam się, bo między mną a Morganem zawsze coś było. Nigdy nie dało się tego nazwać rodzinną miłością. To było coś więcej a zarazem mniej niż miłość z zakończeniem na ślubnym kobiercu. Miałam porównanie między miłością prawdziwą, jaką darzyłam Edwarda a przyjaźnią z Christopherem i to było coś po środku.
            Owszem Morgan ma parę cech, które mnie odrzucają, bo przypominają mi Edwarda, a z tym walczyłam przez lata. Ale jego oczy potrafią hipnotyzować a jego sposób bycia ugruntowuje w przekonaniu, że nie ma problemów bez rozwiązania w przeciągu pięciu minut. Jest władczy, ale czasami mi się wydaje, że to zaradność. Owszem przy Morganie zapominam o reszcie świata, ale zawsze jest jakieś, ale. To nie była miłość, jaką darzyłam Edwarda a za razem nie było to, co czułam do Chrisa. Moje uczucia względem niego zawsze stały pod znakiem zapytania.
              Wtedy wybrałam Christophera chyba przez wdzięczność za to,że opiekował się mną i Nessi. No i pomógł mi z pozbyciem się widma Edwarda we wszystkim, co robię. 
            Ginny uważała, że popełniłam błąd. Co właśnie mnie najbardziej zaszokowało. Znała obydwóch przed przyłączeniu się do mnie. O obydwóch nie mała dobrego zdania. Chrisa miała za fircyka, lekkoducha i zdecydowanie o dwóch twarzach wampira, a Morgan w jej oczach był bardzo władczy i zadufany w sobie. Bardziej nie lubiła Morgana niż Chrisa. W zasadzie teraz też tak jest,ale bardziej lubi niż nie lubi Chrisa od Morgana. Jednak konsekwentnie obstaje,że sto trzydzieści jeden lat temu dokonałam złego wyboru.
              Za to Jacob niezmiennie od chwili poznania Chrisa obstaje zanim.
            Od mojej przemiany naprawdę się nie kłócimy z Jacobem. Z czasem wydaje mi się, że doszedł do wniosku, że nie potrzebnie robił, co mógł,żeby zablokować moją przemianę.  Z nieśmiertelnością mi do twarzy. I nie tylko on mi to przyznał.
            Naprawdę uczucie, że jesteś w miejscu, do którego zawsze należałaś i dążyłaś jest cudowne. Patrząc w odbicie lustrzane widzisz dokładnie to, co sobie wyobrażałaś będąc nędznym, kruchym i bezbronnym człowiekiem. Długie falowane brązowe niemal czarne włosy, idealna, piękna twarz z wyrazistymi rysami i blada jak łabędzie pióra bez śladu zaróżowionych policzków. Lekkie cienie pod oczami nie byłyby widoczne gdybym odżywała się ludźmi. Oczy duże wyraziste i otwarte dzięki długiej, gęstej czarnej niemal jak smoła kaskadzie rzęs. I te miodowe tęczówki, tak abstrakcyjne nie tylko dla ludzi,ale też dla wampirów, w których ja czuje się sobą, a nie w czerwonych, które są oczami demona. Zawsze ile razy stawałam przed lustrem i patrzyłam w głębokie brązowe oczy widziałam w nich ślad miodowego odcienia nie czerwonego. Te oczy zawsze były miodowe nawet w mojej wyobraźni, jako nowonarodzony wampir.
            Znałam Jacoba całe życie, ale teraz czułam jakby był mi zupełnie obcy. Nie rozumiałam, po co wyciągał stare brudy z pierwszych miesięcy mojego wampirzego życia.
            Kochał Nessi i nie wierzę, że nie pomyślał, że skrzywdzi małą. Bo tak naprawdę to ją najbardziej to dotknęło. Nie mnie, ale właśnie ją. 
               Nie chciałam, żeby Nessi się dowiedziała, że ją nienawidziłam. Widziałam, że była na skraju wytrzymania. Na pewno zaraz jak wybiegłam z salonu rozpłakała się. Nie mam pojęcia jak ja jej spojrzę w oczy.
               Nie dość, że nasze relacje nie są dobre to ta informacje jeszcze bardziej je zachwieje. Praktycznie nie rozmawiałyśmy ze sobą. Po za zwykłym idę tu i tam. Bolało mnie to trochę, bo nie było w tym mojej winy.  Przynajmniej z mojego punktu widzenia.  Nie okłamałam jej jak pytała o ojca. A jeśli chodzi o ceremonię to, co, jak co ale ona w tej kwestii ma mało dopowiedzenia.  Ale jeśli to jest powód naszych napiętych stosunków to jest jeszcze dzieckiem, a ja dawno przestałam ją tak traktować. Pomimo młodego wyglądu zewnętrznego to była tylko o dziewiętnaście lat ode mnie młodsza. Umysł na kobiety.
               Wiem, że jak każde dziecko chciałoby żeby rodzice byli razem, ale myślę, że mogłaby to sobie darować. Naprawdę lepiej jest jak oboje rodziców jest szczęśliwych nie ważne czy razem czy nie. A duszenie się w związku i na siłę go stwarzanie dla niby dobra dziecka jest bezsensu.
               Ja rozumiem, że Nessi praktycznie nie zna Edwarda i chce go poznać,ale…
            Ja też bym chciała spędzić trochę czasu z nią. Po oglądać śmieszne filmy, posprzeczać się o chłopaków i po prostu się pośmiać. Pobyć jak matka z córką.
               Chyba jestem zazdrosna. Ale zawsze ją miałam tylko dla siebie to mam z dnia na dzień zaakceptować, że nie poświęci mi więcej niż pięć minut swojego czasu na dzień?
- Isabell… ?
               Usłyszałam wołanie zza drzwi. Prychnęłam.
            Nie łudziłam się, że będę miała święty spokój. Morgan bardzo pilnował żebym nie była przez jedną sekundę sama. Bał się, że będę używała swojego daru a co gorsza użyję umysłu, żeby znaleźć Christophera. Perspektywa była zachęcająca, ale wiedziałam, że z Christopherem się siłą nie postępuje, mato wtedy odwrotny skutek. Nie chce tu być to niech nie będzie.
            Morgan zaczął delikatnie pukać w zamknięte drzwi. Wiedziałam, że nie były one dla niego przeszkodą. Począwszy od tego, że nie byłam pewna czy zamknęłam je na klucz kończąc na tym, że wystarczyło lekko je popchnąć a wyrwałby je z zawiasów.
- Zabawa w kopciuszka mi się podoba, ale mam dwa, ale po pierwsze wiem, do kogo ten but należy, bo kto inny niż ty nosi klasyczne proste tylko w różnych kolorach dziesięciocentymetrowe szpilki i wolałbym żeby zamiast  butów były twoje ciuchy - zaśmiał się Morgan.
                Wtuliłam się jeszcze bardziej w narzutę.  Nie miałam nastroju do żartów, a on najwyraźniej miał go aż za dużo. Chciałam być sama i płakać, płakać i jeszcze raz płakać przez następne sto lat. Komiczne było to,że nie miałam pojęcia, dlaczego.
                   Bo zostałam kompletnie sama? Sama ze wszystkim.
                   Bo nie wiem, co robię?
                   Bo się najprościej na świecie zagubiłam i potrzebowałam się odnaleźć, a na to nie ma szans, bo Christopher wyjechał. A to właśnie on zawsze pomaga mi obrać dobrą ścieżkę.
                   Bo Chris wyjechał?
                Bo tracę wszystko, co kocham?
                To wszystko dzieje się tak nagle, wszystko na raz. Cullenowie, ceremonia, Volturi i do tego Chris wyjechał. Zostawił mnie.
- Isabell wpuść mnie, wiesz, że nie możesz być sama
            Morgan wchodził na niebezpieczny temat jednocześnie dając mido zrozumienia, że za chwilę bez mojego wyraźnego pozwolenia wtargnie do pokoju.
               I tak też się stało.
               Usłyszałam jak naciska klamkę i nie napotykając na żaden opór ze strony drzwi w postać zamka wszedł do pokoju.
              Morgan westchnął głęboko i podszedł do mojego łóżka. Uklęknął przy brzegu na wprost mnie zaplątanej w pościel. Zsunęłam z twarzy narzutę i spojrzałam na niego.
            Pomimo zamglonego spojrzenia spowodowanego łzami widziałam jego grymas na twarzy. Nigdy nie lubił, gdy płakałam. I wielokrotnie mi to powtarzał.
- Isabell nie płacz – poprosił ścierając wierzchem dłoni łzy z mojego policzka.
            Spojrzałam mu w oczy. Wzrok miał przepełniony troską i przejęciem.
            Jego miodowe miały moc uspokajania. Były takie spokojne a zarazem zmartwione. Uśmiechnął się lekko i złapał dłonią mój podbródek, zagłębiając się w moim spojrzeniu.
-Nie potrafię ci powiedzieć czy Jacob miał rację –westchnął.
            Właśnie tego potrzebowałam, żeby ktoś mi to powiedział. Ktoś trzeci. Według mnie nie miał, ale może się mylę. Może naprawdę na siłę szukam miejsca dla Cullenów.
- Na pewno w jednym miejscu miał rację: nie ma miejsca w twoim życiu dla Cullenów – szepnął
            Chciałam być sama, ale teraz przez obecność Morgana po prostu chciałam, żeby mnie przytulił. Żeby mnie pocieszył i szeptał, że nie ma żadnego problemu.
            Jakby czytając mi w myślach, usiadł na łóżku i porwał mnie w swoje objęcia. Przytuliłam się do niego mocno i oparta o jego obojczyk wypłakiwałam kolejne morze łez.
 - Isabell to cię przerasta, uspokój się, jesteś wykończona – szeptał w kółko, przyciskając mnie mocno do siebie. 
            Nie byłam w stanie zatrzymać tych łez, choć bardzo chciała. Czułam rosnącą frustrację Morgana, ale skoro nawet ja nie mogłam tego zatrzymać, to on by dał radę?
               Jedyną osobą, która by dała radę był Chris, ale jego tu niema. Na samo wspomnienie jego imienia rozpłakałam się jeszcze bardziej.
              Morgan westchnął głęboko i wyszeptał coś w stylu: „Tak być nie może” głaszcząc moje plecy.
                Kiedy się uspokoiłam i przestałam płakać, odkleiłam się od Morgana. Ciemność pokoju, do której weszłam po całej aferze zastąpił mieniący się w różne kolory żółci i niebieskiego zmierzch. Czyli nie dość, że całą noc przepłakałam to jeszcze następny dzień.
            Morgan spojrzał na mnie uważnie.
               Przetarłam oczy i westchnęłam. Posłałam mu uspokajający uśmiech.
- Już jest okay – szepnęłam.
               Morgan pokiwał głową, ale jego spojrzenie zdradzało, że nie jest pewien czy abym skończyła mój atak rozpaczy.
- Naprawdę – uśmiechnęłam się szczerze. Naprawdę już skończyłam.Nie wyleję ani jednej łzy. – Muszę się wykąpać
              Morgan się roześmiał i przytulił mnie. Ucałował w głowę i wyszedł z pokoju.
            Postanowiłam odłożyć to wszystko w czasie.  Miałam za dużo na głowie i nie wiedziałam, o czym mam myśleć, co mam robić lub czego nie.
            Zostawię Christophera w zupełnym spokoju, jeśli chce być z dala od tego wszystkiego to mu pozwolę, przynajmniej na chwilę. Do czasu aż będę za nim tęsknić aż tak bardzo, że będzie mi to sprawiać ból fizyczny. Póki, co tak nie jest.
            Choć może troszeczkę, na pewno nie pozwoliłby mi całej nocy przepłakać, na co pozwolił Morgan.  Ale jednak potrzebowałam się wypłakać. Wylałam morze łez, które dusiły się we mnie i teraz czuje się lepiej.
            Będę skomleć i wyć jak mały piesek wyrzucony za drzwi, bo zsiusiał się na dywan w salonie żeby Christopher wrócił, na pewno, tylko jeszcze nie teraz. Moja uwaga od jego osoby jest wystarczająco dobrze odciągana przez inne problemy.
            Christopher kazał mi zrobić porządek w życiu.
            Bardzo chętnie bym go zrobiła, tylko nie wiem jak. Nie mogę zrzucić Cullenów na drugi plan, bo nie wiem czy faktycznie na nim będą. Nie mogą zdetronizować Christophera z piedestału, bo nie wiem czy w ostatecznym rozrachunku na nim pozostanie.
            Nie wiem nic, ani co czuje, ani czego pragnę ani do czego dążę. Czuje się jak marionetka pchana i kierowana przez osoby trzecie, bezwolnej woli.
              Jedyne, czego chciałam to żeby tak było jak było, dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt czy sto lat temu.
            Jednak Christopher miał rację to się nie wydarzy. Dopóki nie odpowiem sobie na podstawowe pytanie i nie będę go pewna na sto procent, nic nie będzie takie jak było.
            Trzeba zdecydować czy przeszłość uczynić przyszłością czy przyszłość uczynić przeszłością.
              To będzie najtrudniejsza decyzja w moim życiu, od niej będzie zależało wszystko.
            Jeśli zostanę z Christopherem to dostanę spokojne życie z osobą, której jestem pewna. Nic się nie stanie. Będzie zawsze po mojej prawej stronie lub za mną. Będę miała namiastkę miłości prawdziwej i miłości fizycznej z Morganem. Układ prosty i sprawdzał się przez tyle lat.
            Byłam szczęśliwa.  Nic mi nie brakowało. Miałam spokój, ciszę i było mi dobrze. Zawsze mogłam polegać na Christopherze a Morgan za jeden pocałunek potrafił zrobić dla mnie wszystko.
            Było idealnie! Czemu to w jednej sekundzie runęło?
              Natomiast, jeśli wybiorę Edwarda, podążę za przeszłością nie wiadomo, dlaczego bo wmawiam sobie, że nie zapomniałam o nim, choć wszystko wokół mnie temu zaprzecza to dostanę morze wątpliwości. Nie dam rady rozstać się ze swoją rodziną, nie mówiąc o Christopherze i mieć nową rodzinę.
            Moją mamą jest Melanie, nie Esme, moim ojcem jest Michaelnie Carlisle. Mam dwanaścioro wampirzego rodzeństwa, nie piątkę: Jaspera, Rosalie, Alice, Emmetta i Lilian. Mam męża Christophera nie Edwarda i córkę.
            Moją rodziną są Dowosnowie i zawsze tak będzie. I jeszcze Alexander z dziećmi. To jest moje miejsce, do którego należę. Nie do Cullenów.
            Zwlokłam się z łóżka i poszłam do łazienki, przy okazji potrącając flakon z białymi różami. Nagle mnie oświeciło. Byłam jak te kwiaty wytrącone siłą z flakonu i życiodajnej wody, na łasce kogoś innego.  Bo same się nie podniosłą do pionu i nie włożą do wody.
            Przegrałam walkę ze samą sobą.
              Ja nie wybiorę, ktoś musi to zrobić za mnie.
            Nalałam do wanny ciepłej, prawie gorącej wody i wrzuciłam bezową sól do kąpieli. Kiedy zanurzyłam się w gorącej wodzie poczułam się zrelaksowana i spokojna.
            Jak ja to sobie w ogóle wyobrażam? Zostawię moją rodzinę i wszystko przybiorę nazwisko Cullen i będę starą Bellą ? Będę miała nową rodzinę i o starej mam od tak zapomnieć? Wymazać z pamięci, bo będę miała nową? Będę starą Bellą, taką jak zapamiętali mnie Cullenowie. Nie! Etykietka bezwzględnej,okrutnej i bezuczuciowej Isabell Dowson będzie się za mną ciągnęła jak cień.Nie ważnie, że nie miałabym nic wspólnego z Dowsonami i byłabym Cullen zawsze,ale to zawsze będę tą zimną i okrutną Isabell Dowson i nic i nikt tego nie zmieni.
              Wyszłam z wanny i wytarłam się ręcznikiem. Włożyłam czarną z delikatną koronką bieliznę, którą Morgan mi kupił pod ostatnią choinkę.Zaśmiałam się mimowolnie, Morgan uwielbia mi kupować bieliznę tak samo bardzo jak Ginny wysokie buty obowiązkowo z kilkucentymetrową platformą. Łudzi się, że je kiedyś włożę, niestety nie, za to prezenty od Morgana lubię i je noszę. W odróżnieniu od prezentów od mojego męża, które więcej odkrywają niż zasłaniają, ale on to zawsze był zbocz uchem.
              Włożyłam jedwabisty szlafrok i wyszłam z łazienki do garderoby po jakieś ubrania.
              Dla jednych moja szafa była kopalnią złota dla mnie była zbiorem ubrań zupełnie nie dla mnie. Sukienki za krótkie i za wydekoltowane, buty za wysokie, bluzki za krótkie a jeansy za obcisłe. Wszystko w różnych wzorach i kolorach, zdecydowanie nie dla mnie. Ale z biegiem czasu musiałam do tego przywyknąć. Znaleźliśmy z Ginny kompromis. Sukienki najkrótsze do kolan, buty bez platform, tuniki zamiast bluzek i sweterki rozpinane.
            Trzy czwarte szafy zajmowały rzeczy, które powinnam nosić,ale tak nie jest, jedną trzecią zajmowały rzeczy, które nie wywoływały ataku furii u Ginny, ale w zachwyt nie popadała. Oczywiście wszystkie trampki zostały wyrzucone podobne jak bluzy czy wszystko, co nie było wystarczająco kobiece w opinii Ginny.
              Przywykłam, że muszę wyglądać jak modelka z pokazu Versace.
            Znalazłam krótką w trzech odcieniach fioletu sukienkę na ramiączkach, zdjęłam ją z wieszaka i zaczęłam szukać długiego szarego sweterka, gdyż nie chciałam świecić gołymi ramionami.
- Mmmmm bez – poczułam dłoń Morgana na swoich plecach, a następnie jego oddech na mojej szyi. Zjeżdżał dłonią bardzo delikatnie wzdłuż mojego kręgosłupa wywołując moje westchnięcie. Zatrzymał swoją rękę na mojej tali. Przybliżył się tak praktycznie, że nie było granicy między nami. Pochylił się nad moją szyją i zaczął ją delikatnie muskać wargami, drugą ręką odgarniając włosy na drugą stronę.  Odchyliłam szyję dając mu do niej lepszy dostęp. Zamknęłam oczy oddając się pieszczocie.  Uwielbiałam jego pocałunki były takie zmysłowe i delikatne a zarazem zachłanne i niepohamowane. Jego ręka, która do tej pory zatrzymała się na mojej tali, zaczęła zataczać kółka na moim brzuchu przez materiał mojego szlafroka, kiedy w końcu natrafił na pasek utrzymujący moje odzienie na miejscu rozplątał go i dotknął mojego nagiego brzucha. Zaczął pieścić go delikatnie, zachłanniej całując moją szyję. Jego dłoń znalazła się na moich nagich plecach i obrócił mnie twarzą do siebie. Morgan nie natrafiając na żaden mój sprzeciw wbił się zachłannie w moje usta. Zarzuciłam mu ręce na kark i zatopiłam dłonie w jego brązowych włosach. Jego spragnione dłonie były dosłownie wszędzie, na moich plecach, pośladkach, piersiach czy brzuchu. Pocałunek, bo jako wampiry nie potrzebowaliśmy zaczerpywać oddechu był namiętny i głęboki, ale Morgan zmienił go w zachłanny i podniecający. Pozwoliłam się opleść jego silnym ramionami i wziąć się na ręce. Nie przerywając pocałunku zaniósł mnie do mojego łóżka i położył delikatnie jakby bał się, że zaraz mu się rozpadnę na miliony kawałeczków. Ściągnął ze mnie brzoskwiniowy szlafrok i rzucił go na podłogę, opadł z cichym szelestem. Jednym ruchem pozbyłam się jego koszulki, po czym pocałowałam go czule.  Morgan przerwał pocałunek i zaczął pieścić ustami moją szyję, a następnie piersi i brzuch. Robił to tak zachłannie i narwanie, że zachciało mi się śmiać, ale opanowałam się po następnym przypływie rozkoszy. Morgan zawsze był nadpobudliwy i narwany, w sprawach łóżkowych również, a może szczególnie?  Pod wpływem jego koniuszka języka zataczającego kółka na brzuchu i piersiach moje ciało wygięło się w pół. Morgan z cwanym uśmiechem spojrzał na mnie a ja przyciągnęłam go do siebie, siadając na nim okrakiem. Pocałowałam go namiętnie i dziko. Pożądanie i żądza buchała z nas, ale starałam się hamować Morgana. Nie miałam chwili słabości jak zawsze, kiedy lądujemy w łóżku, po prostu tego chciałam, całkowicie świadoma, aż wręcz bardziej świadoma, niż nie wiem, czego. Chciałam jego dotyku, pocałunków aż w końcu jego całego. Chciałam poczuć, że jestem dla niego najważniejsza i jedyna. Zdecydowanym ruchem ściągnął ze mnie koronkowy stanik, uprzednio się uśmiechając na swój prezent. Jego ręce, mając w końcu cały dostęp do moich piersi ani myślały przestać je pieścić. Moje dłonie znalazły się na jego klatce piersiowej i plecach kreśląc niewidzialne wzory na jego bladej skórze. Morgan lekko popchał mnie na łóżko, pozbył się ubrań z siebie i położył się na mnie. Zaczął od nowa całować każdy fragment mojego ciała. Jego język zostawiał mokre ślady wywołujące u mnie kolejną falę pożądania. Kiedy zaczął całować mnie tuż nad koronką od moich majtek podniósł wzrok.Nasze spojrzenia się spotkały, Morgan się zawahał. Wpatrywaliśmy się w identyczne kolory tęczówek, jakie mieliśmy a w jego spojrzeniu była prośba o pozwolenie i nie moc wytrzymania już. Uśmiechnęłam się ciepło i Morgan pozbył się mojego ostatniego odzienia. Położył się na mnie i pocałował leniwie skupiając się na tym, żeby dać mi jak najwięcej rozkoszy inną częścią ciała.
               Byliśmy jednością, którą okryła jak kołdrą ciemność i miało tak pozostać aż do świtu. 
***
              Morgan niechętnie wypuścił mnie ze swoich ramion i pozwolił położyć się po drugiej stronie łóżka. Okryłam się złotą kołdrą, co nie uszło uwadze Morgana.  Jęknął głośno.
            Próbowałam się nie zaśmiać. Zawsze jest rozczarowany i smutny, kiedy mówię dość. Ale tym razem powinien się cieszyć słońce dawno wstało, a teraz znajdowało się w zenicie.
            Nawet nie wiem, co mnie wczoraj opętało, ale na pewno tego nie żałuję. Ale przy Morganie zawsze się zapominam. I tracę orientacje w czasie lub sytuacji.
- Myślałem o słowach Marcusa o tym, że mamy zdrajcę w klanie… - zaczął spoglądając na mnie z ukosa.
            Odwróciłam się bokiem w jego stronę z zaciekawionym spojrzeniem:
- Tak i co wymyśliłeś?
- Po pierwsze tak jak ty uważam, że to niemożliwe, ale nie bądźmy idiotami – westchnął - A niby, czemu nigdy policja nie ignoruje ostrzeżeń o zamachu bombowym, choć z reguły nie są prawdziwe?
               Myślałam, że Morgan puścił tą luźną uwagę, Marcusa między uszy i w to nie uwierzył.  Bo ja tak. Ale jednak nie zastanawiał się nad tym. Choć dla mnie to tak absurdalne jak śnieg latem.
- Christopher uważa w ogóle dopuszczając taką myśl do siebie, zdradzam rodzinę – jęknąłem
               Chris naskoczył na mnie nawet jak tylko od tak o tym powiedziałam. Miał rację w ogóle jak o tym pomyślałam, to czułam, że zdradzam rodzinę. W rodzinie nie ma zdrad, zawiści i nienawiści, a już w szczególności w takiej rodzinie, którą sobie wybrałeś. Rodzina to grupa posiadająca charakterystyczną więź, zamieszkująca ze sobą i przede wszystkim jest podstawową komórką życia społecznego. 
- Czyli myślałaś o tym wszystkim wcześniej? – zapytał podchwytując temat.
- Marcus już o tym wspominał, kiedy była w Volterze 
            Wtedy myślałam, że to zwykła próba odciągnięcia mnie od tematu Cullenów, lub po prostu próba wyprowadzenia mnie z równowagi. Wtedy tylko się zaśmiałam podobnie jak Jack i Chris. Marcus mówi wiele rzeczy, które rzadko są prawdziwe w jedynym cele –wkurzenia mnie.  Jednak nigdy mu to się nie udaje, bo jestem odporna na jego absurdalne słowa.
- Widzisz, bylibyśmy idiotami, jakbyśmy tego nie sprawdzili?– zaśmiał się i skradł mi pocałunek.
            Przewróciłam oczami.
- Ale nie wierzysz w to, że ktokolwiek mógłby powiedzieć Marcusowi?– zapytałam z ciekawości. Nie sądziłam, żeby Morgan w to uwierzył. Zna wszystkich od pierwszego spojrzenia nowonarodzonych wampirów, z wyjątkiem Melanie, która jego stworzyła i paru innych osób w tym mnie, które kilka lat po przemianie trafiły do niego. Ale za ich trochę i wie, czego po każdym można się spodziewać
               Nawet, jeśli by ktoś to zrobił to jakby by miał w tym cel?
               Nie ma nienawiści między nami, jeśli się nie kochamy to lubimy jak Doris i Ginny one się lubią. Ale żadna by nic takiego nie zrobiła drugiej.
- Nie, ale ostrożności nigdy za wiele – uśmiechnął się lekko.
              Jakoś zawsze, kiedy o tym myślałam, kto bo na pewno ktoś mu powiedział o mojej przeszłości z Cullenami to nasuwała mi się Victoria. Ona była najprawdopodobniejsza. Nienawidziła mnie, bo przeze mnie nie żyje jej partner James i ona uważa, że sprawiedliwie będzie jak ja zginę. Po latach prób,czyli tworzenia armii nowonarodzonych, które konsekwentnie są niszczone przez nas, ona zaakceptowała, że dopóki Morgan lub Chris mnie pilnują nie ma szans na zabicie mnie. Chłopcy nigdy jej nie zabili, bo jak twierdzą lubią mieć zabawę i potrenować swoje sztuki walki. Osobiście wolałabym, żeby zginęła, czułabym się bezpieczniej. Bo ona kiedyś coś wykombinuje, czuję to. 
- Ja mam pewne podejrzenia, co do osoby, która mogłaby powiedzieć Marcusowi
-Czyli? – Zaciekawił się.
            Nie mówiłam mu o Victori, bo bałam się jego narwanej reakcji. On potrafił zrobić coś nieprzemyślanego i później dojść do wniosku, że się pomyli i niepotrzebnie to zrobił. Miałam alergię na jego pośpiech. 
- Victoria – szepnęłam.
- Chyba żartujesz! – prychnął -  Ona ? Nie ma szans! Żyje na naszej łasce,byłaby idiotką jakby cokolwiek zrobiła. Jest bezpieczna tylko u nas, jeśli znajdzie się w zasięgu, Volturi oni ją zabiją. Nie Isabell wybij to sobie z głowy.
               W miarę upływu dni moja teoria z Victorią, choć byłą idealna stawała się coraz bardziej nieprawdopodobna. Teraz skoro wiem, że Marcus wie, że Cullenowie są tutaj, w zamku, to na pewno Victoria mu o tym nie powiedziała. Nie miała pojęcia. Znaleźli się w Montrealu jakby z kosmosu. Wszystkie ich ślady obuwia, zapachu, rzeczy czy nawet przelotnie jak ktoś ich widział zniknęły. I słuch i wzrok po niech zaginął, zadbałam o to. Firowie się dobrze spisali, wiem o tym. Nikt nie ma pojęcia gdzie są Cullenowie z wyjątkiem Marcus, ale skąd on to wiem zostaje zagadką na najbliżej sto lat.
               Jeśli by usunąć całe uczucia to naprawdę możliwe jest, że ktoś z rodziny, bo tylko oni wiedzieli, że Cullenowie są w zamku, ale nikt nie byłyby w stanie tego zrobić.
              Nie wiem. To jest tak zagmatwane.
- To, co chcesz zrobić? – Zapytałam z ciekawością. Nie miałam pojęcia jak to rozegra. Podejdzie na przykład do Bridget i zapyta od tak: „Zdradziłaś rodzinę?” ze swoim charakterystycznym uśmiechem. A ona da mu w twarz, o ile ją znam.  Z takim pytanie to każdy się zbulwersuje i nie wiadomo, co zrobi.
- Poprosimy Aurorę i Doriana, żeby przyjechali i porozmawiają ze wszystkimi – przybliżył się do mnie i położył rękę na mojej tali. Zaśmiałam się lekko, on mrugnął do mnie okiem.
- Ale jeśli to Dorian? – westchnęłam. On technicznie był naj prawdopodobniejszy. Mieszka w Europie bez jakiegoś sprecyzowanego kraju, przyprowadza się ciągle. Nie mieszka u nas w Montrealu z jednego prostego powodu, nie da się z nim wytrzymać. Jego osobowość nie jest tak denerwująca, jak jego dar. Nawet go lubię pod warunkiem, że mam swoją tarczę.
- Co myślisz jak powiesz Dorian? – zaśmiał się lekko, przybliżając swoją twarz do mojej.
- Że nie da się z nim wytrzymać, bo nie da się przy nim oszukiwać i wie kiedy kłamiesz – wyrecytowałam starą śpiewkę, którą każdy powtarza gdy Dorian jest obok i wkurza kogoś.
               Jego dar polega na tym, że czuje, kiedy kłamiesz. A wiadomo kłamstwo dla wielu osób to ratunek dla innych po prostu obronna. Istnieją przecież białe kłamstwa, które są po części dobre a on i tak do wyczuje i ze swoim charakterystycznym pół uśmiechem i odrzuceniem grzywki na bok mówi:„kłamiesz, skarbie”.  To tak denerwuje. 
- No właśnie – uśmiechnął się widząc moją skrzywioną twarz. -A Aurora sprawi, że Dorian powie prawdę a Dorian sprawdzi Aurorę. I ta dwójka sprawi, że każdy powie wszystko. Aurora zmusi do powiedzenia a Dorian sprawdzi czy to prawda.  Nie uważasz, że to świetny pomysł? – Zapytał zadowolony z siebie.
- Tak – przyznałam mu rację, bo to był dobry pomysł. Z jednym,ale. Czy naprawdę zmuszeni jesteśmy grzebać w umysłach naszej rodziny, żeby im ufać?
            Obrażą się. Na pewno. Mają sobie siąść na krześle otoczeni przez Morgana, Aurorą i Doriana i wyśpiewać wszystko. To jest jak wykrywacz kłamstw.
            Ale do diaska jesteśmy rodziną, takich rzeczy się nie robi.Nie traktuje się ich przedmiotowo jak kogoś z zewnątrz.  Ufamy sobie.
- Zadzwonimy i sprowadzimy rodzinkę wcześniej – powiedział Morgan wpatrując się w moje czarne tęczówki.
- Myślisz, że to się uda? Morgan my jesteśmy rodzinom nie potrzebujemy żadnych wykrywaczy kłamstw – skrzywiłam się.
            Boje się, że przez takie coś rozpadnie się nam rodzina.  Oskarżą nas, że sobie nie ufamy i to będzie koniec cudownej, niedostępnej rodziny Dowsonów. Przez takie głupstwo.
- Przeżyją – stwierdzi ł pewnie. Ja tego pewna nie byłam,ale pozostało mi się łudzić, że tak będzie.
- Mnie to razi – westchnęłam.
-Isabell, Isabell chcesz się pozbyć wątpliwości, czy nie ? –Zamruczał mi do ucha.
- Tak – szepnęłam.
            Nie było innego wyjścia. Trzeba wiedzieć, kto ci źle życzy i zastanowi się jak to naprawić, jeśli się nie da to po prostu pozwolić nienawidzić, ale w miarę rozsądku.
- Morgan mogłabym pobyć sama? – Zapytałam z nadzieją. Dla lepszego efektu zamrugałam zalotnie rzęsami i uśmiechnęłam się prze słodko.
            Nie chciałam go wyrzucić ze swojego pokoju teraz. Choć pewnie to tak zabrzmiało. Nawet nie wiem, czemu nie chciałam, żeby teraz wychodził. Mógł jeszcze zostać chwilę, ale później chciałam być sama. Na pewno nie będę płakać, ale chciałam się oderwać i zacząć żyć innym problemami, na przykład gdzie ustawić flakon z kwiatami, żeby we fryworze zabawy się nie stłukł. 
- Nie – zaśmiał się zawadiacko.
- A jakbym poszła do letniej rezydencji i pomogła przy przygotowaniach?
              Po jutrze o ile nie pogubiłam się w dniach mają odbyć się mistrzostwa świata w piłce nożnej. Oczywiście w naszej letniej rezydencji organizowana jest impreza kibica. W sali balowej postawią ogromny, niemal wymiarów kinowych ekran i będą oglądać mecz. Morgan zaprosił wszystkich swoich przyjaciół w tym wilkołaki, ale na pewno przyjadą sami mężczyźni ewentualnie kobiety z zamiarem towarzyskiej rozmowy w zamku z nami.
- A jakim byłby tego cel?
- Chce pobyć sama.
- Nic za darmo – zaśmiał się.
- Morgan… - westchnęłam. Wiedziałam, co się kryje za tym cwanym uśmiechem. Przekręciłam się tak, że leżałam na nim i pocałowałam namiętnie. Chciałam się oderwać, jednak on złapał mnie mocno w pasie i przekręcił mnie tak, że leżał na mnie, unieruchomił mnie, tak, że nie dało się zrobić żadnego ruchu. Z cwanym uśmiechem wbił się w moje usta i zerwał ze mnie narzutę. Wiedziałam, jaką cenę wybrał sobie za moją chwilę samotności.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz