niedziela, 14 października 2012

VIII. Wszystko ma swój czas




 Sto lat później.

            Kap Kap Kap Kap.
            Krople deszczu głośno stukały o cienkie szyby okna, sięgającego do ziemi. Było szeroko otwarte, firanki pod wpływem delikatnego wietrzyku towarzyszącemu ulewie falowały. Powoli i z uczuciem.
               Za to ja siedziałem zwinięty w kłębek na fotelu, na wprost okna. Czasami wietrzyk musnął moje kosmyki włosów, ale nie na tyle, żeby mnie to drażniło, czy oderwało od .....  
              Belli ...
            Westchnąłem.
  Jej uśmiech, twarz...  Nasze wspólne chwilę. Wydawało mi się, że było ich tak mało.... ale starannie pielęgnowałem te wspomnienia... Każde najmniejsze spojrzenie, nawet katem oka było dla mnie ważne...... Karmiłem się tymi wspomnieniami, tyle mi pozostało.
            Tylko tyle....
            Kiedyś zanim poznałem Bellę uważałem, że jestem martwy, ale dopiero teraz wiem, co to znaczy takim być.
            Sam się na to skazałem opuszczając ją w lesie. Mówiąc jej te wszystkie kłamstwa.
            Sam sobie to zrobiłem.
            Kiedy po jakiś dwóch latach po opuszczeniu Belli dowiedziałem się, że ona nie żyje moja decyzja była szybka.
             Pojechać do Voltery i ze sobą skończyć.
            Do dziś żałuję, że Alice i Carlisle mnie ubiegli i poszli do Aro, aby go ostrzec. Na początku byłem ciekawy, co wymyślili żeby przekonać Aro. Ale zaraz po rozmowie ta ciekawość zniknęła.
             Była to długa, bardzo długa rozmowa z rodziną. Następnie musiałem obiecać, że nigdy, ale to nigdy się nie zabije. Z wielkim trudem przeszło mi to przez gardło, z wielkim. Ale musiałem. Widziałem oczy pełne bólu całej rodziny, chyba najbardziej raniłem Esme, a ona na to nie zasłużyła.... 

            Pewnego dnia zupełnie nie wiedziałem jakiego, przeszedł do mnie do pokoju Carlisle z małą dziewczynką u boku. Miała około piętnastu, może szesnastu lat. Była wampirem, co można były wywnioskować ze złotych tęczówek, które niby patrzyły tępo w podłogę, jednak ciekawość brała górę  i wpatrywała się we mnie. Chwilkę, bo zaraz odwracała wzrok speszona. Kiedy przypatrzyłem się jej delikatnym rysom twarzy, i długim falowanym blond włosom, przeszło mi przez myśl, że stoi przede mną mała kopia Rosalie. Jednak szybko tą myśl odrzuciłam, Rose nie jest nieśmiała.
- Co jest? –zapytałem Carlisle bezbarwnym tonem.
- To jest Lilian i jest nowym członkiem rodziny – przedstawił ją ojciec. Spojrzałem jeszcze raz na małą.
            Nowy członek rodzinny...?
            Westchnąłem głęboko. Teraz akurat jest ktoś potrzebny mi. Ktoś kto będzie zadawał nieprzyjemnie pytania, kto będzie ciekawski, kto nie da mi spokoju.... 
- Dlaczego? - zapytałem ozięble.
            Nie miałem innego wyjścia – wyczytałem zmyśli Carlisle’a. Zmarszczył brwi i na jego mądrej twarzy pojawił się  jakiś niezidentyfikowany grymas. Jakby chciał usłyszeć co innego?
- Na pewno dobrze zrobiłeś.
             Carlisle się zmieszał, nie myślał za dużo. Specjalnie uważał. Chciał mi coś powiedzieć, ale nie wszystko. Zmarłszy brwi i powiedział spokojnym głosem:
- Mała potrzebuje brata.
- Na pewno nie mnie - stanowczo zaprzeczyłem. Lillian nic nie mówiła, stało cicho obok ojca.
- Tylko na początku - uściślił Carlisle.
             Westchnąłem, przecież i tak nie mam nic do powiedzenia. Podstępu nie wywęszyłem i się nie myliłem.            
            Lilly była pogodną, radosną dziewczynką, która była wszędzie gdzie mogła.Jej uśmiech wywoływał u każdego radość, u każdego oprócz mnie.....
Była zdecydowanie za młodą na wampira, ale Carlisle znów postąpił słusznie.
               I tak czas płynął.

Wszystko ma swój czas
I jest wyznaczona godzina
Na wszystkie sprawy pod niebem
Jest czas rodzenia i czas umierania
Czas sadzenia i czas wyrywania
Tego, co zasadzone

***

- Edward –wydarła się z wściekłością Rosalie nad moja głową. Podniosłem niechętnie na nią wzrok. Była wściekła, prawdopodobnie dlatego, że nie szło po jej myśli i może szukała u mnie poparcia...
            Cała rodzina, włączając Lillian, choć ona z reguły wykluczana jest z poważnych rozmów, rozmawiała w salonie. Dyskutowali o "Dzieciach gwiazd" i klanie z okolic Montrealu. Bodajże Dowson się nazywali...
- Więc co sądzisz ? – zapytał rozwścieczona Rosalie, mrożąc oczy.
- A róbcie co chcecie – odparłem obojętnie. Nie obchodził mnie czy zamieszkamy bliżej Dowsonów czy Volturi. Dzisiejszy świat był tak pokręcony, że bardziej się nie dało. Właściwe dzielił się na sprzymierzeńców teorii życia według  kanu z Voltery i Montrealu. Obydwa klany walczą ze sobą, zaciekle i zawzięcie. Nikt nie ustąpił w niczym....
- Grrrr...., zainteresuj się czymś – warknęła Rose w moją stroną. Powinienem przywyknąć do jej oziębłości i wściekłości w ostatnich miesiącach, ale jakoś tak nie robi to na mnie żadnego wrażenia..
- A ni myślę - burknąłem.
- To, co robimy Carlisle ? – wtrącił się Jasper, mający nadzieje na koniec krótkiej kłótni.
- Przenosimy się do Kanady, tam będziemy bezpieczniejsi – stwierdził Carlisle patrząc na rodzinę. Nikt nie zaprotestował, każdy się zgodził.
- Tam żądzą ci Dowsonowie, pogadamy i pozwolą nam zostać niedaleko Montrealu –
powiedział  pewny siebie Emmett.
            Jednak nikt oprócz niego nie był pewny przychylności i uprzejmości Dowsonów. 
            Klan Dowson z Montrealu to zdecydowanie najpotężniejszy klan wampirów na świecie. Milion razy lepszy od Volturi. Gdyby chcieli mogliby pozbyć się rządzącej teraz władzy  w kilka sekund i panować. Jednak nie chcą rządzić i nie wtrącają się w sprawy Volturi, przynajmniej, w te które ich nie dotyczą.
            Legendy krążą o tym klanie.Nikt im nie wchodzi w drogę, a jak wejdzie śmierć pewna. Zimni, bezwzględni mordercy, którzy mają układy z innymi magicznymi stworzeniami...
            A skoro to są legendy, to w nich jest tylko ziarno prawdy.
            Jednak właśnie z tego klanu pochodzi królowa Volturi. Pomysł Aro. Święta trójca zamieniła się na świętą czwórkę. Królowa, bo tak się do niej należy zwracać ma ponoć straszliwy dar, dar o którym strach mówić. Jest gorszy do daru Jane.

            Dzieci gwiazd to właściwie wilkołaki. Są bardzo szybkie i silne. Ciężko je zabić nawet wampirom. Jednak Morgan ,przywódca klanu z Montrealu i jego rodzina opanowali tę sztukę do perfekcji. Ponoć sam przywódca "Dzieci Gwiazd" wyjawił im ich słaby punkt, ale nie dobrowolnie, siłą lub straszliwym układem.
- To, co kiedy jedziemy? – zapytała uśmiechnięty Emmett.
- Za dwa dni –powiedziała ciepło Esme.
- Edward nie powinieneś zrobić coś przed wyjazdem? – zapytał znacząco Carlisle, patrząc we mnie intensywnie.
            Opowiedzieć o Belli, Lilian - pomyślał.
- Nie –odparłem bez ogródek.Nigdy nie wspominałem o Belli przy Lilly. Był to temat tabu, na który blondynka usilnie chciał wiedzieć jak najwięcej. Co się jej nie udało. Ona zadała pytania i otrzymywała odpowiedź - ciszę. Nie ważne czy to była Esme, ja , Emmett, Alice czy ktokolwiek inny. Cisza...
- Proszę - poprosił.
            Pokręciłem przecząco głowę. Nie widziałem sensu, czemu kolejna osoba ma mi współczuć. Nie chcę, żeby każdy był w żałobie, ja wystarczę. Odrobię za wszystkich. 
            Nikt więcej nie poruszy tego tematu
            Zawahałem się. To właściwie były dobry układ - spokój. Niby nie wspominają o niej dużo, ale.
- Dobrze, ale nie teraz  - zgodziłem się szybko.
            Wstałem z fotela i poszedłem do mojego pokoju. Nie wiedziałem jak mam się za to zabrać. Jak? Zamknąłem oczy i zobaczyłem duże , brązowe oczy Belli patrzące na mnie z miłością. Westchnąłem i się oprzytomniłem. Wstałem i postanowiłem mieć ten tama z głowy.
Znalazłem Lillian w salonie, wpatrującą się w telewizor.
- Lilly przejdźmy się – zaproponowałem patrząc na nią znacząco. Chyba się czegoś domyślała. chyba...
- Dobrze –  odparła i wstała zabierając swój sweter za oparcia kanapy, była już jesień, więc trzeba było sprawiać pozory.  Gdy wyszliśmy z domu, i minęliśmy ogródek Esme zacząłem spokojnie :
- Chciałem porozmawiać o …
- Belli – przerwała mi obojętnym tonem.
            Zmarszczyłem brwi. Przez chwilę zastanowiłem się po co ta rozmowa, skoro ona wie.
- Tak, więc co chcesz usłyszeć? - zapytałem
- Całą twoją historię - poprosiła

             Opowiedziałem jej to co chciał Myślałem, że mi ulży , jednak tak nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz