środa, 17 października 2012

XXVI. Zapomni albo zginie



      
    Poczułam na swoim policzku ciepłe promienie słoneczne, a po chwili zaczęły mnie przeraźliwie piec i razić w oczy.  Jęknęłam głośno. Zmrużyłam swoje oczy do małych, ledwo widocznych szparek i mrugnęłam kilkakrotnie. Po chwili usłyszałam sunięcie grubych zasłon po karniszu. Światło powoli znikało. Oczy przestały piec i bardzo powoli otworzyłam je w obawie przed następną falą ostrego światła. Rozglądnęłam się dookoła. Znajdowałam się w ogromnym łóżku, przykryta złotą kadrą pod samą brodę. Widziałam nad swoją głową złocisty baldachim i krystaliczny żyrandol, który nie był zapalony. Po prawej i lewej stronie łóżka stały stoliki noce, na jednym był laptop, moja komórka i różne inne gadżety, na drugim była nocna lampka, zapalona, dająca minimalne oświetlenie pokoju. Na ścianach wisiały obrazy i ogromne lustro nad kominkiem, który był również zapalony. Na wprost łóżka stały fotele, stolik i szafy. Wiedziałam gdzie jestem - w swoim pokoju w Montrealu.
            Próbowałam się podniosłam się do pozycji siedzącej, jednak przeszyła mnie fala bólu w kręgosłupie i upadłam ciężko na poduszki.
- Nie ruszaj się – usłyszałam zmęczony i stanowczy głos dobiegający z prawej strony. Przekręciłam głowę w tą stronę i ujrzałam odwróconego w stronę okna, które było zasłonięte wampira. Przypatrzyłam się mu uważnie, bo nie była w stu procentach, kto to. Był elegancko ubrany: koszula, krawat, kamizelka. Krótkie, brązowe włosy, ułożone w artystyczny nieład. Jedną ręką opierał się o ramę okna, druga wisiała swobodnie, ale miał zaciśniętą pięść. Odwrócił się i uderzyło mnie oślepiające, czerwone spojrzenie. Patrzyłam się mu w oczy bez jakichkolwiek uczuć. Zabił człowieka. Wyczuł moją powoli ogarniającą wściekłością zaczął się usprawiedliwiać z miną zbitego psa:
- Przepraszam… Wiem, kiedy ostatni raz to zrobiłem. – Wydawało mi się, że mówi szczerze, ale pewności nie miałam. Choć w stosunku do mnie zawsze był uczciwy. – Byłem wściekły, a on napatoczył mi się na drogę…- Westchnął głęboko i przeczesał dłonią włosy. – Spokojnie to był bezdomny, nie miał nikogo… -rzekł jakby z ulgą.
               Chwila. Zabił człowieka, wypił jego krew, pożywił się. I to, że był bezdomny miało być usprawiedliwieniem, miało to się zaliczyć do grzechów lekkich. To był człowiek!
- Przepraszam… - Morgan jęknął ze skruchą. – Obiecuje, nigdy to się nie powtórzy.
            Zobaczymy. Podrapał się po brodzie. Na jego idealnym czole pojawiła się zmarszczka. Dziwił się, że nic nie mówię. Z dwóch powodów: nie widziałam takiej potrzeby, skoro wie, że źle zrobił i nie miałam siły. Spróbowałam sobie przypomnieć, co tu robię. Bo nie miałam pojęcia. Przecież nie przypominam sobie, żebym przyjechałam do Montreala. Pamiętałam Francje, jak Cullenowie nas znaleźli, Edward dowiedział się, że Nessi jest jego córką, później spróbowałam z nim być,ale…
            No i ten koszmar z Volterą, gdzie moje serce pękało, bo mogłam ich nigdy więcej nie zobaczyć, byliby martwi. Później… później… pojechałam do Firów… potem lotnisko i… czarna dziura…. Odgarnęłam wszystkie włosy do tyłu i spróbowałam się podnieść. Morgan kręcąc głową zmaterializował się przy mnie i pomógł oprzeć mnie o poduszki, tak, że prawie siedziałam. Boże, dlaczego przy jakimkolwiek ruchu boli mnie tak jakby mnie ktoś rozrywał? Co jest grane?
- Morgan... Co się stało? – Zapytałam z trudem. Super nawet mam problemy zmówieniem. Wciągnęłam głęboko powietrze i poczułam jak gardło mnie piecze.Byłam głodna i tak przeraźliwe słaba, że nawet bym nic nie złapała. Złapałam się za gardło z nadzieją, że zaraz mi przejdzie. Morgan ciągle patrzył się na mnie i wyszedł z mojego pokoju jak burza. Chciałam krzyknąć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Pojawił się za parę sekund ze szklanką w ręku. Była nalana do pełna ciemnoczerwoną cieczą. Poczułam smakowity zapach, dobrze mi znany - krew. Wysunęły mi się kły, gardło zaczęło bardziej piec, wiedziałam, że jeśli zaraz tego nie wypiję to oszaleję z pragnienia. Morgan podszedł do mnie ze szklanką i podał ją. Wyciągnęłam rękę i szklanka przeleciała mi przez palce, w ogóle nie czułam mięśni. Morgi złapią ją zanim rozlała się na kołdrę. Włożył wolną rękę za moją szyję podtrzymując głowę, drugą ręką przychylił szklankę do moich ust, żebym mogłam się napić. Wlał mi malutki łyk i zaczęłam się krztusić, wyplułam to,co mi jeszcze pozostało. Morgan westchnął i pogłaskał po ramieniu.
- Damy radę – stwierdził.
            Jakimś cudem wypiłam całą szklankę i pragnienie znikło. Oczywiście pobrudziłam się jak małe dziecko, cała twarz, kołdra, wszystko. Morgan odstawił szklankę na szafkę nocną i wytarł mi twarz chusteczką. Zabrał zakrwawioną kołdrę i przykrył mnie kocem. Właściwie nie wiedziałam nawet, po co. Usiadł obok mnie na łóżku i popatrzył się w oczy.
- Co się stało? – powtórzyłam moje pytanie z trudem.
            Morgan westchnął i zaczął mówić nie spuszczając wzroku z moich oczu:
- To, co zawsze, tylko z podwójną siłą… Byłaś nieprzytomna przez osiem dni.
- Osiem? – Chciałam krzyknąć, ale nie udało mi się, wyszedł lekko podniesiony głos.
- Tak... – Westchnął. – Odchodziliśmy od zmysłów… Niby w ciągu dwóch godzin od twojej utraty przytomności, Delia cię uzdrowiła, ale się nie obudziłaś, aż to tej pory…
- Morgan, po kolei … - poprosiłam. Jaka utrata przytomności? Delia? Osiem godzin? Chwila?
            Morgan przeczesał dłonią włosy i usiadł wygodniej.
- Rozumiem, że pamiętasz twój pożal się boże mądry plan ratowania tych tamtych…- wycedził przez zaciśnięte zęby. Chyba komuś słowo Cullenowie nie przechodzi przez gardło.
- Morgan… - jęknęłam i przewróciłam oczami.
- Dobra, dobra… Twój prze mądry umysł zamknął się w szklanej, kuloodpornej powłoce i odłączył się od twojego ślicznego ciała.
- Kuloodpornej ? – zdziwiłam się.
- Próbowaliśmy wszystkiego, żeby się tam dostać, nic, nawet posłałem po Johna żeby zabrał ci dar, oczywiście z zamiarem zwrócenia, ale się nie udało… Zamknęłaś się i tyle.. Sądzę, że zaszły powlekł zmiany w mózgu i potrzebował czasu, żeby się zregenerować…
            Dobra wiem, co się ze mną dzieje po tym wszystkim. Ale pierwszy raz byłam nieprzytomna przez osiem dni! Wiem przesadziłam, nie powinnam w ciągu jednego dnia dwa razy tego robić. Wiem.
            Morgan westchnął i zaczął oficjalnym i poważnym tonem. Czułam, że to nic dobrego nie wróży:
- Masz bezwzględny i do odwołania tylko przeze mnie zakaz używania umysłu do znajdywania osób. Przypominam ci, to cecha Nótt Phantomsów, a ty nim nie jesteś, to, że nauczył cię tego Alex, mam w nosie… jesteś za słaba na takie coś…
- Morgan przesadzasz – przerwałam mu wybuch szału.
- To nie koniec. Masz zakaz używania tarczy na kogokolwiek do odwołania.Daję ci tydzień. Spakujesz się, zabierzesz wysokich i jazda do Montrealu, nie pozwolę ci się ruszyć z niego do odwołania. A teraz wstajemy, trza ci przypomnieć wiele rzeczy – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.
            Morgan wstał i pomógł mi a raczej sam mnie wyciągnął z łózka. Musiałam sobie wszystko przypomnieć, bo czułam jakbym nie miała władzy nad własnym ciałem.
            No i gdzie podział się ten słodki, kochający i spokojny przynajmniej w stosunku do mnie Morganek ?
***
            Christopher z pustym spojrzeniem i kamiennym wyrazem twarzy otworzył przede mną drzwi do domu Cullenów i przepuścił mnie przodem. Nie wróciłam do Francji po swoje rzeczy czy powiedzenie „Wracamy do Montrealu”, tylko dla Cullenów. Wiem, głupia idiotka ze mnie. Mogłam przez nich zginąć i właśnie przez nich wróciłam. Skrzywdziłam ich swoimi słowami, które nie były prawdziwe, ale to było dla ich dobra.
            Szłam powoli korytarzem w ich domu, mijałam pomieszczenia, zatrzymałam się dopiero w salonie. Przyszłam do nich z wyjaśnieniami. Zasłużyli sobie, chociaż na tyle. Mogli stracić życie, lepiej będzie jak będą wiedzieć, dlaczego. Wiedziałam, że ta rozmowa będzie mnie dużo kosztować. Chciałam im wyjawić całą prawdę od dnia swojej przemiany, bo o wcześniejszym czasie nie kłamałam.
            Nie czułam się dobrze i nadal byłam słaba. Kręciło mi się w głowie i miałam problemy z równowagą. Nie doszłam do siebie jeszcze a przecież od dnia przebudzenia minął równy tydzień.  Chris oczywiście nie chciał się zgodzić abym do Cullenów poszła, ale wiedział, że jak się uprę to i tak na swoim postawię.
            Zapukałam lekko w ścianę salonu, żeby Cullenowie odwrócili głowy w moją stronę.
- Mamo! – krzyknęła Nessi, zrzucając na ziemię pilota od telewizora. Przybiegła do mnie i rzuciła się mi na szyję. Przytuliłam ją niezgrabnie. Poczułam lekki ból w kręgosłupie, ale zignorowałam go.  Christopher warknął prawie niedosłyszalnie i kręcąc głową odezwał się zmęczonym tonem:
- Nessi, puść ją. Nie doszła jeszcze do siebie.
            Nessi zdziwiona puściła mnie natychmiast i popatrzyła się na Chrisa, marszcząc czoło.
- Już w porządku – powiedziałam uśmiechając się do córki i pogładziłam ją po policzku. Wolałam ją uspokoić, bo naprawdę zacznie się martwić.
- Zbieraj się – polecił Chris Nessi i rzucił się na sofę. Wyłożył się wygodnie i popatrzył się na mnie znacząco.
            Pokiwałam głową i Nessi poszła na górę. Odwróciłam się i zobaczyłam, że cała rodzina Cullenów już zeszła. Widziałam ulgę na ich twarzach i niezrozumienie całej sytuacji. Widziałam również jak Alice biegnie w moją stronę swoim charakterystycznym tanecznym krokiem z zamiarem przytulenia mnie. Jednak będę tuż przy mnie Chris ją powstrzymał zasłaniając mnie ręką. Alice zatrzymała się zdziwiona i zaszokowana. Christopher przeszył ją zimnym spojrzeniem i Alice wycofała się do tyłu. Widziałam, że jeśli coś nie zrobię za chwilę się pozabijają.
- Chris, może jednak idź do domu. Spakujesz moje rzeczy – zaproponowałam spokojnie.
- Ani myślę, przykro mi, ale ciebie nawet na sekundę nie można zostawiać samą, masz dowód, Isabell. – prychnął i usiadł na sofę. – Usiądź.
- Nie, nie chcę – odpowiedziałam i lekko się uśmiechnęłam do Alice, żeby nie była zła.
- Siadaj – warknął.
            Wołałam, się z nim nie kłócić, gdyż i ja i on mieliśmy swoje racje. Z drugiej strony mniej energii zużyję, siedząc i odpocznę. Usiadłam posłusznie obok Chrisa, który przyjął postawę olewatorską i przeglądał jakiś magazyn,który znalazł obok. Spojrzałam na Cullenów, którzy byli zaszokowani całą sytuacją.
- Chciałam was przeprosić za ten horror, którego doświadczyliście niedawno, co z resztą była moja wina – zaczęłam wolno.
- Nie była – przerwał mi Edward. Widziałam kątem oka jak Chris podnosi brew do góry i mierzy go wzrokiem. Ja natomiast unikałam Edwarda, wiedziałam,że jak spojrzę na niego to znowu poczuję tą miłość, jaka jest między nami i wszystkie moje plany, znowu się posypią. Niestety nasza miłość jest nierealna,nie teraz. O mały włos nie zginął.
- Była. I właśnie chciałam wam wyjaśnić, dlaczego tak się stało.Zasłużyliście na prawdę.
- Nie musisz, jeśli nie chcesz – powiedziała Alice i chciała się zbliżyć,ale w tym samym momencie Chris warknął ostrzegawczo i wycofała się.
- Muszę – odparłam pewnie. - Rozumiem, że ciebie się nie pozbędę? – zapytałam Chrisa
- Trzeba było pomyśleć o tym zanim pojechałaś do Firów i zanim twój kochany Morganek o mały włos mnie nie zabił. – odpowiedział przewracając kolejne strony gazety.
            Delia mi zdradziła, że Morgan wydał rozkaz, że nie mogę nawet na sekundę być sama. Nawet słyszałam urywki rozmowy Morgana i Christophera, gdy Morgan odwiózł mnie do Francji. Nieźle się wściekł Morgan na Chrisa.
            Nie wiedziałam jak zacząć tą rozmowę, było w niej parę rzeczy, o których wolałbym nie mówić w obecności Chrisa, ale trudno. Zaczęłam od najoczywistszej rzeczy w moim wampiryzm życiu:
- Jak wiecie zostałam przemieniona po urodzeniu Nessi i żyliśmy sobie spokojnie przez jakiś rok, w mały domu niedaleko morza… - rozmarzyłam się. Przypomniałam sobie jak Nessi stawiała swoje pierwsze kroki na piasku, jak uciekała z piskiem gdy fala dotknęła jej bosych stóp. Jakie wtedy spokojne życie wiodłam? A teraz … Kontynuowałam: - Pewnego dnia ktoś zadzwonił do drzwi, co było bardzo dziwne, bo dom był niedostępny dla ludzi. Otworzyłam razem z Chrisem drzwi. Na ziemi leżał pewien pakunek z listem. Pakunkiem okazało się dziecko, obwinięte w koce, pieluszki i położone w koszyku. Był to chłopiec. Ja wzięłam na ręce dziecko a Chris pobiegł złapać tego kogoś kto nam dostarczył ten prezent. Nie złapał go już. Kiedy wrócił wziął do ręki  list, który był zaadresowany na mnie.  Otworzyłam list i przeczytałam treść. Mówiąc krótko podpisany był przez Lorda Augusta – popatrzałam się znacząco na Carlisle’a, przypuszczałam, że wie, o kim mówię.  – Z treści listu wynikało, że powinnam zaopiekować, się chłopcem do pewnego wieku, w którym ktoś po niego przyjdzie, ponieważ to mój rodzony brat. Pisało w nim także, że jest Nótt Phantomsem i w swoim czasie ktoś przyjdzie i wyjaśni mi wiele rzeczy. Nie mając bardzo wyjścia zaopiekowałam się nim. Postanowiła cierpliwie czekać na wyjaśnia. Po jakimś miesiącu dostałam list, o którym miałam nikomu nie wspominać. Był w nim napisany adres, data i godzina i znowu podpis Lord August. Stawiłam się o wyznaczonej porze i w wyznaczonym miejscu.  Tam czekał na mnie mężczyzna o bardzo poważnym wyrazie twarzy i w stroju godnym tytułu Lorda. Nie wydawał mi się być wampirem, bo jego szare oczy bardzo uważnie mi się przyglądały. Przedstawił się i podziękował za wyrozumiałość. Wyjaśnił mi wtedy wszystko.
- Nadal uważam, że źle zrobiłaś, jechając tam sama – westchnął Christopher. Odwróciłam się w jego stronę. Wie o tym, że nienawidzę, gdy mi przerywa a już szczególnie nie trawę jak wspomina tą sytuację.
- Przestań – jęknęłam. I wróciłam do tematu: - O tusz niespodzianka, czyli chłopiec, miała imię: Alexander Paul Dwyer. Z początku przyjęłam to do wiadomości, jednak później coś mi nie pasowało. Takie samo nazwisko miała moja matka i mój ojczym. Lord August wyjaśnił, że to, co pisał w liście było prawdę– Alex jest moim rodzonym bratem. Zażądałam wyjaśnień skąd od człowieka stał się Nótt Phantomsem… Wiecie, co to jest? – zapytałam, widziałam, że kręcą głowami. – Carlisle ?
- Sądzę, że tak, ale chętnie cię posłucham.
- Nótt Phantomsi lub upiory nocy, nie wiem jak w twoim kręgu Carlise to się nazywa – zwróciłam się do Carlisea.  - To rasa młodsza do wampirów i wilkołaków, ale niestety nie wiadomo, którą datę można uznać za początek. Za głównych winowajców powstania tej rasy uważa się Aulusa - wampira i Petronię - człowieka. Petronia urodziła bliźnięta, oczywiście ojcem był Aulus. – Zdawałam sobie sprawę, że to identyczna historia jak moja i Edwarda. –  Lysanis i Wardia byli pół na pół, tak samo jak Nessi. Bliźniaki powtórzyli historię rodziców. Następne pokolenie to Miriami Titus oraz Procullus i Mamertisa. Oni również powtórzyli historię, jednak wszystkie informacje biograficzne podają losy Procullusa i Memertisy, ślad urywa się po Miriam i Titusie. Ileś lat później, kiedy już jest trochę stworzeń około. Potomkowie Procullusa i Memertis mieszkali sobie spokojnie, aż do pewnego dnia, w którym przybyła do nich kobieta w ciąży powołująca się, że jest potomkinią Miriam i Tytusa, nazywała się Lukrecja. Wygnano ją z małego plemienia, w którym żyła, ponieważ zhańbiła się. Zaszła w ciąże z wilkołakiem. Urodziła jedno dziecko: Nestora, co było fenomenem, gdyż zawsze rodziło się dwoje.Zgodnie ze słowami Lukrecji, ich wampirze geny w ogóle się nie odzywały. Krwi nie potrzebowali, natomiast mieli nadmiar wyczulone wszystkie zmysły i byli świadomi swojego pochodzenia. Dopiero w Nestorze ujawniły się cechy wampirze,do tego dochodziły geny ojca – wilkołaka, plus geny ludzkie, które posiadała jego pra pra babka. Jego ciało nie wytrzymywało takiej bomby genetycznej i pewnego dnia eksplodował. Wyzabijał wszystkich potomków Procullusa i Memertisy, u których się urodził. Siał spustoszenie wszędzie, gdyż nie panował nad sobą.  Wtedy Volturi, którzy w końcu przejęli władzę usłyszeli o nim, ale nie byli wystarczająco pewni swojej siły i bali się utraty władzy, wynajęci przez nich osobniki, złapali i zabili go. Jednak zanim umarł,jego żona wilkołaczka urodziła bliźniaki: Alexandra i Alexandrę, wiedziała, że Volturi polują na nią i odesłała dzieci do kraju, z którego pochodzi ojciec Nestora, skąd uciekła jego matka. Sama poświęciła swoje życie w obronie dzieci. Tamtejszy lud uznał ich za swoich mieszankę wampirów i ludzi. Z resztą i Alexandra i Alexander nie mieli pojęcia, że mają w sobie gen wilkołaka i to dość mocny. Obydwoje związali się z ludźmi. Alexandra umarła bezdzietnie, natomiast Alexandrowi się poszczęściło, dwa razy bliźniaki. Przez lata instynktownie, nie wiedząc, dlaczego osoby mające gen wilkołaka łączyły się z ludźmi, a posiadający gen wampira również tylko z ludźmi. Nótt Phantomsi dzielili się na tych z genem wilka i wampira. Oczywiście nie wiedząc o tym. Zaczęli się namnażać i sprawiać ogromne problemy Volturi. Wyzabijali ich wszystkich z wyjątkiem dwójki. Dziewczyna z genem wilka, która mogła rodzić dzieci i mężczyzna z genem wampira. Od tamtej pory Rodrigo i Eleanora ukryli się w górach i żyli spokojnie. Dzieci mieli dość dużo, które żenili się ze sobą. I tak przez kilka lat wykształtował się gen, który nie powoduje zmian w ciele, psychice, taki, z którym można przeżyć. Jest to zmieszanie trzech gatunków. Jeśli rodzą się bliźniaki to mają więcej genów, wampirzych, natomiast, jeśli tylko jedno dziecko, to posiada więcej genów wilkołaków. Udało się wszystkim pogodzić niechęć do siebie. Lecz Volturi nie mieli pojęcia, że Nótt Phantomsi się odrodzili. Od szesnastego wieku toczą się walki, które nie mają końca, jedni Nótt Phantomi umierają inni się rodzą…
- To oni po jakimś czasie umierają, tak jak ludzie? – zapytał Jasper.
- Jedyną cechą, jaką mają z ludzi, to zdolność do rodzenia dzieci, umierają przez Volturi. – A wracając, do Alexa. Okazało się, że Phil, mąż mojej matki, miał gen Nótt Phantomsów. Wiecie wiele osób miało dosyć tej wojny, wmieszało się i z pokolenia na pokolenie gen słabł. Po mojej śmierci moja matka zaszła w ciąże i wszystkim powiedziała, ze to dziecko Phila, co nie było prawdą, ojcem Alexa jest Charlie, mój ojciec. Przed I wojną światową od Nótt Phantomsów odeszła ówczesna królowa: Isotta, wmieszała się w tłum i zauważyła, że jest w ciąży ze swoim mężem, którego porzuciła. Nie chciała skazywać swojego dziecka na życie w ciągłym strachu i pozostali wmieszani wśród ludzi. Właśnie Phil jest potomkiem Isotty. Ponad sto lat temu Jane Volturi zabiła ich przywódcę i zostali sami, wtedy Lord August przypomniał sobie o Isottcie. Po nitce do kłębka doszedł do mojej Phila i mojej matki, która był w ciąży. Lord August zaplanował, że to dziecko będzie przywódcą. Zorganizował poród mojej matki i plan zabrania go. Spodziewał się bliźniąt, bo wiedział, że w rodzinie królewskiej dominuje gen wampirów, i wtedy urodził się tylko Alex. Wiedząc, że układ z wilkołakami się nie sprawdza na tyle, gdyż oni tylko pchają się do wali, postanowił zabić dziecko, żeby nikt więcej takiego ratunku nie szukał. Jednak, gdy poczuł najświeższa krew płynącą w żyłach noworodka, która tak bardzo go kusiła. Walczył, że sobą, bo wiedział, że jest wilcza, ale nie mogąc się powstrzymać ugryzł go. Skosztował i po paru łykach odskoczył jak oparzony, krew noworodka była w stu procentach ludzka. Przestraszony, tym, co zrobił natychmiast wziął jakiegoś Nótt Phantomsa zabił go i tego osobnika DNA wstrzyknął do ciała Alexa. Wywiózł dziecko i przepytał moją matkę o niego. Ta przyznała się, że Phil nie jest jego ojcem. Lord August szybko natrafił na mój ślad i podesłał mi małego Alexa, żebym się nim zajęła do czasu aż będzie gotowy na przyjście do swoich.
 - Masz brata ! – krzyknęła uradowana Alice.
- Tak wychował się razem z Nessi, obydwoje rośli szybko, choć Alex szybciej. Żyliśmy wtedy w piątkę do momentu aż Lord August po niego przyszedł. Przeprowadził się do Zagrzebiu. Po jakimś roku wpadłam na Morgana.
            Christopher warknął:
- Zostawić cię na pięć minut, to albo Morgan cię przekabaci na Lady Dowson albo zaplanujesz zabójstwo.
- Chris… ucisz się! – Jęknęłam znudzona. - Dołączyliśmy do Dowsonów i po jakimś czasie musiałam osobiście odwiedzić Volterrę. Alex przeskrobał. Jak mówiłam walki między nimi ciągle trwają i Marcus twierdzi, że jego żonę Didyme zabił Alexander. Fakt faktem stał nad jej zwłokami, on jedyny znajdował się w pobliżu, ale Alex mówi, że ktoś na niego wpłynął. I że on nic nie zrobił. Ja mu wierzę…
- Ja też – wtrącił się Chris
-Wtedy też zostałam wezwana do Volterry. Marcus dowiedział się, że Alex jest moim bratem… Zażądał wyznania jego miejsca pobytu. Odmówiłam. Ja i reszta rodziny chronimy Alexa a Volturi chcą go zabić. Oczywiście całkowicie to mój pomysł. I od tego momentu Marcus tylko myśli jak zemścić się na mnie. Wymyślał wiele rzeczy… Porwanie was było najefektywniejsza mówiąc krótko – obeszło mnie… No i tak mówiąc po skrócie walczymy ze sobą. Całą winę za to wszystko ponosi Alex.
- A skoro, już mówisz, powiesz coś o Dzieciach Gwiazd? – Poprosił Edward. Wiedziałam, że chodzi mu o naszą nieskończoną kłótnie, przed moim wyjazdem do Montrealu. Chciałam się na niego popatrzeć, odczytać coś z jego wzroku, ale nie mogłam, musiałam być silna.
- Dzieci gwiazd to wilkołaki, coś w rodzaju rodziny królewskiej, rady starszych. Po prostu wilkołaki, którzy zdecydowali żyć wiecznie.
            Nie chciałam o nich mówić, to nie ma nic wspólnego.
- Wiem z doświadczenia, że Marcus nie odpuszcza łatwo i skoro zauważył, że coś mnie obeszło, to was …eeee – nie chciałam użyć słowa zabije, bo by się przestraszyli i postanowiłam to zstąpić innym: – to was złapie.. I nie wiadomo, co by zrobił.
            Wstałam, chciałam ich traktować równo i poważnie.
- Isabell…! – warknął Christopher
- Cicho - wrzasnęłam, nawet nie wiem jak mi się to udało, może od nadmiaru emocji. Edward cicho się zaśmiał, poznaje jego śmiech, aż za dobrze. Popatrzyłam się po każdym i zwróciłam się do Carlisla, jak głowy rodziny: - Prosiłam was,żebyście się trzymali z daleka, ale nie posłuchaliście to i macie efekty. Będę mówić prosto bez ogródek: jesteście na celowniku, możecie zginąć. I dlatego mam propozycje…
            Zemdliło mnie, więc musiałam usiąść. Jednak nie daje rady. Chris prychnął. Popatrzyłam się w mądre oczy Carlisla z nadzieją, że zrozumie za pierwszym razem.
- Jest jedno, jedyne miejsce, gdzie możecie być bezpiecznie, gdzie żadna władza nie dosięga… - nie dokończyłam, bo wybuch szału ze strony Chrisa mi przeszkodził:
- Ty sobie chyba żartujesz …! - Wycedził przez zamknięte zęby Chris i zgniótł gazetę.  
- Lepiej się zamknij, bo wyjadę do Alexa – zagroziłam, zawsze działało to myślałam, że i tym razem.
- Ble ble ble… - wyklaskał i zapytał z przekąsem - Pytałaś się Morganka?
            No nie pytałam. Trafił.
- On mi na wszystko pozwala, z resztą mam swoje sposoby – przypomniałam muz uśmiechem.
- Ja już znam te twoje sposoby… - warknął i odwrócił głowę.
- Zamknij się, bo ci coś zrobię ! – Krzyknęłam i to na poważnie. Jakby coś pisnął przy Edwardzie…
            No i się nie myliłam. Wyraz twarzy Edwarda zamienił się w kamienną maskę i starał się ukryć grymas bólu. Spojrzał na mnie smutnym, pełnym bólu wzrokiem, nie mogłam się na niego patrzeć i odwróciłam głowę. Wiedziałam, ze ten idiota Chris pomyślał o czymś, a ja nie mogłam mu założyć tarczy. Po prostu nie mogłam. Musiałam wrócić do tematu:
- Proponuje wam na jakiś czas zamieszkać u mnie.  To znaczy w Montrealu…
            Spojrzałam nieśmiało na wszystkich, wiedziałam, co im proponuje, za miły wspomnień nie mają związanych z Montrealem.
- Bello… nie musisz… poradzimy sobie … - zaprotestował od razu Carlise.
- Naprawdę to nie jest potrzebne – dodała Esme.
- Nikt nie będzie miał nic przeciwko, naprawdę. – Zapewniłam ich. Sama niebyła pewna, ale załatwię to. - Pozwólcie mi się przynajmniej tak zrekompensować– próbował ich przekonać. - Po jakimś czasie Marcus zapomni i będziecie mieli święty spokój.
            To była prawda, Marcus zapomni. Chris wstał z kanapy i w progu salonu odgryzł mi się :
- Zapomni albo zginie.
- Zamkniesz się, czy nie ? – warknęłam wkurzona.
- Nie – odparł z uśmiechem drapiąc się po brodzie.
            Przewróciłam oczami i zwróciłam się do Cullenów:
- Proszę. Przemyślcie to. Lot jest pojutrze, macie czas.
            Wstałam powoli, żeby nie zakręciło mi się w głowie, uśmiechnęłam się i wyszłam.
            Mam nadzieję, ze się zgodzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz