Poczułam na swoim policzku ciepłe
promienie słoneczne, a po chwili zaczęły mnie przeraźliwie piec i razić w oczy.
Jęknęłam głośno. Zmrużyłam swoje oczy do małych, ledwo widocznych szparek
i mrugnęłam kilkakrotnie. Po chwili usłyszałam sunięcie grubych zasłon po
karniszu. Światło powoli znikało. Oczy przestały piec i bardzo powoli
otworzyłam je w obawie przed następną falą ostrego światła. Rozglądnęłam się
dookoła. Znajdowałam się w ogromnym łóżku, przykryta złotą kadrą pod samą
brodę. Widziałam nad swoją głową złocisty baldachim i krystaliczny żyrandol,
który nie był zapalony. Po prawej i lewej stronie łóżka stały stoliki noce, na
jednym był laptop, moja komórka i różne inne gadżety, na drugim była nocna
lampka, zapalona, dająca minimalne oświetlenie pokoju. Na ścianach wisiały
obrazy i ogromne lustro nad kominkiem, który był również zapalony. Na wprost
łóżka stały fotele, stolik i szafy. Wiedziałam gdzie jestem - w swoim pokoju w
Montrealu.
Próbowałam się podniosłam się do pozycji
siedzącej, jednak przeszyła mnie fala bólu w kręgosłupie i upadłam ciężko na
poduszki.
-
Nie ruszaj się – usłyszałam zmęczony i stanowczy głos dobiegający z prawej
strony. Przekręciłam głowę w tą stronę i ujrzałam odwróconego w stronę okna,
które było zasłonięte wampira. Przypatrzyłam się mu uważnie, bo nie była w stu
procentach, kto to. Był elegancko ubrany: koszula, krawat, kamizelka. Krótkie,
brązowe włosy, ułożone w artystyczny nieład. Jedną ręką opierał się o ramę
okna, druga wisiała swobodnie, ale miał zaciśniętą pięść. Odwrócił się i
uderzyło mnie oślepiające, czerwone spojrzenie. Patrzyłam się mu w oczy bez
jakichkolwiek uczuć. Zabił człowieka. Wyczuł moją powoli ogarniającą
wściekłością zaczął się usprawiedliwiać z miną zbitego psa:
-
Przepraszam… Wiem, kiedy ostatni raz to zrobiłem. – Wydawało mi się, że mówi
szczerze, ale pewności nie miałam. Choć w stosunku do mnie zawsze był uczciwy.
– Byłem wściekły, a on napatoczył mi się na drogę…- Westchnął głęboko i przeczesał
dłonią włosy. – Spokojnie to był bezdomny, nie miał nikogo… -rzekł jakby z
ulgą.
Chwila. Zabił człowieka,
wypił jego krew, pożywił się. I to, że był bezdomny miało być
usprawiedliwieniem, miało to się zaliczyć do grzechów lekkich. To był człowiek!
-
Przepraszam… - Morgan jęknął ze skruchą. – Obiecuje, nigdy to się nie powtórzy.
Zobaczymy. Podrapał się po brodzie.
Na jego idealnym czole pojawiła się zmarszczka. Dziwił się, że nic nie mówię. Z
dwóch powodów: nie widziałam takiej potrzeby, skoro wie, że źle zrobił i nie
miałam siły. Spróbowałam sobie przypomnieć, co tu robię. Bo nie miałam pojęcia.
Przecież nie przypominam sobie, żebym przyjechałam do Montreala. Pamiętałam
Francje, jak Cullenowie nas znaleźli, Edward dowiedział się, że Nessi jest jego
córką, później spróbowałam z nim być,ale…
No i ten koszmar z Volterą, gdzie
moje serce pękało, bo mogłam ich nigdy więcej nie zobaczyć, byliby martwi.
Później… później… pojechałam do Firów… potem lotnisko i… czarna dziura….
Odgarnęłam wszystkie włosy do tyłu i spróbowałam się podnieść. Morgan kręcąc
głową zmaterializował się przy mnie i pomógł oprzeć mnie o poduszki, tak, że
prawie siedziałam. Boże, dlaczego przy jakimkolwiek ruchu boli mnie tak jakby
mnie ktoś rozrywał? Co jest grane?
-
Morgan... Co się stało? – Zapytałam z trudem. Super nawet mam problemy
zmówieniem. Wciągnęłam głęboko powietrze i poczułam jak gardło mnie
piecze.Byłam głodna i tak przeraźliwe słaba, że nawet bym nic nie złapała.
Złapałam się za gardło z nadzieją, że zaraz mi przejdzie. Morgan ciągle patrzył
się na mnie i wyszedł z mojego pokoju jak burza. Chciałam krzyknąć, ale głos
ugrzązł mi w gardle. Pojawił się za parę sekund ze szklanką w ręku. Była nalana
do pełna ciemnoczerwoną cieczą. Poczułam smakowity zapach, dobrze mi znany -
krew. Wysunęły mi się kły, gardło zaczęło bardziej piec, wiedziałam, że jeśli
zaraz tego nie wypiję to oszaleję z pragnienia. Morgan podszedł do mnie ze
szklanką i podał ją. Wyciągnęłam rękę i szklanka przeleciała mi przez palce, w
ogóle nie czułam mięśni. Morgi złapią ją zanim rozlała się na kołdrę. Włożył
wolną rękę za moją szyję podtrzymując głowę, drugą ręką przychylił szklankę do
moich ust, żebym mogłam się napić. Wlał mi malutki łyk i zaczęłam się krztusić,
wyplułam to,co mi jeszcze pozostało. Morgan westchnął i pogłaskał po ramieniu.
-
Damy radę – stwierdził.
Jakimś cudem wypiłam całą szklankę i
pragnienie znikło. Oczywiście pobrudziłam się jak małe dziecko, cała twarz,
kołdra, wszystko. Morgan odstawił szklankę na szafkę nocną i wytarł mi twarz
chusteczką. Zabrał zakrwawioną kołdrę i przykrył mnie kocem. Właściwie nie
wiedziałam nawet, po co. Usiadł obok mnie na łóżku i popatrzył się w oczy.
-
Co się stało? – powtórzyłam moje pytanie z trudem.
Morgan westchnął i zaczął mówić nie
spuszczając wzroku z moich oczu:
-
To, co zawsze, tylko z podwójną siłą… Byłaś nieprzytomna przez osiem dni.
-
Osiem? – Chciałam krzyknąć, ale nie udało mi się, wyszedł lekko podniesiony
głos.
-
Tak... – Westchnął. – Odchodziliśmy od zmysłów… Niby w ciągu dwóch godzin od twojej
utraty przytomności, Delia cię uzdrowiła, ale się nie obudziłaś, aż to tej
pory…
-
Morgan, po kolei … - poprosiłam. Jaka utrata przytomności? Delia? Osiem godzin?
Chwila?
Morgan przeczesał dłonią włosy i
usiadł wygodniej.
-
Rozumiem, że pamiętasz twój pożal się boże mądry plan ratowania tych tamtych…-
wycedził przez zaciśnięte zęby. Chyba komuś słowo Cullenowie nie przechodzi
przez gardło.
-
Morgan… - jęknęłam i przewróciłam oczami.
-
Dobra, dobra… Twój prze mądry umysł zamknął się w szklanej, kuloodpornej
powłoce i odłączył się od twojego ślicznego ciała.
-
Kuloodpornej ? – zdziwiłam się.
-
Próbowaliśmy wszystkiego, żeby się tam dostać, nic, nawet posłałem po Johna
żeby zabrał ci dar, oczywiście z zamiarem zwrócenia, ale się nie udało… Zamknęłaś
się i tyle.. Sądzę, że zaszły powlekł zmiany w mózgu i potrzebował czasu, żeby
się zregenerować…
Dobra wiem, co się ze mną dzieje po
tym wszystkim. Ale pierwszy raz byłam nieprzytomna przez osiem dni! Wiem
przesadziłam, nie powinnam w ciągu jednego dnia dwa razy tego robić. Wiem.
Morgan westchnął i zaczął oficjalnym
i poważnym tonem. Czułam, że to nic dobrego nie wróży:
-
Masz bezwzględny i do odwołania tylko przeze mnie zakaz używania umysłu do
znajdywania osób. Przypominam ci, to cecha Nótt Phantomsów, a ty nim nie
jesteś, to, że nauczył cię tego Alex, mam w nosie… jesteś za słaba na takie
coś…
-
Morgan przesadzasz – przerwałam mu wybuch szału.
-
To nie koniec. Masz zakaz używania tarczy na kogokolwiek do odwołania.Daję ci
tydzień. Spakujesz się, zabierzesz wysokich i jazda do Montrealu, nie pozwolę
ci się ruszyć z niego do odwołania. A teraz wstajemy, trza ci przypomnieć wiele
rzeczy – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Morgan wstał i pomógł mi a raczej
sam mnie wyciągnął z łózka. Musiałam sobie wszystko przypomnieć, bo czułam
jakbym nie miała władzy nad własnym ciałem.
No i gdzie podział się ten słodki,
kochający i spokojny przynajmniej w stosunku do mnie Morganek ?
***
Christopher z pustym spojrzeniem i
kamiennym wyrazem twarzy otworzył przede mną drzwi do domu Cullenów i
przepuścił mnie przodem. Nie wróciłam do Francji po swoje rzeczy czy
powiedzenie „Wracamy do Montrealu”, tylko dla Cullenów. Wiem, głupia idiotka ze
mnie. Mogłam przez nich zginąć i właśnie przez nich wróciłam. Skrzywdziłam ich
swoimi słowami, które nie były prawdziwe, ale to było dla ich dobra.
Szłam powoli korytarzem w ich domu,
mijałam pomieszczenia, zatrzymałam się dopiero w salonie. Przyszłam do nich z
wyjaśnieniami. Zasłużyli sobie, chociaż na tyle. Mogli stracić życie, lepiej
będzie jak będą wiedzieć, dlaczego. Wiedziałam, że ta rozmowa będzie mnie dużo
kosztować. Chciałam im wyjawić całą prawdę od dnia swojej przemiany, bo o
wcześniejszym czasie nie kłamałam.
Nie czułam się dobrze i nadal byłam
słaba. Kręciło mi się w głowie i miałam problemy z równowagą. Nie doszłam do
siebie jeszcze a przecież od dnia przebudzenia minął równy tydzień. Chris
oczywiście nie chciał się zgodzić abym do Cullenów poszła, ale wiedział, że jak
się uprę to i tak na swoim postawię.
Zapukałam lekko w ścianę salonu,
żeby Cullenowie odwrócili głowy w moją stronę.
-
Mamo! – krzyknęła Nessi, zrzucając na ziemię pilota od telewizora. Przybiegła
do mnie i rzuciła się mi na szyję. Przytuliłam ją niezgrabnie. Poczułam lekki
ból w kręgosłupie, ale zignorowałam go. Christopher warknął prawie
niedosłyszalnie i kręcąc głową odezwał się zmęczonym tonem:
-
Nessi, puść ją. Nie doszła jeszcze do siebie.
Nessi zdziwiona puściła mnie
natychmiast i popatrzyła się na Chrisa, marszcząc czoło.
-
Już w porządku – powiedziałam uśmiechając się do córki i pogładziłam ją po
policzku. Wolałam ją uspokoić, bo naprawdę zacznie się martwić.
-
Zbieraj się – polecił Chris Nessi i rzucił się na sofę. Wyłożył się wygodnie i
popatrzył się na mnie znacząco.
Pokiwałam głową i Nessi poszła na
górę. Odwróciłam się i zobaczyłam, że cała rodzina Cullenów już zeszła.
Widziałam ulgę na ich twarzach i niezrozumienie całej sytuacji. Widziałam
również jak Alice biegnie w moją stronę swoim charakterystycznym tanecznym
krokiem z zamiarem przytulenia mnie. Jednak będę tuż przy mnie Chris ją
powstrzymał zasłaniając mnie ręką. Alice zatrzymała się zdziwiona i
zaszokowana. Christopher przeszył ją zimnym spojrzeniem i Alice wycofała się do
tyłu. Widziałam, że jeśli coś nie zrobię za chwilę się pozabijają.
-
Chris, może jednak idź do domu. Spakujesz moje rzeczy – zaproponowałam
spokojnie.
-
Ani myślę, przykro mi, ale ciebie nawet na sekundę nie można zostawiać samą,
masz dowód, Isabell. – prychnął i usiadł na sofę. – Usiądź.
-
Nie, nie chcę – odpowiedziałam i lekko się uśmiechnęłam do Alice, żeby nie była
zła.
-
Siadaj – warknął.
Wołałam, się z nim nie kłócić, gdyż
i ja i on mieliśmy swoje racje. Z drugiej strony mniej energii zużyję, siedząc
i odpocznę. Usiadłam posłusznie obok Chrisa, który przyjął postawę olewatorską
i przeglądał jakiś magazyn,który znalazł obok. Spojrzałam na Cullenów, którzy
byli zaszokowani całą sytuacją.
-
Chciałam was przeprosić za ten horror, którego doświadczyliście niedawno, co z
resztą była moja wina – zaczęłam wolno.
-
Nie była – przerwał mi Edward. Widziałam kątem oka jak Chris podnosi brew do
góry i mierzy go wzrokiem. Ja natomiast unikałam Edwarda, wiedziałam,że jak
spojrzę na niego to znowu poczuję tą miłość, jaka jest między nami i wszystkie
moje plany, znowu się posypią. Niestety nasza miłość jest nierealna,nie teraz.
O mały włos nie zginął.
-
Była. I właśnie chciałam wam wyjaśnić, dlaczego tak się stało.Zasłużyliście na
prawdę.
-
Nie musisz, jeśli nie chcesz – powiedziała Alice i chciała się zbliżyć,ale w tym
samym momencie Chris warknął ostrzegawczo i wycofała się.
-
Muszę – odparłam pewnie. - Rozumiem, że ciebie się nie pozbędę? – zapytałam
Chrisa
-
Trzeba było pomyśleć o tym zanim pojechałaś do Firów i zanim twój kochany
Morganek o mały włos mnie nie zabił. – odpowiedział przewracając kolejne strony
gazety.
Delia mi zdradziła, że Morgan wydał
rozkaz, że nie mogę nawet na sekundę być sama. Nawet słyszałam urywki rozmowy
Morgana i Christophera, gdy Morgan odwiózł mnie do Francji. Nieźle się wściekł
Morgan na Chrisa.
Nie wiedziałam jak zacząć tą
rozmowę, było w niej parę rzeczy, o których wolałbym nie mówić w obecności
Chrisa, ale trudno. Zaczęłam od najoczywistszej rzeczy w moim wampiryzm życiu:
-
Jak wiecie zostałam przemieniona po urodzeniu Nessi i żyliśmy sobie spokojnie
przez jakiś rok, w mały domu niedaleko morza… - rozmarzyłam się. Przypomniałam
sobie jak Nessi stawiała swoje pierwsze kroki na piasku, jak uciekała z piskiem
gdy fala dotknęła jej bosych stóp. Jakie wtedy spokojne życie wiodłam? A teraz
… Kontynuowałam: - Pewnego dnia ktoś zadzwonił do drzwi, co było bardzo dziwne,
bo dom był niedostępny dla ludzi. Otworzyłam razem z Chrisem drzwi. Na ziemi
leżał pewien pakunek z listem. Pakunkiem okazało się dziecko, obwinięte w koce,
pieluszki i położone w koszyku. Był to chłopiec. Ja wzięłam na ręce dziecko a
Chris pobiegł złapać tego kogoś kto nam dostarczył ten prezent. Nie złapał go
już. Kiedy wrócił wziął do ręki list, który był zaadresowany na
mnie. Otworzyłam list i przeczytałam treść. Mówiąc krótko podpisany był
przez Lorda Augusta – popatrzałam się znacząco na Carlisle’a, przypuszczałam,
że wie, o kim mówię. – Z treści listu wynikało, że powinnam zaopiekować,
się chłopcem do pewnego wieku, w którym ktoś po niego przyjdzie, ponieważ to
mój rodzony brat. Pisało w nim także, że jest Nótt Phantomsem i w swoim czasie
ktoś przyjdzie i wyjaśni mi wiele rzeczy. Nie mając bardzo wyjścia
zaopiekowałam się nim. Postanowiła cierpliwie czekać na wyjaśnia. Po jakimś
miesiącu dostałam list, o którym miałam nikomu nie wspominać. Był w nim
napisany adres, data i godzina i znowu podpis Lord August. Stawiłam się o
wyznaczonej porze i w wyznaczonym miejscu. Tam czekał na mnie mężczyzna o
bardzo poważnym wyrazie twarzy i w stroju godnym tytułu Lorda. Nie wydawał mi
się być wampirem, bo jego szare oczy bardzo uważnie mi się przyglądały.
Przedstawił się i podziękował za wyrozumiałość. Wyjaśnił mi wtedy wszystko.
-
Nadal uważam, że źle zrobiłaś, jechając tam sama – westchnął Christopher. Odwróciłam
się w jego stronę. Wie o tym, że nienawidzę, gdy mi przerywa a już szczególnie
nie trawę jak wspomina tą sytuację.
-
Przestań – jęknęłam. I wróciłam do tematu: - O tusz niespodzianka, czyli
chłopiec, miała imię: Alexander Paul Dwyer. Z początku przyjęłam to do
wiadomości, jednak później coś mi nie pasowało. Takie samo nazwisko miała moja
matka i mój ojczym. Lord August wyjaśnił, że to, co pisał w liście było prawdę–
Alex jest moim rodzonym bratem. Zażądałam wyjaśnień skąd od człowieka stał się
Nótt Phantomsem… Wiecie, co to jest? – zapytałam, widziałam, że kręcą głowami.
– Carlisle ?
-
Sądzę, że tak, ale chętnie cię posłucham.
-
Nótt Phantomsi lub upiory nocy, nie wiem jak w twoim kręgu Carlise to się
nazywa – zwróciłam się do Carlisea. - To rasa młodsza do wampirów i
wilkołaków, ale niestety nie wiadomo, którą datę można uznać za początek. Za
głównych winowajców powstania tej rasy uważa się Aulusa - wampira i Petronię -
człowieka. Petronia urodziła bliźnięta, oczywiście ojcem był Aulus. – Zdawałam
sobie sprawę, że to identyczna historia jak moja i Edwarda. – Lysanis i
Wardia byli pół na pół, tak samo jak Nessi. Bliźniaki powtórzyli historię
rodziców. Następne pokolenie to Miriami Titus oraz Procullus i Mamertisa. Oni
również powtórzyli historię, jednak wszystkie informacje biograficzne podają
losy Procullusa i Memertisy, ślad urywa się po Miriam i Titusie. Ileś lat
później, kiedy już jest trochę stworzeń około. Potomkowie Procullusa i Memertis
mieszkali sobie spokojnie, aż do pewnego dnia, w którym przybyła do nich
kobieta w ciąży powołująca się, że jest potomkinią Miriam i Tytusa, nazywała
się Lukrecja. Wygnano ją z małego plemienia, w którym żyła, ponieważ zhańbiła
się. Zaszła w ciąże z wilkołakiem. Urodziła jedno dziecko: Nestora, co było
fenomenem, gdyż zawsze rodziło się dwoje.Zgodnie ze słowami Lukrecji, ich
wampirze geny w ogóle się nie odzywały. Krwi nie potrzebowali, natomiast mieli
nadmiar wyczulone wszystkie zmysły i byli świadomi swojego pochodzenia. Dopiero
w Nestorze ujawniły się cechy wampirze,do tego dochodziły geny ojca –
wilkołaka, plus geny ludzkie, które posiadała jego pra pra babka. Jego ciało
nie wytrzymywało takiej bomby genetycznej i pewnego dnia eksplodował. Wyzabijał
wszystkich potomków Procullusa i Memertisy, u których się urodził. Siał
spustoszenie wszędzie, gdyż nie panował nad sobą. Wtedy Volturi, którzy w
końcu przejęli władzę usłyszeli o nim, ale nie byli wystarczająco pewni swojej
siły i bali się utraty władzy, wynajęci przez nich osobniki, złapali i zabili
go. Jednak zanim umarł,jego żona wilkołaczka urodziła bliźniaki: Alexandra i
Alexandrę, wiedziała, że Volturi polują na nią i odesłała dzieci do kraju, z
którego pochodzi ojciec Nestora, skąd uciekła jego matka. Sama poświęciła swoje
życie w obronie dzieci. Tamtejszy lud uznał ich za swoich mieszankę wampirów i
ludzi. Z resztą i Alexandra i Alexander nie mieli pojęcia, że mają w sobie gen
wilkołaka i to dość mocny. Obydwoje związali się z ludźmi. Alexandra umarła
bezdzietnie, natomiast Alexandrowi się poszczęściło, dwa razy bliźniaki. Przez
lata instynktownie, nie wiedząc, dlaczego osoby mające gen wilkołaka łączyły
się z ludźmi, a posiadający gen wampira również tylko z ludźmi. Nótt Phantomsi
dzielili się na tych z genem wilka i wampira. Oczywiście nie wiedząc o tym.
Zaczęli się namnażać i sprawiać ogromne problemy Volturi. Wyzabijali ich
wszystkich z wyjątkiem dwójki. Dziewczyna z genem wilka, która mogła rodzić
dzieci i mężczyzna z genem wampira. Od tamtej pory Rodrigo i Eleanora ukryli
się w górach i żyli spokojnie. Dzieci mieli dość dużo, które żenili się ze
sobą. I tak przez kilka lat wykształtował się gen, który nie powoduje zmian w
ciele, psychice, taki, z którym można przeżyć. Jest to zmieszanie trzech
gatunków. Jeśli rodzą się bliźniaki to mają więcej genów, wampirzych, natomiast,
jeśli tylko jedno dziecko, to posiada więcej genów wilkołaków. Udało się
wszystkim pogodzić niechęć do siebie. Lecz Volturi nie mieli pojęcia, że Nótt
Phantomsi się odrodzili. Od szesnastego wieku toczą się walki, które nie mają
końca, jedni Nótt Phantomi umierają inni się rodzą…
-
To oni po jakimś czasie umierają, tak jak ludzie? – zapytał Jasper.
- Jedyną cechą, jaką mają z ludzi, to zdolność do
rodzenia dzieci, umierają przez Volturi. – A wracając, do Alexa. Okazało się,
że Phil, mąż mojej matki, miał gen Nótt Phantomsów. Wiecie wiele osób miało
dosyć tej wojny, wmieszało się i z pokolenia na pokolenie gen słabł. Po mojej
śmierci moja matka zaszła w ciąże i wszystkim powiedziała, ze to dziecko Phila,
co nie było prawdą, ojcem Alexa jest Charlie, mój ojciec. Przed I wojną
światową od Nótt Phantomsów odeszła ówczesna królowa: Isotta, wmieszała się w
tłum i zauważyła, że jest w ciąży ze swoim mężem, którego porzuciła. Nie
chciała skazywać swojego dziecka na życie w ciągłym strachu i pozostali
wmieszani wśród ludzi. Właśnie Phil jest potomkiem Isotty. Ponad sto lat temu
Jane Volturi zabiła ich przywódcę i zostali sami, wtedy Lord August przypomniał
sobie o Isottcie. Po nitce do kłębka doszedł do mojej Phila i mojej matki,
która był w ciąży. Lord August zaplanował, że to dziecko będzie przywódcą.
Zorganizował poród mojej matki i plan zabrania go. Spodziewał się bliźniąt, bo
wiedział, że w rodzinie królewskiej dominuje gen wampirów, i wtedy urodził się
tylko Alex. Wiedząc, że układ z wilkołakami się nie sprawdza na tyle, gdyż oni
tylko pchają się do wali, postanowił zabić dziecko, żeby nikt więcej takiego
ratunku nie szukał. Jednak, gdy poczuł najświeższa krew płynącą w żyłach
noworodka, która tak bardzo go kusiła. Walczył, że sobą, bo wiedział, że jest
wilcza, ale nie mogąc się powstrzymać ugryzł go. Skosztował i po paru łykach
odskoczył jak oparzony, krew noworodka była w stu procentach ludzka.
Przestraszony, tym, co zrobił natychmiast wziął jakiegoś Nótt Phantomsa zabił
go i tego osobnika DNA wstrzyknął do ciała Alexa. Wywiózł dziecko i przepytał
moją matkę o niego. Ta przyznała się, że Phil nie jest jego ojcem. Lord August
szybko natrafił na mój ślad i podesłał mi małego Alexa, żebym się nim zajęła do
czasu aż będzie gotowy na przyjście do swoich.
- Masz brata ! – krzyknęła uradowana Alice.
- Tak wychował się razem z Nessi, obydwoje rośli
szybko, choć Alex szybciej. Żyliśmy wtedy w piątkę do momentu aż Lord August po
niego przyszedł. Przeprowadził się do Zagrzebiu. Po jakimś roku wpadłam na
Morgana.
Christopher
warknął:
- Zostawić cię na pięć minut, to albo Morgan cię
przekabaci na Lady Dowson albo zaplanujesz zabójstwo.
- Chris… ucisz się! – Jęknęłam znudzona. -
Dołączyliśmy do Dowsonów i po jakimś czasie musiałam osobiście odwiedzić
Volterrę. Alex przeskrobał. Jak mówiłam walki między nimi ciągle trwają i
Marcus twierdzi, że jego żonę Didyme zabił Alexander. Fakt faktem stał nad jej
zwłokami, on jedyny znajdował się w pobliżu, ale Alex mówi, że ktoś na niego
wpłynął. I że on nic nie zrobił. Ja mu wierzę…
- Ja też – wtrącił się Chris
-Wtedy też zostałam wezwana do Volterry. Marcus
dowiedział się, że Alex jest moim bratem… Zażądał wyznania jego miejsca pobytu.
Odmówiłam. Ja i reszta rodziny chronimy Alexa a Volturi chcą go zabić.
Oczywiście całkowicie to mój pomysł. I od tego momentu Marcus tylko myśli jak
zemścić się na mnie. Wymyślał wiele rzeczy… Porwanie was było najefektywniejsza
mówiąc krótko – obeszło mnie… No i tak mówiąc po skrócie walczymy ze sobą. Całą
winę za to wszystko ponosi Alex.
- A skoro, już mówisz, powiesz coś o Dzieciach
Gwiazd? – Poprosił Edward. Wiedziałam, że
chodzi mu o naszą nieskończoną kłótnie, przed moim wyjazdem do Montrealu.
Chciałam się na niego popatrzeć, odczytać coś z jego wzroku, ale nie mogłam,
musiałam być silna.
- Dzieci gwiazd to wilkołaki, coś w rodzaju rodziny
królewskiej, rady starszych. Po prostu wilkołaki, którzy zdecydowali żyć
wiecznie.
Nie
chciałam o nich mówić, to nie ma nic wspólnego.
- Wiem z doświadczenia, że Marcus nie odpuszcza
łatwo i skoro zauważył, że coś mnie obeszło, to was …eeee – nie chciałam użyć
słowa zabije, bo by się przestraszyli i postanowiłam to zstąpić innym: – to was
złapie.. I nie wiadomo, co by zrobił.
Wstałam,
chciałam ich traktować równo i poważnie.
- Isabell…! – warknął Christopher
- Cicho - wrzasnęłam, nawet nie wiem jak mi się to
udało, może od nadmiaru emocji. Edward cicho się zaśmiał, poznaje jego śmiech,
aż za dobrze. Popatrzyłam się po każdym i zwróciłam się do Carlisla, jak głowy
rodziny: - Prosiłam was,żebyście się trzymali z daleka, ale nie posłuchaliście
to i macie efekty. Będę mówić prosto bez ogródek: jesteście na celowniku,
możecie zginąć. I dlatego mam propozycje…
Zemdliło
mnie, więc musiałam usiąść. Jednak nie daje rady. Chris prychnął. Popatrzyłam
się w mądre oczy Carlisla z nadzieją, że zrozumie za pierwszym razem.
- Jest jedno, jedyne miejsce, gdzie możecie być
bezpiecznie, gdzie żadna władza nie dosięga… - nie dokończyłam, bo wybuch szału
ze strony Chrisa mi przeszkodził:
- Ty sobie chyba żartujesz …! - Wycedził przez
zamknięte zęby Chris i zgniótł gazetę.
- Lepiej się zamknij, bo wyjadę do Alexa –
zagroziłam, zawsze działało to myślałam, że i tym razem.
- Ble ble ble… - wyklaskał i zapytał z przekąsem -
Pytałaś się Morganka?
No
nie pytałam. Trafił.
- On mi na wszystko pozwala, z resztą mam swoje
sposoby – przypomniałam muz uśmiechem.
- Ja już znam te twoje sposoby… - warknął i odwrócił
głowę.
- Zamknij się, bo ci coś zrobię ! – Krzyknęłam i to
na poważnie. Jakby coś pisnął przy Edwardzie…
No
i się nie myliłam. Wyraz twarzy Edwarda zamienił się w kamienną maskę i starał
się ukryć grymas bólu. Spojrzał na mnie smutnym, pełnym bólu wzrokiem, nie mogłam
się na niego patrzeć i odwróciłam głowę. Wiedziałam, ze ten idiota Chris
pomyślał o czymś, a ja nie mogłam mu założyć tarczy. Po prostu nie mogłam.
Musiałam wrócić do tematu:
- Proponuje wam na jakiś czas zamieszkać u
mnie. To znaczy w Montrealu…
Spojrzałam
nieśmiało na wszystkich, wiedziałam, co im proponuje, za miły wspomnień nie
mają związanych z Montrealem.
- Bello… nie musisz… poradzimy sobie … -
zaprotestował od razu Carlise.
- Naprawdę to nie jest potrzebne – dodała Esme.
- Nikt nie będzie miał nic przeciwko, naprawdę. –
Zapewniłam ich. Sama niebyła pewna, ale załatwię to. - Pozwólcie mi się
przynajmniej tak zrekompensować– próbował ich przekonać. - Po jakimś czasie
Marcus zapomni i będziecie mieli święty spokój.
To
była prawda, Marcus zapomni. Chris wstał z kanapy i w progu salonu odgryzł mi
się :
- Zapomni albo zginie.
- Zamkniesz się, czy nie ? – warknęłam wkurzona.
- Nie – odparł z uśmiechem drapiąc się po brodzie.
Przewróciłam
oczami i zwróciłam się do Cullenów:
- Proszę. Przemyślcie to. Lot jest pojutrze, macie
czas.
Wstałam
powoli, żeby nie zakręciło mi się w głowie, uśmiechnęłam się i wyszłam.
Mam
nadzieję, ze się zgodzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz