poniedziałek, 15 października 2012

XVIII. Teraz ja, mówię to samo tobie





 -No kochanie – jęknąłem chyba po raz setny tego dnia, ojj soryy po raz setny w przeciągu pięciu minut .– Przecież jej pilnuje …!!!  – dodałem z wyrzutem. Ja tu stoję na rzęsach ,a ona się na mnie wydziera.
-Znam to twoje pilnowanie. Niby pilnujesz ale i tak jakimś cudem Nessi dowie się prawdy – odpowiedziała Bella po drugiej stronie telefonu.
-Mówiłem ci już, że ona wie dużo – przypomniałem jej obojętnym tonem.
-Dużo ? – zdziwiła się autentycznie. - Wie same ogólniki: że jest moją córką ,którą urodziłam przed przemianą, a jest pół wampirem dlatego, że jej ojciec jest wampirem – urwała nagle. Zmieszał się i kontynuowała -  Wolałabym, żeby na tych ogólnikach się zakończyło.
-Już ci powiedziałem: twoja decyzja. Nessi w cale nie musi wiedzieć, że Edward jest jej ojcem. W cale…. a z resztą jakby się dowiedziała ,wszystko by się skomplikowało i przypominam ci, że parę osób mogłoby straci głowę.
-Christopher nie pomagasz mi – rzekła lekko podenerwowana.
- Aja ci mam zawsze pomagać ? -prychnąłem
-No po coś cię mam
-Na przykład do łóżka ? – zapytałem chamsko i wyciągnąłem się na krześle
            Zaraz będzie , że mam kosmate myśli. Właściwe to ktoś mógłby zaspokoić moje potrzeby. Nie będę zbyt wymagający. Ładna brunetka by mi wystarczyła….
-Chris nigdy ze sobą nie spaliśmy – przypomniała stanowczym tonem po chwili milczenia.
-Wiem. Ale tak na serio to nie przespałbym się z tobą. – powiedziałem zgodnie z prawdą.
-Wiem.
-Skąd ? – Teraz to ja się zdziwiłem.
-Zbyt wiele razy miałeś ku temu okazje.
            No faktycznie mieszanie pod jednym dachem i w jednym pokoju daje dużo możliwości. No ale ja już dawno pogodziłem się, że jej serce należy do kogoś innego i nawet bez zobowiązujący seks nie wchodzi w grę. Szkoda.
-  No ale wracając do tematu . Pilnuj jej –odezwała się Bella.
-Pilnuje i mówię ci do cholery, że ona nigdy się nie dowie ,że Edward jest jej ojcem!
            Nagle za moimi plecami usłyszałem przeraźliwy trzask drzwi od pokoju, a następnie szybkie stąpanie, niemal bieg, kogoś po schodach, a później kolejny trzask drzwi, tym razem frontowych. 
            Postanowiłem jak najszybciej sprawdzić o się stało, ale usłyszałem głos Bell w słuchawce:
-Chris …..
-Wiesz co, muszę kończyć. Baw się dobrze – powiedziałem siląc się na normalny ton i się rozłączyłem.
            W tym samym momencie, w którym przeszyło mi przez myśl, że ktoś podsłuchiwał i się wściekł ,przed moimi oczami pokazały mi się zarys sylwetek i czyjeś głosy.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś. Miałam go za przyjaciela, a tu się okazje, że jest moim ojcem. Dlaczego ?– krzyczała Nessi cała czerwona ze złości.
- Nie mogłam! Naprawdę! –krzyczała Bella próbując uspokoić córkę.
- Nie mogłaś ?!... –prychnęła i już miał kończyć, gdy zauważyła jak ktoś wchodzi do pokoju.
            Trójka zakapturzonych postaci pewnie przekroczyła próg . Na pierwszy rzut oka, było widać kto tu rządzi. Jedna osoba stał parę metrów przed pozostał trójką. Ów osoba utkwiła wzrok w Belli po  czym powiedział szyderczym tonem:
- No to Isabell twój dobry czas się skończył – następne głośno się zaśmiał i krzyknął do swoich towarzyszy-  Zabierać je !
            Dwójka osób stojących z tyłu podeszła do Nessi i Beli i siła wyprowadzili z domu.        Oczywiście dziewczyn próbowały się wyrywać. Na darmo.
- Będziesz patrzyła na śmierć swoich bliskich, tak samo jak ja to robiłem – rzucił jeszcze pogardliwym tonem do Isabell  wpychając ją do samochodu.
            Widziałem w jej oczach, że zorientowała się kim on jest. Nie z twarzy, głosów tylko z ostatniego wypowiedzianego zadania. Wiedziała po co to robi. Zemsta, przed którą tak długo uciekała.
            Pojedyncze obrazy szybko minęły mi przed oczami i nie zapamiętałem wiele, ale to co teraz zobaczyłem mnie przeraziło.
- Wygrałem ! – krzyknął szyderczo ten sam mężczyzna, nad zakrwawioną Bellą leżącą na podłodze. – Spójrz na nich! Spójrz - rozkazał po czym siła przekręcił jej głowę,  zmuszając do patrzenia na śmieć swojej córki, Chrisa, sióstr, barci, przyjaciół i rodziców.
- A on na deser ! - wrzask i zaśmiał się. Ruchem dłoni kazał wprowadzić dwóm osobą ostatniego więźnia. Bella kiedy zobaczyła kogo miał na myśli, jęknęła błagalnie:
- Błagam cię zostaw  go !
- Ja też błagałem, prosiłem!– krzyknął jej prosto w twarz i ją uderzył w policzek.
- Wiesz, że tak to nie było– powiedziała resztkami sił, trzymając obolałe miejsce po uderzeniu.
- Było – krzyknął po czym na oczach Belli, podszedł do zakładnika i go zabił.

            Siedziałem na fotelu jak zahipnotyzowany. Prawą ręką ciągle się podpierałem, a lewą trzymałem w powietrzu.
-Nie tak nie będzie –krzyknąłem i wybiegłem z domu. Dobrze, że nie natknąłem się na      Luisa lub Ginny. Choć wiedziałem , że blondynka już wszytko wie to miałem cień nadziei, że jeszcze nie.
            Byłem niemal w stu procentach pewny, że ta osoba, która wybiegła z domu, to Nessi, moje wizje były zbyt dokładne. Jest  w drodze do Edwarda, czułem to.
            Przez tą małą smakuje, wścibską gówniarę, wszyscy mogą zginąć. Cullenowie mnie nie obchodzą,  no dobra pomińmy, że swat bez takiej osoby jak ja, byłby do niczego ale klan Dowsonów. Nie…. O nie mała nie zrobisz tego.
            Powoli odgłosy łamiących gałązek nasilały się. Wiedziałem, że jestem blisko. Mój plan był prosty : Złapać, wywieść i przemówić do rozsądku.
            To rude stworzeni zapomniało lub nie wie co jej własna matka zrobiła, poświeciła dla niej. W porę złapałem Nessi , było około sto metrów od domu Edwarda. Wziąłem to rzucając się stworzeni na plecy, oczywiście zostałem podrapany i zaciągnąłem do domu.          Następnie zamknąłem ją na klucz w jej pokoju. Na odchodne rozkazałem:
-Masz tu siedzieć. Pogadamy później i się spakuj !
            Odwróciłem się od drzwi i skierowałem ku swojemu pokoju, ale niestety natkałem się na Ginny. Popatrzył na mnie dziwny wzrokiem, jakby chciała odczytać coś z moje twarzy. Spokojnie do mnie powiedziała:
-Nic nie widziałam. Mam nie pytać ?
            Zawahałem się czy jej nie powiedzieć, ale stwierdziłem, że dla jej bezpieczeństwa lepiej nie.
 - Spakuj się i powiedz Luis’owi, że wyjeżdżamy– rzekłem patrząc w jej oczy.
- Słucham?  -zapytała nie lada zdziwiona. – Przecież nie minęło nawet 2 lata.
            Mamy takie zasady, że przeprowadzamy się  winne miejsce częściej niż co 5 lat ,a nie rzadziej niż co 2 lata.
- W świetlne  zaistniałej sytuacji , takie działania są koniecznie – powiedziałem doktorskim, filozoficznym tonem. – Nie pytaj, po prostu się spakuj.
            Przymknęła i od razu otworzyła oczy zapewne sprawdziła przyszłość. Spojrzała na mnie nieufnym wzrokiem. Zdążyła się przyzwyczaić do moje tajemniczość , która jest skutkiem mojego daru. Dar Ginny jest dużo prostszy od mojego, ale bardziej skomplikowany od Alice. Alice widzi to co się może stać , a Ginny to coś się stanie na pewno.Tyle, że jeśli ktoś nie podają decyzji co do kluczowej sprawy widzi te dwie opcje nad którymi się waha. Ja natomiast widzę koniec danej sytuacji. Na przykład  jeśli ktoś kupi kwiatek, to widzę co się z nim stanie za miesiąc, rok lub więcej.
-Bella o niczym nie wie – szepnęła po chwili.
- Zaraz do niej zdzwonię – zapewniłem ją.
            Pokiwała głową na znak zgody i zastawiła mnie samego na korytarzu. Próbując się uspokoić usiadłem w pokoju do komputera i przeglądnąłem wyloty samolotów na dzisiejszy dzień. Za dwie godziny wylatuje samolot do Francji. Są dwa loty: jeden do Paryża ,a drugi do Lyon.  Wiedziałem, że gdyby Bella dowiedział się, że przeprowadzamy się do Paryża za bardzo zachwycona by nie była, dlatego wybrałem Lyon. Na szczęście mamy w mniejszym, spokojniejszym, mieście Grenoble dom, który jest niedaleko Lyonu.  Więc najpierw samolot a później samochód do Grenoble.
-Luis, Ginny za dwie godziny samolot leci do Lyon’u, a my w niego wsiadamy –krzyknąłem do pozostałej dwójki.
- Lyon?Ale my tam domu nie mamy – powiedział Luis z dołu
-Ale w Grenoble mamy- krzyknąłem, nie chciało mi się do niego zachodzić – A to niedaleko.
-Grenoble mówisz ? –zapytał Luis z zamyśloną miną
            Gdyby mnie był ,aż tak przejęty tą sytuacją, wyczułbym w głosie Lusia coś dziwnego, w końcu znam go od przemiany…
***
  

-Ale co to znaczy ! – wrzasnął na całe gardło Edward.
             Podskoczyłam z przerażenia na kanapie. Kątem oka zauważyłam jak reszta robi wszystko, żeby go uspokoić, na próżno. Nie pomagają słowa, ani siła Emmetta, jedynie Jasper by pomógł, ale niestety wyszedł z Alice. Jednak sądzę, że zaraz tu się zjawią zaważając na dar Alice. 
            Właściwe były dwa powody takiego zachowania Edwarda. Pierwszym oczywiście byłą Bella,czy Isabell ,sama nie wiem jak powinnam się do niej zwracać, ale mniejsza o to. Poszliśmy jak co dzień rano do szkoły i dowiedzieliśmy się, że cała piątka zniknęła. Każdy był nie lada zdziwiony. Przecież byli tutaj wczoraj ,nawet byliśmy u nich w domu i nic nie wskazywało na to, że mają zamiar opuścić miasto. Wszystko było idealnie poukładanie ,a nawet żadnej walizki nie zauważyłam. Nikt z nich nie wyglądało nadzwyczajnie, w żadnym procencie podejrzliwie. Fakt faktem Belli nie było w domu, ale jak się doinformowaliśmy musiała jechać do Montrealu, bo jak to powiedziała Nessi : „ Morgan bez niej nie wytrzymuje i musi uważać na swoje rączki” .Nie sądziłam, że to będą ostatnie słowa rudej, skierowane do mnie. Wszytko jest podejrzane.
            Natomiast drugi powód jego krzyków, to mały świstek papieru, który jakimś cudem, znalazł się na stole w naszym salonie. Oczywiście zauważyliśmy go dopiero jak wpadliśmy do domu.  Nie dość, że nie była to zwykła wiadomość typu : „ wracam za 5 minut lub „jestem w mieście” to był to cytat, czego można się domyślić po cudzysłowu. Treść była nie zrozumiała, tajemnicza a zarazem jakby pouczająca.
„ Miłość jest rozkosznym kwiatem, ale trzeba mieć odwagę zerwać go na krawędzi przepaści „
            A pod podpisem prawdopodobnie autora tych słów: Stendhal , widniał drugi podpis: Luis.
            Według mnie Luis próbuje nam coś przekazać, w związku z zniknięciem całej 5 Dowson’ów.  Prawdopodobnie zaszyfrował coś w tej kartce i daje nam wskazówki ,gdzie oni mogą być. Ale po co to robi?Nie mam zielonego pojęcia.
-No ku*wa co o znaczy ? – krzyknął po raz kolejny i zrzucił falkon z kwiatami,który momentalnie zamienił się w pył.
-Nie przeklinaj – upomniała go cicho Esme
-Edward krzykiem nic nie załatwisz – powiedział z drugiej strony pokoju Carlisle, który jak zawsze zachowywał spokój. – Lepiej pomyślmy co to znaczy.
- A co ja robię od godziny?! – wrzasnął Edward i kolejna figurka zamieniła się w pył tyle, że tym razem poszedł też stół. Na szczęście w porę przyszedł Jasper ,a zanim wlokła się Alice z smutną miną, pewnie po raz kolejny nic nie widziała w związku z Bellą. Ten dar Isabell jest bardzo wnerwiający. Jazz wykorzystał swoją umiejętność i spokojny już Edward usiał na kanapie.
-Ale co to znaczy – jęknął płaczliwie, po czym ukrył twarz w dłoniach.
            Żal mi się go zrobiło, po raz kolejny. Usiadłam przy nim patrząc na Jaspera ,czy nad nim  panuje.  Pogłaskam go z czułością po plecach.
Chciałbym kiedyś zobaczyć uśmiech na jego twarzy. Rzekomo kiedyś był zabawny, wścibski i kochany ale niestety ,ja chyba tego nigdy nie zobaczę. Jezu ale z tej Bell potwór. Edward tyle przez nią wycierpiał, a ona po raz kolejny zrobiła mu nadzieje i skrzywdziła . Boże to nie kobieta ,to diablica. Zimna, bezwzględna ima serce z kamienia. Najwyraźniej lubi się bawić czyimś uczuciami.
-Według mnie to znaczy, że musisz się wykazać się odwagą , żeby zdobyć miłość Belli. A   Luis ci pomaga … - powiedziała Alice pochylać się nad kartką.
-Pomaga ? Czym cytatem ! – prychnął Edward
- A może warto się chwilę zastanowić nie nad cytatem ,ale nad autorem tych słów. Po coś w końcu Luis go napisał – powiedział spokojny Carlisle.
- I wcale Luis nie musiał się podpisywać – odezwałam się w końcu, po chwili milczenia.
-No więc co ciekawego może być w… Stendhal’u?- zapytał z ironią Edward.
Alice będąca najbliżej laptopa, włączyła go zaczęła szukać czegoś w Internecie. Po chwili czytała na głos:
- Marie-Henri Beyle (ur. 23stycznia 1783 w Grenoble- zm. 23marca 1842 w Paryżu),bardziej znany jako Stendhal, francuski pisarz romantyk, prekursor realizmu w literaturze. Pochodził z rodziny urzędniczej. W 1786 urodziła się jego siostra,Pauline, z którą przez całe życie łączyły go bliskie związki ….
-Zamknij już się! – brutalnie przerwał jej Edward.
-Mam ktoś jakiś pomysł? – zapytała Rosalie
            Każdy spojrzał na każdego. Jedynie Alice miał zamyśloną minę, której przyglądał się Edward.
-Tam gdzie oni są, jest jakiś związek z Stendhal’em – stwierdził Carlisle
-Wiedziałam ! – krzyknęła uradowana Alice.
-Co ? – ponaglał nagle ożywiony Edward
-Sprawdziłam dzisiejsze wyloty i …wyleciały dwa samoloty do Francji, a ten gościu jest francuzem … czyli …. – powiedziała Alice ale nie skończyła gdyż Edward skończył za nią :
-Czyli Bella jest we Francji…
-Wiedziałam – pisnęłam ze zadowolenia. Wiedziałam, że z Luisa to spoko gościu. Już go lubię, a z resztą zawsze go lubiłam.
-Ale Francja jest duża….- zawahała się Esme
-Pojedziemy tylko tam gdzie był Stendhal ,czyli Grenoble i Paryż – powiedział stanowczo Ed
-Ale on był też parę razy we Włoszech – szepnęła cichutko Alice, żeby nie gasić entuzjazmu Edwarda.
-To pojedziemy wszędzie byle tylko bym ją znalazł – powiedział Edward.
-Edward jesteś pewien ? Kolejny raz ci uciekła? – zapytała podejrzliwie Rosalie
Kurde. Ona to zawsze ma jakieś wonty do Belli. Właściwie to ja teraz też jej mam, ale szanuje to, że Edward ulokował w niej swoje uczucia.
-Najwyraźniej jest jakiś powód tych jej ucieczek. Wyjawi mi go –rzekł pewien siebie Ed – Tak jestem pewien..
-To jedziemy – powiedział uradowany Emmett. Jemu jedynemu uśmiechało się pakować wszystkie swoje rzeczy.





            Jechałem jak wariat ,dopiero co wypożyczony samochodem. Nie spuszczałem nogi z pedału gazu i zwinnie wymijałem inne pojazdy. Na szczęście autko było szybkie i zwinne. Ja jedyny z całej rodziny uważałem , że trzeba zacząć od Grenoble i nie sądziłem, że Bella jest w Paryżu. Czułem to w jej głosie, z jaką odrazą mówiła o Paryżu. Nie lubiła tego miasta.
            W chwili obecnej byłem pewne dwóch rzeczy. Po pierwsze: kocham Bellę i zamierzam ją odzyskać. Nie obchodzi mnie, że jest żoną Chrisa. Po drugie: musze się dowiedzieć dlaczego uciekła. Sadziłem, że wyjaśniliśmy  sobie wszystko. A jednak nie….
Miasto Grenoble położone jest w południowo -wschodniej Francji, wśród Alp, których stolicą bywa nierzadko nazywane. Jego historia sięga czasów rzymskich, choć na przestrzeni dziejów kilkakrotnie zmieniało swoją nazwę, co może być mylące. Pełni funkcję największego w kraju ośrodka uniwersyteckiego i naukowego. Grenoble uznane jest za jedno z najprężniejszych miast w całej Europie.
Gdy dojechałem do centrum miasta na szczęście było pochmurno.
            Nie wiedziałem co mam zrobić. Pójść za moim instynktem tropicielskim , którego właściwe nie miałem, czy zdać się na intuicje, czy może pomyśleć jak wampir.
            Nie wiem dlaczego, ale byłe niemal w stu procentach pewny, że ona tu jest. Coś tak czułem.
            Po chwili postanowiłem działaś po omacku.  Pojechałem na obrzeża nie daleko gór i lasu. Stawiałem, że ich dom znajduje się gdzieś ukryty w lesie lub górach.
Udałem się do lasu. Wszystko było takie spokojnie. Żadne patki nie śpiewały, ani jedno zwierze nie biegło, było spokojnie jakby wampir tu był. Nie sądziłem, że jest to przyczyna moje osoby, zwierzęta tak szybko nie wyczułyby większego drapieżnika na ich terytorium. 
            Zaśmiałem się w duszy. Nie daleko sumienia ujrzałem siedzącą na kamieniu postać. Idealnie proste, brązowe włosy luźno spadały jej na ramiona, twarz miała ukrytą w dłoniach. W powietrzu unosiła się tak dobrze znam mi woń perfum.
Znalazłem ją.
Wiedziałem, że to Bella.
-Bella? – zawałem dla upewnienia, choć tego nie potrzebowałem.
            Brunetka uniosą głowę i spojrzała na mnie. Miała strach w oczach, kogo jak kogo ale mnie się na pewno nie spodziewała. Zdziwił mnie jej ponury wyraz twarzy, a już tym bardziej , łzy w jej miodowych oczach. Takie śliczne stworzenie nie powinno płakać.   
-Dlaczego uciekłaś po raz kolejny ? Powiedz prawdę ! – podniosłem lekko ton głosu.
            Utkwiłam swój wzrok w jakimś punkcie za mną. Milczała. Zauważyłem jak na jej bladym policzku spływa pojedyncza krystaliczna łza.
-Pamiętasz jak powiedziałeś mi, na samym początku naszej znajomość, że będzie lepiej ,jeśli nie zostaniemy przyjaciółmi – szepnęła podciągając nos. 
            Pokiwałem głową na znak, że pamiętam. Nigdy nie mógłbym zapomnieć czegoś, związanego z nią.
-Powiedziałeś też, że to nie oznacza że nie chcesz nim być.
-A ty się wtedy zapytałaś co to znaczy – przypomniałem jej
-Odpowiedziałeś mi, że jeśli jestem mądra to będę się trzymał z daleko od ciebie– powiedziała patrząc prosto w oczy i wstała z kamienia. Podeszła do mnie i szepnęła mi na ucho jakby bała się, że ktoś usłyszy – Teraz ja… mówię to samo tobie…
            Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz