Telefon
w mojej kieszeni znów zaczął wibrować. Po raz trzydziesty w ciągu ostatnich
dwudziestu czterech godzin. Pomyślałem, żeby odebrać i przynajmniej sprawdzić,
kto próbuje się ze mną skontaktować. Może to było coś ważnego. Może Carlisle
mnie potrzebował. Pomyślałem o tym, ale się nie ruszyłem. Nie byłem całkiem pewien,
gdzie się znajdowałem. Chyba na jakimś ciemnym, ciasnym strychu, pełnym szczurów
i pająków. Pająki ignorowały mnie, a szczury trzymały się ode mnie z daleka. Powietrze
przepełniała woń smażonego oleju, zjełczałego mięsa i ludzkiego potu oraz niemalże
stała warstwa zanieczyszczeń unosząca się jak czarna mgiełka nad wszystkim. Pode
mną były cztery piętra sypiącej się kamienicy w getcie tętniącej życiem. Nie zadawałem
sobie trudu, by oddzielać myśli od głosów - razem tworzyły głośną, hiszpańską
wrzawę, której się nawet nie przysłuchiwałem. Pozwalałem, by odbijała się ode mnie.
To bez znaczenia. Wszystko było bez znaczenia. Moja egzystencja była pozbawiona
znaczenia. Cały świat był pozbawiony znaczenia. Przyciskałem czoło do kolan, zastanawiając
się, jak długo jeszcze będę w stanie to znosić. Może to było bezsensowne. Może,
jeśli moja próba i tak była skazana na niepowodzenie, powinienem przestać się torturować
i po prostu wrócić... No raz nie wytrzymałem, ale teraz wytrzymam. Mógłbym stąd
odejść, mógłbym wrócić. Twarz Belli, zawsze ukryta pod moimi powiekami, uśmiechnęła
się do mnie. To był zapraszający uśmiech, uśmiech pełen przebaczenia, ale nie
wywołał on takiego efektu, jakiego prawdopodobnie spodziewała się moja
podświadomość. Oczywiście, że nie mogłem wrócić. Czymże było moje cierpienie w
porównaniu z jej szczęściem? Powinna móc się uśmiechać, wolna od strachu i
wszelkich zagrożeń. Wolna od tęsknoty za przyszłością bez duszy. Zasługiwała na
coś więcej. Zasługiwała na kogoś lepszego ode mnie. Kiedy opuści już ten świat,
pójdzie do miejsca, do którego miałem zakaz wstępu, nieważne, jakie życie
prowadziłem na ziemi? Myśl o tej ostatecznej rozłące była dużo silniejsza niż
ból, który do tej pory odczuwałem. Zadrżałem. Kiedy Bella pójdzie do miejsca,
do którego należała, a ja nie, nie będę już przeciągał dłużej swojego życia.
Będę potrzebował zapomnienia. Będę potrzebował ulgi. To była moja nadzieja, ale
nie miałem na to żadnych gwarancji. Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia
przeszkoda, zacytowałem. Nawet, gdy stanę się popiołem, czy wciąż będę odczuwać
męki po jej stracie? Ponownie wstrząsnęły mną dreszcze. A poza tym, do diabła,
obiecałem. Przyrzekłem jej, że nie pojawię się już nigdy więcej w jej życiu.
Nie zamierzałem cofnąć danego słowa. Nie mógłbym, choć raz zrobić czegoś dla
jej dobra? Czegokolwiek? Myśl o powrocie do pochmurnego miasteczka, które już
na zawsze pozostanie moim prawdziwym domem na tej planecie znów zaświtała mi w głowie.
Tylko, żeby sprawdzić. Tylko, żeby upewnić się, że jest bezpieczna i
szczęśliwa. Nie po to, by się wtrącać. Nigdy by się nie dowiedziała, że tam
byłem...Nie. Do diabła, nie. Telefon znów zaczął wibrować.
- Cholera, cholera, cholera- warknąłem.
Mógłbym
tym odwrócić swą uwagę, pomyślałem. Otworzyłem telefon i skojarzyłem numer. Od
pół roku nie przeżyłem takiego szoku. Po co Rosalie miałaby do mnie dzwonić?
Była prawdopodobnie jedyną osobą, która cieszyła się z mojej nieobecności. Musiało
się stać coś naprawdę poważnego, skoro chciała ze mną rozmawiać. Zmartwiony o
swoją rodzinę, odebrałem telefon.
- Co? - spytałem spięty.
- Och, wow. Edward odebrał telefon. Czuję się
zaszczycona -odpowiedziała
Gdy
tylko usłyszałem ton jej głosu, wiedziałem, że z rodziną wszystko w porządku. Musiała
być po prostu znudzona. Trudno było domyśleć się motywów jej postępowania bez
wglądu w jej myśli. Postępowanie Rosalie nigdy nie miało dla mnie sensu. Jej
działania wynikały z najbardziej zawiłych rodzajów logiki. Zatrzasnąłem
telefon.
- Zostaw mnie w spokoju - wyszeptałem do nikogo.
Oczywiście
telefon od razu znów zaczął wibrować.
Będzie
do mnie wydzwaniała, póki nie przekaże mi tej wiadomości, która miała mnie zirytować?
Prawdopodobnie. Ta gra nie znudziłaby się jej przez kilka miesięcy. Rozważyłem
w myślach pomysł, by pozwolić jej wciskać przycisk powtórnego wybierania numeru
przez następne pół roku... apotem westchnąłem i znów odebrałem telefon.
- Streszczaj się – warknąłem
Rosalie
zaczęła wyrzucać z siebie słowa.
- Pomyślałam, iż chciałbyś wiedzieć, że Alice jest w
Forks -powiedziała
Otworzyłem
oczy i wpatrzyłem się w spróchniałe drewniane belki oddalone trzy metry od
mojej twarzy.
- Co? - Mój głos był pusty i wyprany z wszelkich
emocji.
- Wiesz, jaka jest Alice - myśli, że wszystko wie. Jak
ty -Rosalie zachichotała bez cienia wesołości. Jej głos przybrał bardziej
nerwowy ton, jakby nagle była niepewna tego, co robiła. Ale moja wściekłość
utrudniała mi przejmowanie się tym, jaki problem miała, Rosalie. Alice
przyrzekła mi, że podporządkuje się mojemu postanowieniu w odniesieniu, do
Belli, mimo że nie zgadzała się z moją decyzją. Obiecała, że zostawi, Bellę w
spokoju... Przynajmniej, póki ja też się do tego stosowałem. Najwyraźniej
uznała, że w końcu ulegnę. Może miała rację. Więc co robiła w Forks?
Zapragnąłem skręcić jej ten chudy kark. Nie żeby Jasper pozwolił mi zbliżyć się
na tyle do niej, gdyby wychwycił ten podmuch furii wzbierającej we mnie...
- Jesteś tam jeszcze, Edward? - zapytała
Nie
odpowiedziałem.
Obiecałem.
Bella zasługuje na lepsze życie. Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie. Powtarzałem
te słowa jak mantrę, próbując oczyścić umysł z kuszącego widoku ciemnego okna
Belli. Wejścia do mojego jedynego sanktuarium.
Bez
wątpienia musiałbym się płaszczyć, gdybym wrócił. Nie przeszkadzałoby mi to. Mógłbym szczęśliwie spędzić następne
dziesięciolecie na kolanach, gdybym był z nią.
Nie,
nie, nie.
- Edward? Obchodzi cię, chociaż, czemu Alice tam jest?
- Nieszczególnie - odpowiedziałem
Głos
Rosalie poweselał trochę, bez wątpienia była zadowolona, że wymusiła na mnie odpowiedź.
- Cóż, właściwie, to ona nie łamie zasad. Rozumiesz, ostrzegałeś
nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się
nie liczy- powiedziała
No
tak chodzi do College'u w Dartmouth, ale są wakacje powinna być w Forks.
Rosalie
wydała z siebie nerwowy chichot.
- Więc nie musisz się wściekać na Alice
- W takim razie, po co do mnie dzwonisz, Rosalie, jeśli
nie po to, by wpędzić Alice w kłopoty? Po co zawracasz mi głowę? Eh!
- Czekaj! - zawołała, dobrze wyczuwając, że miałem
zamiar przerwać połączenie. - To nie, dlatego dzwoniłam
- Więc po co? Mów szybko i zostaw mnie w spokoju
- Cóż... - zawahała się
- Wyduś to z siebie, Rosalie. Masz dziesięć sekund
- Myślę, że powinieneś wrócić do domu - powiedziała w
pośpiechu.- Jestem zmęczona
Esme, która się ciągle smuci, i Carlisle’em, który się
nigdy nie śmieje. Powinieneś się wstydzić tego, co im zrobiłeś. Emmett ciągle
za tobą tęskni i to mi działa na nerwy. Masz rodzinę. Dorośnij w końcu i
przestań myśleć tylko o sobie.
- Ciekawa rada, Rosalie.
- Ja myślę o nich, w przeciwieństwie do ciebie. Nie
obchodzi cię, jak bardzo ranisz Esme, nie mówiąc już o innych? Kocha cię
bardziej niż resztę nas, wiesz o tym. Wracaj do domu.
Nie
odpowiedziałem.
- Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy,
zapomnisz o tym.
- Forks nigdy nie było problemem, Rosalie
-powiedziałem, starając się być cierpliwym. To , co powiedziała o Esme i
Carlisle’u poruszyło we mnie czułą stronę. – Tylko dlatego że Bella
wróciła do Dartmouth, nie znaczy że byłbym w stanie…. Zrozum, Rosalie. Naprawdę
mi przykro, ale, zaufaj mi, to by nikogo nie uszczęśliwiło, gdybym tam był.
- E...
Znowu.
Znowu to wahanie.
- Czego mi nie mówisz, Rosalie? Czy z Esme wszystko w
porządku? A z Carlisle’em?
- Nic im nie jest. Po prostu... Cóż, nie powiedziałam,
że Bella wyjechała.
Nie
odezwałem się. Powtórzyłem w myślach naszą rozmowę. Tak, Rosalie powiedziała,
że Bella wyjechała. Powiedziała:„...Ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać
się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.” A potem: „Sądziłam, że
gdy cała ta sprawa z Forks się skończy.”Więc Bella nie była w Forks. Co miała
na myśli, mówiąc, że Bella nie wyjechała?
I znów Rosalie wyrzucała z siebie słowa w pośpiechu, tym
razem prawie ze złością.
- Nie chcieli ci powiedzieć, ale ja uważam, że to
głupie. Im szybciej się z tym uporasz, tym szybciej wszystko wróci do normy.
Poco miałbyś się szwendać po mrocznych zakamarkach tego świata, gdy nie ma
takiej potrzeby? Możesz już wracać do domu. Możemy znów tworzyć rodzinę. To
koniec.
Wydawało
się, że mój umysł przestał pracować. Nie rozumiałem tego, co mówiła. Wyglądało
na to, że było coś bardzo oczywistego w jej słowach, ale nie miałem pojęcia co.
Mój mózg przetwarzał te informacje, układając z nich dziwne wzory. Absurdalne.
- Edward?
- Nie rozumiem, co do mnie mówisz, Rosalie
Długie milczenie, długości kilku uderzeń ludzkiego
serca.
- Ona nie żyje, Edwardzie.
Jeszcze dłuższe milczenie.
- Tak mi... przykro. Mimo to uważam, że miałeś prawo
się dowiedzieć. Bella zaginęła dwa tygodnie temu, znaleziono jej krew i uznali
ją za zmarłą. Alice, wróciła by zrobić co w jej mocy, aby pomóc Charlie'mu.
Wiesz, że ona zawsze troszczyła się o niego...
Telefon
zamarł. Potrzebowałem kilku sekund, by uświadomić sobie, że go wyłączyłem.
Siedziałem w ciemności przez bardzo długą chwilę. Wydawało
mi się, że czas się skończył. Jakby wszechświat się zatrzymał.
-Bello ukochana – szepnąłem - przepraszam, że cię nie
ochroniłem. Tak, chcę zakończyć moje istnienie Ona odeszła, już jej nie ma, po co
mam żyć? Wiem co zrobię pojadę do Voltery. Sprowokuje Volturi. Postanowiwszy to
zacząłem biec jak najszybciej…..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz