- To, więc jak ? Przyjdziesz do mnie? – zapytała, Lillian
gdy już wyszliśmy ze szkoły po skończonych lekcjach.
- Sama nie wiem – odpowiedziałam kierując się na parking.
Chętnie
bym wpadła, bo i tak nie mam nic do roboty, ale mamy nie ma w domu. A tak w ogóle
to ona nigdy nie jest zachwycona jak wspominam coś o Cullenach. No i nie
pytałam się jej czy mogę iść w prawdzie tego ni wymaga ode mnie, ale wiem, że
wolałaby wiedzieć. Nawet gdybym teraz zadzwoniła to by pewnie nie odebrała. A
swoją drogą to ciekawe gdzie pojechała i po co. Nagle w nocy zerwała się
spakowała i wsiadła w samolot.
Nikogo nie uprzedzając, dokąd jedzie.
- Nessi proszę. Będzie fajnie – zachęcała jak mogła z
uśmiechem i ślicznymi oczkami
A co mi
szkodzi. Przecież i tak rzadko gdzieś wychodzę jak raz gdzieś pójdę to
nic się
nie stanie. A jak powiem Ginny gdzie jestem to
wystarczy. Nagle przed oczami mignęła mi postać Luisa. Szedł właśnie do swojego
samochodu.
- Luis -zawołałam
- Tak –odpowiedział zatrzymując się i odwracając się w moją
stronę
- Powiedz Ginny, że idę do Cullenów i wrócę rano –
powiedziałam ciszej żeby usłyszał to tylko czarnowłosy
- Dobra. Podwieźć cię? – Zapytał
- Nie przejdę się z Lilly. Dzięki – odparłam i
skierowałam swój wzrok na Lilly
Przytuliła
mnie z uśmiechem i stwierdziła:
- Będzie super
- Na pewno –zaśmiałam się z nią
W
drodze do Cullenów porozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Trochę podpytałam
ją o Cullenów.Nie znałam ich i nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.
Krwiożerczych potworów czy spokojnych wampirów? Jesteśmy do siebie nieźle
podobne. Uwielbiamy te same piosenki zespoły i filmy. Super układ taki
sam ja z Rosalie Kathleen*, ale na wieczność.
Gdy
doszliśmy do celu ukazał mi się piękny kremowy dom otoczony ze wszystkich stron
zielenią. Forteca nie do pokonania. Ogród był ogromy i miał dodatkowy basen.
Wszędzie rosły piękne kwiatki, które dodawały uroku posiadłości.
- Moja mama kocha zieleń – powiedziała Lillian, gdy
zauważyłam moje zainteresowanie ogrodem
Na podjeździe stały dwa piękne samochody. Na pewno mieli słabość do szybkiej jazdy podobne jak my. Lilly złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę drzwi. Gdy już je przekroczyliśmy ukazał mi się ogromny hol.
Na podjeździe stały dwa piękne samochody. Na pewno mieli słabość do szybkiej jazdy podobne jak my. Lilly złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę drzwi. Gdy już je przekroczyliśmy ukazał mi się ogromny hol.
- Ładnie tu, co nie? – zapytała Lilli rzucając kurtkę na
sofę. Ja poszłam w jej ślady
-Tak, ale ja mam więcej miejsca – odpowiedziałam szczerząc
ząbki
- Przekonamy się – odparła wskazując drogę do salonu
Powitała
mnie ogromna, jasna przestrzeń. Wychodząca na południe ściana naprzeciw była jednym
wielkim oknem, za którym, w cieniu cedrów ciągnął się trawnik sięgający brzegu szerokiej
rzeki. Nad częścią po prawej górowały masywne, drewniane, zakręcające
schody. Zewsząd biły w oczy różne
odcienie bieli - białe były deski podłogi, ściany a
także belkowany sufit.
- O już jesteście? - Zapyta jakaś kobieta znad
książki pewnie mama Lilly
- Tak. To jest Esme moja mama – przedstawiła mi ją z
uśmiechem
Esme do
mnie podeszłą i mnie przytuliła. Wydaje się bardzo miła i sympatyczna.
- To jest mój tata Carlisle - wskazała na osobą, która
właśnie przechodziła przez drzwi salonu.
Nagle
uderzyły mnie zapachy typowo szpitalny. Faktycznie Lilly mówiła, że jest
lekarzem. Nieźle się zdziwiła moją reakcją a raczej jej brakiem. Wiedziałam, że
istnieją takie
wampiry. Więc to nie był dla mnie szok.
- Miło was poznać – powiedziałam do jej rodziców
- Nam również – odpowiedział Carlisle i pocałował w policzek
żonę
Ni stąd ni
zowąd poczułam jak czyjeś silne ręce mnie obejmują i czyjeś usta całują w
policzek. Po czym usłyszałam:
- Cześć jestem Alice
- Nessi –odpowiedziałam a Alice mnie puściła
Nie no
typowy chochlik z niej.
- Ale jesteś śliczna stwierdziła
- Dzięki – odpowiedziałam zawstydzona
Na
szczęście Lillian się odezwała. Któż to wie co by jeszcze stwierdziła Alice.
- Ten lew, co teraz wchodzi to Jasper
- Ej mała –krzyknął podchodząc do nas
- No, co? –Zapytała Lilly ze słodkimi oczkami
-Cześć, Jasper. - Uśmiechnęłam
się, najpierw do niego, a potem i do pozostałych. - Miło was wszystkich
poznać. Macie piękny dom - dodałam
-Dziękujemy - odezwała się Esme. -
Cieszymy się bardzo, że przyszłaś
-Bym zapomniała. Tam siedzą Rosalie
Emmett i Edward – wskazała na boczną cześć
saloniku
Spojrzałam
w tamtą stronę. Grali w szachy. Podeszliśmy w ich stronę i wtem ujrzałam przepiękne
blond włosy opadające na plecy Rosalie. Ale bym chciała takie mieć. Siedzenie z
nią w jednym pokoju przyprawia o ogromne kompleksy. Jednakże Ginny jest ładniejsza,
choć kolor włosów Rose jest bardziej świetlisty. Gdy już oprzytomniałam spojrzałam
na Emmett siłował się z następnym ruchem.
- Postaw konia na B4 Bella tak zawsze robi i ciągle wygrywa
z Luisem aż się dziwię, że do dziś się na to nie uodpornił
Emmett
wykonał polecony przeze mnie ruch i krzyknął:
- Szach mat
- Nie –jęknął Edward
- Dzięki mała – zwrócił się do mnie
-A nie ma, za co – podpowiedziałam dumna z siebie
- Ty wierz, że pierwszy raz w życiu go ograłem
- Naprawdę?– zdziwiłam się nie lada
- Tak. A znasz jeszcze parę chwytów ?
- Trochę się znajdzie
No co
mogę się tycio pochwalić
- Sorry Emmett, ale ona jest moja – Wtrąciła się Lillian i
pociągnęła mnie za sobą
W tempie
ekspresowym opuściłyśmy salon i zdążyłam tylko usłyszeć:
- Ej nie zgadam się – krzyczał Emmett
- Papa –krzyknęła Lilly
Kierowaliśmy
się do jej pokoju. Miała go na pierwszy piętrze na wprost pokoju Alice i Jaspera
jak się dowiedziałam. Jej pokój był czerwono niebieski. Na błękitnych
ścianach były porozwieszane przeróżne plakaty z gwiazdami. Gdzie nie gdzie były
poprzyklejane motylki albo kwiatki. Na jej półkach były staranie
poukładane fotografie, figurki , książki inne rzeczy. W roku stał stojak na
płyty. W większości były to płyty DVD.
- Edward macały pokój w płytach z muzyką, więc mi są nie
potrzebne regały z płytami CD –powiedziała siadają na sofie.
Podeszłam
do radia. Włączyłam jej bez problemu i poleciały pierwsze nuty piosenki. Skądś
ją znałam.
- Słyszałam to gdzieś – powiedziałam po chwili
- When I Look At You - odpowiedziała
- Wiedziałam. Lubisz to?
- Tak
- Ja też
Po wymianie
zdań na temat piosenki usiadłyśmy na dywanie i gadałyśmy o przysłowiowym
niczym. O dziwo Lilly nie pytała się o moją rodzinę.
- Dziewczyny– usłyszeliśmy z dołu wołane Esme
- Tak –odpowiedziałyśmy chórem
- Chodźcie
Podnieśliśmy
się z puchowego dywanu i zeszliśmy na dół. Zobaczyliśmy krzątającego Emmetta
mówiącego ciągle:
- No to do roboty zbieramy się
W holu stał
Luis. Luis… O matko Bella się wściekła…, ale skąd wiedziała, że tu jestem?
- Hej Luis, co jest? - Zapytałam
- Gramy mecz i potrzebujemy zawodników – odpowiedział
Mecz? On tu
przeszedł tylko, dlatego żeby załatwić sobie zawodników? Ojj chyba nie…
- A Bella wie?
- Tak. Powinna zdążyć na początek
- A nic nie mówiła?
- Mówiła.. żebyś związała włosy, bo później ich nie
odczeszesz – powiedział bez zastanowienia
Związała
włosy? Jak to Bella nic nie powiedziała? Nic w stylu: A co ja mówiłam…. ble ble
be…… Nic?
- Tyle? –zapytałam z zaciekawianiem
- Tak . Zaprowadzisz ich na polane ? – zapytał i skierował
się do drzwi
- Jasne –odpowiedziałam
A Luisa już
nie było. Ale Bella najnormalniej pozwala żebym sobie siedziała w domu Cullenów
a na dodatek żebym grała z nimi mecz? Dziwne
- Za 15 min zbiórka. Muszę im dokopać – krzyknął Emmett –
Nessi?
- Tak- spojrzałam na niego
- Kto jest od was najlepszy
Haha tu cię
mam. Nic z tego….
- A zobaczysz – powiedziałam chytrze
- Ej -jęknął
Zaprowadziłam
ich na polane. Była dwa razy większa od przeciętnego stadionu baseballowego.
Pewnie za jakąś chwilę błyśnie piorun.
Jakieś
sto metrów od nas, na niewielkim głazie skalnym, siedziały już Belli i Ginny.
Bella jednak zdążyła i jak zwykle nie grała. Można to było wywnioskować po jej
stroju. Szpilki na pewno nie są butami na mecz. Z resztą on woli sędziować. O
wiele dalej majaczyły się sylwetki Luisa i Christophera. Przerzucali między
sobą piłkę. Wszystko było gotowe. Bazy porozkładane. Kije czekały na
zawodników.
Zauważywszy
nas, Ginny podniosła się z miejsc ruszywszy w naszym kierunku. Ginny podeszła
do wszystkich i ich uściskała z wyjątkiem Rosalie. Hellow czy ja o czymś nie
wiem ?
- Na pewno – usłyszałam glos Edwarda
Kurde
zapomniałam, że on czyta w myślach. Bez zastanowienia podeszłam do Belli i
usiadłam koło niej.
- Nic nie mówiłaś, że jedziesz
–stwierdziłam z wyrzutem
- Potrzebowałam spokoju
–odpowiedziała spokojnie patrząc w dal
- A gdzie byłaś?
- W Montrealu – odpowiedziała
patrząc na mnie
- Po co? Coś się stało? – zapytałam
zmartwiona
Najwyraźniej
to poczuła i szybo zaprzeczyła:
- Nie wszystko w porządku. Po prostu
potrzebowałam rozmowy…
Uśmiechnęła
się i pogładził mnie po policzku
- Mamo mogłabyś założyć mi tarcze?
- Proszę bardzo – powiedział
- Ale nie gniewasz się na mnie?
–Wołałam się upewnić
- Oczywiście ze nie. Musisz mieć
przyjaciół – powiedziała z lekkim uśmiechem – Idź grać
Gdy
już podeszłam do reszty. Ginny ogłosiła, że czas zaczynać mecz. Gdy tylko
wypowiedziała te słowa, rozległ się grzmot. Błyskawica uderzyła gdzieś na
zachodzie. Rozkołysały się korony drzew.
- Na miejsca – zawołała Ginny
Wszyscy
podzielili się na drużyny. Składy były mieszane. Tym razem Alice miała
piłkę w dłoni, wiec przejadła moją rolę..
- Wszystko gotowe! Alice, rzucaj!
-zawołała Bella
Alice
stała wyprostowana jak struna, jakby wcale nie miała zamiaru się poruszyć. Jak
gdyby nigdy nic, trzymała piłkę w
obu dłoniach na wysokości pasa. Nagle wygięła się niczym atakująca kobra, jej
prawa ręka ledwie mignęła w powietrzu, i już piłka wbiła się z impetem w
nadstawiona dłoń Jaspera.
Piłka
wystrzeliła nad polaną niczym meteor, poszybowała nad drzewami i zaszyła się
głęboko w lesie.
- Stracona - jęknęłam
- Czekaj, czekaj. - Esme nasłuchiwała
czegoś z podniesioną jedną ręką. Rozejrzałam się. Emmett miotał się po boisku, chcąc
zaliczyć na czas wszystkie bazy. Carlisle biegł
za
nim. Zorientowałam się, że brakuje Edwarda.
- Złapana! - zawołała Bella, wykonując
swoje obowiązki sędziego. Edward wyskoczył spomiędzy drzew, trzymając piłkę
wysoko w górze. Uśmiechnął się tryumfalnie.
Dalsze
wyniki poszczególnych rundy były raczej przewidywalne. Wygrywali na zmiany.
- Nie no mam dość. Bella chodź teraz
to możemy pograć – Emmett znudzony zaistniała sytuacją zwrócił się do
Belli
- Nie dzięki Emmett – odpowiedziała
szybko
- Nie daj się prosić
Nagle wszyscy przestali grać i
oczekiwali na Bella. Christopher nawet się nie wtrącał, bo wiedział czy pójdzie
czy nie, ale i bez jego zdolności stawiam, że nie przyjdzie.
- Zostaw ją jak nie chce to trudno a i pewnie i tak nie wie, na czym to polega – powiedział najzimniejszym tonem Rosalie .
- Zostaw ją jak nie chce to trudno a i pewnie i tak nie wie, na czym to polega – powiedział najzimniejszym tonem Rosalie .
Że co? Jak śmiesz … Nie no wkurzyła
mnie. Spojrzałam na mamę. Miała chęć mordu w oczach. Wszyscy to zauważyli. Christopher
zmienił pozycje i pewnie zastanawiał się jak ją uspokoić.
- Rosalie dam ci dobrą radę – powiedział bardzo poważnym
tonem Luis - Nigdy jej nie wkurzaj.
- Bo co? –zapytała lodowatym głosem
Bella pewnym krokiem wstała
,utrzymując kontakt wzrokowy z Rosalie. Coś czuję, że
ktoś ma niewyrównane rachunki z przeszłości. Christopher
rzucił kija i podbiegł do Belli. Wszystkich uwaga była skupiona n Belli. Chris
przytrzymał jej nadgarstki i zmusił do popatrzenia w jego oczy. Gdyby nie on
pewnie rzuciłaby się na Rosalie. Szepnął jej coś niezrozumiale, na co ona
odpowiedziała zimnym tonem:
- Luis
- Nie ma mowy - syknął
- Luis –powiedziała znaczniej słodziej
Christopher
powoli ją puszczał. Bella ruszyła na pozycję odbijającego i wzięła kij do ręki
- Gramy – syknęła
- W szpilkach– prychnęła ze złością Rosalie
No fakt
mogłaby jej ściągnąć, ale i tak świetnie w nich biega. Alice niepewnie
rzuciła jej piłkę. Bella z największą siła, jaką miała odbiła ją i poleciała
głęboko w las. Mama natomiast z prędkością światła obiegła wszystkie bazy i
można było usłyszeć tylko donośnie krzyki Luisa, który miał problem z
znalezieniem piłki. Bella zaliczyła wszystkie bazy i z najwyższym spokojem
powiedziała do Rosalie
- Dlatego wolę sędziować
W tej chwil z lasu wyszedł Luis z piłką w ręku, zwracając
się do Belli:
- Policzymy się jeszcze
- Na pewno –zaśmiała się
Bell
wróciła na swoje miejsce, którym był głazy i usiadła na nim. Nadal wszyscy byli
w szoku. Jednak Chris zdoła coś wybełkotać.
- Em pilnuj Rose, bo drugi raz już jej nie uspokoję
- Dobra -odparł
- Gramy dalej – zarządziła, Ginny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz