poniedziałek, 15 października 2012

XV. Nigdy jej nie wkurzaj




- To, więc jak ? Przyjdziesz do mnie? – zapytała, Lillian gdy już wyszliśmy ze szkoły po skończonych lekcjach.
- Sama nie wiem – odpowiedziałam kierując się na parking.
             Chętnie bym wpadła, bo i tak nie mam nic do roboty, ale mamy nie ma w domu. A tak w ogóle to ona nigdy nie jest zachwycona jak wspominam coś o Cullenach. No i nie pytałam się jej czy mogę iść w prawdzie tego ni wymaga ode mnie, ale wiem, że wolałaby wiedzieć. Nawet gdybym teraz zadzwoniła to by pewnie nie odebrała. A swoją drogą to ciekawe gdzie pojechała i po co. Nagle w nocy zerwała się spakowała i wsiadła w samolot.
Nikogo nie uprzedzając, dokąd jedzie.
- Nessi proszę. Będzie fajnie – zachęcała jak mogła z uśmiechem i ślicznymi oczkami
            A co mi szkodzi.  Przecież i tak rzadko gdzieś wychodzę jak raz gdzieś pójdę to nic się
nie stanie.  A jak powiem Ginny gdzie jestem to wystarczy. Nagle przed oczami mignęła mi postać Luisa. Szedł właśnie do swojego samochodu.
- Luis -zawołałam
- Tak –odpowiedział zatrzymując się i odwracając się w moją stronę
- Powiedz Ginny, że idę do Cullenów i wrócę rano – powiedziałam ciszej żeby usłyszał to tylko czarnowłosy
- Dobra. Podwieźć cię? – Zapytał
- Nie przejdę się z Lilly. Dzięki  – odparłam i skierowałam swój wzrok na Lilly
            Przytuliła mnie z uśmiechem i stwierdziła:
- Będzie super
- Na pewno –zaśmiałam się z nią
             W drodze do Cullenów porozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Trochę podpytałam ją o Cullenów.Nie znałam ich i nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Krwiożerczych potworów czy spokojnych wampirów? Jesteśmy do siebie nieźle podobne.  Uwielbiamy te same piosenki zespoły i filmy. Super układ taki sam ja z Rosalie Kathleen*, ale na  wieczność.
             Gdy doszliśmy do celu ukazał mi się piękny kremowy dom otoczony ze wszystkich stron zielenią. Forteca nie do pokonania. Ogród był ogromy i miał dodatkowy basen. Wszędzie rosły piękne kwiatki, które dodawały uroku posiadłości.
- Moja mama kocha zieleń – powiedziała Lillian, gdy zauważyłam moje zainteresowanie ogrodem
            Na podjeździe stały dwa piękne samochody. Na pewno mieli słabość do szybkiej jazdy podobne jak my. Lilly złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę drzwi. Gdy już je przekroczyliśmy ukazał mi się ogromny hol. 
- Ładnie tu, co nie? – zapytała Lilli rzucając kurtkę na sofę. Ja poszłam w jej ślady
-Tak, ale ja mam więcej miejsca – odpowiedziałam szczerząc ząbki
- Przekonamy się – odparła wskazując drogę do salonu
            Powitała mnie ogromna, jasna przestrzeń. Wychodząca na południe ściana naprzeciw była jednym wielkim oknem, za którym, w cieniu cedrów ciągnął się trawnik sięgający brzegu szerokiej rzeki. Nad częścią po prawej górowały masywne, drewniane, zakręcające
schody. Zewsząd biły w oczy różne odcienie bieli - białe były deski podłogi, ściany a
także belkowany sufit.
- O już jesteście?   - Zapyta jakaś kobieta znad książki pewnie mama Lilly
- Tak. To jest Esme moja mama – przedstawiła mi ją z uśmiechem
            Esme do mnie podeszłą i mnie przytuliła. Wydaje się bardzo miła i sympatyczna.
- To jest mój tata Carlisle - wskazała na osobą, która właśnie przechodziła przez drzwi salonu.
             Nagle uderzyły mnie zapachy typowo szpitalny. Faktycznie Lilly mówiła, że jest lekarzem. Nieźle się zdziwiła moją reakcją a raczej jej brakiem. Wiedziałam, że istnieją takie
wampiry. Więc to nie był dla mnie szok.
- Miło was poznać – powiedziałam do jej rodziców
- Nam również – odpowiedział Carlisle i pocałował w policzek żonę
            Ni stąd ni zowąd poczułam jak czyjeś silne ręce mnie obejmują i czyjeś usta całują w
policzek. Po czym usłyszałam:
- Cześć jestem Alice
- Nessi –odpowiedziałam a Alice mnie puściła
            Nie no typowy chochlik z niej.
- Ale jesteś śliczna  stwierdziła
- Dzięki – odpowiedziałam zawstydzona
            Na szczęście Lillian się odezwała. Któż to wie co by jeszcze stwierdziła Alice.
- Ten  lew, co teraz wchodzi to Jasper  
- Ej mała –krzyknął podchodząc do nas
- No, co? –Zapytała Lilly ze słodkimi oczkami
-Cześć, Jasper. - Uśmiechnęłam  się, najpierw do niego, a potem i do pozostałych. - Miło was wszystkich poznać. Macie piękny dom - dodałam


-Dziękujemy - odezwała się Esme. - Cieszymy się bardzo, że przyszłaś
-Bym zapomniała. Tam siedzą Rosalie Emmett i Edward – wskazała na boczną cześć
saloniku
            Spojrzałam w tamtą stronę. Grali w szachy. Podeszliśmy w ich stronę i wtem ujrzałam przepiękne blond włosy opadające na plecy Rosalie. Ale bym chciała takie mieć. Siedzenie z nią w jednym pokoju przyprawia o ogromne kompleksy. Jednakże Ginny jest ładniejsza, choć kolor włosów Rose jest bardziej świetlisty. Gdy już oprzytomniałam spojrzałam na Emmett siłował się z następnym ruchem.
- Postaw konia na B4 Bella tak zawsze robi i ciągle wygrywa z Luisem aż się dziwię, że do dziś się na to nie uodpornił
            Emmett wykonał polecony przeze mnie ruch i krzyknął:
- Szach mat
- Nie –jęknął Edward
- Dzięki mała – zwrócił się do mnie
-A nie ma, za co – podpowiedziałam dumna z siebie
- Ty wierz, że pierwszy raz w życiu go ograłem 
- Naprawdę?– zdziwiłam się nie lada
- Tak. A  znasz jeszcze parę chwytów ?
- Trochę się znajdzie
             No co mogę się tycio pochwalić
- Sorry Emmett, ale ona jest moja – Wtrąciła się Lillian i pociągnęła mnie za sobą
            W tempie ekspresowym opuściłyśmy salon i zdążyłam tylko usłyszeć:
- Ej nie zgadam się – krzyczał Emmett
- Papa –krzyknęła Lilly
             Kierowaliśmy się do jej pokoju. Miała go na pierwszy piętrze na wprost pokoju Alice i Jaspera jak się dowiedziałam.  Jej pokój był czerwono niebieski. Na błękitnych ścianach były porozwieszane przeróżne plakaty z gwiazdami. Gdzie nie gdzie były poprzyklejane motylki albo kwiatki.  Na jej półkach były staranie poukładane fotografie, figurki , książki inne rzeczy. W roku stał stojak na płyty. W większości były to płyty DVD.
- Edward macały pokój w płytach z muzyką, więc mi są nie potrzebne regały z płytami CD –powiedziała siadają na sofie.
             Podeszłam do radia. Włączyłam jej bez problemu i poleciały pierwsze nuty piosenki. Skądś ją znałam.
 - Słyszałam to gdzieś – powiedziałam po chwili
- When I Look At You - odpowiedziała
- Wiedziałam. Lubisz to?
- Tak
- Ja też
            Po wymianie zdań na temat piosenki usiadłyśmy na dywanie i gadałyśmy o przysłowiowym niczym. O dziwo Lilly nie pytała się o moją rodzinę.
- Dziewczyny– usłyszeliśmy z dołu wołane Esme
- Tak –odpowiedziałyśmy chórem
- Chodźcie
             Podnieśliśmy się z puchowego dywanu i zeszliśmy na dół. Zobaczyliśmy krzątającego Emmetta mówiącego ciągle:
- No to do roboty zbieramy się
            W holu stał Luis. Luis… O matko Bella się wściekła…, ale skąd wiedziała, że tu jestem?
- Hej Luis, co jest? - Zapytałam
- Gramy mecz i potrzebujemy zawodników – odpowiedział
            Mecz? On tu przeszedł tylko, dlatego żeby załatwić sobie zawodników? Ojj chyba nie…
- A Bella wie?
- Tak. Powinna zdążyć na początek
- A nic nie mówiła?
- Mówiła.. żebyś związała włosy, bo później ich nie odczeszesz – powiedział bez zastanowienia
            Związała włosy? Jak to Bella nic nie powiedziała? Nic w stylu: A co ja mówiłam…. ble ble be…… Nic?
- Tyle? –zapytałam z zaciekawianiem
- Tak . Zaprowadzisz ich na polane ? – zapytał i skierował się do drzwi
- Jasne –odpowiedziałam
            A Luisa już nie było. Ale Bella najnormalniej pozwala żebym sobie siedziała w domu Cullenów a na dodatek żebym grała z nimi mecz? Dziwne
- Za 15 min zbiórka. Muszę im dokopać – krzyknął Emmett – Nessi?
- Tak- spojrzałam na niego
- Kto jest od was najlepszy
            Haha tu cię mam. Nic z tego….
- A zobaczysz – powiedziałam chytrze
- Ej -jęknął
            Zaprowadziłam ich na polane. Była dwa razy większa od przeciętnego stadionu baseballowego. Pewnie za jakąś chwilę błyśnie piorun.
            Jakieś sto metrów od nas, na niewielkim głazie skalnym, siedziały już Belli i Ginny. Bella jednak zdążyła i jak zwykle nie grała. Można to było wywnioskować po jej stroju. Szpilki na pewno nie są butami na mecz. Z resztą on woli sędziować. O wiele dalej majaczyły się sylwetki Luisa i Christophera. Przerzucali między sobą piłkę.  Wszystko było gotowe. Bazy porozkładane. Kije czekały na zawodników.
            Zauważywszy nas, Ginny podniosła się z miejsc ruszywszy w naszym kierunku. Ginny podeszła do wszystkich i ich uściskała z wyjątkiem Rosalie. Hellow czy ja o czymś nie
wiem ?
- Na pewno – usłyszałam glos Edwarda
            Kurde zapomniałam, że on czyta w myślach. Bez zastanowienia podeszłam do Belli i
usiadłam koło niej.
- Nic nie mówiłaś, że jedziesz –stwierdziłam z wyrzutem
- Potrzebowałam spokoju –odpowiedziała spokojnie patrząc w dal
- A gdzie byłaś? 
- W Montrealu – odpowiedziała patrząc na mnie
- Po co? Coś się stało? – zapytałam zmartwiona
            Najwyraźniej to poczuła i szybo zaprzeczyła:
- Nie wszystko w porządku. Po prostu potrzebowałam rozmowy…
            Uśmiechnęła się i pogładził mnie po policzku
- Mamo mogłabyś założyć mi tarcze?
- Proszę bardzo – powiedział
- Ale nie gniewasz się na mnie? –Wołałam się upewnić
- Oczywiście ze nie. Musisz mieć przyjaciół – powiedziała z lekkim uśmiechem – Idź grać
            Gdy już podeszłam do reszty. Ginny ogłosiła, że czas zaczynać mecz. Gdy tylko wypowiedziała te słowa, rozległ się grzmot. Błyskawica uderzyła gdzieś na zachodzie. Rozkołysały się korony drzew.
- Na miejsca – zawołała Ginny
            Wszyscy podzielili się na druży­ny. Składy były mieszane.  Tym razem Alice miała piłkę w dłoni, wiec przejadła moją rolę..
- Wszystko gotowe! Alice, rzucaj! -zawołała Bella
            Alice stała wyprostowana jak struna, jakby wcale nie miała zamiaru się poruszyć. Jak
gdyby nigdy nic, trzymała piłkę w obu dłoniach na wysokości pasa. Nagle wygięła się niczym atakująca kobra, jej prawa ręka ledwie mignęła w powietrzu, i już  piłka wbiła się z impetem w nadstawiona dłoń Jaspera.
            Piłka wystrzeliła nad polaną niczym meteor, poszybowała nad drzewami i zaszyła się głęboko w lesie.
-   Stracona - jęknęłam
-   Czekaj, czekaj. - Esme nasłuchiwała czegoś z podniesioną jedną ręką. Rozejrzałam się. Emmett miotał się po boisku, chcąc zaliczyć na czas wszystkie bazy. Carlisle biegł
za nim. Zorientowałam się, że brakuje Edwarda.
-   Złapana! - zawołała Bella, wykonując swoje obowiązki sę­dziego. Edward wyskoczył spomiędzy drzew, trzymając piłkę wysoko w górze. Uśmiechnął się tryumfalnie.
            Dalsze wyniki poszczególnych rundy były raczej przewidywalne. Wygrywali na zmiany.
- Nie no mam dość. Bella chodź teraz to możemy pograć –  Emmett znudzony zaistniała sytuacją zwrócił się do Belli
- Nie dzięki Emmett – odpowiedziała szybko
- Nie daj się prosić

Nagle wszyscy przestali grać i oczekiwali na Bella. Christopher nawet się nie wtrącał, bo wiedział czy pójdzie czy nie, ale i bez jego zdolności stawiam, że nie przyjdzie.
- Zostaw ją jak nie chce to trudno a i pewnie i tak nie wie, na czym to polega – powiedział najzimniejszym tonem Rosalie .
Że co? Jak śmiesz … Nie no wkurzyła mnie. Spojrzałam na mamę. Miała chęć mordu w oczach. Wszyscy to zauważyli. Christopher zmienił pozycje i pewnie zastanawiał się jak ją uspokoić. 
- Rosalie dam ci dobrą radę – powiedział bardzo poważnym tonem Luis - Nigdy jej nie wkurzaj.
- Bo co? –zapytała lodowatym głosem
            Bella pewnym krokiem wstała ,utrzymując kontakt wzrokowy z Rosalie. Coś czuję, że
ktoś ma niewyrównane rachunki z przeszłości. Christopher rzucił kija i podbiegł do Belli. Wszystkich uwaga była skupiona n Belli. Chris przytrzymał jej nadgarstki i zmusił do popatrzenia w jego oczy. Gdyby nie on pewnie rzuciłaby się na Rosalie. Szepnął jej coś niezrozumiale, na co ona odpowiedziała zimnym tonem:
- Luis
- Nie ma mowy - syknął
- Luis –powiedziała znaczniej słodziej
            Christopher powoli ją puszczał. Bella ruszyła na pozycję odbijającego i wzięła kij do ręki
- Gramy – syknęła
- W szpilkach– prychnęła ze złością Rosalie
            No fakt mogłaby jej ściągnąć, ale i tak świetnie w nich biega.  Alice niepewnie rzuciła jej piłkę. Bella z największą siła, jaką miała odbiła ją i poleciała głęboko w las. Mama natomiast z prędkością światła obiegła wszystkie bazy i można było usłyszeć tylko donośnie krzyki Luisa, który miał problem z znalezieniem piłki. Bella zaliczyła wszystkie bazy i z najwyższym spokojem powiedziała do Rosalie
- Dlatego wolę sędziować
W tej chwil z lasu wyszedł Luis z piłką w ręku, zwracając się do Belli:
- Policzymy się jeszcze
- Na pewno –zaśmiała się
            Bell wróciła na swoje miejsce, którym był głazy i usiadła na nim. Nadal wszyscy byli w szoku. Jednak Chris zdoła coś wybełkotać.
- Em pilnuj Rose, bo drugi raz już jej nie uspokoję
- Dobra -odparł
- Gramy dalej – zarządziła, Ginny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz