Rodzina Dowsonów zdołała się zamknąć
w szczelnym, nie przepuszczającym ani jednego niechcianego słowa, do wścibskich
uszów gości salonie, w zamku La Cuesta
Encantada, na ich wyspie. Ceremonia miała być piękna, subtelna i zapadająca w
pamięć na kilkanaście lat. Niestety, wizja spełni się tylko w ostatnim punkcie
i to do tego będzie miała negatywny wydźwięk.
Najgorsze wizje tego
wydarzenia właśnie się odbywały, które były jednocześnie jak marzenie dla
Volturi oraz pozostałych wrogów. Robiąc to, co się uważa za słuszne, zawsze na
drodze do celu, często wyboistej, pełnej poświęceń znajdzie się ktoś, kto nas
znienawidzi, czysto przez zazdrość lub sprzeczność z jego ideałami. I tak było
z Dowsonami, oni dążąc do urzeczywistnienia ich wizji o świecie wampirów
bardziej otwartym na inne stworzenia nocne, czy brak podziałów w społeczeństwie
i pomoc innym, spotkało się to z dysaprobatą
ze strony Volturi, a za nimi podążyli ich zwolennicy, ślepo zapatrzeni w
ich ideały czy po prostu ogarnięci paraliżującym strachem.
Melanie udało się
uspokoić gości i uśpić ich czujność, na jak najdłużej było to możliwe. Wmówiła
ponad tysiącu osób, że nie ma powodu do paniki, że ceremonią się opóźnia na
prośbę panny młodej i cudownej wizji uroczystości skąpanej w blasku
zachodzącego słońca. Uwierzyli. Ale w tej samej chwili matka Dowsonów zaczęła
się zastanawiać czemu to kłamstwo przyszło jej tak łatwo i wszyscy w nie
uwierzyli. Może dlatego, że sama chciała w nie uwierzyć, a nie w to, co
wszystkie istniejące dowody na tej wyspie wskazywały. Isabell zniknęła. I co
gorsze uciekła z Edwardem, zostawiając całej rodzinie sytuację bez wyjścia.
Ktoś musi wziąć dziś ślub. To było pewne,
niemal jak fakt, że jeśli naprawdę jej ukochana córka uciekła z człowiekiem,
który ją zniszczył, pokonał, uczynił z niej papierek z batonika, który się
wyrzuca, niekoniecznie do kosza na śmieci, tak po prostu na ulice, żeby ktoś
mógł go zdeptać i następny, i jeszcze pół miliona ludzi, zanim śmieciarz go
podniesie i wyrzuci. Zostawił ją z namacalnym dowodem jego istnienia i chodź
bardzo kochała swoją jedyną wnuczkę, Nessi, wiedziała, że właśnie ona jest
jedynym powodem, dla którego Isabell nie zgniotła i wyrzuciła Edwarda z jej
życia, raz na zawsze i to jeszcze będąc człowiekiem. A tak miało być. Miała
zamknąć księgę z tytułem Edward w chwili jej śmierci. Miała zapomnieć i pozwolić jej sercu pokochać
kogoś innego i zaakceptować tą miłość bez obawy o zranienie. To właśnie przez
Nessi tak się stało, że w jej życiu żyje ktoś, kto powinien dawno umrzeć, ktoś
kto powinien być pogrzebany niemal żywcem, pod warstwą wielu ton piasku,
kamieni i betonu.
Melanie była pewna, że
jeśli Isabell w tej chwili była z Edwardem, to czyjeś serce właśnie zmieni się
w kamień, otuli się najgrubszym na świecie murem, uczucioodporną powłoką. I tym
kimś będzie Morgan, ten który kocha ją najbardziej, tego była pewna. Część jej
zaczęła powoli płonąć płomień złości na Isabell, że zrobiła coś tak okrutnego.
Fakt ceremonii był z
góry przesądzony. Melanie była pewna, że Isabell nie pojawi się na tym
perfekcyjnie ułożonym, z białych kwiatów dywanie, kończącym się w miejscu,
gdzie dozgonnie przysięgłaby miłość własnemu bratu i sztucznie by go pokochała.
Doris uważała to za dobry eksperyment, niemal jak jakieś doświadczenie
chemiczne, poznawanie czegoś nowego. To była prawda. Nikt nie wiedziałby co się
z nim stanie, czy ich serce będzie czuło to co umysł, czy to właśnie serce będzie
kazało im żyć jak mąż i żona zakochani w sobie do szaleństwa, czy może będą
rozdarci, na pół, serce mówiłoby co innego, a umysł jeszcze co innego. Ale to
umysł ma władzę nad ciałem. Melanie musiała jej przyznać rację, to byłby dobry
eksperyment, ale na złych osobach.
Jako prawdziwa matka,
dla wszystkich kochająca tak samo, może troszeczkę bardziej Isabell i Morgana,
chciała, żeby jej dzieci były szczęśliwe. I choć lubiła Cullenów, Esme,
Carlisle i Alice musiała przyznać przed sobą i Morganem, że ich pojawianie
zniszczyło wszystko. Ich idealną rodzinę, pełną miłości, życzliwości i
zrozumienia. Może Morgan nie był do końca szczęśliwy, tak jak Isabell, ale
każdy w tym domu wiedział, że ta dwójka nie tyle powinna, co musi być razem i
tak się nawet stanie. Nawet Christopher wielokrotnie powtarzał, że on tu jest
tylko dla zabawy i choć nie wie jakby chciał Isabell nie jest jego i pozwoli
jej odejść, kiedy będzie chciała. Jednak życie pokazało, że to Christopher
pierwszy odszedł i nie chciał wracać. Pozwolił się jej znowu posłużyć sobą, tak
jak za pierwszym razem, gdy brali ślub. On był jak marionetka w jej rękach.
Postanowiła i tak zrobiła. Wszystko tylko po to, żeby uciec. Znowu.
Melanie westchnęła
smętnie nad smutnymi minami rodziny. Wszyscy nie byli weseli, nawet Doris,
która pomimo, faktu, że nie była za ceremonią, choć ją prawie całą
zorganizowała była zmartwiona. Serce matki podpowiadało, że niechęć do zawarcia
ceremonii przez Chrisa i Isabell był fakt, że coś czuła do Christophera. Choć
nigdy nic z tym nie zrobiła, to nigdy też nie uważała, że małżeństwo z Isabell
czy najbardziej zażyłe z nią stosunki to problem. Po prostu nigdy nie zrobiła z
tym porządku, nie wyjaśniła spraw. Melanie przypuszczała, że w głębi siebie
wiedziała, że on już serce komuś oddał i nie będzie w stanie zrobić to
ponownie, bo go po prostu nie ma. Zostało przy jego narzeczonej - Didymę. A ona
nie chciała namiastki, tego co powinna dostać jako wielka Doris Dowson w jej
mniemaniu.
Michaelowi udało się
wysłać Doriana i Jacka, żeby poszukali Edwarda. Nikt nie śpieszył się z
szukaniem Isabell. Każdy przypuszczał, że ona uciekła i z nią wszystko w
najlepszym porządku. Wróci po miesiącu, może dłużej, jak sprawa ucichnie. Zdała
sobie sprawę, że zrobiła najgłupszą głupotę na świecie i jedyną, a za razem
najłatwiejszą rzecz jaką mogła zrobić - uciekła.
Christopher nie wyglądał
na przejętego. Miał twarz poważną, ale bardziej nie chciał zdradzać swych
emocji, a one nie był smutne, tylko radosne. Wiedział, od samego początku, że
Isabell nie dojdzie do końca ścieżki kwiatowej, do niego. Nie był pewien jak
miał interpretować swoje wizje, ale w końcu po wielu latach doszedł do
konkluzji. Jak na złość stało się to, w tym jedynym momencie, kiedy nadarzyła
się jedyna okazała, żeby zostawić Isabell, a ona nie będzie go gonić, pozwoli
mu odejść. Z perspektywy czasu to był kiepski moment. Edward pojawił się w jej
życiu i zaczął rosnąć na sile jak niemowlak na mleku z super mocami. Odszedł od
niej bo był zmęczony. Byciem tym kim nie jest, tym w kim ona go zmieniła. Nie
chciał powstrzymywać się każdego dnia, gdy widział Edwarda przed chęcią zabicia
go. W jego sercu wykształciła się taka
troska, opiekuńczość, niemal instynkt ochronny, żeby Isabell nie została
skrzywdzona. Później przypomniał sobie, że ją kiedyś zostawi, że spędzi cudowne
parę lat i nadejdzie jego czas.
Chris zdawał sobie
doskonale sprawę gdzie jest Isabell i co się z nią dzieje. Miał wszystko pod
kontrolą. Gdyby się dowiedziała o tym, że to właśnie on to zrobił,
prawdopodobnie znienawidziła by go. Odesłała i kontakt by się urwał. Byłby właśnie
tym zimnym, bez serca egoistą i starym durniem, który jedynie co dobrze zrobił
to wyciągnął ją z samego dna, na powierzchnie. A tak to, będzie tym ukochanym
pierwszym mężem, dzięki któremu jest tu gdzie jest.
Morgan przypominał
upiora rodem z najstraszniejszych horrorów. Był jak duch człowieka, który
popełnił samobójstwo z powodu miłości. Niemal można było widzieć sztylet zatopiony
w jego sercu. Siedział nieruchomo na jego fotelu, który zdążył już stać się
jego ulubiony miejscem. Jego oczy były puste, zimne, jakby jego dusza umierała
i przybierała ciemność, wszechogarniający mrok. Na jego niemal silnych ustach
zamarło zdanie: "To nie może być
prawa". Doris starała się go pocieszyć, ale pod wpływem jej dotyku odsuwał
się. Morgan byłby w stanie teraz zrobić wszystko, żeby umrzeć.
- Ta miłość mnie zabija...- wyszeptał do podłogi. Nikt się nie odzywał,
każdy był zatopiony w swoich myślach i zmieszaniu.
Nagle wzrok Morgana
powędrował ku Melanie. Jego widok w takim stanie dałby jego wrogom zapasł sił
na najbliższe milion lat. Jego mama od razu wiedziała, o co chciał poprosić.
Przywykła do tego, że jak niektórzy widzą trochę trudności w okiełznaniu
miłości przychodzą do niej, po dar zapomnienia. Była go skłonna użyć na jednym
członku rodzinny - Isabell, ale ona się nie zgodziła. Zresztą nie miałoby to
sensu. Nawet jeśli jej miłość by nagle przestała istnieć, zapomniałaby o niej,
to istnieje jeszcze Nessi, co wystarczająco by uniemożliwiało powodzenie misji.
Jednak widok Morgana rozrywające kochające serce matki na pół, tak bolał, że
Melanie była skłonna to rozważyć. Skoro Isabell wybrała najgorzej jak umiała,
to czemu nie ulżyć mu w cierpieniu? Wycierpiał wystaraszająco przez pierwszy
ślub Isabell, później jej wyprowadzkę, później Edwarda no i teraz znowu
Edwarda. Ulżyłaby mu w cierpieniu, miałaby szanse być szczęśliwy.
Kiedy wszyscy
podpisali wyrok na Isabellę, a jedyną osobą cieszącą się z tego wydawała się być
Nessi, cały wszechświat zaśmiał się z nich.
Jack z Dorianem ze
sztucznymi uśmiechami wprowadzili całego, definitywnie ciałem i duchem Edwarda
Cullena do pokoju.
- Morgan...chyba jest problem...- zaczął Jack, ale kiedy zobaczył w
jakim stanie jest brat, zwrócił się do Michaela, wskazując na całego i w tym
miejscu, Edwarda, który był zaskoczony i zmieszany.
-Nie! Nie! Nie!- Nessi krzyknęła niepohamowanym piskiem. Melanie
natychmiast ją uciszyła.
Morgan na półprzytomnie
podniósł wzrok na osobę, która w jego myślach zaczynała całować Isabell, jego
Isabell i wybierała garnitur do ślub z nią, który mieli wziąć potajemnie. Ale
kiedy zorientował się co widzi, kiedy wszystkie jego zmysły wróciły na miejsce,
a jego umysł znowu zapanował nad ciałem zdał sobie sprawę co widzi.
Przed nim stoi Edward!
On! On z którym powinna uciec Isabell! On stoi tutaj!
Fala radości zaczęła
go ogarniać, a jego wnętrzności chciały tańczyć sambę i to do białego świtu.
Isabell nie uciekła z nim! Nie wybrała go! Morgan miał ochotę teraz podejść i
ucałować Edwarda.
- Ale tak w ogóle to o co chodzi? - zapytał zdezorientowany Edward. Na
wszystkich twarzach rysowała się ulga, oczywiście z wyjątkiem Nessi, która
przypomniała bardziej buraka, była zła. Martin próbował ją uspokoić, szepcząc
jej, że złość i krzyki nic nie rozwiązały. Po niedługim czasie jakim spędził
wśród swojej nowej rodziny Dowsonów wyraźnie obstawał przy związku Morgana i
Isabell.
Jednak fala radości ustąpiła i
Morgan z otwartym umysłem zaczął przyswajać fakty. Jeśli Isabell nie jest w
drodze do Las Vegas, z Edwardem, żeby wziąć szybki ślub, a Christopher z
roześmianą twarzą stoi przy oknie, a on jest tutaj...To gdzie jest Isabell?
- Jack,
Dorian przeszukajcie zamek. Isabell musi gdzieś tu być... - zaczął z lekkim
przerażeniem w głosie Morgan.
- Właściwie
to już go przeszukaliśmy... i tak jakby jej nie ma... - powiedział niepewnie
Jack.
- Co? To nie
prawda! Idźcie sprawdzić jeszcze raz. A ty Nessi wołaj Cullenów, lepiej żeby
coś wiedzieli, bo na prawdę ich zabiję, a ty Martin idź po Heidi, ona się
przyda... - krzyknął przerażony Morgan.
Wizja, że coś złego mogło się stać
Isabell była jeszcze bardziej bolesna,
niż jej ucieczka.
Nikt nie zdążył nawet krzywo
spojrzeć na Morgana, za szybko wysuniętą groźbę o zabiciu Cullenów. Każdy zdał
sobie sprawę, że jeśli Isabelli nie ma w zamku, a na to właśnie się zanosiło,
to ucieczka z Edwardem wyda się tak błaha, niemal jak problemy małego dziecka,
żeby nie zsikać się w majtki.
- Czy ktoś
mi powie o co tu chodzi? - zaczął się denerwować Edward.
- Cóż -
zaczął niepewnie Luis, spoglądając na Ginny. Ona szybko zrozumiała o co mu
chodzi i kontynuowała za niego:
- Tak jakby
Isabell zapadła się pod ziemię... - nie skończyła, gdyż w drzwiach pojawiła się
Heidi. Jak tylko Morgan ją zobaczył z największą szybkością jaką mógł
rozciągnąć przyszpilił wampirzycę do ściany. Zaczął uciskać jej gardło, tak, że
nie mogła nawet krzyknąć.
- Ty już
dobrze wiesz, co się z nią stało! Powiesz od razu czy ci pomóc - zaczął ją
dusić.
- Morgan! -
krzyknęła przerażona Melanie. Każdy wiedział, że jeśli w sprawę zamieszana jest
Isabell, Morgan traci rozum i swoją najcenniejszą cechę przywódczą - brak chęci
rozwiązywania konfliktu na tle przemocy. - Puść ją. Zabicie jej nic ci nie da!
Tylko stworzy większe kłopoty.
Morgan wydawał się jej nie słyszeć,
jakby zaczął czerpać nową przyjemność z widoku tej wampirzycy na skraju
śmierci, jakby jej cierpienia były jak czekolada dla podniebienia.
-Powtórz to
Aro, że jeśli choćby ją tknął i jakimś cudem ją porwał, to przysięgam mam
gdzieś wszystkie pakty i będzie wojna. Największa na całym świecie. Zabiję
każdego, kto stanie po waszej stronie i znikniecie z powierzchni ziemi.
Zrozumiałaś? - puścił ją, a jej niemal nieprzytomne ciało zsunęło się bezwiednie
na podłogę.
- Jak śmiesz
twierdzić, że to nasza sprawka? - warknęła z trudem łapiąc oddech, splunęła
krwią na dywan, nie przejmując się morderczym wzrokiem nadmiar uporządkowanej w
jej mniemaniu, Melanie.
- Ja to
wiem, Heidi. Wybraliście sobie złą osobą do zagrania z klanem i poniesiecie
tego konsekwencje. W jedyny dniu będzie ślub i wojna, czyż to nie piękne? -
krzyknął Morgan. Mówiła takim dziwnym głosem, przepełnionym nienawiści, odrazy,
niemal szaleństwa.
- Morgan
uspokój się, nie masz pewności, że oni porwali Isabell. Zabijesz Volturi i co?
Możesz jej nigdy nie odzyskać - zaczęła spokojnie Delia, widząc, co się z nim
dzieje. Była skłonna nawet biec teraz do Jaspera, żeby go uspokoił. Pierwszy
raz w życiu po prostu się go bała. Był jak obca osoba, na wzór krwiożerczych
bestii, z którymi tak usilnie walczył przez tyle lat.
- Ale ty ją
kochasz, co?- zapytała z trudem Heidi. Jej niegasnące namiętne uczucie okazało
się tylko pociągiem fizycznym, który był jak ogień podsycający przez każdą
wzmiankę o Isabell przez Morgana.
- Wszyscy ją
kochamy, to się nazywa rodzina, coś, co nigdy ty nie będziesz mieć z tymi
Volturi... - warknął do niej jak do karalucha, którego trzeba zdeptać.
- Myślmy
logicznie...kto ostatni z nią rozmawiał...? - zaczęła Melanie patrząc niepewnie
na Morgana. Był teraz do wszystkiego zdolny.
-
Zostawiłyśmy ją z Ginny w jej pokoju, jak prosiła - odparła spokojnie Delia.
- Nikt nie
widział jej później? - zapytał Michael.
Edward milczał. Stał obok sofy i
patrzył na całą jej rodzinę i w końcu zrozumiał. Ona nigdy by jej nie opuściła.
Kochającej matki, która sprzedałaby duszę za nią, opiekuńczego ojca i
rodzeństwo, oddane, przejmujące się. Wszyscy byli powiązani jakąś niewidoczną
nicią, jak jedno się wyłamywało, to cała nić darła się na strzępy. To była
prawdziwa rodzina, tak mocna, tak oddana i kochająca. Każdy oddałby życie za
każdego, nie ma w niej miejsca na nienawiść, zazdrość czy pychę. Są
najsilniejsi jako grupa, jako jednostka nie znaczą nic.
Dalej milczał i przysłuchiwał się
dyskusji. Byli w tym samym pomieszczeniu, tuż obok siebie, a dzieliła ich
przepaść. Choć byli ulepieni z tej samej gliny.
Edward nie mógł tylko jednego znieść
- widoku Morgana. Przyprawiał go o
dreszcze. W chwili kiedy ujrzał Isabell na schodach unoszącą ślubną sukienkę i
biegnącą, wiedział, wiedział, że ucieka. W głębi duszy nie wierzył, że weźmie
ceremonię z Chrisem, nie po tym co przez prawie pięć lat rozgrywało się na jego
oczach.
Kiedy ją ujrzał w takiej sukni, z
tym wyrazem oczu i determinacją w głosie, zdał sobie sprawę z oczywistej
rzeczy, której nie mógł przyjąć do wniosku od wielu lat.
Nie ma Belli, ona umarła. Zginęła z
bólu za utraconą miłością. Za jego miłością. Zostawiając ją, wbił jej nóż w
samo serce. Zginęła śmiercią męczeńską. Nie ma jej. Nie żyje. Na jej miejsce narodziła
się Isabell, kobieta, która potrafi przetrwać wszystko. Bezgranicznie piękna, o
oczach ciemnych, nikczemnych, włosach koloru kaka. Wystrojona, podążająca za
wyznacznikami mody. Z duszą ukrytą, chowającą tragedie serca pod warstwą zimna,
opanowania i władzy. Nauczyła się trzymać emocje na wodzy. I przede wszystkim
Ona była jego. Należeli do siebie, tak jakby byli stworzeni z tej samej gliny,
ulepieni do kompletu tylko i wyłącznie dla siebie.
Wiedział, to że on ją kocha, że na
nią zasługuje. On jej nigdy nie skrzywdził, on był idealny. Kiedy nagle
pojawiały się kłopoty on jakby dostawał jeszcze większej chęci przetrwania i
pewności, że nic i nikt ich nie zniszczy.
Ale w głębi duszy coś się paliło,
chęć jej dla siebie. Mieć ją, żeby była jego. Jego. I nikogo więcej. Wyjechać z
nią do małego pochmurnego miasteczka wziąć Nessi i egzystować do końca świata.
Jednakże był jeden problem, ona
zaczęła coś czuć do kogoś innego. Edward nie mógł zrozumieć czemu Morgan. Co on
ma takiego czego on nie? Zawsze powtarzała, że Morgan przypomina jej właśnie niego.
Że są podobni. Przecież ona kocha mnie. Zawsze kochała. Nasza miłość była
nieśmiertelna. A definicji ona po prostu nie może umrzeć.
Edward milczał, o tym, że biegła do Morgana,
że zdała sobie sprawę, że go kocha. Milczał, że ją widział. Część w nim pełna
egoizmu odrodziła się. Nie dostaniesz jej. Nigdy się nie dowiesz, że ona zaczęła
coś do ciebie czuć. Zakochała się szybko, to i odkocha. Sam ją znajdę i zajmę
się nami. Ona wróci, moja Bellą, odkopię ją.
-
Volturi....zabiję! - krzyczał bez pamięci Morgan.
- Morgan
uspokój się! Musimy się zająć gośćmi - jęknęła przestraszona Melanie, że ktoś
usłyszy. Na pewno, nie dowiedzą się prawdy o uprowadzeniu Isabell. Na pewno.
- To kto na
ochotnika idzie do ołtarza? - zapytał roześmiany Christopher, który jakby
czytał w myślach Melanie.
Każdy spojrzał na niego jak na
idiotę, jednocześnie wiedząc, że tak stać się musi. Ale on był jedynym, który
był w stanie powiedzieć to na głos.
- No co,
przecież ktoś dziś musi wziąć ślub, nie mam racji? - jęknął odchodząc od okna.
- Volturi
przesadzili. Śmierć to będzie za mało! - krzyczała jak opętany Morgan,
kompletnie ignorując fakt, że zaraz ktoś pójdzie do ołtarza i to nie koniecznie
z własnej chęci, ale dla dobra ogółu rodziny.
***
Isabell bardzo powoli podnosiła
ociężałe powieki i zamrugała kilkakrotnie. Raził ją pojedynczy, mały promień światła
wpadający przez nieszczelne zasłony, w małym oknie tuż na wprost niej. Jej tęczówki skupiły się na wyostrzaniu
zamglonego obrazu, który obejmował wszystko. Miała przed oczami gęstą, białą,
wszechogarniającą mgłę.
W miarę upływu minut obrazy stawały
się wyraźniejsze. Nad jej głową widniał betonowy sufit. Okno na wprost niej
było jedyne w tym małym pomieszczeniu. Bez wątpienia leżała na czymś twardym,
zimnym i chropowatym. Przewróciła się na bok z jękiem. Wszystko ją bolało, czuła
się jak sparaliżowana. Jakby nie miała władzy nad ciałem.
Zobaczyła metalowe, zajmującą całą jedną
ścianę regały. Wypchane różnymi
ciuchami, gazetami, środkami chemicznymi, oponami, taśmami, wężami ogrodniczymi.
O regał oparte były dwa rowery i wózek dziecięcy. Za nią stał stary, zużyty
fotel i poukładane w stos drzewo na opał. Po jej drugiej stronie znajdowały się
drewniane schody do góry. Bez wątpienia
znajdowała się w piwnicy. Nie dużej, z odpadającym tynkiem na ścianie, zimnej i
zabałaganionej.
Zamknęła oczy w nadziei, że to
wszystko jej się śni. Że jakimś cudem znów jest człowiekiem i ma koszmary, których doświadczyła nie
jednokrotnie. Z lekkim uśmiechem otworzyła oczy. Natychmiast jej usta wykrzywiły
się, a z jej gardła wydostał się jęk. To była prawda. Leżała na kamienistej
podłodze w jakiejś obskurnej piwnicy.
Złapała się dwoma palcami za skroń,
w celu przypomnienia sobie wszystkiego, co się stało i jakim cudem się tu
znalazła.
Pamiętała jak wybiegła ze swojego
pokoju, pewna swej decyzji, pewna o zaprzestaniu ucieczki od uczucia, które znajdywała
wszędzie: w jej słowach, czynach, myślach, żyłach czy oddechu. Nigdy tego nie
planowała. Nigdy nie chciała, żeby jej istnieniu nadawał ono sens. Broniła się
jak mogła...
Jednak nie udało się jej do niego
dobiec. Nagle te wspomnienia zaczęły palić od wewnątrz. Przypomniała sobie jak
została złapana i ten okropny ból po zastrzyku. Instynktownie spojrzała na
swoje ramie. Sukienka była rozerwana, a na ramieniu ogromny czerwono-siny ślad
po wkuciu, z sporej rany lała się ropa i krew. Isabell była pewna, że musi się
znaleźć natychmiast w rękach Deli, żeby ją uzdrowiła. Nigdy nie widziała
jeszcze nikogo z jadem wilkołaka w krwi. Często Dowsonowie straszyli nim, ale
nigdy nie ośmielili się go użyć. A teraz ona sama stała się królikiem
doświadczalnym. Nie ma to jak wojować mieczem i od niego zginąć - westchnęła.
Od tej chwili była pewna, została
uwięziona. Porwana przez ludzi, których widziała pierwszy raz na oczy. Wywieziona
nie wiadomo gdzie i zamknięta w norze. Nie wiedziała kim oni byli, czego
chcieli i co zamierzali. Nurtowało ją wiele pytań, na które na pewno szybko nie dostanie
odpowiedzi. Jak dostali się do tak pilnie strzeżonej wyspy? Co się stanie z tą
raną na ramieniu? Skąd tamci mieli jad wilkołaka? Bardzo trudno go zdobyć,
wręcz sięga to do granic niemożliwości. Dowsonowie mają go od Dzieci Gwiazd, po
prostu im go dali. Posiadają zamrażarkę wypchaną fiolkami z żółtym płynem, głęboko
w piwnicach zamku Nowy Łabędź.
Automatycznie pomyślała o Volturi,
ale też wiedziała, że Aro nie zaryzykowałby jej życia, z jadem wilkołaka,
przecież nie ma pojęcia jak wampiry na niego reagują. Chciał ją mieć w swojej
kolekcji. W zasadzie jej tarcze, ostatnią na ziemi.
Isabell postanowiła się podnieść i
podejść do tych schodów. Podparła się na zdrowej ręce, żeby podnieść się do
pozycji siedzącej. Wszystko ją bolało. Czułą się jakby jakikolwiek ruch rozrywał
jej nerwy na szczątki. Nie mogła utrzymać równowagi, ledwo wstała, zaraz upadła
na ziemie. Jej sukienka ślubna była pobrudzona od krwi cieknącej z rany i brudu
na podłodze, poszarpana i pognieciona. Jej artystyczna fryzura zmieniła się w
jeden wielki bałagan, makijaż spływał z łzami, brudząc suknie, jej buty zsunęły
się prawdopodobnie w transporcie.
Zaczęła wspinać się po schodach,
które kończyły drzwi. Szarpnęła za klamkę. Były zamknięte, stanowiły przeszkodę
nawet dla silnego wampira, a co dopiero dla ledwo żywej Isabell. Kiedy klamka
nie chciała puścić, zaczęła krzyczeć ochrypłym głosem. Jednak i to nie pomogło,
nie usłyszała nic, nawet szmeru na zewnątrz. Nie zdziwiłaby się gdy była na środku
pustego pola. Do jej oczu zaczęły napływać jeszcze większe łzy, czuła, że jej
ręka bezwiednie opada na ostatni schodek, choć umysł każe jej walić w drzwi.
Jej ciało zjechało w dół, po schodach i upadła na bolące ramie. Krzyknęła ledwo
ruszając się, żeby położyć się na plecach
Była pewna, że zaraz umrze. Z bólu,
niegojącej się rany, niepewności, niewiedzy i przerażenia. Jedynie myśli o
rodzinie bolały ją jeszcze bardziej. Nie wiedzą gdzie jest, co się z nią dzieje. Pewnie odchodzą od zmysłów.
Morgan...
Rozpłakała się gorzko. Nie
powiedziała mu, co do niego czuje. Raniła go wielokrotnie, zachowywała się jak
Edward w stosunku do niego. Nie przeprosiła go. I pewnie on myśli, że jakby nie
to porwanie, to by wyszła za Christophera. Tyle razy ją błagał, żeby nie robiła
niczego, czego nie jest pewna. Żeby przestała się bać, żeby mu zaufała, żeby
pozwoliła być kochana. I kiedy czuła się tak zagubiona i jedyne czego była
pewna to on i postanowiła mu zaufać, to, to się stało...
Czuła się jakby chciała płakać przez
wiele miesięcy, jakby tylko to powinna teraz robić. Jej serce rozrywało się
teraz z przerażenia i rzeczy, których nie zrobiła przed śmiercią. Zginie, z
wyrzutami sumienia i rozpaczą spowodowaną rzeczami, którymi miała zrobić w przyszłości.
Zemdlała.
Odzyskała przytomność dopiero jak
usłyszała hałas za drzwiami. Do jej uszu dobiegł dźwięk kroków, ciężkich,
szybkich i stanowczych. Wampirzych. Otworzyła szybko oczy i ujrzała jakiegoś mężczyznę,
stojącego nad nią. Był wysoki, wysportowany, umięśniony i o wyrazistych rysach
twarzy. Miał krwiste oczy, krótkie brązowe włosy i złośliwy, złowrogi uśmiech. Ubrany
był jak zwykły człowiek, ucywilizowany. Isabell nie rozpoznała go, nigdy go nie
widziała na oczy, jedynie była pewna, że nie był to jeden z tych co ją porwali.
W prawej rękę trzymał szklankę, a przez drugą rękę przewieszony miał kawałek
materiału. Ukląkł przy Isabell. Ona nagle znajdując resztki sił odsunęła się
jak najdalej mogła. Mężczyzna zaśmiał
się.
- Isabell,
Isabell.
Położył szklankę na ziemi. Isabell
natychmiast wyczuła co to jest. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że jest
głodna. Nagle jakiś nieokiełznany, palący ogień zapalił się w jej gardle. Jednak szybo poczuła, że coś jest nie tak. Musiała
się opanować. Nie pozwolić pragnieniu zapanować nad jej umysłem.
- Jest
ludzka, zabierz ją ode mnie - powiedziała z wstrętem.
Jej podświadomość zaczęła wyobrażać
sobie martwego niewinnego, bezbronnego człowieka z raną, z której cieknie krew,
na podłodze w jakimś pomieszczeniu, prawdopodobnie podobny jak to tutaj.
Mężczyzna uśmiechnął się z
przekąsem. Spodziewał się oporu.
- Isa jesteś
wampirem i musisz się odżywiać jak on. Przyzwyczaj się, to twoja dieta od
teraz, nic innego nie dostaniesz, no chyba, że to i mięso i ciało.
Bella spojrzała przerażona na niego.
Zmusi ją, żeby to wypiła? Wleje jej to do gardła? Czy po prostu zostawi to
tutaj, żeby jej pragnienie ogarnęło jej umysł i zapanowało nad ciałem?
- Jak śmiesz
sie tak do mnie zwracać, dla ciebie jestem pani Dowson! - krzyknęła oburzona. Znalazła
resztki sił na walkę z nim, nie dałaby rady fizycznie, to zostało jej słowo. "Isa" nikt jej tak nie nazywał. Jak
on śmie.
Mężczyzna zaśmiał się gorzko.
- Isabell, Isabell,
nazwisko to nie jedyna rzecz, która w niedługim czasie się zmieni. - rzucił we
nią kawałkiem materiału - Masz, sukienka, możesz się przebrać, bo raczej to co
masz na sobie, to niezbyt dobry pomysł.
- Nie dotknę
niczego, co jest wasze - rzekła hardo.
Wolała zostać w tej sukni ślubnej,
która przypominała jej o jej własnej głupocie, niż włożyć coś co należało do
nich.
Zaśmiał się znowu.
- Jak
będziesz grzeczna, to może dostaniesz pokój, z oknami - poruszył
charakterystycznie brwiami i wyszedł.
***
Jack, Dorian i Jonathan wtargnęli do
wielkiej sali tronowej, w pałacu Volturi kompletnie ignorując groźby i krzyki
Gianny. Nie obchodziło ich nic oprócz
znalezienie Isabell. Może nie byli tak pewni jak Morgan, że ją tu znajdą, ale
woleli oni sami to sprawdzić, niż miałby to zrobić Morgan. Wątpili, że Volturi posunęli
się aż tak daleko. Znali konsekwencje takiego czynu, wiedzieli, że by zginęli,
pomimo ich jakże zapewne gorących starań, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Nie
ośmieliliby się.
- Radze ci
szczerze, żeby jej tu nie było, bo nie zdążysz powiedzieć nawet jednej litery
przed swoją śmiercią - krzyknął do Aro zezłoszczony Jack.
Cała trójka najważniejszych wampirów
odwróciła się w ich stronę. Byli zajęci, pracowali z największą uwagą nad jakąś
mapą i papierami urzędowymi ze Stanów Zjednoczonych. Dowsonowie bezbłędnie
rozpoznali godło. Casius i Marcus pośpiesznym ruchem zebrali wszystkie papiery na
jeden stos i zasłonili je innymi. Dowsonowie jakby nie kierowali sie tylko i
wyłącznie dobrem ich siostry zainteresowaliby się tymi, jakże ukrywanymi
informacjami. Jednak Isabell stawiła priorytet.
- Cudowni i
jak zawsze cisi Dowsonowie, coś nie tak? - zapytał swoim charakterystycznym
ucieszonym tonem Aro idąc w ich stronę.
- Jakimś
cudem Isabell zniknęła i sądzimy że jest u was. - prychnął zdenerwowany Dorian.
Cała trójka popatrzyła na siebie
zaskoczona.
-O mój Boże,
moja Isabell, co się stało? - pytał przejęty Aro.
Dowsonom wydawało się to szczere.
Tak jakby Aro o niczym nie wiedział. Jednak postanowili nie dać się zwieść.
Swoje aktorstwo ćwiczył przez wiele stuleci.
- Nie
wydurniaj się Aro i nam ją oddaj, to może jakoś pohamujemy wściekłość Morgana -
powiedział Jack, uderzając w największą obawę Volturi - gniew Morgana.
- Ale
dlaczego uważacie, że mógłbym ją mieć. - jęknął z pretensjami w głosie - Co mi
z Isabell, która nie będzie ze mną współpracować?
- Rozejrzymy
się tutaj - rzekł rzeczowo Dorian. Nie prosili nawet o pozwolenie, wiedzieli,
że jeśli Volturi powiedzą nie, to będzie to znaczył że coś ukrywają. A to już
coś.
- Ach proszę
bardzo - westchnął Marcus.
- Moja Isabell,
moja piękna Isabell, została porwana... - jęczał Aro.
Dowsonowie przeczesali każdy, nawet
najmniejszy fragment pałacu w Volterze i nic. Zaglądali wszędzie, nawet do tajemnych
pokoi, których lokalizacje nagle znalazł Jonathan. Każdy pokój, każdy schowek
na miotły, podziemia, piwnice, strychy, ogród. Nic. Nie było tam niczego. Ani
jej zapachu, ani żadnej jej rzeczy, a już tym bardziej niej. Isabell nie było w
pałacu, co oznaczało, że prawdopodobnie
nic oni jej nie zrobili. Byli tu wszyscy, więc nawet jeśli by ją przetrzymywali
gdzieś to na pewno ktoś by z nimi pojechał.
Dowsonowie pomimo, że nie wierzyli,
że Volturi mają ich siostrę, zmartwili się. Jeśli nie ma jej u nich, to nie ma
drugiej opcji, którą by rozważali. Nie mieli, żadnego punktu zaczepienia. Nie
podejrzewali nikogo. Tylko Volturi. Po za nimi nie było innej możliwości. Inni
są za mało odważni czy za mądrzy, żeby to zrobić. To był ich jedyny i pewny
strzał.
Jack nie widząc innego wyjścia, niechętnie
wyciągnął telefon i wybrał numer do Morgana. Musiał mu powiedzieć, nie mógł go
oszukiwać.
- Mów - odebrał
po pierwszym sygnale. Na pewno czekał na telefon i tylko tym się przejmował.
- Eee,
przeszukaliśmy cały pałac i jej nie ma. - powiedział szybko w obawie, że stchórzy
i skłamie. - Volturi jej nie porwali.
- To nie
może być prawda! - krzyknął płaczliwie Morgan. Jego złość na porywaczy
zastąpiła troska i zamartwianie się o ukochaną. Czy coś się jej stało? Czy
cierpi? Czy ż..żyje?
- Morgan
spokojnie, to dobry znak. - powiedział szybko, jakby wiedział o czym jego bart
myśli. - Jest gdzieś niedaleko, pewnie ktoś potrzebuje trochę władzy, pieniędzy
i zwrócenia czyjeś uwagi...uspokój się będzie dobrze. -
zaczął go uspokajać, ale wiedział, że walczy z wiatrakami. Nagle Dorian
wyrwał mu telefon z ręki i zapytał Morgana z ciekawością w głosie:
-A jak tam
ślub?
- Zaraz się
zaczyna, wracajcie! - warknął rozdrażniony i rozłączył się, a Dowsonowie
popatrzyli na siebie z przerażeniem. Muszą odzyskać siostrę, choćby nie wiadomo co.
___________________________
Komentujcie! ;)
Mam prośbę: napiszcie kto chce być poinformowany o nn ;D
Całuje Anaelis z nowego bloga, oby blogspot nie wariował jak onet ;))
GENIALNY rozdział. Ale krótki :(. No nic czekam na następny rozdział. Mam nadzieję, że Bella się znajdzie szybko ;). Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńSandra
PS. Jeśli możesz informuj mnie o nn :*
Dziękuę Bardzo za długo oczekiwany nowy rozdział jest boski !! Ale naprawdę jak można przerwać w takim momencie ??! Jestem ciekawa kto tak naprawdę porwał Isabelle :-)
OdpowiedzUsuńIsabell porwana, Morgan w rozsypce, Volturi czyści. Santi, ile emocji...
OdpowiedzUsuńInformuj mnie, numer masz.
ps. widziałam kilka malusich błędów, może warto betować?
świetny rozdział
OdpowiedzUsuńRewelacja !!! Świetny Świetny !! Czekam na kolejny!!
OdpowiedzUsuńsuper rozdział. Uwielbiam twojego bloga. Mam nadzieję,że szybko dodasz kolejną notkę.
OdpowiedzUsuńty to potrafisz budować napięcie! rozdział rewelacyjny i nie mogę się doczekać następnego :)mam nadzieję, że wszystko się ułoży, Isabel się odnajdzie, Morgan nie zwariuje i ogólnie happy end xd czekam na nn
OdpowiedzUsuńCuudnie:) Rozdział boski:) Ciekawe kto wezmie ten ślub?? I kto porwał Belle?? :P Pozdrawiam i zapraszam do siebie narodzeniesie-nowejbelli.blogspot.com i zmierzch-poczatek.bloog.pl
OdpowiedzUsuńGenialne :D życzę weny i czekam na nn :)
OdpowiedzUsuń