poniedziałek, 15 października 2012

XXII. Imunitet nietykalności



            
            W Grenoble w godzinach popołudniowych zwykle był ogromny ruch i tłok, trudno było przejść przez miasto, jednak w chwili obecnej, na ulicach nie było nikogo. Powód był tylko jeden:  krajowa drużyna piłki nożnej, miała za około pięć minut zagrać o  trzecie miejsce w mistrzostwach świata. Wszyscy ludzie siedzieli w domach, z językiem na brodzie i wlepiali oczy w ekran telewizor, obwinięci po szyje niebiesko-czerwono-białymi szalikami kibica i miską popcornu w ręce lub na stole. Czekali niecierpliwie. 
            Zapewne Christopher Dowson   w tej chwili siedziałby w swoim domu, a raczej swojej siostry,  w salonie, rozłożony na kanapie i mega podekscytowany niedługo zaczynającym się meczem, jednak musiał coś innego zrobić…
             Bardzo zezłoszczony i wkurzony ciągnął za sobą, nie szczędząc siły blondwłosą piękność ,w której gotowało się jak w garnku z wodą. Nie dość, że przeszkodził jej w wyżyciu się…
            Aa może to i dobrze – zawahała się na chwilę.  Edward na pewno by mnie zabił, jakby jej ukochanej Belli nawet jeden włos spadł z tej głowy…- wykrzywiła twarz w grymasie i po raz chyba dwusetny spróbowała się wyrwać Chris’owi. Na darmo.
            Brunet nawet na nią nie spojrzał. Rosalie wydawało się, że wzmocnił uścisk, jakby to było możliwe , bo i tak bardzo, bardzo mocną ją trzymał.
-Powiedz mi blondi, czy ja się nie jasno wyraziłem, na naszym jedynym i mam nadzieje, że ostatnim meczu baseballa ? – zapytał podirytowany wampir.
-Co ? – syknęła jadowicie.
             Nie lubili się wzajemnie. Było to czuć i widać, a dodatek nie widzieli najmniejszego powodu, żeby tego nie okazywać.  Chris wiedział, że cała rodzinna Cullenów nie czuje do niego sympatii, jedni z powodu, że jest mężem Isabelli inni, że po prostu nazywa się „Dowson” . Rosalie natomiast wiedziała,  że także nie wywołuje pozytywnych odczuć u nich.  Prawdopodobnie zawdzięcza to wspomnieniom Ginny i Isabelli o niej. A jak zdążyła zauważyć cała piątka Dosownów nie miała przed sobą tajemnic, przynajmniej dużych. Bo jakby było inaczej, to czy Christopher trzymałby rękę na pulsie, gdy rozmawiała z Bellą i czy Nessi by jej unikała ?
            Złotooki westchnął i zapytał :
-Czy wy nie możecie się traktować jak powietrze ? Ok wiem, że od początku się nie lubiliście, ale tak czy siak twoje początkowe zachowanie było nie fer ...Więc się nie dziw , że ona… - urwał i gwałtownie się zatrzymał, przyciągnął Rosalie do siebie, tak że niemal stykali się nosami. – Właśnie, ona jeszcze nic nie zrobiła ! – wykrzyknął jej prosto w twarz. Rose cały czas była w lekkim szoku i w ogóle się nie poruszyła ani nic nie odpowiedziała.  Chris ruszył dalej i pociągnął za sobą wampirzycę, która nie wiedząc czemu była nadal zaszokowana.
-A co ty się tak na mnie wściekasz ? Przecież nic nie zrobiłam twojej kochanej żoneczce ! – warknęła blondynka.
-Kobieto ! Ja się o swoją żonę nie boję , tylko o ciebie!
-O mnie ?- zdziwiła się autentycznie i aż stanęła w miejscu. - Weź przestań ! –krzyknęła.  Christopher wkurzony, że ślamazarnie się wlecze, pociągnął ją jak najmocniej mógł. Niestety wpadła na niego, przewracając go na ziemię. Chris szybko zrzucił ją z siebie, tak że potoczyła się z dobre dwa metry dalej. Wampir podniósł się i poczuł, że z sekundy na sekundę robi się bardziej wkurzony.Rosalie przeklęła głośno kilkakrotnie, wstała i poprawiła się. Christopher z prędkością światła podbiegł do niej i chwycił za ramię.
-Pójdę sama ! – zaprotestowała krzycząc. Brunet udając, że tego nie słyszy pociągnął ją za sobą i szli dalej.
-Uwierz mi Bella ma tysiąc razy większe doświadczenie w walkach i ciągu paru sekund może cię zabić. Przyjmij do wiadomości, że ona nie jest już bezbronnym,kruchym człowiekiem, który nic ci nie zrobi, a na dodatek stała się porywcza…
-O Boże co by się stało, jakbyśmy sobie powyrywała parę włosów? – jęknęła Rose.
-Co by się stało ? – warknął, powoli tracił do niej cierpliwość . - A powiem ci:ty byś była martwa. Jakby Emmett się o tym dowiedział, chciałby zabić Isabellę i wtedy cały Montreal by się zjechał, no może i nasi przyjaciele, niekoniecznie wampiry. Nie wiadomo, czy by przypadkiem Volturi nie skorzystali z jedynej, usprawiedliwionej możliwości was zabicia, wiesz że Aro nie uznaje wegetarianizmu…  A to wszystko skończyłoby się zniknięciem z powierzchni ziemie ósemki Cullenów . Załapałaś ?– zapytał oschle.  
-T-tak – za jąkałą się.  Przestraszył ją minimalnie. Roslie wiedziała, że ma racje, Voturi wściekli się niemiłosiernie kiedy Carlislei stworzył Lillian. Nie podobało im się , że doszedł ktoś.Faktycznie, najchętniej by wszystkich pozabijali, bo twierdzą, że z biegiem czasu za dużo wampirów praktykuje wegetarianizm.
            Dalej szli w milczeniu. Rosalie zaczęła się zastanawiać co Chris zrobi jak dojdą do domu. Zostawi ją przed drzwiami, czy może wejdzie mówiąc wszystkim co się stało?
-A właściwie to czemu jeszcze żyjecie, skoro macie na pieńku z Volturi ? –zapytała Rose Chrisa w pewnym momencie.
-Hę ? – jęknął.
-W sensie cały klan, dlaczego was nie wymordowali ? Cały czas się słyszy, że znowu o coś się pochlaliście i doszło do przemocy …
-Czy Bella wam nie wyjaśniła, że te wszystkie plotki, pogłoski, czy w ogóle to co wszyscy mówią, to stek bzdur ?
-Coś wspominała – przytaknęła. Przypomniała sobie podsłuchaną rozmowę Alice i Belli, pierwszą po wielu latach i wtedy faktycznie powiedziała, że to co mówią wszyscy to nie prawda.
-Z reguły nie zgadzamy się w niczym, ale po prostu jak nie idzie się z nimi dogadać, a często tak jest, robimy po swojemu i to dwa razy szybciej i efektywniej od nich…
-Ale po co to robicie ? Skoro oni, oni…  -zaczęła ale Christopher jej przerwał czując, że tłumaczy jej jak małemu dziecku:
-Rose w każdej szkole jest jakiś gang czy paczka, która rządzi szkołą, a w miastach są mafie czy coś w tym stylu i zawsze musi być ktoś, kto powie „dość” …- Przeczesał wolną ręką włosy i powiedział stanowczym tonem – Akurat w tym wypadku to my.
-Dalej nic nie rozumiem – powiedziała zrezygnowana wampirzyca.
-Bo to skomplikowana sprawa, zahaczająca o bardzo dawną przeszłość … - zmieszał się. Czuł głęboko w sobie , że za dużo powiedział, ale z drugiej strony, nic takiego nie powiedział. -  A powiedz mi jaki jest sens w rządzeniu i lataniu po całym świecie bo któryś wampir się ujawnił ?- Zapytał retorycznie . - My załatwiamy sprawy ważniejsze i które nas dotyczą…. -  W porę ugryzł się w język.Już miał jej mówić co ich obchodzi. Wziął głęboki oddech i przypomniał sobie jej pierwsze pytanie. - A odpowiadając na twoje pierwsze pytanie, dlaczego żyjemy: po prostu  Volturi nie potrafią nas zabić i nie mają jak dojść do więcej niż dwóch osób… Prędzej to mi ich pierwsi zabijemy, niż znajdą jakiś punkt zaczepienia dla większej liczby osób niż trzy.
-Wasze dar … - zaczęła spokojnie, ale nie skończyła, gdyż dokończył za nią brunet:
-Są na wagę złota.
             Nim Rosalie zdążyła zadać kolejne pytanie, znaleźli się przed drzwiami domu dziewczyny. Christopher nie dzwoniąc ani pukając wszedł do środka. Kierując się odgłosami rozmów, wampir pociągnął ją do salonu. Kiedy już się w nim znaleźli,nagle rozmowy ucichły na ich widok i zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Nessi z Lilly przestały bawić się jakimiś sznureczkami, Alice i Ginny momentalnie ucięły wcześniejszy temat rozmowy, i nie wiadomo skąd na wprost Chrisa znalazł się Emmett.
-Chris co jest ? – zapytała spokojnie, przerywając krępującą ciszę Ginny.
-Rosalie rzuciła się na Bellę – odpowiedział bardzo wyluzowany i spokojny Christopher,choć nie powinien, gdyż dzieliło go dziesięć centymetrów od rozwścieczonego Emmetta.
-Co ?! – krzyknęły chórem Alice, Ginny, Lillian i Nessi.
            Nessi ucichła i odwróciła wzrok, który niestety skrzyżował się z Rose . Blondynka popatrzyła się na nią lodowatym wzrokiem, po czym utkwiła już słodki wzrok w Emmecie. Renesmee pożałowała, że nie trzyma się swojego planu , który zakładał unikanie zabójczej piękności i nie przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu.
-Posłuchaj Emmett – zwrócił się z wyższością do niego Chris – Pilnuj jej  - wskazał palcem na Rose - Bo naprawdę mam ciekawsze zajęcia niż chodzenie za Bellą jak pies i pilnowanie, żeby  Rosalie się na nią nie rzuciła.
            Brunet puścił blondynkę i popchnął ją na Emmetta, który ją złapał i przytulił delikatnie.
-W porządku Ness ? – zapytał Christopher na odchodne Nessi, która tylko pokiwała głową twierdząco. Spojrzał na Ginny, która odebrała to jako „ widzimy się w domu” i wyszedł. Pobiegł czym prędzej bocznymi drogami do domu, na jego ukochany mecz.

***

            Słońce leniwie wstawało znad horyzontu i usiłowało przedostać się swoimi promieniami przez gęste, wysokie drzewa, do okien montrealskiego  zamku, nazywanego Nowym Łabędziem.
            W końcu jednak pojedynczym promieniom ,udało się przedostać przez okna ,różnych rozmiarów, w zależności od części zamku, czy mieszkańca danego pokoju.
            Jednak jednemu wampirowi o ni brązowych, ni blond, czy rudych włosach pogrążony w własnych myślach nie spodobało się rozświetlenie pokoju. Wstał i z rozmachem pozasuwał ciemnie i grube zasłony, tak, że pokój wrócił do egipskich ciemności, sprzed kilku minut. Usiadł na krześle, starając się nie zniszczyć kolejnego w tym dniu. Wcześniej w przypływie nierozładowanej energii, rozwalił wszystkie poduszki w pokoju oraz dwa krzesła.  
            Sięgnął po komórkę, wstukał znany już na pamięć numer i palec zawisł mu w powietrzu nad przyciskiem z zieloną słuchawką. Jeszcze raz przez głowę przebiegły mu wszystkie wspomnienia, które były związane z klanem. Przypomniał sobie wzrok przepełniony serdecznością, ciepłem, czy braterską miłością Ginny. Wiedział , że w tej chwili ona może właśnie może wiedzieć jak postąpi, albo i nie…
            Zamachnął się i rzucił komórkę w kąt pokoju, która jakimś cudem zatrzymała się na oparciu fotela i nie zamieniła się w pył pod wpływem dużej siły.
            Wampir przeczesał dłonią włosy i pogrążył się głęboko w myślach.
Wiedział, że jeśli zadzwoni, powie to co udało się mu dowiedzieć, a to w wcale nie było proste zadanie... W końcu każdy ma jakieś tajemnice, małe czy duże. Problem rodzi się kiedy z małych nagle robią się duże i jak są najbardziej skrywanymi rzeczami na świecie, przez daną osobę. Szukał tego od wielu lat, ślamazarnie bo ślamazarnie, ale po co miał przyspieszać tempo, kiedy będąc w pokoju brunetki znał lepiej zawartość szaf, szafeczek czy pudełek lepiej od niej ? Znał na pamięć każdy jej sms, e-maili czy nawet list.
            Nic nie znalazł, nic, do wczorajszej godziny dwudziestej pierwszej…
            Przypadkowo Dellia zostawiła na stole, ostatni list od Isabell.  Nigdy nie rozumiał, czemu komunikują się w ten sposób. 
            Uprzednio sprawdzając czy nikogo nie ma w pobliżu, przeczytał list i mimowolnie uśmiech zagościł na jego twarzy. Znalazł to co chciał. Jego cierpliwość została wynagrodzona. Cztery zdania :
            ”Nessi zamieszkała z ojcem – Edwardem,”
             „Nie wiem co takiego jest w Edwardzie,  w zasadzie w całych Cullenach, że tak ich kocham” […] „ Tak wiem przeszłość się powtarza” …
            „A żebyś wiedziała, są ważni jak cholera”….
             Wnioskując z tego, uznała, że Cullenowie są jedyną rzeczą , nie, możliwością ,wpłynięcia na decyzję Isabelli…  W końcu posiadł tą wiedzę, na którą tyle czekał i pracował….
             Zamknął oczy i próbował zdecydować co ma teraz zrobić.
            Jeśli wykona ten telefon, wszystko powie, zdradzi ją, klan, wszystkich którzy mu ufali i go kochali… ale on od początku źle się tu czuł, czasami brakowało mu powietrza, nie tego, którego potrzebuje do oddychania lecz tego powietrza, dzięki któremu poczułby, że żyje, w jakimś sensie tego słowa.
            Ale jeśli zadzwoni czeka go władza, nie ograniczona, będzie mógł robić co zechce, NIKT mu nic nie będzie mówił, nikt go nie będzie powstrzymywał…
            Ale… Ona, moja ukochana – jęknął w myślach, przypominając sobie jej długie, falowane włosy i jej ciepły uśmiech.
-Nie ! – krzyknął – Będę mógł mieć wiele kobiet….
            „Nie ma dobra i zła, jest tylko władza i potęga”- przypomniał sobie słowa Marcusa , zachęcającego go wiele lat temu do znalezienia słabego punktu Isabell.
-Władza i potęgą – powtórzył na głos stanowczym tonem. Rozejrzał się po pokoju i znalazł wzrokiem telefon, bez wahania wstał wziął go do ręki i wstukał numer Marcusa. Czym prędzej, żeby się nie rozmyślić nacisnął zieloną słuchawkę. Usiadł wygodnie na fotelu, położył nogę na nogę i z telefonem przy uchu czekał aż odbierze.
            Nie mięło dwadzieścia sekund i odebrał.
-Tak ? – zapytał zimny i lekko zachrypnięty głos. Obydwoje wiedzieli z kim rozmawiają, zbyt dobrze znali swoje głosy.
-To ja – powiedział pewnie Dowson.  – Mam to co chciałeś – stwierdził oschle.
-Doprawdy ? – zapytał nie dowierzający tenor.
-Tak – stwierdził – Rozumiem, że nasza umowa jest nadal aktualna ? – upewnił się bezuczuciowo Dowson.
-Sądzisz, że po stu dwudziestu latach jest nadal aktualna ? – odpowiedział rozmówca pytaniem na pytanie.
-Stu dwudziestu dwóch – poprawił go z przekąsem.
-Oczywiście, że jest – oświadczył stanowczo – A teraz wyjaw mi jej sekret –ponaglał go.
-Więc, czeka na mnie twój tron, twoja wieża, ogólnie wszystko co twoje ?
-Tak. Będziesz miał władzę i wszystko co zechcesz , tylko powiedz mi to. Teraz !– rozkazał.  Wiadomość o tym, że jest o krok od zemszczenia się  za swoje tragiczne życie, napajała go ogromną energią i niecierpliwością. Chciał już, już to wiedzieć. Starał się hamować swoje uczucia, ale właśnie dał im upust.
Dowson wziął  głęboki oddech i zaczął przechodzić do sedna tej rozmowy.
-Oj Marcus, Marcus… Jeśli chcesz się do niej dostać, złap Cullenów – powiedział wyluzowanym tonem i tak jakby to było najoczywistszą rzecz na świecie.
-Cullenów ?– powtórzył zdziwiony Markus.
-Tak, tak rodzina Carlisle’a. Isabell spotkała ich jeszcze jako człowiek i była z Edwardem, więc to oznacza, że złamali wasze prawo…
-I co się stało później ? – zaciekawił się.
-Opuścił ją, złamawszy jej serce – zaśmiał się gorzko.  – Tylko pamiętaj, obiecałeś nie zabić Isabell. Pamiętaj ! – krzyknął przypominając mu.
-Ależ oczywiście – żachnął się.
             Jednak wampir noszący bransoletę z herbem Dowsonów wiedział, że to  puste słowa.
-Zostań jeszcze w Montrealu, zadzwonię do ciebie jak załatwię tę sprawę i będziesz mógł zasiąść na tronie w Volterze. – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.  – Ale tak czy siak możesz się pakować – stwierdził uradowany Volturi po czym się rozłączył.
            Czerwonooki wampir, który nigdy nie trzymał się zasady wegetarianizmu narzucanej przez rodzinę, wybuchł niepohamowanym śmiechem. Po paru minutach przestał się śmiać i powiedział na głos szyderczym tonem:
-No to teraz zobaczymy jak efektywny jest twój immunitet nietykalności Isabello Marie Nadio Swan Dowson.
             Zaśmiał się po raz kolejny i zabrał się za pakowanie walizek, gdyż na niego czekało już nazwisko Volturi….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz