poniedziałek, 15 października 2012

XVI. Czekałam, aż o to zapytasz



           
                Dokładnie za dwie godziny wylatuje samolot do Paryża. W który wsiądą: Ginny, Luis, Chris i Nessi. Z początku miałam z nimi nie jechać, ale z uwagi na Cullenów zmieniłam zdanie. Jednak po pobycie w Montrealu znowu zmieniłam opinię i nie jadę. No,co? Przecież kobieta zmienną jest…
            Zawsze wiedziałam, że matka to najlepsza osoba na świece. Zna cie na wylot i wie wszystko. I znowu potwierdza się moja teza. Melanie jest najlepszą mamą na świecie. Wyczuła, że mnie coś trapi i ściągnęła do domu. Nie mając wyjścia powiedziałam jej wszystko łącznie z historią sprzed przemiany gdyż jej nie znała. Dzięki niej zrozumiałam wiele. Ciągle wie jak do mnie dotrzeć. Powiedziała mi:
            „ Bez przeszłości nie ma przyszłości”
            Na początku nie zrozumiałam, ale teraz wiem, co chciała mi przekazać. Nie ucieknę. Nie ma najmniejszych szans. A od rozmowy jeszcze nikt nie umarł. Haha chyba, że ja będę pierwsza.
- To my jedziemy – powiedziała rozbawionym tonem, Ginny przekraczając próg salonu, w którym obecnie się znajdowałam. Postanowiłam udawać, że czytam książkę i nie słuchać jej znowu długiego wywodu, co to ja mogę robić przez cały tydzień. Najnormalniej na świecie, pierwszy raz w życiu działa mi na nerwy. Aaaa moja najukochańsza siostra i przyjaciółka działam mi na nerwy. Oj nie dobrze. A zresztą wszystko działa mi na nerwy… przynajmniej w ostatnim czasie.
- Bella nie udawaj,że czytasz książkę wiem, że myślisz   – stwierdzała i usiadała na wprost mnie
            Czy ona zawsze o wszystkim wie? Odłożyłam książkę i spojrzałam na nią. O ile ją znam nie jest zachwycona perspektywą zostawienia mnie samą w domu.
- Ginny? Musimy porozmawiać – powiedziałam patrząc jej w oczy. Dawno miałam jej to powiedzieć, ale po prostu zapomniałam.
- Słucham –przyjrzała się mi uważnie i pewnie prześwietliła przyszłość. Ale niestety jak zwykle nic nie wiedziała. Tarcza.
- Myślę, że powinnaś przeprowadzić się do Cullenów. Dawno zwolniłam cię z przysięgi i jesteś ich córką. A z resztą długo ze mną wytrzymałaś. Alice cię potrzebuje. Tęsknisz– wypowiedziałam wszystko na jednym wdechu patrząc w podłogę. Nigdy nie lubiłam z nią rozmawiać o Cullenach.
- Bella –przerwała mi - Nie żałuję niczego. Nie żałuję, że zostałam. Dzięki tobie mam najważniejszą osobą w swoim życiu. Luisa. I nie mogłabym zostawić ciebie, Nessi, wszystkich. Zawsze będę z tobą. Zrozum mój dom jest w Montrealu lub przy tobie.
            Powiedziała to wszystko tak szczerze i prawe było czuć w jej głosie. est uparta. Z resztą to rodzinne, Alice taka sama.
- Skoro nie chcesz się przeprowadzić, no to powiedz im, że mogą tu wpadać jak często chcą - powiedziałam z wielkim trudem ale mm nadzieje, że Ginny tego nie wyczuła.
- A przeszłość? – Zapytała mrużąc oczy
-  Zrozumiałam w końcu, że przed nimi nie ucieknę Nie ma szans.  Jak mnie zmuszą to opowiem im historię, ale Nessi będzie tylko moją siostrą.
- Oni się kiedyś domyślą – szepnęła zamyślona.
- Wiem, że nie da się tego ukryć.
- Nie chcesz mu powiedzieć?
- Nie. Po co mu to. Istnienie Nessi jest tak nie możliwe, że może nie uwierzyć
- Bella.. – zaczęła jednak w słowo wszedł jej Luis krzycząc z holu
- Kochane samolot!
            No może dobrze się stało, że nam przerwał. Znowu by mnie przekonywała do zmiany zdania.
- Do zobaczenia w przyszłym tygodniu – powiedziałam do wszystkich, po czym ich ucałowałam i przytuliłam. Luisowi tylko szepnęłam na ucho: „ Przetrwasz”…, Ale szczerze to nie byłam tego pewna.
- A Nessi bądź grzeczna – krzyknęłam do niej, gdy wsiadała do samochodu
- Mamoooo –jęknęła przewracając oczami -  Czy ja kiedykolwiek nie słucham Ginny?
- No nie - przyznałam
Westchnęła jeszcze na tyle głośno, żebym to usłyszała i wsiadła do samochodu. Pomachałam wszystkim,po czym odjechali.
            No to jestem sama w ogromnym domu. Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do środka.  Wchodząc do salonu na moją twarz uderzył długi promień słoneczny. Momentalnie moja skóra zaiskrzyła się. Podeszłam do okna i zasłoniłam je zasłoną. Jeszcze by ktoś zobaczył.  Usiadłam na sofie i wyciągnęłam książkę, którą zaczęłam czytać rano. Jednak nie było mi dane zacząć ją czytać, zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdziwiłam się. Nikogo się nie spodziewałam. A na dodatek o tej porze
- Kto i co może ode mnie chcieć o godzinie 10 w niedzielny poranek?  - zapytałam na głos.
Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Moim oczom ukazał się Jasper. Że co proszę?
- Jasper? –wydusiłam w końcu
 - Wpuścisz mnie ? – zapytał normalnym tonem
- Jasne wejdź
            Przepuściłam gościa w drzwiach i zaprosiłam o salonu . Trzeba zachowywać, choć resztki kultury. Jasper usiadł w fotelu i wskazał mi drugi. Usiadłam na nim i czekałam.Nie miałam zamiaru się odzywać.
- Pojedz ze mną do domu – poprosił patrząc mi w oczy
            Ktoś tu nie był na polowaniu. Haha. Mogłam się domyślić, że o to chodzi. A swoją drogą to, czemu nie przyjechał wcześniej ?
- Jeśli tylko po to przyszedłeś to możesz wyjść. Nie widzę sensu po co miałabym jechać – powiedziałam surowym tonem
- Bella proszę
- Co ty ode mnie chcesz ?– spróbuję inaczej – I nie Bella tylko Isabella
- Chcę, żebyś pojechała ze mną do mnie.
            Prychnęłam. Chciałam go zapytać, po co ale zmieniłam zdanie.
- Nie ruszę się stąd dopóki ze mną nie pojedziesz
- Tracisz czas
- Mamy cała wieczność
            Chryste Nie chcę nigdzie jechać! Chcę, żeby zostawili mnie w spokoju! By przestali mnie zmuszać do idiotycznych rozmów! By przestali żądać ode mnie czegokolwiek! A najlepiej żeby wszyscy poszli do diabła!
            Wstałam z fotela i wyszłam na taras przez drzwi w salonie .Oczywiście, ten musiał iść za mną.
- Ładnie tu macie – rozmarzył się opierając o balustradę
- Wiem spokój i cisza
- Bello ty chcesz żeby po ciebie Rosalie przyjechała
            Prychnęłam po raz kolejny. On zdecydowanie chce zepsuć mi humor. I jeszcze wyskakuje z Rose pożal się boże....
- Rose.Jasper o na mnie nie cierpi z resztą z wzajemności. Tak szczerze to myślałam,że w tej postaci nie będzie miała do mnie urazy, ale jednak się pomyliłam - powiedziałam patrząc zmyślonymi oczami w dal.
- Swoją drogą. To nieźle dałaś jej popalić. Siedział cicho przez 3 godziny - uśmiechnął się
Zaśmiałam się cicho. A może to by tak po wkurzać Rosalie. Kiedy ja się taka wredna zrobiłam ? A to zasłucha Volturi. No i przy okazji powinnam pogadać z Lilly. Była ostatnia osobą, z którą nie miałam wyjaśnionych spraw. Załatwić sprawę z dziewczyną, wyjaśnić to, co mogę, zapewnić, że nie stała jej się żadna krzywda, może nawet i przeprosić i szybko się zmyć. Dobry plan.
            Co mi to szkodzi?Przed czym ja tak w sumie uciekam?
            Co mogłam stracić?
            Spokój …
            Powoli się odwróciłam w jego stronę. Patrzył na mnie swoim czarnymi tęczówkami.
- Dobra
            Od razu się uśmiechnął
- Mam samochód. Chodź
            A nie szybciej byłoby na nogach? No dobra.
            Tak naprawdę tęskniłam za Alice. Za jej energicznością, gadatliwością, pogodą ducha. Była wtedy moją najlepszą przyjaciółką, trochę jakby siostrą. Liczyłam się z myślą, że w pewnym momencie naprawdę nią zostanę. Ale jednak …
            Naprawdę w mgnieniu oka znaleźliśmy się przed ich domem. Był jasny i ukryty w zaroślach. Ciekawe,co stwierdziła Nessi będąc tutaj?
            Weszliśmy po schodach i Jasper otworzył drzwi wpuszczając mnie do środka. Przeszliśmy do salonu tam na fotelu siedziała Esme. Gdy nas zauważyła od razu się uśmiechnęła mówiąc:
- Bella –podeszła i mnie przytuliła. Odwzajemniłam zakłopotana.
            Tak szczerze to nie liczyłam, że będą się do mnie zwracać Isabella, ale mogliby…
            Wtem do pokoju wpadła Alice. Jak zwykle w swoim stylu, z hałasem, szybko, radośnie.. Podskoczyła w miejscu parę razy, wydawała się mieć taką szczęśliwą minę, jakbym sprawiła jej największą niespodziankę na świecie. Esme od razu mnie puściła.
- Och, to ty ! Tak się cieszę! Tak tęskniłam! Nie mogłam się doczekać…
            A może by tak wolniej? Jednak mi głos stanął w gardle.
            Zaśmiała się radośnie i podbiegła do mnie, obięła mnie mocno. Trzymała mnie i nie puszczała, zaraz też pocałowała w policzek. Obejmowałam ją tylko lekko. Jak tylko mnie zostawiła, odsunęłam się o krok do tyłu.  Od razu przez moja głowę przeleciał tysiące wspomnień z nią w roli głównej. Byłam z nią szczęśliwa. Lubiłam jej towarzystwo.
 Kątem oka dostrzegłam Carlislea i Lilian, po mojej prawej był Emmett. Wszyscy uśmiechali się szeroko, tak radośnie. Edward stał w drzwiach od jakiegoś pokoju, dokładnie na wprost mnie. Brakowało mi jednej osoby, ale byłam wdzięczna, że jej nie ma. Któż by wiedział, co bym zrobiła. Po przemianie w wampira stała się bardzo agresywna, ale tylko wtedy jak mnie ktoś wkurzył. A na dodatek nie maiłby mnie, kto uspokoić.
            Wydawało mi się, że Edward się cieszy na mój widok. Uśmiechał się. Dziwne. Chociaż w sumie nie jest powiedziane jak ma się zachowywać eks chłopak, kiedy dziewczyna przychodzi do jego domu.
- Tak w zasadzie to chciałam porozmawiać z Lilly – trzeba przejść do rzeczy
- Dlaczego ze mną – odpowiedziała z kąta
 - Jeśli się mnie boisz to może być przy tej rozmowie Carlisle a jak nie to same
            Popatrzyła się na mnie dziwnym wzrokiem po czym dodałam:
- Niektórzy się mnie boją
Najwyraźniej była w ciężkim szoku. Dziwne. Nie powinna się tego spodziewać? Z nikim innym nie miałam niedokończonych i niewyjaśnionych spraw.Jeśli mnie rozpoznała…
- Skoro Bella chce z tobą to idź – wtrącił się Carlisle
***
            Weszliśmy do biblioteki. Pokój był jak zwykle biały, jasny. Podeszłam do okna i oprałam się plecami o parapet. Patrząc na nią zapytałam:
- Pamiętasz jak poszłaś na polowanie do lasu w Montrealu?
- Tak- opowiedziała zdziwiona moim pytaniem
- Chciałam abyś wiedziała, że stan, w jaki cię wprowadziłam nie wyrządził ci żadnej krzywdy. Co pewnie już zauważyłaś?  Podczas tego stanu nic ci się nie stało, nikt się do ciebie nie zbliżył. Siedziałaś w lesie,na pieńku.   
 - Ty to zrobiłaś? – zapytała z olbrzymim szokiem wymalowanym na jej twarzy
- Jak mówił Morgan byłaś na naszym terenie … i – zawahałam się - Przepraszam
- E tam nie ma, za co– zmiesza się, na pewno nie tego oczekiwała
            Odwróciłam się w stronę okna 
- Nessi mi wspominał że się zaprzyjaźniłyście – powiedziałam
- A tak
- Sądziłam, że cię weźmie do Paryża
- Proponowałam mi,ale tak wyszło
- Carlisle i Esme na pewno by się zgodzili
- Nie utrzymuje kontaktów z kimś innym poza rodziną – powiedziała stanowczym tonem
            Tak tak pomysły rodziny Cullen
- Jakbyś chciał pojechać kiedyś to mogę przekonać Carlislea i Esme
- Dzięki
            Szybko przeszłam obok niej. I wyszłam z pokoju. Zamieszałam już opuścić ten dom, bo załatwiłam sprawę. Skierowałam się do wyjścia jednak ktoś mnie powstrzymał złapał i krzyknął
- Jak możesz nam to zrobić?!
            Alice
- Zrobić, co? –zapytałam zdziwiona
- Zniknąć! Ty odchodzisz i już nie wrócisz, wiem to.
- Nie wiesz, twoja zdolność postrzegania mnie…
- Nie widzę twojej przyszłości, ale nie potrzebuję mojego talentu by to wiedzieć! Ale może to i lepiej, że się już nie zobaczymy. Nie jesteś już tą osobą, którą kochaliśmy i znaliśmy.  Dałaś wybitny przykład ostatnio. Teraz chronisz tych złych!
            Podziałało to na mnie jak zimny prysznic. „Tych złych”? Kto w tej historii wyrządził najwięcej krzywd?! No chyba nie ja …
- Mam tego już dość, po dziurki w nosie. Wy nie wiecie niczego. Niczego! Nie było was ze mną przez ponad sto lat. Nie wiecie, co się wtedy działo, jakich wyborów musiałam dokonywać, także przez was. Żadne z was niema prawda do wypowiadania się na ten temat! Do osądzania mnie na podstawie jakiś plotek! Żadne!
Wydawała się być przerażona. Wyraźnie nie spodziewała się takiej reakcji. Od razu zrobiło mi się lepiej. Westchnąwszy głośno powiedziałam spokojniej:
- Rozumiem szok, jaki jest dla was to, że jestem wampirem. Że jestem w jakimś sensie osobą publiczną i słyszeliście na mój temat plotki, pogłoski i takie tam. Ale nie macie prawa niczego mówić na tematy wam nieznane.
- Przepraszam.
            Kiwnęłam głową.
            Nie gniewałam się już na nią, wcale. Ochłonęłam już zupełnie.
- Jak to się stało? Bello? Że jesteś wampirem? – Jej głos był bardzo cichy, jednak do moich uszu dobiegł
- To długa historia
- Proszę
            A co mi szkodzi?

            Jej pokój był biały, jak wszystko w tym miejscu. W wazonach były poukładane kwiaty. Większości tulipany i żonkile. Przecież wiosna w pełni jest widoczna nie tylko w pokoju Alice.  
- Kto cię zaatakował? – zapytała siadając na łóżku.
- Nikt mnie nie zaatakował – szybko zaprzeczyłam i usiadłam przy niej
            Wciąż nie miałam pojęcia jak przeprowadzić tą rozmowę. Zazwyczaj nie miałam z tym problemu, mówiłam to, co chciałam, konkretnie dążyłam do wyznaczonego celu.  Teraz mi go brakowało. Zaczęłam mówić wolno, uważnie dobierając słowa …
-Zostałam wampirem  jakieś 2 lata po tym jak odeszliście. Po prostu, nie było innego wyjścia. Umarłabym inaczej. Zaczęło się to w chwil, gdy najnormalniej poszłam na spacer. Jednak o własnych siłach z niego już nie wróciłam. Spotkałam  Laurenta. Jak się później dowiedziałam chciał mnie zabić dla Victorii….
- Boże –jęknęła na jej twarzy malowało się ogromnie przerażenie a za razem szok
- Chris go zabił. Później Ginny mnie zmieniła. Christopher bardzo chciał…. z resztą dużo wcześniej, ale niestety nie zrobił tego… Któż to wie jakby to się potoczyło jakby zmienił mnie szybciej…
            Wiedziałam, że za drzwiami wszyscy siedzą i podsłuchują. Wywnioskowałabym to bez mojego daru, wystarczyłby tylko mój słuch. Ale mi to nie przeszkadzało. Też powinni posłuchać, dowiedzieć się wszystkiego. Byłam im to winna. Chociaż tyle. 
- Liczyłam się z tym, że trafię na jakiegoś wampira. Po prostu to wiedziałam. Nie będę ci tu opowiadać o Christopherze. O jego cechach, jaki jest itp. A nawet jak się poznaliśmy . Po prostu to nie jest ważne. On nawet w jednym procencie nie przypomina was. On nie boi się jakichkolwiek konsekwencji swoich czynów, nie stara się ukrywać niczego. Dochodzi to często do tego, że w ogóle się nie boi Volturi… Dla niego nie ma praw, zasad czy czegoś. Jak coś chce to nie prosi tylko bierze….
            Zaśmiałam się w duchu z jego poglądów na życie. Zawsze był oryginalny. Usłyszałam lekki szelest. W tym pokoju i poza nim. Wiedziałam, że dla nich Christopher jest czarnym charakterem, może nawet mordercą. Większość osób tak myślała, co w sumie, było prawdą. Jakby się uprzeć mi taką samą etykietkę można by było przykleić.  
- Nigdy nie zabiłam człowieka. Przy Ginny inaczej się nie dało. Miałem motywacje do wyrobienia sobie dobrej samokontroli. Uprzedzę twoje pytanie nie ważne, jaką...
Nessi. Do czego miałam teraz przejść? Przecież nie będę jej opowiadać jak siłowałam się z sobą żeby nie zabić własnej córki!
- Po około dwudziestu latach spotkałam w okolicach Paryża pewnego wampira, Morgana. Byłam akurat sama, udało mi się zwiać z jakiegoś balu czy coś. Ja nie lubiłam rzeczy tego typu, sama wiesz. Zawsze się od nich wymigiwałam i w tym czasie sama próbowałam organizować sobie zajęcia. Zwróciłam na niego uwagę, bo widać było, że nie był żadnym normandem, czy włóczęgą. Wyglądał bardziej jak arystokracja, wyższa klasa. Bardzo głośno się śmiał.  Sprawiał wrażenie otwartego, miłego. Więc kiedy w końcu postanowiliśmy ze sobą porozmawiać, nie robiłam żadnych problemów. Nie uciekałam, postarałam się za to nie robić z siebie idiotki. Nasza… rozmowa trochę trwała. Parę dni. Plus minus, nie zwracałam na to uwagi. I tak jakoś wyszło, że razem z resztą wylądowałam w Montrealu. Pewnie domyśliłaś się w szkole jak tylko usłyszałaś Isabella Dowson i przyznaj się nieźle się przestraszyłaś – zasiałam się cicho
- Tak domyśliłam. Faktycznie przestraszyłam się
- Każdy tak reaguje. Spokojnie. Ale co o nas wiesz?
- Same złe rzeczy – na mojej twarzy mimowolnie zakwitł uśmiech
            Uwielbiłam wyprowadzać osoby z błędnych pogłosek o klanie.
- Volturi nas tak przedstawili a nas nie obchodzą plotki, dlatego ich nie zdementowaliśmy to prawda jesteśmy lepsi od nich.Nie chcemy rządzić. Mamy kogoś u nich i to wystarcza. Jesteśmy lepsi głownie z powodu naszych darów a zarazem naszych kilku zasad, których bardzo przestrzegamy. Jak dbamy tylko o siebie i swoich członków. My nie prowadzimy żadnych krucjat, nie jesteśmy mordercami do wynajęcia. Rzadko kogokolwiek zabijamy, mimo tych wszystkich plotek, które znacie, robimy to tylko, kiedy ktoś… wyrządzi nam jakąś krzywdę. Po prostu bronimy siebie w bardziej aktywny sposób niż wieczna ucieczka. Mamy tę siłę. I nigdy nie jesteś sam.
Zamilkłam gwałtownie wstała i podeszłam do okna. Patrząc w dal kontynuowałam:
- Nie mogę ci powiedzieć o naszych darach. Takie zasady, ale jak zadasz odpowiednie  pytanie to na nie odpowiem.
            Oczekiwałam jakieś chwili ciszy. Jednak od razu zapytała:
-Dlaczego nie zobaczyłam, że przechodzą?
- Przez Jacka zablokował twój dar.
- Na początku były małe spięcia w szczególności między Ginny a Doris. Jej akurat nie poznałaś. Po prosu Ginny zajęła jej miejsce w klanie. Ale z czasem wszytko było dobrze. Chcąc nie chcąc zostałam liczącym się członkiem klanu. Nie bagatelną rolę w tym odgrywały moje zdolności, od których wkrótce uzależnili się wszyscy.Było to takie wygodne.
-Wygodne? W jaki sposób?  Zamykając kogoś we własnej głowie?
            W sumienie powinnam jej tego mówić. Nikt nie powinien znać tak dokładnie mojego daru.  Ale z drugiej strony… to była Alice.
- Nie tylko. To, co zrobiłam Lilian rzadko to robię. Z reguły inaczej rozgrywam takie sytuacje a nie wiem o mnie podkusiło do tego pomysłu.
            Odwróciłam się i usiadłam przy niej na łóżku. Ciągnęłam ostrożnie szpilki, żeby ich nie złamać i podwinęłam nogi pod siebie, obielam rękami. Alice na ułamek sekundy przeniosła swój wzrok na moje buty.
-Zmieniłam się diametralnie. Nawet na tym przykładzie to widać
            Westchnęła głośno. Wiem, że mam racje. W żadnym procencie nie przypominałam dawnej Belli. W żadnym.
- Ale przede wszystkim moja umiejętność przydaje się w inny sposób. Mogę stworzyć  idealną barierę, która pozwala ci robić, co chcesz, mieć wolną wolę, ale jednocześnie zabezpiecza cię przed jakąkolwiek ingerencją innego umysłu. Jesteś sama w swojej głowie.
- Tak jak ty? Jeśli byś zrobiła mi coś takiego, Edward nie mógłby przeczytać moich myśli?
- Tak. Jakbym się wysiliła, co obecnie robię jak widać ni widzisz mojej przyszłość i uwierz mi na słowo Jasper nie czuje moich emocji. No trochę mi zeszło wypracować tarczę w takich formach, ale się opłacało.
            Nagle mnie przytuliła w swój sposób. Przycisnęła się do mojej szyi, czułam mocno jej dłonie, ramiona, na sobie. Prawie boleśnie. Nie mam najbledszego pojęcia, jak długo tak leżałyśmy.
- Co było dalej? – zapytała szeptem
- Nic takiego. Po prostu… egzystowałam. Och, nie myśl, że to był smutny czas, że go żałuję. Że było mi źle. Przez większość chwil byłam dosyć szczęśliwa. Przede wszystkim nie byłam sama.
- Widziałaś nas w zamku w Montrealu?
- Haha wy mnie też wdzieliście... Morgan uwielbia mnie w blond włosach. Może, dlatego że pierwszy raz ujrzał mnie właśnie w nich. Często robię sobie takie chwilowe odmiany
Była wyraźnie zażenowana.
-Wiedziałaś gdzie nas spotkasz?
            Nie lubiłam tego pytania. To, że moja siostra jest cholernie dobrym jasnowidzem i Chris widzi koniec danej sytuacji to nie znaczy, że ja wiem, co będzie. Do cholery ja to nie oni!
            Wiedziałam,   że odpowiadając na to pytanie  za pewnie sobie spokój.
- Nie.  W zamku nie miałam pojęcia, że Lilian jest od was. Natomiast Francja została ukartowana przez Christophera. W tedy nie miałam zbytniego wyboru.   
- Co to znaczy?
- Że miałam ograniczone możliwości – powiedziałam z niechęcią
            Chyba wyczuła, że nie chcę drążyć tego tematu i zmieniła go diametralnie:
- Co cię łączy z Chrisem?
            Poczułam, że napinam mięśnie. Robiłam tak odruchowo. Nie lubiłam tego pytania. Często nie wiedziałam, co powiedzieć.  Jednak wiedziałam, że kiedyś zada to pytanie.
-Trzymaliście się za ręce - przypomniała jakby z wyrzutem
            Wstałam z łóżka dość szybko i gwałtownie zamknęłam drzwi. Odchrząknęłam. Głośno, tak, aby wszyscy, absolutnie wszyscy, to słyszeli. Po czym stwierdziłam:
- Czekałam aż o to zapytasz
            Wróciłam do przedniego miejsca i spojrzałam w jej piękne złote tęczówki. Po czym powiedziałam:
- Od jakiś stu lat jesteśmy małżeństwem
            Gwałtownie Alice zmarła. Jej oczy momentalnie powiększyły się na maksymalną szerokość. Każdy tak reaguje.
- Kochasz go? Bello…. – zapytała po otrząśnięciu z amoku
            Zamarłam na kilka sekund, nienawidziłam takiego typu pytań. Słowo małżeństwo chyba wszystko wyjaśnia. A jednak nie.
- Po pierwsze Isabell - zmieniłam temat, nie miałam zamiaru odpowiadać na poprzednie pytanie.
- Przecież tak nie lubisz – zdziwiła się autentycznie
- Ale polubiłam – westchnęłam – Muszę się zbierać
- Co? Jak ?Po co? Gdzie? Dlaczego?
- Oj Alice zapomniałam zabrać telefonu a muszę zdzwonić
            Od razu mina jej zrzedła.
- Pożyczę ci mój
-Nie pamiętam numeru
            Wstałam z łóżka i powoli schodziłam do wyjścia O dziwo nikogo nie minęłam. Alice była za mną.
- Mogę cię odprowadzić? – zapytał Edward stojąc na wprost mnie
            A swoją drogą skąd się on tu wziął?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz