Naprawdę jestem, aż tak głupia?
Naprawdę nie widzę, co się dzieje wokół mnie? Naprawdę myślę tylko tej durnej
ceremonii? Jak mogłam na to nie wpaść? Przecież ta sprawa śmierdzi na kilometr…
normalnie bym to wyczuła, ale teraz najwyraźniej mam katar. No i oczywiście
zachowuje się jak nie ja…
-
Christopher – jęknęłam z ulgą, gdy znalazłam go przed drzwiami od pokoju
Morgana. Naprawdę nie miałam ochoty
szukać go po całym zamku i ogrodzie lub nie wiadomo gdzie jeszcze, bo jak się
zaszyje gdzieś to trudno go znaleźć, ze mną jest podobnie. Nawet mnie posłuchał
i popilnował Morgana, co jest dość dziwne, bo z reguły trzyma się na kilometr
od niego. Wszystko dzisiaj jest dziwne.
-
Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha albo gorzej – zaśmiał się opierając się o
ścianę.
-
Bo zobaczyłam – odparłam piskliwie.
-
Ooo zaczyna się robić ciekawie – poruszył charakterystycznie brwiami i uważnie
mi się przyglądnął.
-
Słucha, uśw… - zaczęłam z przejęciem, ale Chris luzackim tonem wszedł mi w
zdanie:
-
Ale ja cię cały czas słucham.
-
Nie przerywaj – warknęłam i kontynuowałam nie zwracając uwagi, że mi przerwał.
– Uśw…
Jednak
ten znowu mi przerwał rozglądając się wokół:
-
No ja i Morgan cię słuchamy…
-Morgan
– skrzywiłam się. Zapomniałam na śmierć, że jesteśmy pod drzwiami jego pokoju.
Ostatnią rzeczą, jaką bym chciała jest, żeby Morgan się o tym dowiedział bez
mojej stu procentowej pewności. On jest tak impulsywny. I ślepo wierzy mi, a ja
nie zawsze mam rację, wolę jak ktoś przedstawi mi swój punkt
wiedzenia.Przynajmniej w tej sprawie.
Musiałam znaleźć miejsce, w
którym będę mogła spokojnie porozmawiać z Chrisem bez zaciekawionych par oczu.
W całym zamku było tylko jedno takie miejsce, w którym ściany były wyłożone
najgrubszą płytą dźwiękochłonną.
Pociągnęłam Christophera za rękaw od marynarki na dół gdzie na samym
końcu korytarza znajdowała się ogromna biblioteka. Wciągnęłam go do środka i
zamknęłam drzwi na klucz.
Biblioteka była ogromna, miała
dwa poziomy. Regały z dokładnie niemal pedantycznie wyrzeźbionymi motywami
kwiatów, ze starannie ułożonymi, posegregowanymi książkami, były przeplatane z
białymi kolumnami z ornamentem liściastym. Regały ciągnęły się wszerz i wzdłuż.
Na samym środku znajdował się duży, cztero metrowy, z kości słoniowej posąg
bogini mądrości – Ateny. Wzdłuż podstawy
posągu ciągnęły się stoły wyłożone zabytkowymi figurkami, świeżymi kwiatami czy
bardzo, bardzo cennymi pierwszymi wydaniami danej książki, oprawione w
przeźroczystą osłonkę. Za posągiem, na wprost drzwi był biały kominek w kształcie
orła. Wokół niego poustawiane były fotele z małymi okrągłymi stolikami.
Pociągnęłam Christophera
między regały książek. Christopher oparł się oblat wystający z regału. A ja
chodziła w jedną i drugą stronę, żeby ukryć zdenerwowanie.
-
Słuchaj uświadomiłam sobie, że nie zrobiłam nic. Jeśli chodzi o Cullenów. W
Paryżu nie dałam po sobie poznać, że ich znam. Owszem we Francji było
niebezpiecznie, bo to tereny Volturi, ale w Grenoble nikogo nie było.Wiesz, że
tam się nikt nie kręci – Christopher westchnął, ale nic nie powiedział. -
Pytałam się Cullenów, ale nikomu nic nie powiedzieli. Bo komu by mieli… -
dodałam bardziej dla siebie.
-
Nie wiem ty znasz ich lepiej…, ale kiedyś coś wspominałaś, o Denali ? –zapytał
marszcząc czoło.
-
Czy ty mi musisz przerywać? – naprawdę zaczynał mnie wkurzać. - Pytałam,się
mówili, że nie…
-
Ok. Od kiedy to wszyscy mówią prawdę? – mruknął. - Dorian by się przydał.
-
Oj proszę cię! Nie mieliby, po co kłamać ! – Zbulwersowałam się. Co, jak co ale
w to im wierze, że nikomu nic nie powiedzieli.
-
Naprawdę? Jakbym ja się dowiedział, że słodka Didyme żyje ukośnik jest wampirem
to wykrzyczałbym to całemu światu. Bo stał się cud – uniósł się.
Didyme, jego narzeczona w ludzkim
życiu. Kiedy stał się wampirem ona wyszła za mąż za jego najlepszego
przyjaciela. Jednak najstraszniejsze jest to, że on ją ciągle kocha. Tak samo a
może nawet bardziej od pierwszego spotkania, właściwie tańca. Niby mówi, że nie
cierpi, ale cierpi… Chowa ten ból jak najgłębiej, ale i tak to widzę.
Zawsze
jak wymawia jej imię krzyczy i zawsze traci nad sobą panowanie.
-
Przestań on nie kłamał. –spokojnie zaprzeczyłam , nie chciałam, żeby
sprowokował mnie do kłótni.
-
Jak jeszcze ci on mówił – prychnął pogardliwie. Nienawidzi Edwarda to było
jasne nawet przed spotkaniem twarzą w twarz. Nigdy ani dobrego ani nawet
neutralnego słowa o nim nie powiedział, tylko złe. Nie dziwie się, na jego
miejscu też bym nienawidziła Edwarda, bo na swoim nie dam rady.
-
Christopher czy ty komuś ufasz ? – mruknęłam.
-
Ufam tobie.
-
Skoro mi ufasz a ja ufam Edwardowi…
Oczy Christophera zaczęły błyszczeć
od gniewu i przerwał mi pogardliwym tonem:
-
Ufasz mu …?
-
No dobra nie wiem- przyznałam. Nie wiem czy ufam Edwardowi, ba czy jestem w
stanie mu znowu zaufać. Ale tu nie chodzi o całokształt tylko o to czy
komukolwiek powiedzieli. - Ale z tym nie
kłamał.
-
Załóżmy czysto hipotetycznie, że powiedział prawdę – skapitulował.- Choć ja tam
nie wierzę, ale co z tego?
-
Chodzi mi o to, że ja też nic nie zrobiła. Christopher ja naprawdę uważałam.
-
Sugerujesz coś? – Prychnął. Bóg jeden wie, co mu po głowie chodzi. - Oprócz tego, że cały czas myślisz o nim albo
milczysz albo mówisz o Edwardzie. Zmień sobie płytę jest tylko Cullenowie,
Cullenowie… - warknął i zacisnął pięści na rogach blatu.
-
Ja ci tu próbuje powiedzieć … - zaprotestowałam. On mnie w ogóle nie zrozumiał.
-
Co ?! – krzyknął. - Że po raz setny analizujesz, czemu twój cudowny plan bycia
z dwoma facetami naraz, z tą różnicą, że u jednego w łóżku a u drugiego przy
boku jak przykładna żona nie wypalił ?! – Wrzasnął tak przeraźliwie, że aż
poczułam ukłucie w uchu.
Bez wahania, działając pod wpływem
impulsu strzeliłam mu prosto w twarz. Dość mocno, bo aż złapał się za policzek.
-
Przepraszam – jęknęłam, gdy doszło do mnie, co zrobiłam. Nigdy nie używałam
przemocy, są inne wyjścia. Nawet nie wiem, czemu mnie aż tak poniosło. Owszem
nie miał racji. Przecież ja nie analizuje, czemu się nie udało, ja w ogóle nie
miałam takiego planu! Ja po prostu staram się dowiedzieć, dlaczego stało się
to, co się stało.
-
Nie musisz przepraszać. Należało mi się.- odparł spokojnie.- To, co chciałaś
powiedzieć?
-
Że nic nie zrobiłam... Że nie dawałam po sobie poznać, że znam Cullenów w innym
stopniu niż przelotna znajomość. A co za tym idzie Marcus nie miał powodu, żeby
porwać Cullenów. Ba Carlisle jest przyjacielem Aro i na pewno bez dowodów by
ich nie porwał. Od kogoś się Marcus dowiedział, że mnie to obejdzie.
-
Nie wierzę. Do tej afery sprzed dwóch tygodni prawie nikt nie wiedział o
Cullenach. No oprócz mnie, Ginny, Luisa, Nessi, Deli i Melanie. Faktycznie
dużo. I to na pewno polecieli od razu do Marcusa – powiedział ironicznie.
-
No właśnie ich wykluczam – przyznałam szczerze.
-
Więc skoro nie dostał od nich cynku to od hmmm… - ciągnął mnie za język.
-
Spójrz na to z innej strony - poprosiłam. - Mnie się zawsze coś przytrafia.
Licząc od mojego wampirzego życia: najpierw nie dało się wytrzymać w Bayview,
bo ciągle ktoś nas obserwował…
-
Wydawało ci się, ale ulegliśmy ci … jak zawsze jak na coś uprzesz –znowu mi
przerywa. Zaraz się wkurzę.
-
Nie wydawało – zaprotestowałam. Tak było. - Następnie jakimś cudem przybywało
wampirów w Chorwacji. Nótt Phantomsów zmniejszyła się liczba. Następnie już w
Montrealu, ktoś się kręcił wiele razy nie tylko przez nas wytropiony, ale przez
wilki też. A kto dostarcza jak wy to mówicie rozrywki w charakterze nie
zapominania sztuk walki? Cyklicznie, co paręnaście lat przeważnie trzydzieści
osób.I nigdy nie zabijecie przywódcy. Bo musicie mieć rozrywkę. A na
przyjęciach ile razy znajduje się w polu widzenia? I na pewno ona doniosła o
Cullenach do Marcusa,bo przecież wiedziała, znała mnie za człowieczego życia…
-
Isabell do jasnej ciasnej! – podniósł głos. -
Ty wszystko nazywasz jej imieniem. Firanka ci zawiała na twarz, szelest
w lesie, ślady butów, nawet, jeśli ktoś idzie w tą samą stronę, co ty nagle
mówisz, że to ona i nas śledzi.
-
To sprawka Victori jestem pewna.
Ona wiedziała o Cullenach. Przecież
właśnie przez nich mnie chce zabić, bo oni zabili Jamesa, jej partnera. Poluje
i poluje, ale męska część Dowsonów pozwala jej żyć dla rozrywki. Bo lubią sobie
pozabijać nowonarodzonych, których ona stwarza.
-
Nie, to nie ona – odparł stanowczo Christopher.
-
To jest jedyne wyjście – upierałam się. Bo naprawdę innego wyjścia nie ma.
-
Przestań. Przestań. To nie ona!
-
Bo co? – Naprawdę nie rozumiem, czemu on taki pewny jest, że to nie ona.Trzyma
ją za rękę czy co. To ona, jestem pewna. - Sypiasz z nią, że wiesz że to nie
ona?
-
Co ci do mojego łóżka… ? – uniósł się.. - Ja się do twojego nie wtrącam. Co
nagle cię to zaczęło obchodzić ? Ćwiczysz sceny zazdrości na przyszłość, wybacz
nie masz publiki!
-
Teraz to przestań ty! Skoro taki jesteś pewien, że nie ona …
-
Wystarczy! Nie możesz o niej zapomnieć. Tak, tak dowiedziała się z skądś od
kogoś, kto wie od innego, że ty i Edward się zeszliście oczywiście twój
zaborczy, zazdrosny i bydlakowaty mąż nawet nie mrugnął okiem i poleciała do
Marcusa żeby oznajmić mu … e nie mam pomysłu. Co o Nessi mu powiedziała, że Edward
jest jej ojcem? Akurat o tym nie ma pojęcia, w ogóle ona nie pojęcia, że jest
twoją córką. To się kupy nie trzyma. Co niby miała powiedzieć i dlaczego ?
Spojrzał na mnie swoim chrisowatym
wzrokiem i poszedł otworzyć zamek w drzwiach, następnie wyszedł z biblioteki.
Gdy tylko usłyszałam trzaśnięcie drzwiami pobiegłam za nim.
Nie skończyliśmy jeszcze.
Szedł wzdłuż korytarza w stronę
głównych schodów. Dogoniłam go dopiero na drugim piętrze.
-
Christopher czekaj – zawołałam za nim, nie chciałam z nim rozmawiać, kiedy
Morgan może podsłuchiwać. Jednak on się nie zatrzymał. Pchnął drzwi od swojego
salonu i wszedł. Mnie natomiast zamurowało. Nawet zastanawiałam się czy dobrze
trafiłam. Christopher to mistrz chaosu i bałaganiarstwa. Jego wszystkie
pomieszczenia wyglądają jak stajnie Augiasza.
A tu mnie zastaje idealny porządek. Czyściutki kremowy z czerwoną
obwódką dywan przeplatający się z ciemnym płytkami, na których nie było ani
śladu plam, ubrań, książek czy rozlanych litrów alkoholu. Na kremowych ścianach
wisiały prosto obrazy i brązowe kinkiety.
Na obydwóch brązowo kremowych sofach były poukładane czerwone i kremowe,
z jakimś wzorem poduszki, różnej wielkości. Z reguły poduszki leżały na
podłodze, a na sofie był taki bałagan, że nie dało się usiąść. Na jednym
kremowo brązowym fotelu położony był nieduży brązowy misiek z czerwoną
wstążeczką. Kiedyś mi mignął przed oczami. A drugi fotel był pusty. Na okrągłym brązowym stoliku była tylko jedna
książka i bukiet czerwonych róż. Na regałach ciągnących się wzdłuż ścian były
poukładane książki, płyty i komplety kieliszków każdego rodzaju. Ogromy
telewizor po bokach posiadający gigantyczne głośniki był wyłączony, co się u
Chrisa nie zdarza. On zawsze zapomina go wyłączyć. Odwróciłam głowę w stronę
gabinetu, który znajdował się parę schodków niżej i był oddzielony od salony
dużym łukiem. Również był uporządkowany. Na biurku leżał jego biały laptop i
flakon z czerwonymi kwiatami. Kominek na wprost biurka był zapalony, a na nim
poustawiane fotografie. Regały zawierające jego rzeczy, również były
podporządkowane. W pokoju unosił się przyjemny zapach kwiatów i świeżości, nie
tak jak zawsze tytoniu.
-
No widzisz, że tak jest lepiej… - uśmiechnęłam się. Chyba mi się humor od razu
poprawił.
-
Nie jest… - wykrzyknął z sypialni. Przeszłam przez cały salon i weszłam do jego
sypialni. Miałam malutką nadzieję, że tu jest bałagan, to by znaczyło ,że z nim
wszystko w porządku. Ale nie. Brązowe łóżko było idealnie zaścielone. Poduszki
poukładane. A na stolikach nocnych były lampki i małe bukieciki kwiatów. Na obydwóch fotelach nie było nic, jak i na
stoliku między nimi. Duże lustro odbijało światło z okien. A szafy się
domykały.
-
Christopher dobrze się czujesz … ? – zapytałam i zaśmiałam się cicho.
-
Przecież to nie ja! To Phoebe albo Ronnie - zbulwersował się.
No tak. Ja tutaj myślę, że
Christopher idzie w dobrą stronę. Przestanie być bałaganiarzem a to wszystko
zasługa Phoebe albo Ronnie. Morgan stwierdził, że my, jako arystokratyczna
rodzina nie możemy zajmować się porządkiem, praniem, prasowaniem i pilnowaniem
wszystkiego. Dlatego też ściągnął piątkę wampirów: Freda, Larrego, Ardell,
Ronnie i Phoebe. Cała piątka robi za naszych sługusów. Mieszkają w pałacu u
podnóża góry i głównie tym się zajmują. Przyjmują gości ,powiadamiają nas, kto
i co chce. Pilnują kamer ustawionych wszędzie, żeby nikt nieproszony się do nas
nie dostał. Zajmują się też zamkiem, piorą, sprzątają, prasują, pielęgnują
ogród. Ogólnie wszystkiego pilnują. Jedni jak Ginny w ogóle z ich pomocy nie
korzystają, a jedni jak Nicolas nawet wysyłają ich po pożywienie. Ja parę razy
ich widziałam. Ale chyba trzeba zaglądnąć do swojego pokoju. Ciekawe co zrobiły
z nim.
Christopher podszedł do
swoich szaf i wszystkie otworzył, zaczął wyrzucać ubrania, głównie garnitury,
idealnie wyprasowane, bez jakiekolwiek zagięcia i rzucał je na łóżko.
No i po porządku.
- Christopher, ale ja nie rozumiem, czemu
twierdzisz, że to nie Victoria ? – zapytała cicho. Nie chciałam żeby ktoś
słyszał. - To się układa w idealną całość: Ona jedyna wiedziała o mnie i
Edwardzie. I mnie nienawidzi i chce zabić, bo uważa to za sprawiedliwe no i
zorientowała się, że to nie możliwe i postanowiła mnie zranić, a że znalazł
podobnego wyznawcę w osobie Marcusa, to połączyli siły i stąd to całe porwanie…
-
Opierasz swoją teorię na tym, że ona cię nienawidzi? – Westchnął przeglądając
krawaty. - Wiele osób cię nienawidzi… ona nie jest jedyna. Z resztą, jaką
pewność by miała, że Volturi jej nie zabiją ? Mają na to ochotę za tych
wszystkich nowonarodzonych. A nie zrobią tego, bo ona jest tu w Ameryce a nie w
Europie. Zinterpretowaliby to jak atak…
-
Skoro wszystko tak negujesz to mnie oświeć, jaka była przyczyna ? – Warknęłam.
-
Opierasz teorię na nienawiści i wychodzisz z błędnego założenia. Nikt nie
wiedział o Cullenach a ci, którzy wiedzieli nie chcieli cię skrzywdzić. Po
prostu niechcący wpadłaś.
-
Wpadłam to ja w ciąże – fuknęłam.
Christopher się zaśmiał. Ja też się
lekko uśmiechnęłam. Nie żebym żałowała ale faktycznie wpadłam. Ale nagle Chris
spoważniał.
-
Nie powiesz mi, że zawsze uważałaś. A ta pożali się boże romantyczna chwila nad
rzeką we Francji gdzie po ciebie poszedłem, bo Morgan cię potrzebował ?-
prychnął i żywo gestykulował . - Nie wmówisz mi, że uważałaś.
-
Uważałam.
Christopher tylko pokręcił głową i
wywrócił oczami idąc do szafki z butami.
-
Przestań mi wmawiać czegoś, czego nie zrobiłam. Nikogo tam nie było.Uważałam –
zaprotestowałam.
-
Musiałaś coś zrobić nie ma innego wyjścia.
-
Powiedziałam, że nic nie zrobiłam – zaczął mnie już wkurzać. - Przecież mi
wierzysz – przypomniałam mu jego słowa sprzed piętnastu minut.
-
Wybacz Isabell, ale nie ma innej opcji niż to, że nie uważałaś.
-
Przecież mi ufasz- jęknęłam znudzona.
Chris westchnął i spojrzał na
mnie uważnie. Wyczytał w moich oczach, że nie odpuszczę i zapytał zmęczonym
tonem:
-
Przyjmując czysto hipotetycznie, że to nie ty, to, to by oznaczało, że ktoś z
nas, co jest, co najmniej nieprawdopodobne i niedorzeczne…
-
No i zostaje Victoria – przypomniałam mu.
-
Przestań! – warknął. Co on do licha tak broni tej rudej? Zaraz się wścieknę.
Podszedł do jednej z szaf i wyciągnął dużą, pojemną walizkę.
-
Co ty robisz? – zapytałam przestraszona. Co on robi? Ja nigdzie nie jadę, muszę
tu zostać. A tutaj teraz jest tornado. Nie mogę teraz nigdzie wyjechać. Co on
kombinuje.
-
Pakuje się jak widać na załączonym obrazku – fuknął.
-
Ale gdzie jedziemy i po co?
-
Sprostowanie: jadę sam.
-
Jak to? Gdzie, po co?- skrzywiłam się.
-
To nie twój interes Isabell gdzie jadę – odszczekał mi.
-
Słucham ?! – pisnęłam wściekle. Co to miało znaczyć? Nie mój interes,
oczywiście,że mój! Niech sobie on nie myśli, że mnie tu zostawi samą. Samiutką
z tyloma problemami. Niech nawet się nie śmie mnie zostawić samą. Chris wepchał
ciuchy z łóżka do walizki i wszedł do łazienki z torbą. Za pomocą jednego ruchu
ręką ściągnął z blatu łazienki stos kosmetyków.
-
Gdzie ty się wybierasz? Myślisz, że mnie zostawisz samą z huraganem, co
najmniej Katherine?
-
Ja najwyżej widzę mały wiaterek …
Wrócił się do salonu, ja
poszłam za nim. Porwał laptopa z biurka w gabinecie, i Phonea zabrał z salonu
razem z paroma innymi gadżetami i wepchał je do podręcznej torby.
-
Powiesz mi gdzie się wybierasz – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-
Powiem ci, że jesteś idiotką szukając winnych w około, a nie wierząc w
najbliższych. Wierzysz jemu, który cię zostawił, bo nagle doznał objawienia o
twojej duszy, czy tam swojej, nie wiem. Cierpiałaś, później jakby było mało
zrobił ci dziecko, co równa się dwa razy większym cierpieniem. Następnie pomimo
tego, że go nie było w twoim życiu, cierpiałaś. Wszystkie twoje problemy są
przez niego i to przez niego rwiesz sobie włosy, ryczysz i się martwisz. A nie
wierzysz w najbliższych, którzy stali a tobą murem i zawsze cię wspierali.
Morgan nie miał obowiązku się postawić Volturi, w ogóle nie żebym zaczął za nim
przepadać,ale popatrz jak wiele poświęcił… nie on jeden Aurora niby chciała
zamieszkać w Volterze, ale wiesz, że ona nigdy się nie przyzna, że czegoś nie
chce,podporządkowuje się woli, tak została wychowana. Jonathan sądzisz, że lubi
być w pałacu, który ocieka krwią, śmiercią, przerażeniem i wrogością. Mam
ci przypomnieć ilu niewinnych stworzeń ucierpiało, nie koniecznie przez ciebie Maya,
Leoni i wiele naszych przyjaciół. A ile osób nastawia karku… Ja osobiście czuje
się dotknięty, że nie ufasz rodzinie i posądzasz ich o najgorszą zbrodnię–
zdradę. Nie mówię tego żeby cię zdołować, tylko żebyś pozbyła się
wątpliwości.Ty zawaliłaś albo twoi Cullenowie. Nie ma innego wyjścia.
Zasunął suwak walizki i wyszedł z
nią z pokoju.
Nie wierzę w najbliższych?
Posądzam ich o zdradę?
Nie prawda.
Dogoniłam Christophera na schodach.
Nie zostawi mnie tu samej. Nie ma mowy.
-
Powiesz mi do jasnej ciasnej gdzie jedziesz? Nie zostawisz mnie samą! – Krzyknęłam, już się nie przejmowałam, że
ktoś usłyszy.
-
Powtarzam po raz setny: nie twój interes gdzie jadę ! –
przesylabował to.
-
Mój skoro jestem twoją żoną! – warknęłam.
-
Co to za małżeństwo bez miłości. Daruj sobie.
-
Bez czy z ale małżeństwo, oczekuje zwykłej odpowiedzi gdzie jedziesz i po co?
-
Nie twój interes?
-
Christopher! Żądam, żebyś mi w tej chwili powiedział gdzie jedziesz !
Kątem oka widziałam zaciekawione
spojrzenia Morgana schodzącego po klatce schodowej.
-
Żądać to se możesz – prychną.
Bez wahania zmierzał ku drzwiom
wyjściowych. Nie zwracał uwagi ani na mnie ani na moje krzyki.
-
Do diaska Christopher nienawidzę cię ! – Krzyknęłam, nie bardzo wiedząc co.
-
Doprawdy ? – odwrócił się w moją stronę - Czemu nie rzucisz się w ramiona
Edwarda albo do łóżka Morgana, ups zapomniałem… o ile cię znam zaraz to
zrobisz.
-
Powiesz mi gdzie jedziesz i po co?
-
Tak, jak najdalej od ciebie. Jesteś idiotką. Po papraną idiotką. Na dodatek ja
ciebie w ogóle nie rozumiem. Wiesz myślałem, że wiesz, czego chcesz i masz
wszystko zaplanowane, ale nie… Zawsze myślałem, że jesteś jak kostka Rubika
pomęczysz się trochę, ale ją ułożysz, bo reguły są bardo proste, ale nie ty
jesteś jak krypteks zawierający tajemną informację i wypełniony octem. Którego
nie można otworzyć siłą, bo wtedy pęka i tajemna informacja zostaje
rozpuszczona w occie. Można to zrobić tylko za pomocą szyfru. Mi się wydaje, że właśnie stłukłem krypteks a
wiadomość znikła…
Odwrócił się i wyszedł
przez drzwi główne.
Christopher nie
zostawiaj mnie. Nie możesz. Obiecałeś, że będziesz przy mnie. Masz przy mnie
zostać. Tutaj. Chciałam mu to wszystko powiedzieć, ale jakaś miła mnie
powstrzymywała i mówiła puść go, ale ta sama siła pchała mnie do
poznania celu jego wycieczki.
-
Christopher- zawołałam za nim, gdy już wybiegłam na dwór. Christopher szedł w stronę bramy głównej.
-
Nie wiesz, czego chcesz. Nie masz pojęcia – warknął.
-
Wiem.
Pytanie
brzmi czy ja siebie okłamuję, czy jego?
-
Proszę nie rozśmieszaj mnie – wycedził Chris. -
Nie wiesz! Ja wiem. I ciebie nie rozumiem. Moja Didyme nie żyje, nie ma
jej. Jej ciało dawno żarły robaki, a w niebie słodko sobie grucha z mężem. Dla
mnie nie ma już jakiegokolwiek ratunku, moje serce umarło zamieniło się w zimny
nieczuły kamień i jakiekolwiek myślenie o niej jest bezsensu. Ja umarłem i mam
powody, żeby się nie odradzać… Moja bajka jest skończona zostaje bezsensowne
wypełnione bólem życie póki, co jakoś dwieście lat wytrzymuje wytrzymam dalej…,
Ale ciebie w ogóle nie rozumiem. Kompletnie. Ok. Zgodziliśmy się na małżeństwo,
bo ja wiedziałem, że nigdy nie pokocham tak ja Didyme, bo to ona była miłością
mego życia, a ty twierdziłaś, że nie Edward, skrzywdził mnie i koniec, serce się
nie zagoiło. Nigdy, nigdy. A teraz ? Wybacz, ale nie kocham cię tak bardzo,
żeby cię na siłę trzymać przy sobie i wykrzykiwać, że albo ze mną albo z nikim.
Chyba nie potrzebnie starłem się na siłę wyprzeć Edwarda z twojego serce, nie
chciałem, żebyś cierpiała, ale nie dość, że ciągle cierpisz to nie wiesz, co
robić. Nie rozumiem cię w ogóle. Naprawdę sądzisz, że wiedząc to, co teraz
wiesz i to, że on jest blisko, będziesz w stanie o nim nie myśleć. Isabell ty
nie wiesz, co chcesz Nie masz pojęcia, co masz robić. Po prostu boisz się
i maskujesz to strachem o ich bezpieczeństwo lub tym że jest ci teraz dobrze.
Grasz. Uwierz mi całego życia nie da się spędzić w masce.
-
Nie chce niczego zmieniać – szepnęłam. I taka jest prawda. Chce, żeby było tak
jak, było. Nie trzeba nic zmieniać. Było dobrze i będzie dobrze znowu za trzy
miesiące po ceremonii.
-
Nie da się wieść takiego samego życia.
Masz racje do tej pory było dobrze…, ale … wiedziałaś, że jak się
Cullenowie pojawią to wszystko się zmieni. Mogłaś się od nich odciąć na
początku. Łatwiej powiedzieć nie na początku niż na końcu.
-
Ale opera we Francji, zmusiłeś mnie… - przypomniałam mu z wyrzutem.
-
Miałem tego dosyć. Trzeba wiedzieć wszystko. Chciałem żebyście sobie to
wyjaśnili…
Westchnęłam.
Christopher podszedł do swojego
srebrnego ferrari, zaparkowanego przed bramą. Wyciągnął klucze z kieszeni i
otworzył drzwi pilotem. Oparł się o niego i spojrzał mi w oczy.
-
Nie mam zielonego pojęcia, po co ci ta ceremonia. Tu nie chodzi o mnie
zgodziłem się tylko, dlatego że mi to lotto. Choć co raz mniej mi się to
podoba.
-
Po co to zmieniać? Dobrze jest tak jak jest – szepnęłam.
- Isabell wyidealizowałaś to życie. Może i
było wyjęte z jakiegoś obyczajowego życia. Duża szczęśliwa rodzina. Owszem
czasami były problemy, … ale życie to nie jest film. Wiesz, co mnie najbardziej
śmieszy? Że wiedziała, że kiedyś oni znowu będą w twoim życiu. Wiedziałaś,że to
nieuniknione. Isabell nie rozumiem cię. Jasne okay Edward cię skrzywdził i masz
stu procentowe prawo go nienawidzić, ale tak nie jest.
-
Nie kocham go – odpowiedziałam.
-
Ale też nie nienawidzisz go! Po prostu nie wiesz, co do niego czujesz. Zranił
cię jak diabli, ale Isabell przemyśl to. Postaw się za 50 lat. Naprawdę
będziesz wiodła takie życie? Wiem, że ja dobrym przykładem nie jestem. Ten, który
zalicza wszystkie dziewczyn, seks miesza z krwią, tylko po to by zagłuszyć
resztki po Didyme. Isabell nie odczułaś tego, co ja. Kiedy dowiedziałem się, że
Didyme wyszła za mojego najlepszego przyjaciela, winiłem ją. Nienawidziłem jej.
Udusiłbym ją własnymi rękami. Ale po paru latach, kiedy było już za późno była
martwa, zrozumiałem, że pomimo tego, że wyszła za Charlesa, zraniła mnie, to ją
kocham i wina była nie tyle w niej, co w Anabell, która mnie zmieniła. Teraz ja
się czuje jak Anabell. Ta, co zniszczyła wszystko.
Otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć,
ale Christopher uciszył mnie ręką.
-
Isabell wyjeżdżam jak najdalej od ciebie, żebyś poukładała sobie swoje cele i
uczucia. Zawsze będę cię kochał, ale nie zniosę myśli, że to przeze mnie
będziesz powtarzać moją nędzną egzystencję. Ból za utratą miłości cię
wyniszczy.
-
Ale ja już podjęłam decyzję. - Nie chciałam, żeby mnie zostawił samą. W ogóle
nie potrzebowałam czasu, żeby się zastanowić. Podjęłam decyzję. Nie chce być z
Edwardem, chcę być z Christopherem. Będzie trudno, ale wybrałam mniejsze
cierpienie.- Zostaje z tobą, za parę miesięcy będę cię kochać.
-
Proszę cię nie masz pewności, Aurora nigdy nie przeprowadzała ceremonii na
dwójce niezakochanych sobie osób… nie masz pojęcia, co się zdarzy. Robisz unik.
Uwierz mi źle robisz.
-
Ale ja nie umiem, żyć bez ciebie – wykrzyknęłam. Bez Edwarda umiem a bez Chrisa
nie.
-
Jesteś tego pewna? Nie jestem powietrzem czy krwią potrzebną do życia.
-
Jesteś.
-
Jesteśmy durni. Isabell ja nigdy nie
śmiałem konkurować z nikim. Nigdy. Dobrze jest nam razem, ale nie jestem
egoistą. Nie chce, cię trzymać przy sobie. Chce żebyś była szczęśliwa, ja na
pewno nie będę, nie przywrócisz mi z grobu Didyme.
-
Ale ja jestem szczęśliwa z tobą.
-
Widzę, że ta dyskusja prowadzi donikąd – westchnął i otworzył drzwi od
strony kierowcy. Zablokowała je ręką.
-
Ale gdzie jedziesz ? - naciskałam. Nie odpuszczę. Muszę wiedzieć gdzie jedzie.
-
Jak najdalej od ciebie.
Chris lekko szarpną drzwi. Zmierzyłam
go wściekłym wzrokiem ale ten odpowiedział mi spokojnym. Puściłam drzwi.
-
Christopher popełniasz ten sam błąd, co Edward, decydujesz za mnie …- jęknęłam
płaczliwie.
-
Nie! Mylisz się, właśnie daję ci prawo wyboru. Decyzja należy do ciebie, ja robię
sobie małe wakacje.
Wsiadł do samochodu, ale nie zamkną
drzwi. Wychylił się trochę i powiedział lekkim tonem:
-
A bym zapomniał, ta ceremonia będzie na Dowson Island, kiedy skończą budować
kompleks, czyli za jakieś dwa, trzy lata. Wprowadzi się parę zmian i będzie
super.
-
A co z wyspa tyberyjską? – zapytałam z pretensją w głosie. Było już ustalone.
-
Wyspa Dowosnów dwa, trzy lata. Tu akurat za ciebie zadecyduję –uśmiechnął się i
zamknął drzwi. Stanęłam mu przed maską samochodu. Nie puszczę go dopóki mi nie powie gdzie jedzie.
Mierzyliśmy się wzrokiem, mój
przepraszający, a jego rozśmieszony. W końcu uchylił szybę i przekrzykiwał
muzykę dobiegającą z głośników:
-
Gdybym był tobą wołałbym Jacka i Luisa, bo utrzymanie wściekłego wilka, to
trudne zadanie szczególnie jak mu jad kapie z pyska.
Nie zrozumiałam, o co mu chodzi,
więc ani drgnęłam. Christopher zaśmiał się i wywrócił oczami.
-
Biegnij, bo Jacob go zabije.
Posłałam mu pytający wzrok. Miałam
mu coś odpowiedzieć, ale w tym samym momencie usłyszałam czyjś przeraźliwy
krzyk:
-
Jacob!
Przeraziłam się nie na żarty.
Chris powiedział bez głośnie „Rusz się”. Nie za bardzo wiedziałam, co mam
zrobić. Jeśli się ruszę pozwolę Christopherowi wyjechać, a jeśli się nie ruszę
coś cię zaraz stanie. Skrzywiłam się i spojrzałam jeszcze raz na Chrisa, kiwną
głową żebym poszła.
Zeszłam mu sprzed maski.
Przegrałam. Pobiegłam w stronę dobiegających krzyków. Słyszałam tylko
przeraźliwy pisk opon i zobaczyłam, że auto zgięło z podjazdu w zawrotnym
tempie. Bał się, że za nim pobiegnę. Słusznie pewnie bym tak zrobiła.
Nie ma to jak w ciągu kilku godzin
stracić miłość swojego życia i męża.Chyba jestem mistrzynią w traceniu.
Gdy dobiegłam do ogrodu widok mnie
przeraził. Ogromny rudy wilk z nieopisaną wściekłością w oczach i z kapiącym z
pyska jadem przygotowywał się do ataku. Rozpoznałam w nim Jacoba. Celem ataku
był Edward, który był zasłaniany przez Nessi, a którą Edward starał się ode
pchać.
-
Jacob ani mi się wasz ! – krzyknęłam. Jacob się odwrócił głowę w moją
stronę,ale futro bardziej mu się nastroszyło.
Stanęłam między Jacobem a
Edwardem, Nessi odskoczyła lekko w prawo.
Patrzyłam prosto w oczy Jacoba i próbowałam go uspokoić. Wiedziałam, że
uspokojenie wilka, a dokładnie tego, graniczy z cudem. Szczególnie, gdy powodem
jego zdenerwowania jest Edward. Nie pójdzie tak łatwo jak z Morganem.
-
Jacob uspokój się. Cicho, uspokój się. Wiesz, że tego nie zrobisz. Rozumiem
marzysz o tym żeby go udusić… - mówiłam cicho i spokojnie. - Jacob, jeśli się
nie uspokoisz obiecuje cię nie odezwę się do ciebie przez najbliższe sto lat.
Wiesz,że ja dotrzymuję obietnic.
Odwrócił się i pobiegł w gęsty
ciemny las. Już myślałam, że coś zrobi. Na szczęście nie.
-
Oj Isabell, Isabell… - westchnął Morgan opierając się o balustradę tarasu.
-
Przestań! – odwróciłam się w jego stronę i odparłam gniewnie. Tylko mi jego do
szczęścia brakowało.
-
Chyba jesteś skazana na mnie – oznajmił radośnie. Nawet się nie łudziłam ,że
nie wie, że Chris wyjechał. - Gdzie
dwóch się bije tam trzeci korzysta.
-
I ty myślisz, że jesteś tym trzecim ? – zapytałam drwiąco.
-
Oczywiście.
Morgan odwrócił głowę w stronę
lasu i uśmiechnął się chytrze. Dewastując z wściekłością biały krzew róży
stanął obok mnie Jacob, w ludzkiej postaci. Jego oczy pełne nienawiści były
skupione na Edwardzie. Widziałam, że rozerwałby go na najmniejsze kawałeczki.
Jednak powstrzymywał się żeby nie zamienić się w wilka.
-
Co on tu robi ? – wycedził Jacob przez zaciśnięte zęby. Nigdy nie widziałam go
tak wkurzonego. - Albo lepiej,czemu on
jeszcze żyje ?
-
Jakby, Isabell korzystała z publicznych środków transportu, a nie z naszych to
by nie żył – westchnął za utraconą szansą Morgan. Spojrzałam na niego kwaśno,
ale te tylko wzruszył ramionami.
-
Jacob uspokój się! – Poprosiłam jękliwie. - I lepiej będzie, jeśli wrócisz do
domu. Nessi cię odprowadzi…
-
Przepraszam, że przerywam… - zaczął czyjś cichutki i bojaźliwy głos.
-
Nic nie szkodzi Phoebe – odparł pogodnie Morgan.
Odwróciłam się do dziewczyny, tak
żebym kątem oka widziała Jacoba.
Phoebe była niską, niższą ode mnie szczupłą, może w pewnych miejscach aż za
szczupłą dziewczyną. Miała lekko falowane blond włosy, ale bardzo, bardzo
jasne, jaśniejsze od wszystkich blondynek, jakie znałam, praktycznie była to
platyna lub prawie biały. Nie wyglądało to w ogóle sztucznie. Jej włosy stale były związane w luźny kok.
Twarz miała bardzo delikatną. Duże złote oczy, mały nos i małe różane usta.
Była bardzo cicha, spokojna, uprzejma i ułożona. Phoebe żyła we własnym
świecie.Często miała zamyślony wyraz twarzy lub nieobecne spojrzenie. Ma głowę
w chmurach. Nawet ją lubiłam.
Nie wywyższała się tak jak
Ardell, która niedługo zniknie stąd o ile znam Morgana.
Phoebe uśmiechnęła się lekko
prawie niezauważalnie i spojrzała nieśmiało na mnie i Morgana. Ten zszedł z
tarasu. Stanął obok mnie i patrzył wyczekująco na dziewczynę.
-
Mamy problem – zaczęła uprzejmie przenosząc swój wzrok ze mnie na Morgana i w
kółko. Najwyraźniej jest zorientowana, z kim liczy się Morgan. - Volturi się zjawili i chcą porozmawiać.
Volturi? Przestraszyłam się i cała
się spięłam. Co oni chcą? Spojrzałam przestraszona na Morgana.
-
Kto dokładnie, Phoebe? – zapytał Morgan obejmując mnie w pasie.Odsunęłam się
tak, że jego ręka wylądowała przy jego boku. Spojrzał na mnie zdziwiony, a ja
prychnęłam.
-
Trójca oraz Jane, Felix, Alec. Demetri oraz Heidi.
Westchnęłam. Po prostu cudownie.
Tylko spokojnie, to nic, że nie ma przynajmniej pół klanu, to nic, że
przetrzymujemy ich byłych więźniów, to nic,że trójca się sama pofatygowała do
nas. To nic. Tylko nie panikuj, Bella. Tylko nie panikuj!
Mogło być coś gorszego?
-
Już schodzimy – kiwnął głową Morgan.
-
Dobrze – oznajmiła uprzejmie. Odwróciła się, a falbanki od jej krótkiej, kremowej
sukienki, z błękitnawą koronką na biuście zaczęły poruszać się w tanecznym
rytmie, dostosują się do jej kroku. Phoebe była tancerką i to dość dobrą.
Morgan wziął ją prosto do nas po przedstawieniu baletowym.
-
Jacob jazda stąd. Natychmiast! – Krzyknęłam, ale nie musiałam, jego już nie
było. Pewnie, gdy usłyszał Volturi, ulotnił się. I dobrze jeden problem mniej.
-
Nessi zbierz wszystkich Cullenów w salonie i ich pilnuj.
Nessi skinęła głową i popchała
Edwarda ku schodom na taras.
-
Phoebe! – Zawołałam i podbiegłam do niej.
Zatrzymała się i przyjaźnie
zapytała:
-
Tak Isabell ?
-
Przyślij na górę Freda, żeby popilnował Cullenów.
-
Dobrze – odparła uprzejmie. Odwróciła się szła na dół do pałacu. Morgan pojawił
się przede mną i wyciągnął rękę mówiąc:
-
Choć Isabell sam jestem ciekawa, co chcą.
Ciekawe ile osób można stracić w
ciągu jednego dnia, dwie już są, zobaczmy jak będzie dalej. Złapałam go za rękę
i poszliśmy do pałacu tuż pod górą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz