środa, 17 października 2012

XXVII. Porywam was



            Oszalałam, zwariowałam i straciłam swój rozum – to trzy najpewniejsze rzeczy w tej chwili. Mam dokładnie sto pięćdziesiąt dwa lata, a zachowuje się jakbym była jakąś szesnastolatką, no dobra fizycznie może i tyle mam, ale psychicznie nie.
            Po prostu zgłupiałam. Co to za pomysł pchać się w paszczę lwa? Ludzie, co się ze mną dzieje? No, kto normalny po zeszło miesięcznych aferach z Volturi jechałby prawie wprost do nich?
              Okay ostatnią nadzieją była mama, że mi to wyperswaduje, choć w zasadzie nie wiedziałam czy chce, żeby to zrobiła, ale pomyślałam, co mam być to będzie.Niech ktoś inny za mnie zadecyduje. 
               Ale gdzieżby kochana mamusia mi nie pozwoliła. Jest tak zajęta, że nie widzi,co się wokół niej dzieje, poprawka ona widzi tylko to, co chce widzieć.
              Z resztą ona uważa mnie za rozważną i mądrą dziewczynkę. Tylko, że tamta osoba wyparowała.
            Poszłam rano do salonu gdzie Isabell kłóciła się z Morganem, co się zdarza,co raz częściej odkąd wróciła do zamku.  Morgan dowiedział się wszystkiego o Cullenach.Myślałam, że pojedzie i ich wszystkich wyzabija, gdy się dowiedział, że mama omal nie umarła przez nich. Według mnie to Morgan nie ma racji. Nikt jej nie kazał używać umysłu do znajdowania osób po raz drugi w ciągu pięciu godzin. No i jeszcze bóg jeden wie, co zrobiła, kiedy pojechała do Firów. Oczywiście się nie przyznała, nawet Chrisowi, który skomentował to tylko słowami: „ I tak m i powie”. Bella stwierdziła, że to jej sprawa i że musiała to zrobić.
              A wracając do mnie po prostu uciekłam, choć może to złe słowo. Powiedziałam mamie, że jadę do Rosalie Kathleen, ale nie dodałam, że ona jest we Francji, bo by mnie nie puściła, a tak naprawdę nie pojechałam do Paryża, gdzie jest córka Ginny, tylko do Grenoble. Pojechałam tam, żeby spotkać się z Martinem.
              Tiaaa … jestem makabrycznie głupia i durna. A najlepsze jest to, że nie mam pojęcia, co ja robię. Spotkałam się z tym chłopakiem dwa razy, no trzy, bo tego pierwszego nie liczę, bo wolałam wtedy żeby sobie poszedł.
            Spacerowaliśmy, poszliśmy do kina i cały czas gadaliśmy. Martin oprócz tego, że jest bardzo przystojny i wygląda jak archanioł Gabriel z tymi krótkimi postawionymi na żelu blond włosami i dużymi zimno niebieskimi oczami. Jego uśmiech zwala z nóg. Jest ciepły, serdeczny i życzliwy. Ale do diaska to, że mi się podoba i że go lubię nie jest przyczyną, żeby uciec z domu pod nieuwagę mamy i przejechać dla niego ponad osiem tysięcy kilometrów.
              Ale dobra nie mam wyjścia. Decyzje podjęłam. Przecież nie zmienię zdania będąc już w Grenoble. On równie dobrze mógł mnie już zobaczyć. Nie ma już odwrotu.
              Pierwszy raz w życiu okłamałam mamę i to z powodu chłopaka!      Grr…zwariowałam.
              Weszłam do parku i stawiłam się przy fontannie gdzie się umówiliśmy. Nie musiałam czekać długo. Nawet nie zdążyły ogarnąć mnie wątpliwości.
- Hej! -  Usłyszałam nad sobą głos Martina. Pocałował mnie w policzek.
- Cześć. – Odpowiedziałam niemrawo dalej nie wiedziałam, co ja robię.
- Ślicznie dziś wyglądasz – uśmiechnął się. Miałam na sobie przed kolano zwiewną i białą sukienkę. U dołu była ozdobiona różowo niebieskimi kwiatkami, a pod biustem był delikatny koronkowy pasek, wiązany z tyłu w kokardę. Do tego niebieskie balerinki i opaska do włosów takim samym kolorze. Nie sądziłam żebym jakoś szczególnie ładnie wyglądałam.
- Dziękuję – odparłam.
- Choć usiądziemy na ławce – zaproponował i złapał mnie za dwa palce u prawej ręki i pociągnął za sobą. Usiedliśmy na ławce i przypatrywaliśmy się różowemu niebu i słońcu, które chyliło się ku zachodowi.
- Nigdy nie sądziłem, że z własnej woli a nawet z ogromną przyjemnością będę siedział z jedną dziewczyną i oglądał zachód słońca. Normalnie był bym na jakieś imprezie.
- Nikt nie wie, co przyniesie przyszłość – rzekłam rozmarzona wpatrując się w horyzont. Z reguły wiedziałam, co się może wydarzyć, bo moje życie było proste i bardzo przewidywalne. A teraz same problemy. Cullenowie są w niebezpieczeństwie i nie widzą tego. Nie chcieli, żeby się przeprowadzić do nas. Po prostu nie widzą problemy, tylko mama i  wiele innych osób go widzi. A teraz nie dość, że nie został załatwiona sprawa z ich bezpieczeństwem to mama ma inną sprawę do załatwienia. Sprawa to, to raczej nie jest… tylko ceremonia. Czuje, że dla wielu osób ta ceremonia będzie gwoździem do trumny i skłóci wiele osób. Pierwsze efekty już są.
- Fakt. – Przyznał mi racje Martin - A zaczęło się od zwykłych wagarów w pochmurny dzień, kiedy pogoda nie była wyśmienita na labę. Przeznaczenie –szepnął mi do ucha.
- Przypadek – poprawiłam go. Nie wierzę w przeznaczenie. Takie rzeczy występują tylko w antycznych tragediach. Nikt nie kieruje naszym życie, a jeśli ktoś tak czuje to po prostu zagubił się i stracił swój cel.
- Nazwij to jak chcesz – rzekł obojętnie. - Znowu masz problemy? Z mamą? –Zapytał chyba widział, że nie jestem duchem przy nimi tylko ciałem.
- Nie – zaprzeczyłam. – Tata jak się o czymś dowie to będzie bardzo cierpiał.
- A o co konkretniej chodzi?
- Eeee – jęknęłam, nie miałam zamiaru mu opowiadać. Nie zrozumiałyby a zresztą tego nie musi wiedzieć. – Dużo by tłumaczyć. 
- Czemu ty zawsze jesteś taka tajemnicza? – jęknął zamykając oczy.
- Bo taka już jestem – odpowiedziałam obojętnie.
Westchnął i szepnął mrugając okiem.
- A mnie ta twoja tajemniczość kręci.
              Pochylił się nade mną. Był bardzo blisko, niemal stykaliśmy się nosami .Poczułam słodki zapach jego krwi: jakby goździki i takie małe białe kwiatuszki rosnąc tuż przy wejściu do zamku w Montrealu. Poczułam jak kły mi się wysuwają i jak jad wypełnia moją buzię. Niby byłam na polowaniu tuż przed wyjazdem, ale jeden mały łyk nikomu by nie zaszkodził.
            Odsunęłam go gwałtownie, gdy się opanowałam i nagle mignęło mi coś przed oczami po drugiej stronie parku. Martin zaczął coś mówić, a ja mu przyłożyłam palec do warg.
              Zobaczyłam chyba siódemka albo ósemka w długich ciemnych pelerynach bez nakrycia głowy wampirów. Bez trudu ich poznałam. Klan Suilvanów bardzo, bardzo starych i dobrych przyjaciół Marcusa. Rozpoznałam ich po tatuażu wzdłuż skroni. Jeden idący z przodu uśmiechnął się do mnie szyderczo i zatrzymał innych. Zaczął iść w moją stronę. 
              Przestraszyłam się. Może mi przecież coś zrobić. Nie wiadomo, co Marcus powiedział. Może chce mnie porwać tak jak Cullenów. Nie..Ich jest siedmiu a ja sama i jeszcze obok jest Martin. Nie powinnam wyjeżdżać z domu. Mamo przepraszam, nigdy tego już nie zrobię. Ratunku.
- Witam panno Dowson – przywitał się zimno i bezuczuciowo. W ogóle nie patrzył się na Martina i dobrze. Jak na złość był to przywódca klanu.
- Witaj Malcolmie – odpowiedziałam grzecznie i starałam się, żeby mój ton nie zdradzał, że się boję.
- Sadziłem, że Isabella wróciła do Montrealu – oznajmił zakładając ręce na klatkę piersiową.
- Owszem, ale ja z Rosalie Kathleen i jej chłopakiem zostaliśmy. –Skłamałam, nie było ze mną nikogo. Tylko ja. Nie wiedziałam, po co ja się tłumaczę, chcesz mnie porwać, to porywaj a nie wypytuj się o mamę. – A ciebie, co tu sprowadza, Suilvan i widzę, ze z rodziną?- zapytałam zimno.
- Interesy panno Dowson- odpowiedział kręcą głową.
            Rozumiem, czyli interes macie w porwaniu mnie, no to do roboty, bo już się niecierpliwię.
- Ciekawe – westchnęłam - Mam nadzieję, że nie narobicie zamieszania.
- Oczywiście - żachnął się – Życzę miłego pobytu Nessi Dowson
- A ja życzę krótkiego pobytu – odgryzłam się.
            Odwrócił się na pięcie i powiedział do siebie, ale i tak usłyszałam:
- Taka sama jak Isabell
- W końcu jestem jej siostrą – obruszyłam się. A tak na prawdę córką.
            Podszedł do reszty rodziny i kiwając lekko głową ruszył dalej.
            Nie porwali mnie. Nie porwali mnie. Początkowo się cieszyłam, ale zaraz zdałam sobie sprawę, że jeśli ja nie byłam interesem to …. Suilvanowie w jednym mieście,co Cullenowie. Czyli im chodzi, o Cullenów. Nie. To się nie może stać. On na pewno przyjechali tu po nich. Nie ma bata. Chcą ich oddać Marcusowi, nie to się nie może stać.
            A żeby tego była mało ktoś bardzo znajomy przeszedł obok mnie. Odwrócił lekko głowę w moją stronę i go rozpoznałam. Czerwono krwiste oczy wręcz się śmiały na mój widok. Na jego zimnej i wyrazistej twarzy gościł szyderczy uśmiech. A długie proste ciemne włosy spływały aż do pasa. Oczywiście dla upewnienia spojrzałam na szyję. Był tam wisior w kształcie przeźroczystej kropli łzy z czerwonym kłem w środku. Esfir z Bargino, czyli cudowna rodzina Firów.
            To jest już przesada. Najpierw najlepsi przyjaciele Marcusa a teraz Firowie ? Wiem, że chodzi o Cullenów. Nie,nie mogą nic im zrobić. Boże, ale Cullenowie są nierozsądni, mama mówiła, żeby się przenieśli.
- Nessi… - szepnął Martin.
            Kompletnie zapomniałam o jego istnieniu. On też może być w niebezpieczeństwie. Choć Malcolm na niego się nie patrzył to nie znaczy, że go nie widział. Na pewno jak będzie miał jakiś problem to go znajdzie i przesłucha. W niezłe bagno go wpakowałam. Muszę się nim też zająć.
- Martin posłuchaj mnie uważnie. Idź do domu i nie wychodź przez dwa dni. Proszę cię zrób to. Teraz ja muszę wracać do domu. Odezwę się, obiecuję, zadzwonię. Tylko proszę nie wychodź z domu.
- Ale czemu ? – zapytał zdezorientowany
            Jęknęłam. Co ja miałam mu powiedzieć, że wampiry na niego polują, bo zobaczyli go w towarzystwie panny Dowson.
- Nie mogę ci powiedzieć.Ale błagam cię zrób to dla mnie.
            Wstałam i zaczęłam iść musiałam jak najszybciej dotrzeć do domu taty. Są w niebezpieczeństwie. Mam nieduża przewagę, że wiem gdzie iść.
            Martin złapał mnie za rękę i odwróciłam się w jego stronę
- Ale, o co chodzi, o tych ludzi, tak? – zapytał
- Nie, znaczy tak, ale nie głównie. Naprawdę muszę jak najszybciej jechać do domu.
- Czyli gdzie ?
- Do Montrealu – jęknęłam zmęczona. Ja już muszę iść.
- Ale to jest w Kanadzie, a ja myślałem, że tutaj…
- Przepraszam wyjaśnię ci, obiecuje – przerwałam mu. – Błagam cię nie wychodź z domu, zadzwonię i ci wszystko wyjaśnię. A teraz mnie puść.
- Kiedy zadzwonisz?
- Nie wiem, ale zadzwonię. A teraz mnie puść, proszę.
            Puścił mnie
- Papa – pomachał mi ręką a ja jak najszybciej mogłam biegłam do domu taty. Muszę ich z Grenoble wyciągnąć i nie ważne, jakim sposobem. Tu chodzi o ich życie, po prostu muszę.
            Mogę się tylko łudzić, że zechcą z własnej woli, nie ma szans. Dobra postanowiłam, jeśli nie zechcą wyjechać z Francji, wywiozę ich siłą. Sama może nie mam szans, ale Alexander mi pomoże, musi.

***
                  Kiedy w końcu dobiegłam do drzwi nie wiedziałam czy powinnam zadzwonić czy po prostu wejść, w końcu niedawno jeszcze tu mieszkałam. Pewnie jakbym pogrzebała w mojej pakownej torbie znalazłabym klucz. Jednak ten problem rozwiązała za mnie Alice. Otworzyła drzwi i pocałowała mnie w policzek. Uśmiechnęłam się, gdy już mnie puściła. Zdążyłam się już uspokoić po rozmowie z Alexandrem.
- Przecież nie musisz dzwonić – zaśmiała się i przepuściła mnie przez drzwi.
- Mogę was wszystkich prosić do salonu ? – krzyknęłam grzecznie z nadzieją, że wszyscy są w domu. Alice popatrzyła się na mnie dziwnym wzrokiem, pewnie zobaczyła, o co mi chodzi. No pewnie Nessi nie dziw się nie masz tarczy! Ludzie ostatni raz bez niej chodziłam dobre dwadzieścia lat temu, muszę się kontrolować szczególnie przy Edwardzie. Nie mogę mu nic zdradzić, a już szczególnie o mamie.
            Gdy weszłam wszyscy akurat byli, no prawie Rosalie przeszła obok mnie i nawet się uśmiechnęła do mnie! Tak ta zimna i bezuczuciowa wampirzyca się uśmiechnęła, nie wydawało mi się !!! Kurcze chyba koniec świata się zbliża  i zaczęła się rehabilitować.  Edward zaśmiał się z kanapy. Kurcze on mi czyta w myślach. Zmrużyłam oczy.
- Bella cię do nas odstawiła, bo nie może z tobą wytrzymać? – zażartował Emmett, siadając na fotelu. Ja przystanęłam w progu, żeby mieć na wszystkich widok.
- Niestety nie to Emm, ale może kiedyś, choć to raczej ja z nią nie wytrzymam, niż na odwrót – odparłam starając się nie myśleć. Lepiej będzie,jeśli tata się nie dowie o planach mamy.
- To rozumiem, że zostajesz tu? – zapytał Edward
- Też nie, to strzelanie coś wam nie wychodzi … W Chwili obecnej jestem w Paryżu, ale to inna sprawa. – Opuściłam ten temat to nie ma znaczenia gdzie powinnam być. Wzięłam głęboki oddech i przeszłam do rzeczy, bardzo powoli. - Wiecie moja mama nie jest z natury histeryczką i panikarą, raczej jest opanowana, a już na pewno taką, jaką wdzieliście w Volterrze nie jest… - Nie musiałam tam być, żeby wiedzieć, jaką maskę przyjęłam moja mama. -  Taak widziałam ją kilka razy taką – dopowiedziałam, widząc dziwne miny Cullenów. Owszem mama z reguły woli, kiedy nie zbliżam się do Volturi, ale czasami na przykład na przyjęciach się spotykamy to wiem jak się ona zachowuje w stosunku do Volturi.  - Więc jeśli moja matka twierdzi, że jesteście w niebezpieczeństwie to raczej tak jest. Także nie rozumiem czy wy macie takie małe móżdżki czy nie wiem głupota wam na mózg padła? Hę…?
- Nessi, ale, do czego zmierzasz? Powiedzieliśmy Bell, że nie mamy zamiaru się do niej przenosić. Nessi my sobie świetnie radzicie – powiedział Carlisle.
- No właśnie widać – warknęłam. -  W całym mieście roi się od wampirów, uwierzcie mi wiem nawet, z jakich są rodzin. Nie powiem tego głośno żebyście mi tu nie padli z wrażenia.
- Słowo „roi” nic nie oznacza – oznajmił Carlisle
- Wam się naprawdę w głowie poprzewracało albo jesteście głupcami. Mama wam tego nie powiedziała, ale ja powiem, najwyżej Morgan mnie udusi… Każdy chodzący wampir na tym świecie chce się przypodobać Volturi a najprostszym sposobem będzie dostarczenie was w tajemnicy przed Bellą, na co akurat teraz jest świetny czas. Mama jest teraz tak zabiegana, że nawet mnie bez problemu wypuściła z domu, co jest niespotykane w takich sytuacjach…
- Czyli Bella nie wie, że tu jesteś? – zapytał Edward
- No przecież mówię, ale raczej się nie dowie… jest zajęta czymś innym –  Czułam zaciekawione spojrzenia taty i musiałam się skupić, żeby nie myśleć teraz. Nie myśl Nessi, bo jak pomyślisz o tym zabije cię całą rodzina.
- A czym jest zajęta ? – zdziwił się Edward.
            Nie myśl. Nie myśl. Ważniejsze są teraz sprawy. Ta jest ważniejsza.
- Wróćmy do tematu – zaproponowałam z paniką w oczach, zagalopowałam się.
- Nessi …
- Nie mogę tato, uduszą mnie – jęknęłam. – Z resztą mi nie o to chodzi.
- Kto cię udusi? – naciskał
- Chris z Morganem, choć Chris może nie.
- Nessi nie uda ci się to kiedyś o tym pomyślisz, a nie masz tarczy… -urwał i pomyślał nad czymś i zapytał zaciekawiony- A właśnie, czemu nie masz tarczy?
- Morgan zabronił mamie używania jej – przyznałam szczerze, nie było, po co kłamać.
- I ona go słucha? – zapytał oschle?
- Chce dla niej jak najlepiej, to raczej go słucha, choć są wyjątki – przyznałam.Na twarzy pojawił się grymas. Kontynuowałam, z nadzieją, że nie będzie drążył tamtego tematu. - Więc ja was naprawdę proszę pojedźcie do Montrealu. Będziecie bezpieczni. Nikt was się nie będzie czepiał, proszę. Nawet mogę wysłać was do letniej rezydencji, albo nie mogę, bo….
Cicho. Nie myśl. Nie myśl.

„Życie jest tylko przechodnim półcieniem
Nędznym aktorem, który swą rolę
przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada – powieścią idioty
Głośną wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.”

-  Cytowanie Makbeta ci nie pomoże, kiedyś o tym pomyślisz ? – powiedział pewnie tata. Dużo bym dała za tarczę, ale myślę, że Makbet pomoże. Przynajmniej skupię się na nim, a nie na mamie.
- A czy ty musisz mi siedzieć w głowie – warknęłam
- Uwierz mi nie chcę, ale muszę – zapewnił mnie. – To jak z moją odpowiedzią.
 Edward się zaśmiał. Mówiłam Makbet działa.
- Zgodzicie się na ten Montreal ? – zapytałam z nadzieją
- Nie – dopowiedzieli natychmiast. 
- Ale naprawdę każdy wampir was chce zabić, a tam was ochronimy, NIKT nie śmie na nasze ziemie wkraczać. Błagam – jęknęłam płaczliwie
- Nessi naprawdę sobie poradzimy. Doceniam, że się o nas martwisz, ale poradzimy sobie – uśmiechnęła się Esme
- Nie przekonam was ? – upewniła się.
- Niee – odparł Emmett
- Tato może jednak? – moja ostatnia deska ratunku. Przecież on woli być bliżej Belli. Chyba.
- Wiesz ja bym tam mógł pojechać, ale wolę zostać z rodziną i podzielam ich zdanie, że damy sobie radę.
            Westchnęłam. Odrzuciłam mojej rude loki do tyłu i zmieniłam swój wyraz twarzy na ostrzejszy. Zagramy inaczej. Nie chcecie po dobroci to pobawimy się inaczej.

Jeśli to, co się ma stać, stać sięmusi,
Niechby przynajmniej stało się niezwłocznie.
Gdyby ten straszny cios mógł przeciąć wszelkie
Dalsze następstwa, gdyby ten czyn mógł być
Sam w sobie wszystkim i końcem wszystkiego
Tylko tu, na tej doczesnej mieliźnie,
O przyszłe życie bym nie stał”

- Przykro mi, nie dajecie mi innego wyboru. Kocham was i nie pozwolę, żeby wam się coś stało. Mama by tak nie zrobiła, ale ja to co innego, Morgan czasami ma dobre pomysły – powiedziałam kwaśno.
- Charakterek to my mamy po mamie –zażartował Emmett
            Owszem Emmett masz racje, a logiczne myślenie po Morganie, choć to niemożliwe. Wyciągnęłam z torebki telefon, wybrałam numer i puściłam sygnał, nie rozmawiałam.
- Nessi, co robisz? – zapytała Esme
- Porywam was … - odparłam jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.Do tego uśmiechnęłam się promiennie. Już się lepiej poczułam, za chwilę będę bezpieczni i zostanie mi tylko problem z tą durną ce…. Cicho…
- Nessi możesz dokończyć… - poprosił Edward
- Że co ? – krzyknęli wszyscy.
            Drzwi do domu zostały otwarte. Każdy to słyszał, a ja tylko powtarzałam w myślach, że nie mam innego wyboru, bo nie miałam.
            Odwróciłam głowę i napotkałam dobrze mi znane niebieskie oczy. Wysoki, szczupły brunet o regularnych rysach twarzy i uśmiechu wszedł pierwszy do salonu.
- Cześć śliczna Nessi – uśmiechnął się i ucałował mnie w policzki. – Witam cała rodzinę Cullenów w komplecie, mam racje ruda?
- Tak – przyznałam z uśmiechem.
- Alexander Dwyer do usług – ukłonił się szarmancko - A więc to jest ta rodziną, która mojej kochanej siostrze przyprawiła tyle problemów, ale wiecie, co… to całkiem fajnie, przynajmniej nie jestem jedynym powodem jej zmarszczek na czole. – Zaśmiał się i podszedł do Edwarda.  – A to zapewne sławny Edward. Faktycznie Nessi podobna do niego jesteś. – Zwrócił się do mnie i przytaknęłam mu. - Nie stresuj się stary, nie ja ci przyleję za zostawienie mojej siostry i siostrzenicy. – Mrugał do niego.
            Edward nic nie odpowiedział i tylko patrzył się na niego dziwnym wzrokiem.
            Za Alexem szła średniego wzrostu brunetka o bardzo długich kręconych włosach. Była śliczną i delikatną osóbką, która zawsze cichutko siedzi i jest smutna, ale w jej przypadku to normalne, niedawno straciła chłopaka. Esther. Podbiegłam do niej i uściskałam ją. Uśmiechnęła się lekko do mnie. Następnie za nią szedł jej brat Moses średniego wzrostu krótkowłosy brunet o regularnych rysach twarzy, lekkim zarostem i zielonych oczach. Uśmiechnęłam się do niego. Następnie orszak zamykał Matthew. Wysoki i szczupły z minimalnie długimi brązowymi włosami i chłopięcym wyrazem twarzy. Z nim się uściskałam i wróciłamdo Cullenów. Alex żywo coś tłumaczył.
 - No, więc Nessi, gdzie tą kochaną rodzinę Cullenów mamy odstawić: Montreal – zamek, Montreal – letnia rezydencja, Zagrzeb, Quebec, czy gdziekochana? – zapytał ubawiony.
- Montreal - Zamek Nowy Łabędź.
            To nic, że z nikim tego nie przedyskutowałam, cała nadzieja w Ginny. Może nawet przez to całe zamieszanie Morgan ich nie zobaczy. Możliwe.
- Jak sobie panna Dowson życzy… - mrugnął do mnie. Napisał szybko smsa i zwrócił się do, Cullenów, którzy mieli kwaśną minę. -  No to ile czasu potrzebujecie żeby się spakować?
- Słucham ? Ale my nigdzie nie jedziemy – warknął Emmett
- Obawiam się, że jedziecie.  Nie radzę wam się przeciwstawiać woli Nessi a co za tym idzie czterem Nótt Phantomsom, którzy mają po pięć darów i w to wchodzi również zmuszenie was do czegoś.
- No to raz dwa pakujcie się – klasnęłam w dłonie, uradowana. – Nie macie wyjścia.
            Chyba faktycznie zrozumieli, że go nie mają, bo każdy wyszedł z salonu i skierował się do swoich pokoi pakować walizki, a ja musiałam przedyskutować parę spraw z Alexem.
- Wdzieliście Suilvanów w centrum miasta – szepnęłam z nadzieją, ze Cullenowie są tak zajęci pakowanie, ze nie zauważa.
- Jasne, zostali unieszkodliwieni – odpowiedział pogodnie Moses.
- Wydawało mi się, że mignęli mi Firowie przed oczami… - powiedziałam cichutko.
- Kochana z tego, co wiem to twoja matka zaczęła coś z nimi kombinować…, więc ten temat zostaw nie wiadomo, co zażądała od nich Isabell – odpowiedziałam mądrze Esther.
            Z Firami nigdy nic nie wiadomo. Dwulicowy klan. Podziwiam mamę, że im zaufałam.
- Nessi twoja mama o tym nie wie, prawda…? – zapytał Alex i charakterystycznie poruszając brwiami.
- Jakby wiedziała, czy dopuściłaby żebyś był w jednym mieście, co przyjaciele Marcusa – zapytałam retorycznie.
- Niee
- No to masz i odpowiedź - westchnęłam. - Ale nie przejmuj się Bella jest zbyt zajęta, wiesz, czym, powiedziałam, że jadę do Rosalie Kathleen i mnie puściła. Więc naprawdę się przejęła tym.. – westchnęłam wyszłam na balkon a Alex poszedł w moje ślady. Reszta Nótt Phantomsów została w środku.
- Ona wie, co robi? – zapytał z troską, Alex
- Myślę, że do Ceremonii Wiecznej Wymiany Krwi nie dojdzie, w zasadzie mam taką nadzieję, bo ona kocha Edwarda  - jęknęłam
- Nessi, wiesz, że to tylko przypuszczenia, nigdy nikomu w twarz nie powiedziała, że kocha Edwarda. Może to uczuciem gdzieś wyparowało, wiesz, że ona a przez tyle lat kierowało się rozsądkiem, jakby wyłączył serce. Przecież ślepa nie jesteś… może faktycznie nie wyszła za mąż za Christophera z przymusu, przecież wiesz, że im się fajnie żyje, no przynajmniej do tej pory tak było, a po paru latach naszły ją wątpliwości, że się pośpieszyła i może jednak trzeba było wyjść za Morgana. A teraz sobie wszystko uporządkowała i chce mieć porządek wżyciu. Więc Nessi nie byłbym pewien, że ona kocha twojego ojca, ani już tym bardziej,że ceremonia się nie odbędzie. Wie to tylko Bella.
            Nie mogę myśleć o ceremonii, bo tata może podsłuchiwać. Ale to jest tak makabrycznie dziwne. Ja rozumiem, że może parę czynników zewnętrznym ją do tego zmusiło, ale żeby od razu Ceremonia…
- A w ogóle, co ją tak nagle naszło, na ceremonię po tylu latach od ślubu?
- Morgan powiedział o parę słów za dużo i wyjechała na dwa dni do Forks, a to oznacza, że wtedy podjęła bardzo, bardzo ważną decyzję i tak się stało po powrocie oznajmiła, że czas zacząć przygotowania do Ceremonii Wiecznej Wymiany Krwi.
- Może jednak kocha Christophera
- I może on kocha mamę
- Może
- Nessi, Alex są gotowi – usłyszałam głos Esther. Weszliśmy do domu i Alex powiedział, że prywatny samolot czeka parę kilometrów stąd. Wszyscy wyszli a mnie tata tuż przy drzwiach pociągnął za rękę i zaprowadził do kuchni.
- Nessi powiedź mi, czym jest tak Bella zajęta, że nie zauważyła nawet twojego wymknięcia? - Poprosił
- Tato nie mogę, uduszą mnie – broniłam się. Mama, co, jak co ale na pewno nie chce żeby Edward o tym wiedział.
- się Przecież się dowiem, bo nie zawsze będziesz się kontrolować z myślami,albo w zamku to chyba o tym będziecie rozmawiać i tak się dowiem
            Mam racje i tak się dowie. Może jak się dowie teraz, to nie dozna szoku widząc mamę w białej sukni.
- Okey – skapitulowałam - Mama się przygotowuje do Ceremonii Wiecznej Wymiany Krwi
- Czego ? – podniósł ton głosu. Ta nazwa nie jest rozpowszechniona, mało wampirów ją zna a jeszcze mnie na takiej ceremonii była a już naprawdę garstka ją ma.
- No, ślubu tylko na wieczność i nie do zerwania – szepnęłam i patrzyła się w podłogę. Edward normalnie skamieniał.
- Co ? Ale, na czym to polega – jęknął płaczliwe
- Nie mogę. Powiem ci tylko, że jeśli ceremonia się dopełni nie ma możliwości zawładnięcia sercem tej osoby, ono na wieczność zostaje związane z tą osobą, z która zawarła ceremonię. – Wolałam go bardziej nie ranić i już nic nie mówiłam o CWWK. - Przykro mi tato, ale to jest nieodwracalne.
- Ale, na czym to polega? – zapytał zimno. Starał się być opanowanym, ale mu to nie wychodziło. Przy mnie przecież nie musi grać. Ja i tak wiem, co czuje.
- Nie mogę, zapytaj się Aurory, ona to wymyśliła wiele lat temu… A teraz chodź, bo niecierpliwość jest rodzinna u Swanów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz